|
Dolina Rivendell Twórczość Tolkiena
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Amarylis
Konserwator laski Sarumana
Dołączył: 18 Lip 2008
Posty: 331
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Valinor
|
Wysłany: Śro 22:54, 28 Mar 2012 Temat postu: Sandomierski kryminał |
|
|
Pojedynkują się: Tina Latawiec, Fayerka
Co: Fanfik do serialu "Ojciec Mateusz".
Temat: Sandomierski kryminał.
Forma: Opowiadanie.
Długość: Dowolna.
Czego chcemy: Ojca Mateusza, który nie wydaje winnego/winnej/winnych policji, babci Lucyny, wizyty u biskupa.
Czego nie chcemy: Pani burmistrz.
Warunek dodatkowy: Cytat z Biblii, lub innego dzieła teologicznego.
Ostatnio zmieniony przez Amarylis dnia Czw 21:10, 29 Mar 2012, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Amarylis
Konserwator laski Sarumana
Dołączył: 18 Lip 2008
Posty: 331
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Valinor
|
Wysłany: Śro 22:55, 28 Mar 2012 Temat postu: |
|
|
Przeciwniczce, choć zasłużyła na coś lepszego.
„bo jak śmierć potężna jest miłość,
a zazdrość jej nieprzejednana jak Szeol,
żar jej to żar ognia,
płomień Pański.”
Pieśń nad pieśniami, 8.6
Mniejsze zło
16 kwietnia
Drzwi kościoła zamknęły się z trzaskiem za ostatnim wiernym, który zamarudził po popołudniowej mszy. Ojciec Mateusz obejrzał się na wejście do zakrystii, gdzie Piotr składał jeszcze komże i chował kielichy do szafek, nucąc przy tym cicho. Ksiądz uśmiechnął się lekko, wyjął z kieszeni sutanny różaniec i uklęknął w jednej z ławek, pogrążając się w modlitwie. Czoło oparł na splecionych dłoniach i nawet nie zauważył, gdy szuranie na zakrystii ustało, a organista poszedł na plebanię.
Został sam.
W powietrzu unosiła się przyjemna woń starego drewna, dymu ze świec i białego bzu, którego naręcza Natalia rozstawiła przed ołtarzem. Ciepłe promienie kwietniowego słońca wpadały przez witrażowe okna, rzucając kolorowe plamki światła na ściany i kamienną podłogę. Ojciec Mateusz skończył odmawiać litanię loretańską, przeżegnał się i otworzył oczy. Wracając powoli do rzeczywistości, złowił uchem niewyraźne brzęczenie gdzieś po swojej prawej stronie. Wytężył wzrok i zobaczył dość sporą pszczołę, bezskutecznie obijającą się o okienną szybę. Podniósł się z klęczek i niewiele myśląc podszedł bliżej, obserwując przez moment jej zmagania w wydostaniu się na zewnątrz.
Poczuł mrowienie w karku i wydało mu się, że stojący w bocznej nawie posąg świętego Franciszka posłał mu znaczące spojrzenie spod gipsowych powiek.
Westchnął głęboko i rozejrzał się wokół, czy gdzieś nie czai się Natalia, gotowa zrugać go za głupotę, po czym przytachał stojący nieopodal stolik, uprzednio zdjąwszy z niego białą, koronkową serwetę i rozłożone foldery o wyjeździe rekolekcyjnym w Tatry, który planował w lipcu z dzieciakami z pobliskiego gimnazjum. Podstawił go pod parapet, wdrapał się na niego i uchylił lufcik w górnej części okna, a dłonią machnął na pszczołę, by uleciała na wolność.
- Zadowolony? – mruknął w stronę figury zakonnika, który znów miał na dłoniach czerwone, wełniane rękawiczki. „Jeden zero dla babci Lucyny” – pomyślał i drgnął nagle, prawie spadając ze stołka, gdy kątem oka ujrzał, że jednak nie jest w kościele sam.
O jeden z filarów w tylnej części pomieszczenia stała oparta młoda dziewczyna. Ubrana była w poszarzałe ogrodniczki i niebieską bluzkę, a długie, jasne włosy miała związane w koński ogon, który przerzuciła sobie przez lewe ramię. W jej postawie, w tym jak nerwowo zaplatała sobie ręce na piersi, czaiła się jakaś niepewność i zagubienie, które zaalarmowało niezawodny instynkt duchownego.
Zeskoczył zgrabnie na podłogę i podszedł do niej. Był już pewien, że nigdy jej tutaj nie widział, musiała być z innej parafii.
- Mogę ci w czymś pomóc? – spytał łagodnie.
Spojrzała na niego spłoszona i nie odpowiedziała.
- Jestem proboszczem tego kościoła. Ksiądz Mateusz Żmigrodzki – wyciągnął do niej rękę, a dziewczyna po chwili wahania ujęła ją w swoją. Jej dłoń była zimna i wiotka.
- Kalina – odparła cicho i wbiła wzrok w podłogę. Na nogach miała przybrudzone, białe trampki z niebieskimi paseczkami po bokach.
- Może usiądziemy i porozmawiamy? – ksiądz gestem wskazał najbliższą ławkę. Blondynka kiwnęła głową i ruszyła w tamtą stronę ze spuszczoną głową.
Siedzieli przez chwilę w milczeniu, a ojciec Mateusz miał okazję, by przyjrzeć się dziewczynie z bliska. Mogła mieć co najwyżej dwadzieścia lat i była bardzo ładna, chociaż jej twarz sprawiała wrażenie zmęczonej i wynędzniałej, a szare, błyszczące oczy były podkrążone i zaczerwienione. Paznokcie u obu dłoni miała obgryzione prawie do krwi.
- Powiesz mi, co się stało? Pomogę ci, jeśli tylko będę mógł.
Kalina zagryzła wargi i zaczęła nerwowo skubać klamerkę od ogrodniczek.
- Ja… Chcę zrobić coś bardzo złego – szepnęła.
- Cokolwiek to jest, to na pewno nie musisz tego robić – powiedział z naciskiem i spojrzał na nią w napięciu.
Kalina wzięła drżący oddech i nagle zgięła się wpół, wybuchając płaczem. Mateusz spróbował objąć ją za ramiona, ale wyrwała mu się i zaskamlała załośnie. Duchowny cofnął się i westchnął ze smutkiem. Po kilku minutach jej szloch zaczął cichnąć, a ona sama obtarła łzy z twarzy gwałtownym ruchem.
- Dam radę cię pocieszyć tylko wtedy, gdy będę wiedział, co ci się przydarzyło. Potem mogę cię wyspowiadać, jeśli będziesz chciała. – Ojciec Mateusz starał się nadać swojemu głosowi jak najbardziej uspokajający ton.
- Nie potrzebuję spowiedzi – odparła cicho. – … Jeszcze. – dodała i skrzywiła się.
Ojciec Mateusz milczał, licząc, że wreszcie się czegoś dowie.
- Nie wiem po co tu przyszłam. Słyszałam tylko, że ksiądz… nie ocenia od razu.
- Bo i nie dano mi do tego prawa – przytaknął. – Powiesz mi zatem, co chcesz zrobić? Albo… co się stało tobie?
Dziewczyna podkurczyła lekko kolana, kładąc stopy na klęczniku i objęła się za brzuch.
- Jestem w ciąży – odparła bezbarwnie.
Ojciec Mateusz tylko przymknął oczy.
- To dziecko nie jest planowane, prawda? – zapytał dla pewności, choć już domyślił się prawdy.
Kalina potrząsnęła jedynie głową i ukryła twarz w dłoniach.
- Czy… ojciec dziecka wie?
Jej zdławiony jęk był jedyną odpowiedzią.
- Musisz mi powiedzieć, jaka jest twoja sytuacja. Jeśli nie masz gdzie mieszkać, to znajdę ci dom, albo pracę. Nie zostaniesz z tym sama, tylko proszę cię… Nie rób tego, o czym myślisz. Teraz to się wydaje jedynym wyjściem, ale zapewniam cię, że są inne. I jeśli wybierzesz tę trudniejszą drogę, to na pewno nie będziesz na niej sama. – Miał nadzieję, że jego słowa przemówią do dziewczyny, choć jemu samemu wydały się nagle naiwne, słabe i blednące wobec jej rozpaczy. Ale Kalina najwyraźniej słuchała ich uważnie, bo podniosła na niego w tej chwili swoje załzawione oczy i wychrypiała:
- Mam wrażenie, że to wszystko… zawaliło się. A ja nie umiem…Nie widzę już szansy dla siebie.
- Czasem potrzeba, żeby coś się zawaliło. Możemy się wtedy poskładać na nowo. – Ojciec Mateusz zaryzykował i uśmiechnął się do niej lekko.
Siedzieli w ciszy przez dobry kwadrans, a ksiądz modlił się w duchu jeszcze raz. Kalina spojrzała w pewnym momencie na zegarek i zerwała się przestraszona.
- Poczekaj, zapiszę ci numer na plebanię! – krzyknął za nią Mateusz i wygrzebał z kieszeni sutanny ogryzek ołówka, a ze swojego brewiarza wyjął zakładkę i nagryzmolił szybko kilka cyfr na sztywnej tekturze.
- Masz. – Wcisnął ją Kalinie do ręki. – Możesz dzwonić o każdej porze.
Dziewczyna schowała zakładkę do kieszeni i ruszyła do wyjścia, ale nagle zawahała się i odwróciła z powrotem w stronę ojca Mateusza.
- Ochrzci je ksiądz? – spytała niepewnie.
Duchowny spojrzał na nią poważnie.
- Tak, oczywiście – odparł.
Kalina wyszeptała bezgłośne „Dziękuję” i wybiegła z kościoła. Ojciec Mateusz westchnął jeszcze raz, nagle zgnębiony i również udał się do wyjścia, zamykając za sobą odrzwia kaplicy i przekręcając klucz w zamku. Ruszył przez trawnik w stronę plebanii i wkrótce jego myśli zaprzątnęły wymówki Natalii o to, że znów spóźnił się i angielskie idiomy, z których przepytywał Michała podczas posiłku.
Leżał już w łóżku, starając się zasnąć, gdy w umyśle ujrzał wyraźnie jasną, smutną twarz Kaliny i ogarnęło go przytłaczające uczucie, że coś w tej sprawie zaniedbał, czegoś nie dopatrzył, nie zadał w odpowiedniej chwili właściwego pytania, i że teraz jest już na to za późno.
*
10 czerwca
- Ej, Paruzel, weź coś zrób z tą klimatyzacją, bo zaraz się tu wszyscy upieczemy. – Aspirant Nocul starał się, by zabrzmiało to jak rozkaz, ale wypadło raczej jak żałosna prośba umierającego o ostatni łyk wody. Na komendzie było wprost nieznośnie gorąco, a czerwcowy żar przedostawał się do środka mimo zamkniętych okien i zasłoniętych żaluzji. Upał doskwierał im już od kilku dni, ale dzięki klimatyzacji dawało się go jakoś znieść. Niestety, urządzenie padło tego ranka, a funkcjonariusze byli zmuszeni poprzynosić z magazynu wszystkie wiatraki, z których największy zarekwirował sobie oczywiście Możejko. Mietkowi w udziale przypadł za to najbardziej warkoczący, a na dodatek posiadający wyjątkowo krótki kabel, który ledwo co sięgał do gniazdka. Ochłody dawał jednak niewiele i Nocul co chwilę musiał wyciągać z kieszeni bawełnianą chustkę i wycierać nią grube krople potu, perlące mu się nie tylko na czole, ale i na całej głowie.
- To, że jestem policyjnym technikiem nie oznacza jeszcze, że umiem naprawić zepsutą klimę – odparł Paruzel, z trudem tłumiąc zgryźliwy ton. Połowę guzików swojej czarnej, służbowej koszuli miał odpiętych, a w ręku trzymał dwulitrową butelkę wody mineralnej, z której systematycznie pociągał głęboki łyk.
- To wezwij kogoś, kto umie – powiedział Mietek z naciskiem i uniósł znacząco brew, dając tym podwładnemu do zrozumienia, że tak łatwo nie odpuści. Paruzel wymamrotał coś pod nosem i podjechał na obrotowym krześle do wolnego biurka (ostentacyjnie przy tym szurgocząc, jak skonstatował Nocul), gdzie odpalił komputer i zaczął stukać w klawisze.
- Chłopaki, jak mam to wpisać w Google? – zwrócił się do Gibalskiego i Marczaka, którzy ze znużeniem wypełniali zaległe raporty, przeważnie się nimi wachlując.
- Co wpisać? – Gibalski spojrzał na niego nieprzytomnie.
- Aspirant kazał mi znaleźć kogoś do naprawy klimatyzacji.
- No to wpisz po prostu „klimatyzacje + naprawa + Sandomierz”.
- Nie zapomnij dopisać „tanio” – mruknął Marczak i poluzował swój krawat. – W tym miesiącu ci z wojewódzkiej znów obcięli nam budżet.
- Eee, same serwisy samochodowe mi wyskakują. Jak inaczej to nazwać? – spytał Paruzel.
- Spróbuj „technik-klimatyzator” – podsunął mu Marczak.
- Nie ma takiego zawodu – parsknął Gibalski.
Paruzel klikał przez moment intensywnie myszką.
- Jest technik klimatyzacji. Ale w Kielcach.
- Zanim tu przyjedzie, to my zdążymy już dostać udaru. Daj, ja spróbuję. – Gibalski przysiadł się do Paruzela i przesunął monitor w swoją stronę.
- Co tam wpisujesz?
- „Tanie naprawy pieprzonych klimatyzatorów, Sandomierz” – oznajmił dumnie Gibalski, a Paruzel zarechotał.
- To nie jest śmieszne – oznajmił sztywno Marczak i wyciągnął nogi na biurku, lecz zaraz je zdjął, zgromiony spojrzeniem przez Nocula.
- Albo to załatwicie, albo osobiście wstawię się u podinspektora, by pojechał wam po pensji – zagroził Mietek Paruzelowi i Gibalskiemu, którym od razu zrzedły miny.
- Tak jest, panie aspirancie – zawołali jednocześnie, ale po chwili milczenia Gibalski wypalił: - Ale czy wiedział pan, że klimatyzator składa się ze sprężarki, kapilary, parownika i skraplacza?
Od odpowiedzi wybawił Mietka Możejko, który właśnie wyszedł ze swojego gabinetu z zadowoloną miną. Marczak w panice sięgnął po stos raportów, zrzucając przy okazji kilka teczek na podłogę. Bąknął coś do przechodzącego obok inspektora i zanurkował pod biurko, by je pozbierać. Możejko uśmiechnął się tylko ironicznie, podszedł do automatu z kawą, wrzucił monetę i wcisnął jeden z przycisków, a biały kubeczek spadł na podstawkę i zaczął napełniać się aromatycznym espresso. Gibalski śledził ten proces pożądliwym wzrokiem.
- Nawet o tym nie myśl – ostrzegł go Możejko aksamitnym głosem i odwrócił się w stronę Mietka. – Przysłali wreszcie tą ekspertyzę balistyczną z mieszkania Wrońskich?
Nocul zaczął grzebać w papierach na swoim biurku, jednocześnie zachodząc w głowę, jak to możliwe, że upał prawie w ogóle nie wpłynął na podinspektora. Wyglądał on rześko i świeżo, a ubrany był w kompletny mundur, podczas gdy oni już dawno porozbierali się do samych koszul, a na plecach i pod pachami mieli wielkie plamy potu. „To wszystko przez to, że zarekwirował sobie najlepszy wiatrak” – pomyślał, ale na głos powiedział tylko:
- Tak, przyszedł przed godziną. Dwie kule kaliber 6mm, pochodzące z wiatrówki należącej do Wrońskiego, wystrzelone z wysokości ok. 1,70 metra, co by odpowiadało wzrostowi jego żony. Na broni nie znaleziono odcisków palców. To co robimy?
- Przefaksuj to do prokuratury, niech wydadzą nam nakaz aresztowania. A potem pojedziemy zgarnąć Wrońską. – zakomenderował Możejko. - Co tu tak duszno? – wtrącił nagle i skrzywił się.
- Klimatyzacja siadła, panie inspektorze, ale już podjęliśmy odpowiednie działania – odpowiedział usłużnie Gibalski i uśmiechnął się. Możejko prychnął i odwrócił się na pięcie, chcąc wrócić z powrotem do swojego gabinetu.
- Orest, słuchaj, jest jeszcze jedna sprawa… - zaczął Mietek niepewnie i przetarł sobie policzki chustką. Od tygodnia próbował bezskutecznie poprosić o urlop, ale podinspektor zawsze znajdował jakąś wymówkę.
Możejko zatrzymał się wpół kroku.
- Tak…?
- Wiesz, Basia mnie zaczyna cisnąć, że już dawno nie byliśmy nigdzie z dziewczynkami, bo rok temu nie wziąłem wolnego, więc tak sobie pomyślałem…
Wypowiedź przerwał mu ostry dźwięk telefonu. Nocul westchnął z rezygnacją i podniósł słuchawkę, a Orest skorzystał z okazji i skrył się w swoim sanktuarium. Przez szpary w żaluzjach widać było, jak wyciąga się na swoim skórzanym fotelu i bierze łyk kawy, wystawiając twarz na działanie wiatraczka.
- Aspirant Nocul, komenda policji, w czym mogę pomóc? – spytał znużonym głosem Mietek, ale zaraz wyprostował się i zapisał coś na kartce. – Zaraz tam będziemy – powiedział szybko i rozłączył się.
- Gibalski i Paruzel, zbierać się, jedziecie ze mną. Ty, Marczak, zostaniesz i wezwiesz ekipę techników na… - Zerknął szybko na notatkę. – Mokoszyńską. Mają tam pożar.
- Jakby tutaj nie było dość gorąco – mruknął Gibalski pod nosem i niechętnie podniósł się z fotela.
*
Czarny dym bijący w niebo widać było już z daleka, jeszcze zanim skręcili w uliczkę odchodzącą od szosy. Na miejscu były już dwa wozy strażackie i karetka pogotowia, a kilkunastu strażaków uwijało się wokół sporej willi, która zdążyła już prawie doszczętnie spłonąć.
Policjanci zaparkowali radiowóz koło bramy posesji, wysiedli i przez moment obserwowali akcję gaśniczą. Podszedł do nich dowódca straży i uścisnął rękę wpierw Możejce, który niechętnie przyjechał razem z nimi, a następnie Mietkowi.
- Są jacyś ranni? – spytał strażaka podinspektor.
- Nawet jeśli, to raczej się nie uratowali. Ale jest dopiero południe, więc jest szansa, że może mieszkańcy są jeszcze w pracy i dom był pusty.
- Wiadomo już, jaka była przyczyna pożaru?
- Jeszcze nie, ale wolałem was wezwać. Podejrzanie mi to wygląda – mężczyzna podrapał się po głowie i spojrzał z powątpiewaniem na zgliszcza.
- To znaczy?
- Dom nie był drewniany, a mimo to ogień od razu rozprzestrzenił się po wszystkich pomieszczeniach. Przyjechaliśmy w jakieś dziesięć minut od zgłoszenia, a już nie było specjalnie czego ratować.
- Sugerujesz, że to było podpalenie? – Nocul zmarszczył brwi i kaszlnął lekko, bo dym podrażnił mu już gardło.
- To możliwe. Musielibyście przesłuchać sąsiadów, może coś widzieli – poradził im strażak, ale Możejko najeżył się na te słowa.
- Tak się składa, że świetnie znamy swoje obowiązki – odparł sucho.
- Och, nie wątpię. Ale chyba nie przywieźliście ze sobą tego księdza, co? – zachichotał i odszedł w stronę pompy wodnej, wołając coś do obsługujących ją strażaków.
Mietek bał się spojrzeć na podinspektora.
- Orest, ja…
- Zamilcz. – warknął Możejko. Palce miał przytknięte do skroni, jakby dokuczała mu migrena.
- To ja… To ja już pójdę popytać sąsiadów. – aspirant zająknął się i machnął ręką na tłum gapiów stojących za ogrodzeniem.
- Idziemy razem. Gibalski, do mnie! – zawołał złowieszczym tonem podinspektor i ruszył sztywno w stronę pierwszej grupki, składającej się z rozgadanych sąsiadek.
Spisywali właśnie zeznania jednej z nich, gdy na podwórko zajechał z zawrotną szybkością czarny jeep Cherokee. Wysiadł z niego tęgi, wysoki mężczyzna pod pięćdziesiątkę, ubrany w szary garnitur i z krzykiem rzucił się w stronę płonącej willi.
Dwóch strażaków zablokowało go i złapało pod ramiona, ale on wciąż próbował się wyrwać.
- Puszczajcie! Tam jest moja córka! – ryknął i szarpnął się mocniej, ale mężczyźni trzymali go mocno.
- Cholera jasna! – zaklął Możejko i ruszył w ich stronę.
Gapie szeptali między sobą gorączkowo, a jedna z sąsiadek zaczęła cicho płakać. Mietek poczuł, że robi mu się słabo.
- Kalina! KALINA! Puszczajcie! – zawył mężczyzna przejmująco, ale nagle jakby stracił siły i zwisł w ramionach trzymających go strażaków. Podbiegli do niego prędko ratownicy z pogotowia i podprowadzili go na tył otwartej karetki, gdzie pomogli mu usiąść i podali szklankę z wodą.
Możejko podszedł tam i spojrzał na mężczyznę z uwagą.
- Jak się pan nazywa? – spytał poważnie.
Starszy z ratowników prychnął:
- Nie możesz poczekać z tym przesłuchaniem? Ten człowiek jest w szoku.
- Widzę – odparł Orest niewzruszenie. – Może mi pan podać swoje nazwisko?
Mężczyzna wbił w niego nieco tępy wzrok. Ręce mu się trzęsły.
- Szychowski Witold – wyszeptał.
- Dobrze, a teraz pojedzie pan z nami, dobrze? Tam panu pomożemy – przemówił Możejko uspokajająco.
- Chyba żartujesz – syknął do niego znów ten sam ratownik. - Ten facet właśnie stracił córkę, a ty zabierasz go na komendę?
- Mamy tam policyjnego psychologa, zajmie się nim. A wy dajcie mu coś uspokajającego, żeby w drodze nie dostał histerii.
Ratownik westchnął, ale posłusznie wyciągnął z jednej z apteczek ampułkę z lekiem i zrobił pacjentowi zastrzyk. Ten nawet nie zareagował, wpatrywał się wciąż w dopalające się już zgliszcza, a po policzkach płynęły mu łzy. Podinspektor zobaczył katem oka, że na teren zajechała właśnie furgonetka z policyjną ekipą techniczną i sprzętem. Drgnął nagle, gdy poczuł, że ktoś mocno złapał go za ramię.
- Znajdźcie ją – powiedział mężczyzna natarczywym tonem i wzmocnił swój żelazny uścisk. – Moją Kalinę.
Znad ruin willi wciąż unosił się siwy dym.
- Znajdziemy. – Możejko skinął głową.
*
- Coś pan dzisiaj nie w formie, panie Mietku – stwierdził wieczorem tego samego dnia ojciec Mateusz, gdy po raz kolejny zbił szachowy pionek należący do aspiranta.
Siedzieli przy stole na werandzie, w ciepłym blasku lampy naftowej, popijając chłodne piwo i jedząc zebrane przez Emilkę truskawki. Wkoło cykały świerszcze, a z ogrodu pachniało intensywnie ziołami.
- Eee, wie ksiądz, jak to jest – westchnął Nocul i podniósł niezdecydowany swojego gońca, jakby nie wiedząc, gdzie nim ruszyć. – Ciężki dzień w pracy, a w domu nie lepiej. – Postawił figurę na jednym z pól i zaraz skrzywił się, bo Mateusz od razu zbił ją swoim skoczkiem.
- A co tam teraz za sprawę macie, jeśli wolno spytać?
Mietek wypuścił powietrze z płuc i podrapał się po okazałym brzuchu, opiętym kraciastą koszulą.
- Najpierw mieliśmy to zabójstwo Wrońskiego, słyszał ksiądz chyba o nim.
- Tylko tyle, co z gazet – odparł wymijająco ojciec Mateusz.
Nocul uśmiechnął się.
- Zastrzelonego męża znalazła własna żona, która jak twierdzi, była w tym czasie w ogrodzie, gdzie się opalała. Nie widziała, żeby ktoś wchodził do domu, zaalarmowały ją dopiero dwa strzały. Dziwne jednak było to, że Wrońskiego zabito jego własną wiatrówką, którą zazwyczaj polował. Trzymał ją w dłoni, jak gdyby sugerowano, że sam się zastrzelił, co jest oczywistą głupotą.
- Czemu? Można się nią zastrzelić, tylko trzeba…
- Wiemy, wiemy – przerwał mu Mietek. – Musiałby usiąść pod ścianą, lufę podstawić sobie pod brodę, a cyngiel nacisnąć palcem u stopy. Ale on dostał postrzał w pierś i miał oba buty na nogach.
- A odciski palców?
- Żadnych.
Ojciec Mateusz namyślił się przez chwilę.
- A ta jego żona na pewno nie…?
- Aaa, dobrze ksiądz myśli – uśmiechnął się Mietek. – Dziś rano dostaliśmy raport, z którego wynikało, że zabójca mógł mieć maksymalnie metr siedemdziesiąt wzrostu. Czyli mniej więcej tyle, co pani Wrońska.
- To tylko poszlaka, panie Mietku – ksiądz odwzajemnił uśmiech. – Przesłuchaliście już ją?
Nocul skrzywił się.
- Nie, nie mieliśmy czasu. Wszystko przez ten cholerny pożar u Szychowskich. Paskudna sprawa swoją drogą, proszę księdza, naprawdę paskudna…
- Co tam się stało? – zainteresował się ojciec Mateusz.
- Cała chałupa spłonęła, razem z córką tego Szychowskiego, która była w środku. Technicy znaleźli jej ciało, całe zwęglone, nie do identyfikacji. A to była taka młoda dziewczyna, dwadzieścia jeden lat. Jak tak patrzyłem na jej ojca i pomyślałem, że gdyby któraś z moich… - głos załamał mu się na moment.
- Pana córkom nic się nie stanie – powiedział z przekonaniem duchowny. – Modlę się za nie.
- Dziękuję. No więc ten Szychowski kompletnie się załamał, wie ksiądz. Jedyna córka i tak dalej.
- A co z matką?
- Zmarła przez powikłania przy porodzie, ojciec został sam z niemowlakiem, nigdy się powtórnie nie ożenił. Tego dnia poszedł jak zwykle do pracy – ma własny biznes, produkuje jakieś nawozy, odżywki do roślin, czy coś w tym stylu. Nieźle mu to idzie, sąsiedzi twierdzą, że jest jeszcze bogatszy, niż na to wygląda. Dziewczyna została w domu, bo podobno źle się czuła. A w południe wybuchł pożar i tu jest właśnie pies pogrzebany.
- Jak to?
- Strażacy podejrzewali podpalenie, a nasi technicy to potwierdzili.
- Macie już jakichś podejrzanych? – dopytywał dalej Mateusz.
- Raczej nie. Z Szychowskiego na razie za dużo nie wyciągnęliśmy, jest w zbyt złej formie psychicznej. Możemy tylko podejrzewać, że albo komuś się naraził w interesach, a to podpalenie było ostrzeżeniem, albo zemstą.
Ksiądz zamyślił się na chwilę.
- A ta jego córka… Wiecie coś o niej?
- Z zeznać sąsiadów wynika, że często chorowała, wyjeżdżała do szpitali i sanatoriów. Jak była młodsza, to nie chodziła do szkoły, nauczyciele odwiedzali ją w domu. Nie zdobyliśmy jeszcze jej zdjęcia, ale podobno była bardzo ładna, choć świadkowie rzadko ją widywali w inny sposób, niż przez płot, gdy spacerowała po ogrodzie. Miała takie oryginalne imię, jak to szło… A, Kalina.
Ojciec Mateusz z brzdękiem odstawił szklankę, którą właśnie podnosił do ust, na spodek.
- Jak?
- Kalina. Znał ją ksiądz? – spytał Mietek z zainteresowaniem.
- Ja… Nie wiem. Dwa miesiące temu przyszła do kościoła pewna dziewczyna, właśnie o tym imieniu. Miała pewien problem, szukała pomocy. Ale mówi pan, że Szychowski był bogaty?
- Podobno tak.
- A tamta była ubrana raczej biednie… No nic, może to tylko zbieżność imion?
- Może i zbieżność… A powie mi ksiądz, co to był za problem, z którym przyszła tamta? – poprosił Nocul konfidencjonalnie i wychylił się nieco do przodu.
Ojciec Mateusz uśmiechnął się smutno i potrząsnął głową.
- Nie mogę. A przynajmniej dopóki nie dowiem się, czy to ta sama dziewczyna.
*
- Okej, to tutaj – zwrócił się do Mietka Możejko, gdy następnego dnia zatrzymali się pod domem Wrońskich. Wysiedli na zalaną słońcem ulicę i podeszli do żelaznej furty, gdzie wśród zwojów bluszczu znajdował się dzwonek i domofon. Orest nacisnął wysłużony przycisk.
- Chyba nikogo nie ma w domu – zaryzykował się stwierdzić trzy minuty później Nocul, gdy nikt im nadal nie odpowiedział.
- Cholera, wiedziałem, że trzeba tu było przyjechać wczoraj! Wrońska połapała się, że jest podejrzana i zwiała! – Możejko kopnął rozsierdzony furtkę, która uchyliła się z lekkim skrzypnięciem.
- Może jednak zajrzymy? – zaproponował Mietek i wszedł na teren posesji, a za nim podążył chmurnie podinspektor.
Ścieżka, wysypana białym żwirem, prowadziła ku odnowionemu, pięknemu domowi z ciemnego drewna, skąd trzy dni temu wynosili ciało Wrońskiego.
Podinspektor zauważył, że drzwi na ganek są uchylone i dał Noculowi znak, by ten zaszedł budynek od tylnego wejścia. Sam sięgnął do kabury i położył dłoń na swoim glocku*, by w razie czego móc po niego szybko sięgnąć.
Wszedł cicho po schodkach i przestąpił próg, rozglądając się wokół czujnie. Słyszał, jak Mietek wchodzi przez kuchenne drzwi po drugiej stronie mieszkania i wkrótce obaj znaleźli się w salonie. Panował tu nieprzyjemny zaduch.
- Myślisz, że… - zaczął aspirant, ale w tym samym momencie Możejko zajrzał za kanapę pod oknem, skąd dolatywał ich zapach i zaklął szpetnie.
- Dzwoń po Paruzela z technikami i niech wezmą ze sobą patologa – zwrócił się ostro do Mietka. – Wychodzi na to, że to jednak nie Wrońska zabiła męża.
Nocul zerknął mu przez ramię i wypuścił powietrze ze świstem. W ciasnej przestrzeni między kanapą, a ścianą, leżały powykręcane zwłoki kobiety w zakrwawionej na brzuchu sukience.
*
13 czerwca
- Aspirant Nocul mi księdza polecił – odezwał się nieśmiało Witold Szychowski i ścisnął mocniej kubek z melisą, którą zaproponował mu ojciec Mateusz. – Chodzi o… pogrzeb.
- Tak, domyślam się – odpowiedział spokojnie Mateusz.
- Załatwiłem już miejsce na cmentarzu, Kalina spocznie obok swojej matki. Proboszcz z mojej parafii zgodził się, by to ksiądz przewodził ceremonii. Jeśli, oczywiście, ksiądz zechce – Szychowski spojrzał na niego pytająco.
- Oczywiście – odparł duchowny, ale nieco automatycznie. Jeszcze raz przyjrzał się uważnie swojemu rozmówcy i znów poczuł się skonfundowany. Wyobrażał sobie, że ten człowiek bardzo teraz cierpi i było to po nim widać, a jednocześnie było w nim coś niepokojącego, jakby powstrzymywał pewne emocje, albo coś taił. Zazwyczaj krewni zmarłych byli rozgniewani, mieli żal do całego świata, a Szychowski był aż nadto spokojny. „A może to ja jestem przewrażliwiony?” – zastanowił się w duchu Mateusz.
- Dziękuję księdzu, to dużo dla mnie znaczy. Ile to będzie kosztować?
- Nie biorę za to pieniędzy.
Mężczyzna był wyraźnie zaskoczony.
- Jest ksiądz nietypowym duchownym.
- Wcale nie. – Ojciec Mateusz uśmiechnął się nieznacznie. – Jestem całkowicie zwyczajny.
Szychowski bębnił przez chwilę palcami po stole.
- Czy masz… Jakieś zdjęcie swojej córki? – Ojciec Mateusz w końcu zadał pytanie, które nurtowało go od początku. Bał się na nie odpowiedzi, ale wiedział, że musi się dowiedzieć, czy Kalina była tą, z którą rozmawiał w kościele.
- Och, zdjęcie? Tak, mam – bąknął Szychowski i sięgnął do kieszeni po portfel, a z niego wyciągnął niewielką odbitkę. – Tylko takie, sprzed trzech lat. Legitymacyjne.
Ksiądz wyciągnął po nie rękę i spojrzał. Ze zdjęcia patrzyła na niego ładna, jasnowłosa dziewczyna o szarych oczach i ostro zarysowanych kościach policzkowych. Mogłaby być modelka, gdyby chciała.
- Znałem pana córkę – powiedział Mateusz smutno i oddał zdjęcie. Szychowski poderwał gwałtownie głowę.
- Jak to?! – spytał ostro, a ojcowi Mateuszowi przez jedną, jedyną sekundę zdało się, że po jego twarzy przebiegł cień paniki. – To znaczy… - mężczyzna zreflektował się i odchrząknął. – Gdzie ją ksiądz spotkał?
- W kościele – duchowny postanowił na razie nie mówić nic więcej. Nie wiedział, czy Kalina zdążyła przed śmiercią powiedzieć swojemu ojcu, że jest w ciąży. A jeśli nie, to nie chciał teraz potęgować jego bólu, wyjawiając mu, że w pożarze nie zginęła tylko jego córka. – Rozmawialiśmy.
- Co księdzu mówiła? – Ton Szychowskiego zrobił się natarczywy.
- Nie sądzę, by to miało teraz znaczenie – powiedział tylko ojciec Mateusz.
Witold Szychowski zwiesił tylko głowę i zamilkł. Później omówili tylko kilka szczegółów pogrzebu i mszy w intencji Kaliny, którą ksiądz zaproponował odprawić w najbliższą niedzielę.
Ojciec Mateusz odprowadził Szychowskiego do furtki i położył mu rękę na ramieniu.
- Będę się za ciebie modlił. I za duszę twojej córki – oznajmił mu spokojnie.
Szychowski potrząsnął głową, podszedł zgarbiony do swojego jeepa i odjechał, a duchowny jeszcze długo za nim patrzył, póki nie zniknął u wylotu uliczki.
- Kolacja gotowa! – z plebanii dobiegł go donośny krzyk Natalii i zawrócił w tamtą stronę, jeszcze raz oglądając się za siebie.
Na stole stała wielka patelnia z parującą jajecznicą i koszyk z pieczywem. Babcia Lucyna, Emilka i Pluskwa już zajęli swoje miejsca i nakładali sobie porcje na talerze. Ojciec Mateusz właśnie siadał na krześle u szczytu stołu, gdy Natalia wychynęła z kuchni, obwiązana bojowo fartuchem.
- A ksiądz jak zwykle ostatni! – zawołała dobitnie.
- Wcale nie ostatni, Michała też jeszcze nie ma – zaprotestowała grzecznie Emilka.
- Ha, z nim to się osobno policzę! – Natalia pomachała wymownie trzymaną w dłoni łyżką i, nie wiedzieć czemu, spojrzała przy tym groźnie na Pluskwę.
- Jest zła, bo jej zwróciłem uwagę, że krzywo kroi cebulę – wyszeptał Pluskwa do Mateusza, gdy gospodyni zniknęła w kuchni i uśmiechnął się przy tym cwaniacko. – Kazała mi wobec tego zrobić to lepiej, łapie ksiądz? Więc wziąłem od niej deskę i pokroiłem na taką klawą kosteczkę, że mucha nie siada. A jak jej powiedziałem, że mnie tak nauczyli w pudle, to prychnęła i stwierdziła, że powinienem tam wrócić, by się jeszcze nauczyć, jak prać własne ciuchy. To taki przytyk, że ona niby mi pranie robi, nie? Ale ja jej o to wcale nie prosiłem, sama zaczęła.
- Mam nadzieję, że jej tego nie powiedziałeś – odszepnął ojciec Mateusz, ale mina Pluskwy powiedziała mu, że tak właśnie zrobił. I że prawdopodobnie na dłuższy czas będzie się on musiał pożegnać z czystą bielizną.
- Pomódlmy się – poprosił Mateusz, gdy Natalia wróciła do stołu, niosąc tacę z herbatą i usiadła jak najdalej od Pluskwy, wyraźnie zraniona.
- Panie Boże, niech ta jajecznica będzie smaczniejsza, niż na to wygląda – wyrwała się nagle babcia, a Pluskwa parsknął.
- Wygląda bardzo smakowicie – wtrącił szybko Mateusz, widząc mordercze spojrzenie Natalii. – Możemy się tylko pomodlić, by na każdym stole pojawił się dzisiaj podobny posiłek. Amen.
Jajecznica była paskudna.
*
17 czerwca
Na pogrzebie było niewiele osób. Oprócz ojca Kaliny przyszło kilku jego pracowników, cztery sąsiadki, oraz aspirant Nocul. Było bardzo gorąco, a na intensywnie niebieskim niebie nie widać było ani jednej chmurki. Grobowiec, do którego składano trumnę stał na odsłoniętym zboczu wzgórza, gdzie znajdował się cmentarz i słońce prażyło tu niemiłosiernie. Sąsiadki wachlowały się gazetami, a ludzie z firmy Szychowskiego męczyli się wyraźnie w swoich garniturach. Nawet ojciec Mateusz czuł się źle, choć w Sudanie i Afryce radził sobie ze znacznie gorszymi temperaturami.
- Wieczny odpoczynek racz jej dać Panie, a światłość wiekuista niechaj jej świeci na wieki wieków, Amen – wymówił ostatnie słowa modlitwy i skropił trumnę święconą wodą. Dał znak grabarzom, a ci zaczęli ją powoli opuszczać.
- Ostrożnie – warknął nagle Szychowski, gdy jeden z grabarzy popuścił zbytnio pas podtrzymujący trumnę, a ta zakołysała się.
Ojciec Mateusz poczuł, że czarne mroczki latają mu przed oczami. Spojrzał w oddaloną nieco kępkę modrzewi, rosnących przy jednej z cmentarnych alejek i zachwiał się, omal nie wypuszczając kropidła z rąk. W alejce stały dwie osoby – jasnowłosa dziewczyna w błękitnej sukience i wysoki, chudy chłopak ubrany na czarno. Duchowny poczuł nagły zawrót głowy i złapał się pionowej płyty nagrobnej. Gdy ponownie spojrzał w tamtym kierunku, nikogo już tam nie było.
- Wszystko w porządku, proszę księdza? – podszedł do niego zaniepokojony Mietek. – Zbladł ksiądz strasznie i wyglądał, jakby miał zemdleć.
- Nic mi nie jest – wydusił słabo. – To tylko upał.
Grabarze już zakopywali trumnę, a Szychowski ledwo stał na nogach, trzęsąc się mocno i płacząc.
- Odejdźmy stąd kawałek, tam jest cień – mruknął Nocul i zaciągnął Mateusza na pobliską ławkę, odprowadzany zaciekawionymi spojrzeniami sąsiadek.
- Panie Mietku, czy… Czy obejrzał się pan może za siebie, gdy spuszczano trumnę? – spytał ksiądz, gdy już trochę ochłonął.
- Nie, a co? – Aspirant zaciekawił się.
- Nic, po prostu zdawało mi się… - Ojciec Mateusz w ostatniej chwili ugryzł się w język. To nie był dobry moment by dzielić się tego typu spostrzeżeniem. Zwłaszcza, że on sam nie był do końca pewny, co widział. – Nieważne. Czy macie jakiś postęp w śledztwie?
Mietek westchnął cierpiętniczo.
- Żadnego. Oprócz tego, że wydusiliśmy z Szychowskiego, że jego córka leczyła się psychiatrycznie i była wielokrotnie hospitalizowana. Wie ksiądz. Ale Możejko wysnuł od razu teorię, że jeśli dziewczyna była nie tego, to mogła się sama podpalić.
- To bzdura, panie Mietku – zaprotestował ojciec Mateusz.
- Też tak uważam. Jak dla mnie, to są porachunki jej ojca. Najchętniej to bym zgarnął tych jego pracowników i przesłuchał na komendzie, czy czegoś nie wiedzą. – Wskazał ruchem głowy na grupkę, wciąż stojącą przy grobie, który przykryty był już wieńcami.
- Powiedział pan to Możejce?
Nocul żachnął się.
- On to wie, proszę księdza. Ale wie też, że taka sprawa to bagno. Szychowski nabierze wody w usta i tyle będziemy z tego mieli. Orest twierdzi, że musimy poczekać, aż ten wyjdzie z szoku i będzie chciał się zemścić za córkę, albo coś. A na razie… - Mietek zniżył głos. – Wysyła mnie i Gibalskiego do Morawicy, byśmy tam popytali lekarzy o to, na co chora była Kalina.
- Do Morawicy…?
- Świętokrzyskie Centrum Psychiatrii.
*
- Ustalmy jeszcze raz fakty. Ósmego czerwca o 18:23 odebraliśmy zgłoszenie od szlochającej Wrońskiej, że jej mąż leży martwy na podłodze. Zajechaliśmy na miejsce, gdzie znaleźliśmy go leżącego z bronią myśliwską w ręku. Na broni były tylko jego odciski palców, ale z wiadomych powodów wykluczyliśmy samobójstwo. Dwa dni później ginie Wrońska, a my znajdujemy ją dwadzieścia cztery godziny po tym fakcie. Brak broni, jeden postrzał w brzuch. Coś jeszcze? – spytał twardo Możejko i wpatrzył się jak jastrząb w podwładnych, którzy siedzieli trusia na krzesełkach przed białą tablicą, na której wisiały zdjęcia z oględzin domu Wrońskich i z sekcji ich ciał.
- Wroński miał własny kantor, a żona nie pracowała. Z informacji, jakich udzielił nam bank wynika, że dwa lata temu Wroński wziął kredyt na 300 tysięcy złotych, który regularnie spłacał aż do marca, gdy najwidoczniej zaczął mieć problemy i utracił płynność finansową – powiedział Mietek, zerkając co jakiś czas w swój notes.
- A co z dalszą rodziną? Mieli dzieci? – kontynuował podinspektor.
- Tak, syna. Ale popełnił samobójstwo w listopadzie zeszłego roku. Żyje też jeszcze matka Wrońskiej, całkiem nadziana staruszka. Rozmawialiśmy z nią, ale twierdzi, że zerwała kontakty z córką i zięciem po śmierci Jacka, czyli jej wnuka. Wcześniej podobno wspomagała finansowo jego leczenie. Chłopak był schizofrenikiem. – Mietek zakręcił kółko palcem wokół skroni, w wymownym geście.
- Cholera, co się dzieje z tą młodzieżą – westchnął Orest, przypominając sobie nagle Kalinę. Podszedł to tablicy i zaczął przyglądać się jeszcze raz zdjęciom. Nic tu się nie trzymało kupy. Jeśli to Wrońska zabiła męża, to kto zabił ją? Albo kto zabił ich oboje i dlaczego? Czy Wrońska widziała coś, czego nie powiedziała policji i dlatego morderca wrócił też po nią, by ją uciszyć?
Odwrócił się do zgromadzonych i rozporządził:
- Mietek, ty pójdziesz ze mną, przeszukamy jeszcze raz dom Wrońskich. A reszta niech się rozejdzie po okolicy, popyta sąsiadów: co widzieli, co słyszeli, o czym plotkowali, wszystko! Musi być coś, co przegapiliśmy za pierwszym razem.
*
Była już trzecia w nocy, ale ojciec Mateusz wciąż nie mógł zasnąć. Spiekł się na słońcu jak rak i Natalia, mimo jego protestów, nasmarowała mu twarz śmietaną, zaaplikowała dwie tabletki aspiryny i kazała położyć się do łóżka. Leżał więc na plecach już od sześciu godzin, z zaschniętą skorupą na twarzy i z mętlikiem w głowie. Nie miał może fotograficznej pamięci, ale był bardzo spostrzegawczy i raz widzianą twarz zapamiętywał na bardzo długo. Dlatego na cmentarzu prawie zemdlał z wrażenia, bo przez sekundę był święcie przekonany, że w alejce dojrzał nie kto innego, ale właśnie Kalinę. Z daleka nie było tego wyraźnie widać, ale mógłby przysiąc, że jej brzuch był lekko zaokrąglony.
Gdy o tym myślał, na zmianę robiło mu się to zimno, to znów gorąco. Był księdzem, wierzył w zmartwychwstanie Chrystusa, ale tutaj wolał po prostu sądzić, że dziewczyna nie zginęła w pożarze. Czyje więc było znalezione tam ciało? I dlaczego Kalina nie ujawniła się, że żyje? A może to było zaplanowane? I kim był stojący obok chłopak?
Jęknął w końcu zrezygnowany i poszedł do łazienki, by zimną wodą zmyć śmietanę z twarzy. Rozbudził się przy tym kompletnie, więc włączył laptopa i zagapił się na moment w migoczący ekran. Co on robi? W internecie na pewno nie znajdzie odpowiedzi na swoją zagadkę. Zazwyczaj wyjaśnienia innych spraw przychodziły do niego same – wystarczało połączyć pewne fakty, porozmawiać z niektórymi osobami, które otwierały się przy nim tak, jak nigdy nie zrobiłyby tego przed policją. Teraz zaś jego teoria opierała się na czymś tak niepewnym, jak ulotne wrażenie, które równie dobrze mogło być halucynacją, wywołaną przez upał.
Bez przekonania otworzył wyszukiwarkę i wpisał intuicyjny ciąg słów „Kalina + Sandomierz + Morawica”. Już pierwsze wyniki przekonały go, że to było bezsensowne. Pokoje gościnne, ogrodnictwo, strony urzędowe… Nagle, gdy już stracił nadzieję, jego uwagę przykuła jedna strona, a konkretniej odnośnik do bloga. Kliknął na niego, a na monitorze wyświetliła się strona o ładnej stronie graficznej, ze zdjęciem zachodzącego słońca w nagłówku. Po lewej stronie była ramka o autorce bloga, która przedstawiała się nickiem Mirabella. Na ikonce widać było uśmiechniętą, młodą dziewczynę z dołeczkami w policzkach i w chustce na głowie. Z opisu wynikało, że ma dwadzieścia pięć lat i mieszka w Sandomierzu. Ojciec Mateusz zaczął czytać najnowsze wpisy na stronie, ale wydały mu się niezrozumiałe, więc cofnął się do pierwszej notatki, pochodzącej sprzed dwóch lat. Autorka pisała w niej, że od kilku lat walczy z rakiem kości i postanowiła podzielić się swoimi przeżyciami. Opisywała dalej swoje refleksje dotyczące choroby, zabawnie portretowała swoich lekarzy i zdawała relację ze zwykłych, codziennych spraw. Duchowny tak się wciągnął, że prawie zapomniał, po co wszedł na tą stronę. Lecz w tym momencie zaintrygował go jeden fragment:
Dziękuję wam wszystkim za wsparcie i komentarze. Jestem już po drugiej serii chemii, na razie znoszę ją nieźle, a przynajmniej lepiej niż poprzednio, bo wymioty już mi tak nie dokuczają. Martwię się tylko o Pawła., znów wylądował w Morawicy, a ja nie mam nawet siły go odwiedzić. Sms-owaliśmy wczoraj do późna, bo pielęgniarz pożyczył mu swój telefon. Nie wiem co robić… P. nie jest chory, a przynajmniej nie aż tak, by musiał być w szpitalu. Na szczęście jest jeszcze Kalina, mam nadzieję, że się tam nim zajmie.
Mateusz zaczął nerwowo przeglądać dalsze wpisy, rezygnując z dokładnego czytania. Czuł, że wpadł na trop. Imię Kaliny pojawiło się ponownie miesiąc później:
(…) Wreszcie się spotkaliśmy! Uprosiłam u ordynatora kilkugodzinną przepustkę i poszliśmy we trójkę na rzekę, a Paweł nie odstępował Kaliny na krok. Wyglądała ślicznie w tym swoim białym sweterku, a ja – szkoda gadać. Zrobiliśmy sobie razem zdjęcie przy starym młynie, wrzuciłam je do galerii, więc jak chcecie, to możecie obejrzeć.
Ojciec Mateusz przeszedł do odnośnika i aż westchnął – na zdjęciu widać było Mirabellę (prawdziwego imienia nie znał), Kalinę i obejmującego ją chłopaka, ubranego w czarny podkoszulek z logiem jakiegoś zespołu. Duchowny miał wreszcie dowód, że na cmentarzu wzrok go nie omylił. Cofnął się do przedostatniej zakładki i przewinął do góry strony, do przedostatniej notatki, sprzed dwóch miesięcy:
Doktor Proszę-Się-Nie-Martwić nie umiał mi dzisiaj spojrzeć w oczy, więc musi być już naprawdę źle. Słowem – wredne raczysko uodporniło się na leki. Zaczęłam płakać jak idiotka, zupełnie jakbym nie przygotowywała się do tej chwili od prawie ośmiu lat. Błąd – udawałam, że to się nigdy nie stanie. Że sobie wyzdrowieję i będę żyć długo i szczęśliwie. A nie będę. Przepraszam was, znowu się rozklejam.
Poszłam się wygadać do Pawła, ale okazało się, że on również ma problem. A konkretniej – Kalina ma. Wymogłam w końcu na nim opowiedzenie mi całej historii, ale szczerze powiedziawszy – wolałabym o niej teraz zapomnieć. Jaki ojciec mógłby robić takie rzeczy swojej córce?! I to od tylu lat?! Poradziłam mu, żeby razem uciekli, ale P. nie widzi na to szans, bo twierdzi, że ten psychol nie spocząłby, dopóki by ich nie wytropił.
Chciałabym wam podać więcej szczegółów, bo pewnie jesteście ciekawi, ale nie mogę. Może kiedyś, jeśli K. mi pozwoli.
Duchowny z bijącym sercem wziął się za czytanie najnowszej, ostatniej notatki, zapisanej miesiąc później, w połowie maja.
Kochani, dziękuję wam za słowa pociechy, jesteście cudowni. U mnie już lepiej, słowo. Gdy już wiem, co mnie czeka, to nie wydaje się to takie straszne. Jadę już na kalcytoninie, bo kości bolą jak cholera, zwłaszcza w nocy, ale siadają mi przez nią nerki.
P. i K. pomagają mi jak mogą i gdy czasem mam chwilę zwątpienia w to, co postanowiliśmy razem zrobić, to właśnie wtedy utwierdzam się w tym, że to, co planujemy zrobić, jest dobre. Może i jesteśmy szaleni, ale ten nikły promyczek nadziei, że nasz plan się powiedzie dodaje mi sił. Kalina źle to znosi i ciągle powtarza, że nie możemy się tak dla niej (i nie tylko niej!!!) poświęcać. Paweł też ma spore wątpliwości, w końcu to on się najbardziej naraża. I to on ma najtrudniejsze zadanie do wykonania… Ale tłumaczę mu cały czas, że ja tego chcę. Że tylko przyspieszymy to co i tak się stanie. Nie uciekam przed bólem, nie. Po prostu chcę zrobić coś dobrego, zanim odejdę. Chociaż „zanim” to chyba złe słowo.
Przepraszam was wszystkich, którzy byliście tu ze mną przez te dwa lata. Z wieloma się zaprzyjaźniłam i przykro mi, że nie mogę wam powiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi. Nie wiem nawet, czy powinnam o tym pisać, ale może w razie czego to będzie dowód, że to, co się stanie, stanie się za moją zgodą.
Żegnajcie! Już się nie boję.
Ojciec Mateusz potarł zmęczonym ruchem twarz. Układanka z faktów i tajemnic powoli ułożyła mu się w głowie, choć wciąż jeszcze brakowało kilku elementów. Miał zamiar je odnaleźć.
Tej nocy już nie zasnął.
*
Babcia Lucyna spojrzała z uwagą w kalendarz i zmarszczyła brwi. Była święcie przekonana, że jest dopiero marzec. Za to czerwiec z czymś jej się skojarzył, z jakimś odległym wspomnieniem, które oczywiście było zamglone i uszkodzone, jak wszystkie. W umyśle babci Lucyny już od wielu lat istniała tylko teraźniejszość i nawet ta potrafiła płatać czasem figle.
Zniechęcona wyszła na werandę, usiadła przy stole i zaczęła uparcie obserwować siedzącą przy naprzeciwko Natalię, która obierała jabłka.
- No i co się babcia tak patrzy? – spytała zniecierpliwiona Natalia. – Znowu coś babci źle, ha?
Babcia Lucyna milczała uparcie.
- Jak tak babcia siedzi, to mogłaby chociaż te jabłka utrzeć, co leżą na talerzu. – Natalia machnęła nożem w ich kierunku i podała babci tarkę.
Starsza pani nie wyraziła zbytniego zainteresowania.
- Jest cola? – zagadnęła nagle.
- Co?
- Cola, nie udawaj, że nie słyszysz.
- A co, ma być? A kazała babcia kupić? No nie kazała, to i nie ma. - Natalia sapnęła rozzłoszczona i zamilkła.
Babcia Lucyna wróciła do swojego pokoju i wyjęła z komódki portfel. Ubrała wełniany sweter i apaszkę na szyję, po czym wyszła na dwór i ruszyła do furtki.
- A gdzie babcia idzie?! – krzyknęła za nią ostro Natalia.
- Do sklepu! – zawołała babcia i przyspieszyła kroku, na wypadek, gdyby gospodyni miała zamiar ją zatrzymać.
- No pięknie – mruknęła Natalia i z furią zaczęła trzeć owoc. Wiedziała, że powinna babcię zatrzymać, bo ta na pewno znowu się zgubi i zapomni drogi powrotnej. Ale miała tyle do roboty, że w końcu machnęła na to ręką. Odczeka jak zwykle trzy godziny, a potem obdzwoni znajome sklepikarki na rynku, to powiedzą jej, czy babcia tamtędy przechodziła i wyśle po nią Michała.
Babcia w tym czasie skręciła w stronę Starego Miasta, gdy nagle spłynęło na nią olśnienie i stanęła na środku chodnika. Urodziny Michała! Co prawda nie pamiętała które, ani którego dokładnie dnia, ale była już pewna, że chodzi o koniec czerwca. Czasem przypominała sobie takie drobne rzeczy, które jakimś cudem wypływały z mroków jej niepamięci. Wyjęła portfel i przeliczyła pieniądze. Powinno starczyć. Co to za urodziny bez prezentu?
Przez następną godzinę krążyła po rynku, zaglądając do wielu sklepów. W końcu, jeden ze sprzedawców polecił jej odtwarzacz mp3 i nawet wyjął go z opakowania, oraz włożył babci Lucynie słuchawki w uszy i puścił muzykę.
- Biorę – oznajmiła twardo staruszka i rzuciła banknot na ladę. – Ale jak mnie pan oszuka, to naślę na pana naszego generała. On tropi przestępców. – Pogroziła ogłupiałemu mężczyźnie palcem i wyszła ze sklepu.
Tuż za progiem zaś kompletnie zapomniała, po co tu przyszła. Wiedziała tylko, że chce jej się pić i jest głodna. „Cola i czekolada. Trzy czekolady. I dwulitrowa cola.” – pomyślała i weszła do pobliskiego spożywczaka, skąd wyniosła prędko pokaźną siatkę, bo przy okazji naszła ją też ochota na prażynki i żółty ser. Postanowiła wrócić już do domu, zwłaszcza, że niebo się zachmurzyło i zerwał się wiatr. Ale, jak to zwykle bywało, nie pamiętała już drogi powrotnej.
Zrobiło jej się nagle smutno. Ciężka foliówka nieprzyjemnie wrzynała jej się w dłoń, a wicher przewiewał jej sweter. Nie miała też przy sobie parasolki. Postanowiła więc zrobić to, co zwykle robiła w takich sytuacjach – zacząć spacerować po okolicy, udając, że dobrze wie, gdzie się znajduje i czekać, aż odnajdzie ją blada z gniewu i troski Natalia.
Powolnym krokiem, nieco zgarbiona, ruszyła w stronę pobliskiego parku.
*
Ojciec Mateusz nie próżnował. Po porannej mszy przebrał się szybko, wsiadł na rower i pojechał w stronę szpitala. Wiózł ze sobą wydrukowane w kolorze zdjęcie Mirabelli, licząc, że któryś z onkologów ją rozpozna.
Przyjął go starszy, siwawy doktor, którego córce Mateusz udzielał kilka lat wcześniej ślubu. Ksiądz zagadnął uprzejmie co u państwa młodych, a następnie wyjął z kieszeni zdjęcie i podał lekarzowi.
- Pamięta ją pan? – spytał.
Doktor uśmiechnął się smutno.
- Oczywiście, że tak. To Marta, moja pacjentka. Coś się z nią stało? – Wystraszył się nagle.
- Kiedy ostatni raz doktor ją widział?
- Ponad tydzień temu. Wcześniej leżała trochę na oddziale, ale poprosiła o wypis, bo powiedziała, że chce pojechać na wieś, odwiedzić grób rodziców.
- Zgodził się pan?
Lekarz westchnął.
- A czemu nie? Jej stan był i tak terminalny, choć muszę przyznać, że trzymała się nieźle. Dałem jej dwie ampułki morfiny, tak na wszelki wypadek i kazałem kontaktować się ze mną telefonicznie. Na razie nie zadzwoniła i zaczynam się już martwić… Wie coś ksiądz o niej?
Ojciec Mateusz pokręcił głową. Jego teoria się potwierdziła.
- Czy mógłby mi doktor opowiedzieć o niej coś więcej? Wiem, że obowiązuje pana tajemnica lekarska, ale proszę mi uwierzyć, że to naprawdę ważne.
- Gdyby nie było ważne, to pewnie by się ksiądz nie pytał. – Lekarz uśmiechnął się. – Co konkretnie chce ksiądz wiedzieć?
- Kojarzy doktor imię… Paweł?
Mężczyzna wyglądał na zaskoczonego.
- To brat Marty, z tego co wiem – odpowiedział. – Dziwny chłopak. Wolałem się do niego nie zbliżać.
- Czemu?
- No wie ksiądz, krążyły o nim różne plotki. Martę i Pawła wychowywała ciotka, a on podobno w wieku dwunastu lat podpalił dom, w którym mieszkali. Wie ksiądz – piroman. Ciotka wysłała go do czubków, bo bała się, że zrobi to znowu. A jak już raz tam trafił, to wracał regularnie co roku. Nie skończył żadnej szkoły, ale uwaga – zaczął zarabiać robiąc pokazy połykaczy ognia na rynku. Ciągnie wilka do lasu, nie? – doktor wytarł szkła okularów o brzeg koszuli, założył je na nos i zamyślił się.
- A jakie były ich relacje? Marty i Pawła? – drążył dalej ojciec Mateusz.
- Och, przepadali za sobą. Marta próbowała wiele razy wyciągać go z tego psychiatrycznego bagna, bo wierzyła, że jest zdrowy. Może i rzeczywiście był? W takich miejscach człowiekowi mogą wmówić każdą psychozę. A Paweł troszczył się o nią, oczywiście wtedy, gdy nie był akurat w szpitalu.
- A co z ich ciotką?
- Zostawiła ich, gdy Marta skończyła osiemnaście lat. Mieszka w Niemczech, z tego co wiem.
- A Marta? Ma pan jej adres?
Lekarz zlustrował go uważnym spojrzeniem.
- Wie ksiądz, że nie jestem upoważniony – powiedział powoli.
- Wiem, ale to bardzo ważne, naprawdę – odparł ojciec Mateusz gorączkowo.
- Ostatnio wynajęła jakieś lokum w Morawicy, by być bliżej brata. Powinienem mieć go gdzieś tutaj… - Doktor wyjął opasły notes z szuflady i zaczął przerzucać w nim strony. – O, jest. Sienna 12, to gdzieś pod lasem. Jeśli ksiądz się z nią skontaktuje, to niech jej przekaże, by jak najprędzej się do mnie zgłosiła.
Ojciec Mateusz nic nie odpowiedział.
*
PKS do Kielc był zatłoczony i duszny. Słońce stało w zenicie, a asfalt drogi zdawał się niemalże topić. Mateusz westchnął i odchylił głowę na zagłówek busa. W długiej, czarnej sutannie pocił się jak mysz, ale był zbyt zdeterminowany, by dostać się jak najszybciej do Morawicy, więc nawet nie zdążył wrócić na plebanię i przebrać się w lżejszą, błękitną koszulę z koloratką. Wysłał tylko sms-a do Natalii, że na pewno nie zdąży na obiad. I miał nadzieję, że jej gniew zdąży opaść przed jego powrotem.
W Kielcach przesiadł się do rozklekotanego autobusu linii 45, mającego przystanek w Morawicy i o pierwszej po południu był już na miejscu.
Wieś koncentrowała się głównie wokół głównej szosy, którą w pewnym miejscu przecinała rzeka Czarna Nida. Za mostem była droga, prowadząca do zabytkowego młyna, a dalej – do ruin neogotyckiego kościoła. Ojciec Mateusz popytał najpierw kilkoro mieszkańców, jak trafić na ulicę Sienną i podziękował w duchu za to, że zabrał ze sobą rower.
Wkrótce jechał już żwirowaną drogą na granicy brzozowego zagajnika i zagrodzonej łąki, na której pasły się krowy. Zza zakrętu wyłonił się parterowy, szary domek kryty eternitem. Ojciec Mateusz nie miał pewności, czy kogoś w nim zastanie, ale przeczucie mówiło mu, że tak. A jego przeczucie prawie nigdy go nie zawiodły.
Oparł rower o ogrodzenie, podszedł do drzwi i zapukał. Wydało mu się, że słyszy w środku jakieś przyciszone głosy, a firanka w oknie zafalowała, jakby ktoś przez nią wyjrzał. W końcu szczęknął otwierany zamek i w szparze obok framugi ukazała się pociągła twarz Pawła, o świdrujących, ciemnych oczach. Zobaczył sutannę i uchylił drzwi nieco szerzej.
- O co chodzi? – spytał z rezerwą.
Ojciec Mateusz wziął jeden, głęboki oddech.
- Chciałbym zobaczyć się z Kaliną – powiedział spokojnie.
Chłopak zbladł śmiertelnie i wyglądało, jakby miał zamiar zatrzasnąć mu drzwi przed nosem.
- Nie znam takiej – wysyczał zamiast tego. – Czego ksiądz chce?!
- Wiem, że to nie ciało Kaliny znaleziono w pożarze. Przyszedłem wam pomóc. – Ojciec Mateusz spojrzał Pawłowi poważnie w oczy.
Tym razem chłopak zdecydowanym ruchem próbował zamknąć drzwi, ale duchowny zdążył zablokować je stopą.
- Proszę nas zostawić! My nic nie wiemy! – krzyknął Paweł, mocując się dalej z drzwiami.
- Daj spokój – odezwał się nagle cichy, kobiecy głos. Oboje zamarli, a drzwi uchyliły się nieco, ukazując spokojną twarz Kaliny. Stała obok Pawła i trzymała mu rękę na ramieniu. – Znam go. – Wskazała ruchem głowy na Ojca Mateusza. – Jak ksiądz nas znalazł?
- Widziałem was na pogrzebie – wyjaśnił. – A potem znalazłem stronę twojej siostry.
- Jaką stronę? – zdenerwował się Paweł.
- Możemy usiąść? – poprosił Mateusz. – Chcę się dowiedzieć wreszcie czemu. – Spojrzał błagalnie na Kalinę. Ta po chwili kiwnęła głową.
- Żartujesz?! Przyjechał tu po to, żeby nas wydać policji – zaprotestował Paweł.
- Nie mam na razie żadnych dowodów – powiedział spokojnie ojciec Mateusz. – Porozmawiajmy, proszę.
Paweł przepuścił go do środka, aż niechętnie. Cały był roztrzęsiony.
- To się zaczęło, gdy miałam siedem lat – zaczęła bezbarwnym głosem Kalina, gdy usiedli już przy stole. – Mój ojciec… wykorzystywał mnie. W ten sposób. To nie trwało przez cały czas, co kilka miesięcy się opamiętywał i znów był cudownym ojcem, a potem znów… to robił. A ja nie mogłam już tego dłużej znieść, zaczęły się lęki… Bałam się zasnąć, jeśli on był w domu. Miałam dwanaście lat i próbowałam się zabić. Trafiłam tutaj prosto z pogotowia, choć on bardzo protestował. Pewnie bał się, że wszystko się wyda. Ale ja nie miałam odwagi o tym mówić, chroniłam go. A w szpitalu przepisywali mi różne leki, byłam po nich zupełnie otępiała. On uznał pewnie, że to nawet korzystniej i płacił ordynatorowi, by brał mnie na oddział co jakiś czas. Po takim pobycie wracałam do domu zupełnie bezwolna, a on mógł robić co tylko chciał.
Ojciec Mateusz poczuł na swoich barkach ogromny ciężar, jak zawsze, gdy wysłuchiwał kolejnej złej historii, która przydarzyła się dobremu człowiekowi. A ta historia była wyjątkowo mroczna.
- Próbowałaś uciec – stwierdził.
Kalina pokiwała głową. Z oczu płynęły jej łzy, ale nie płakała.
- Tak – szepnęła. – Miałam szesnaście lat. Nie wiem, jakich sposobów użył, ale mnie znalazł. I było jeszcze gorzej… Proszę księdza, on był chory – raz kochał mnie, a raz nienawidził. Nie miałam siły tak żyć. Ale wtedy poznałam Pawła – wyciągnęła do niego rękę, a on ujął ją w swoje stulone dłonie.
- Jak umarła twoja siostra? – zwrócił się do niego ojciec Mateusz. Paweł zapatrzył się szklistym wzrokiem w okno.
- Morfina – powiedział bardzo cicho. – To Marta wpadła na ten pomysł z upozorowaniem śmierci Kaliny. Wiedziała, że umiera. Zostało jej kilka tygodni życia, góra dwa miesiące. Chciała w ten sposób… przysłużyć się nam. Tylko w ten sposób mogliśmy mieć pewność, że ten skurwiel da nam spokój. Więc tego dnia… Z-zrobiliśmy to, a potem podpaliłem willę. I tyle. – Spojrzał na Mateusza wyzywająco, ale po jego minie widać było, jak bardzo to przeżywa.
- Muszę wiedzieć, czy Marta sama wstrzyknęła sobie morfinę, czy ty to zrobiłeś. – Głos księdza był zmęczony i przygnębiony.
- Nigdy się tego ksiądz nie dowie – odparł poważnie Paweł.
Ojciec Mateusz skupił swoją uwagę na Kalinie:
- Dlaczego nie poszłaś na policję? Pomogliby ci. Ja bym ci pomógł.
Kalina roześmiała się gorzko.
- Uwierzyliby zeznaniom oficjalnie chorej psychicznie? Byłam bliska wydania ojca, ale wtedy zdarzyło się to. – Pogłaskała się po lekko zaokrąglonym brzuchu.
- A co to ma wspólnego z…
- Nie rozumie ksiądz? – W oczach Kaliny widać było bezradność. – To dziecko… Jest mojego ojca. Nie zniosłabym takiego wstydu – szepnęła. Paweł tylko zacisnął pięści.
- O Boże – wydusił z siebie ojciec Mateusz.
- Nie może nas ksiądz wydać – powiedział poważnym głosem Paweł. – Nie jestem mordercą. Ale zamkną mnie w więzieniu, a Kalina zostanie sama. O-o, nie sama – odeślą ją do ojca. Rozumiesz?
Ojciec Mateusz toczył w swojej duszy zaciętą batalię. Ukrył twarz w dłoniach. „Panie, doradź mi, co mam czynić” – pomyślał z desperacją.
- Co zamierzacie teraz zrobić? – spytał ich w końcu.
- Chcieliśmy wyjechać stąd pojutrze. Najpierw może na Śląsk, a potem do Czech. – Paweł patrzył na kapelana w napięciu. Wciąż ściskał dłoń Kaliny.
- Dobrze – szepnął Mateusz. – Chcę tylko, żebyś mi obiecał, że wychowasz to dziecko. I że będziecie oboje dla niego rodzicami.
Chłopak kiwnął głową.
- Obiecuję.
*
- Patrz, szefie, toż to ojciec Mateusz! – zawołał Mietek i zahamował ostro furgonetką.
- Cholera, co on tu robi? Znowu przed nami?! – wściekł się Możejko.
Przyjechali do Morawicy po tym, gdy z Noculem znaleźli telefon Wrońskiej, a ostatnio wybierany z niego numer, około dwie godziny przed śmiercią, doprowadził ich do ordynatora V oddziału szpitala psychiatrycznego w Morawicy. Facet pękł, gdy tylko weszli do gabinetu i przyznał się do morderstwa. Okazało się, że Wrońska odkryła, że jej mąż płacił ordynatorowi za to, by prowadził dokumentację medyczną syna tak, by mogła być ona podstawką w procesie o ubezwłasnowolnienie chłopaka. Wroński liczył, że w ten sposób będzie mógł rozporządzać pieniędzmi, które wnukowi chciała przepisać babcia. Wrońską poniosło i zastrzeliła męża podczas kłótni o tą sprawę. Chciała uciec z kraju i postanowiła zaszantażować ordynatora na znaczną sumę pieniędzy, w zamian za to, że nie zakabluje go władzom, a on nie straci dzięki temu licencji. Mężczyzna jednak tak się przeraził, że zabił ją w amoku i skutecznie tym samym uciszył.
- Proszę księdza! – Mietek otworzył drzwi i zamachał na duchownego, idącego poboczem drogi i pchającego rower.
Ojciec Mateusz podszedł do nich i uśmiechnął się niewyraźnie.
- Skąd ksiądz wiedział o ordynatorze? – spytał ucieszony Mietek, ale powściągnął radość, gdy dojrzał zdegustowaną minę Oresta.
- Jakim ordynatorze?
- To ksiądz nie przyjechał tu by… - Mietek podrapał się po głowie.
- Och, nie, odwiedzałem tylko znajomych – odpowiedział wymijająco ojciec Mateusz.
- Cóż za zbieg okoliczności – sarknął Możejko.
Mietek i Mateusz posłali sobie porozumiewawcze spojrzenia.
- To co, zabierze się ksiądz z nami z powrotem? W furgonetce mamy miejsce, rower też się zmieści – zaproponował Nocul.
- Mietek! – syknął Możejko.
- Z chęcią, panie Mietku – oznajmił ojciec Mateusz, a Nocul wyskoczył z wozu i otworzył tylne drzwi. W środku siedział skuty ordynator z pilnującym go Gibalskim.
- Będziecie mieli towarzystwo! – aspirant sapnął i pomógł załadować się księdzu razem z rowerem.
Gibalski zasalutował:
- Szczęść Boże, proszę księdza!
Furgonetka ruszyła.
*
Michał biegał zdenerwowany po rynku. Nadchodziła burza, a on wciąż nie znalazł babci. Jedna z kwiaciarek twierdziła, że widziała ją, gdy wychodziła ze sklepu elektronicznego, więc udał się tam prędko, ale po babci nie było już śladu.
Był zły, bo Natalia przerwała mu pasjonującą rozgrywkę w World of Warcraft i kazała ruszać na poszukiwania, na co on nie miał najmniejszej ochoty. A z drugiej strony właśnie takie sytuacje przypominały mu, ile babcia dla niego znaczyła i jak bardzo bał się, że coś jej się stało.
Demencja to straszna choroba.
Z nieba lunął wreszcie deszcz, a grzmoty zrobiły się coraz głośniejsze. Naciągnął kaptur bluzy na głowę i przebiegł przez ulicę, rozchlapując kałuże podeszwami swoich trampek, które od razu przemokły. Zrezygnowany, postanowił sprawdzić kolejne miejsce, do którego mogła udać się babcia, czyli park.
Zagłębił się w ocienione alejki, próbując dojrzeć coś przez szarawe smugi deszczu i wołając co jakiś czas „Babciu!”. Nagle, jego wzrok przykuła drobna figurka, siedząca samotnie na jednej z ławek przy placu zabaw. Podbiegł do niej prędko i aż roześmiał się z ulgi.
- Tyle cię szukałem – wydyszał i zgiął się wpół, łapiąc za bok, gdzie złapała go kolka.
Babcia spojrzała na niego z dystansem. Trzymała nad sobą olbrzymi, różowy parasol, który z pewnością nie należał do niej.
- A co, zgubiłam się? Chcesz czekoladę? – spytała absurdalnie i sięgnęła do leżącej pod ławką torby z zakupami.
- Nie, dzięki. O, ale cola może być. – Michał sięgnął po butelkę i napił się jej chciwie. – To co, wracamy do domu?
- Możemy – zgodziła się łaskawie babcia, ale nie ruszyła się z miejsca. Michał przysiadł w końcu obok niej, mocząc sobie spodnie na tyłku od mokrego drewna. Przytulił się nieco do babci, chcąc schronić się bardziej pod parasolem.
Siedzieli tak dobrą chwilę, nic nie mówiąc. Burza trwała w najlepsze.
- Skąd masz ten parasol? – zagaił w końcu.
Babcia Lucyna spojrzała na trzymany przez nią przedmiot, jakby zobaczyła go pierwszy raz w życiu.
- No jak to? Przecież to mój! – oburzyła się.
Michał tylko westchnął. Zobaczył w tym samym momencie błyszczący odtwarzacz, wystający z kieszeni babcinego swetra i ciągnące się od niego białe słuchawki.
- A to co? – wyjął urządzonko z jej kieszeni i popatrzył na nie z podziwem.
Myśli starszej pani na moment się rozjaśniły.
- To prezent. Masz teraz urodziny. – Puściła do niego filuternie oczko.
Michał popatrzył na nią skonsternowany.
- Kupiłaś mi to? – spytał niepewnie.
- A co miałam nie kupić?! Oczywiście, że kupiłam. To w końcu prezent. – Babcia Lucyna uniosła dumnie brodę.
- Ja… Dzięki, babciu. – bąknął Michał, ale wyszczerzył się wesoło i z wahaniem złapał babcię za rękę. Była krucha, pomarszczona i pokryta plamami wątrobowymi, ale mimo to nie cofnął swojej dłoni.
Za nic nie przyznałby się w tej chwili, że urodziny ma we wrześniu.
*
- Ksiądz biskup jest w tej chwili zajęty! – zaprotestował Jacek i zasłonił własnym ciałem drzwi, do których chciał dostać się ojciec Mateusz.
- Proszę, księże Jacku, jestem prosto z drogi i muszę zobaczyć się z biskupem – poprosił Mateusz.
- Biskup odpoczywa i wyraźnie przykazał mi, by nikogo, ale to nikogo do niego nie…
Drzwi otworzyły się nagle i wychynął z nich biskup.
- Sądzę, że dla ojca Mateusza znajdę jednak chwilkę – oznajmił z uśmiechem. Ksiądz Jacek zapowietrzył się.
- Dziękuję, ekscelencjo – powiedział Mateusz i wszedł do gabinetu.
Biskup wydał księdzu Jackowi polecenie zrobienia herbaty i zamknął odrzwia.
- Co cię do mnie sprowadza? I to w taka pogodę? – wskazał na okno, za którym szalała burza. – Biedaku, jesteś pewnie cały przemoczony.
- Nie, tylko trochę. – Ojciec Mateusz przejechał ręką po włosach. – Aspirant podwiózł mnie prawie pod samo wejście…
Biskup westchnął.
- A więc znowu wplątałeś się w jakąś kryminalną intrygę?
- Nie do końca. – Mateusz posłał mu nieco zagubione spojrzenie swoich niebieskich oczu. – Właściwie, to… Przyszedłem się wyspowiadać.
Biskup złączył palce u obu dłoni, robiąc daszek. Po czym wstał i przekręcił klucz w drzwiach.
- Mów.
I ojciec Mateusz mu powiedział. Całą historię, choć przecież sam w niej nie zawinił. Ale wolał, by historia Kaliny była objęta tajemnicą spowiedzi. Biskup słuchał go uważnie, a minuty płynęły. Ksiądz zwierzył się ze swojej wątpliwości, z tego, że praktycznie zataił fakt dokonanej eutanazji, choć powinien zeznać wszystko policji.
- Czy popełniłem grzech? – spytał na końcu i wbił pełen zwątpienia wzrok w biskupa.
Ten milczał długo, oczy miał przymknięte.
- Sądzę, że… Wybrałeś mniejsze zło – powiedział w końcu powoli.
- To znaczy?
- Gdybyś wydał tych dwoje… Wybrałbyś zło. Ty wybrałeś mniejsze.
- Ale nadal zło – stwierdził cicho Mateusz.
-
Ostatnio zmieniony przez Amarylis dnia Czw 21:11, 29 Mar 2012, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Amarylis
Konserwator laski Sarumana
Dołączył: 18 Lip 2008
Posty: 331
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Valinor
|
Wysłany: Śro 22:58, 28 Mar 2012 Temat postu: |
|
|
- Daj mi skończyć. W tej sprawie nie było dobrej drogi. Ty wybrałeś najlepszą z możliwych. – W głosie biskupa zabrzmiała otucha. – Ale udzielę ci rozgrzeszenia, jeśli tego potrzebujesz.
*
Mniejsze zło – Ojciec Mateusz powtórzył sobie to jeszcze raz w myślach później, gdy siedział już na werandzie plebanii i jadł mus jabłkowy z cynamonem, który przyrządziła Natalia. Różowy parasol babci Lucyny suszył się w sieni, a Michał siedział na balustradzie, ze słuchawkami na uszach. Wybrałem mniejsze zło. I tak będzie dobrze.
KONIEC
_________________
* glock - rodzaj pistoletu, używanego przez policję.
Ostatnio zmieniony przez Amarylis dnia Czw 21:13, 29 Mar 2012, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Amarylis
Konserwator laski Sarumana
Dołączył: 18 Lip 2008
Posty: 331
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Valinor
|
Wysłany: Śro 22:59, 28 Mar 2012 Temat postu: |
|
|
Wiedzieliście, że to coś, co płynie przez Sandomierz, to Wisła? Czego to człowiek się nie dowie, pisząc opowiadanie...
Z dedykacją dla przeciwniczki.
Wiosna, która przyszła tego roku zdecydowanie spóźniona, wreszcie na dobre chyba zagościła w Sandomierzu, obsypując drzewa śnieżnobiałym kwieciem i ogrzewając bystry nurt Wisły. Niebo nad miastem przybrało odcień głębokiego błękitu gdzieniegdzie poprzetykanego tylko strzępami obłoków. Ciepłe promienie słońca igrały na murach zabytkowych kamienic i kościołów, sączyły się przez okienne szyby, zalewając wnętrza jasnym blaskiem.
– Idźcie w pokoju Chrystusa.
– Bogu niech będą dzięki.
***
– Monika! Monika, zaczekaj! – rozległo się wołanie. Dziewczyna zatrzymała się niechętnie i zerknęła za siebie. Ksiądz Mateusz zbiegał po schodach kościoła.
– Jak się czujesz? Rozmawiałaś z ciotką? – zapytał, zrównawszy się z Moniką. Dziewczyna wzruszyła ramionami, spuszczając wzrok.
– Ciotka nie odbiera telefonu – odpowiedziała. – Ale Bartek mówił mi, że wciąż jest wściekła. Powtarza, że nie mam wstępu do jej domu. Ona nigdy już nie będzie chciała mieć ze mną nic wspólnego, a z dzieckiem tym bardziej. Chyba nie rozumie, że to nie moja wina, t-tylko – urwała, bo głos jej się załamał. Ksiądz Mateusz, który przypatrywał jej się dotąd zatroskanym spojrzeniem, potrząsnął zdecydowanie głową.
– Spokojnie, Monika, nie myśl o tym. To już przeszłość, on nigdy więcej nic ci nie zrobi – powiedział uspokajającym tonem. – A ciotka w końcu cię zrozumie. Musisz dać jej jeszcze tylko trochę czasu. Wszystko się ułoży – zapewnił. Monika skinęła powoli głową, ale nie zdołała zmusić się do żadnej odpowiedzi.
– A jak z tym wszystkim radzi sobie Bartek? I Maurycy? – zapytał ksiądz. Dziewczyna po raz kolejny wzruszyła ramionami.
– Maurycy nie ma właściwie wyjścia. Musi tańczyć tak, jak mu zagra ciocia. Poza tym… Sama nie wiem. On mnie prawie nie zna. Czemu miałby się przejmować? – odpowiedziała smętnym tonem. – A Bartek oczywiście bardzo mi pomaga. I bardzo to przeżywa. Ale nawet jemu ciotka nie pozwoli na zbyt wiele…
– A może po prostu pójdziesz kiedyś do ciotki i spróbujesz porozmawiać z nią osobiście? – zaproponował nagle ksiądz. Monika pokręciła powoli głową.
– Chyba się nie odważę – mruknęła z wahaniem.
– Odważysz się, Monika. Odwagi ci nigdy nie brakowało. Będzie dobrze, zobaczysz. Będzie dobrze.
– Dziękuję, proszę księdza. – Dziewczyna uśmiechnęła się blado.
***
Sztućce zadzwoniły złowieszczo o brzeg miski z sałatką, gdy Natalia cisnęła ją na stół.
– I gdzie on jest? Mówiłam przecież, że obiad będzie na trzynastą. Ale nie, jak zwykle musimy czekać…
– Spoko, nie denerwuj się. Już idzie – poinformował Pluskwa, odwracając się od okna. Natalia nie wydawała się ani trochę uspokojona. Z równym rozmachem jak chwilę wcześniej miskę postawiła na stole dzbanek z kompotem. Powierzchnia napoju zafalowała niebezpiecznie i kilka kropel rozprysnęło się po białym obrusie.
– Wyłączyłbyś w końcu ten telewizor – fuknęła Natalia, wycofując się do kuchni po ścierkę. Piotr przewrócił oczyma, ale posłusznie sięgnął po pilota.
– Przez centrum Kielc przeszła wczoraj manifestacja feministek domagających się… – zdążyła jeszcze powiedzieć telewizyjna spikerka, zanim została ostatecznie uciszona. Piotr właśnie siadał do stołu, gdy do jadalni wszedł ksiądz Mateusz.
– Jestem już. Przepraszam za spóźnienie.
– Co mi po księdza przeprosinach? Tu już wszystko dawno wystygło. Jak zwykle – zrzędziła Natalia, podając wazę z zupą.
– Kim są feministki? – zapytała Emilka, wdrapując się na krzesło. Piotr uśmiechnął się dyskretnie.
– To takie kobiety, które chcą mieć takie same prawa jak mężczyźni, żeby razem ze swoimi mieć ich jeszcze więcej – odpowiedział niewinnym tonem. Pluskwa parsknął krótkim śmiechem, który, czując na sobie miażdżące spojrzenie Natalii, zamaskował kaszlnięciem.
– Sorry – mruknął w końcu, pochylając się nad talerzem.
– I wy im na to pozwalacie? – drążyła temat feminizmu Emilka.
– Nie mamy wyjścia – stwierdził. Natalia spiorunowała go wzrokiem.
– Skoro czujesz się taki poszkodowany, mogę odstąpić ci prawo do ugotowania jutro obiadu. A nawet przez cały następny tydzień.
– Spokojnie, Natalia. Przecież Piotr tylko żartował – podjął próbę załagodzenia sytuacji ksiądz. Gospodyni już otwierała usta, żeby odpowiedzieć, ale Emilka weszła jej w słowo.
– A jak będę feministką, to pozwolisz mi zostać ministrantem? – zapytała księdza. Wszyscy rzucili dziewczynce zdziwione spojrzenia. Pluskwa po raz kolejny parsknął w talerza, a pozostali trwali przez chwilę w pełnym konsternacji milczeniu.
– Pomyślimy o tym – obiecał w końcu ksiądz, który wyglądał, jakby z trudem powstrzymywał się od śmiechu. – Jedzmy już, dobrze?
***
Poniedziałek już od samego rana zapowiadał się okropnie. Ulewa zaczęła się już w nocy i, chociaż przed wschodem słońca trochę zmalała, o poranku Sandomierz wciąż tonął w strugach deszczu. Na komendzie panował ogólny chaos i dezorganizacja, a na domiar złego na biurku inspektor Możejko znalazł zgłoszenie kolejnego przypadku sfałszowania dokumentów. Była to prawdopodobnie robota tych samych fałszerzy, którzy spędzali sen z powiek sandomierskich policjantów już od ponad dwóch miesięcy. Tym razem chodziło o jakiegoś nastolatka prowadzącego samochód z podrobionym prawem jazdy, ale gang – bo inaczej nazwać się tego nie dało – zajmował się właściwie wszystkim. Sprzedawali ludziom dowody osobiste, paszporty, wszelkie legitymacje, dyplomy i zaświadczenia. Podrabiali także, choć niezbyt często, recepty lekarskie, a ostatnio wyszły na jaw informacje nawet o krążących po mieście pojedynczych fałszywych banknotach. Wszystkie fałszerstwa były właściwie drobnymi sprawami, lecz ich ilość była wprost zatrważająca. Zwłaszcza, że wykonywano je z taką dokładnością, iż wiele z nich nie zostało zapewne ujawnionych. Najgorsze jednak było to, że jak dotąd nikomu nie udało się natrafić choćby na najmniejszą wskazówkę mogącą doprowadzić do sprawców.
– Trzeba wreszcie coś z tym zrobić, Mietek, bo wychodzimy przez nich na kompletnych idiotów. Przesłuchajcie jeszcze raz tego chłopaka. Może powie wam, od kogo albo gdzie kupił te papiery. Jeśli nie, to zastanowimy się, co robić dalej – zarządził inspektor bez większej nadziei w głosie. Siedzący po przeciwnej stronie biurka aspirant Nocul w żaden sposób nie zareagował na jego słowa.
– Cholera jasna, Mietek! Czy ty mnie w ogóle słuchasz? – rzucił zirytowany Możejko. Nocul wyrwał się z zamyślenia.
– Słucham, szefie – zapewniła apatycznie. Inspektor przejechał dłonią po twarzy. Tylko tego jeszcze brakowało, żeby musiał się teraz zajmować problemami Mietka.
– Dobrze. Mów, co się dzieje – westchnął w końcu.
– Nic… – odpowiedział bez przekonania Nocul. Możejko rzucił mu zirytowane spojrzenie.
– Przecież widzę. Mów, bo mamy mało czasu – zażądał. Mietek zrobił zakłopotaną minę.
– To tylko z głodu. Basia stwierdziła, że powinienem się zdrowiej odżywiać i wprowadziła mi nową dietę – wyjaśnił. – Nawet sobie nie wyobrażasz, jak ciężko jest się skoncentrować, jeśli na śniadanie jadło się tylko ser z rzodkiewką – dodał, widząc minę Możejki. Inspektor odchylił się do tyłu w fotelu, z trudem opanowując irytację.
– To idź zjeść coś normalnego i zabieraj się w końcu do roboty – warknął. – Bo zanim ty skończysz myśleć o swoim śniadaniu, to już pół Sandomierza będzie używać lewych papierów.
– Nie mogę! – zaprotestował Mietek. – Basia by się wściekła, gdyby się dowiedziała.
– Niby skąd miałaby się dowiedzieć? Chyba musiałby cię wyśledzić i wydać ten twój Mateusz – parsknął Możejko. – Za godzinę chcę wiedzieć, czego dowiedzieliście się od tego chłopaka, bo jeśli nie, to ja się wścieknę – zagroził, sięgając po kubek z wystygniętą już kawą.
– Księdza Mateusza dziś tu nie było. Jeszcze – stwierdził Nocul nieco urażonym tonem. Przez moment inspektor wpatrywał się w niego morderczym wzrokiem.
– Idź mi stąd – nakazał w końcu nieznoszącym sprzeciwu tonem. Zanim jednak Mietek zdążył wyjść, rozległo się pukanie.
– Wejść! – rzucił Możejko, przyrzekając sobie w duchu, że jeśli to nie będzie nic ważnego, to natręt gorzko pożałuje zawracania mu głowy. Drzwi gabinetu otworzyły się i ukazał się w nich sierżant Gibalski. Przez moment stał w progu z dość głupią miną.
– O co chodzi? – zapytał Możejko, tracąc cierpliwość. Gibalski odchrząknął.
– Chyba o zabójstwo, panie inspektorze.
***
Od czasu niedzielnej rozmowy Mateusz nie mógł przestać myśleć o Monice. Chciał jakoś pomóc dziewczynie, ale nie bardzo wiedział, co mógłby zrobić. Sytuacja, w której się znalazła, wydawała się być bez wyjścia.
Monika i jej starszy brat, Bartek, od czasu śmierci matki mieszkali u ciotki, Elżbiety Kaliskiej. Kobieta wychowywała ich twardą ręką. Uniemożliwiała im też jakikolwiek kontakt z ojcem, nawet gdy ten wyszedł już z więzienia po odsiedzeniu wyroku za fałszerstwa, i wmawiała w nich nieustannie pogardę dla niego. Rodzeństwo w ogóle nie miało z nią łatwego życia. I o ile Bartek, podporządkowawszy częściowo swoje plany zamysłom ciotki, jakoś się z nią porozumiewał, o tyle Monikę pani Elżbieta zawsze uważała za zakałę rodziny, zwłaszcza od kiedy dziewczyna wyjawiła jej, że chce studiować historię sztuki.
Po wielu kłótniach i awanturach Monika dopięła swego i wyjechała na studia, ale i tam jej się nie poszczęściło. Kiedy po całej tej okropnej historii dziewczyna wzięła urlop na uczelni i wróciła do Sandomierza, ciotka nie miała dla niej nawet odrobiny współczucia. A gdy okazało się, że Monika jest w ciąży, po prostu wyrzuciła ją z domu.
Mateusz nie byłby chyba sobą, gdyby nie próbował porozmawiać z panią Kaliską. Niestety Elżbieta nie podzielała sympatii większości parafian wobec swojego proboszcza i po prostu zatrzasnęła księdzu drzwi przed nosem, informując, że nie ma zamiaru wysłuchiwać żadnych kazań, a szczególnie od niego.
Ale Mateusz nie byłby też chyba sobą, gdyby poddał się tak łatwo. Uznał, że nadszedł czas, by podjąć jeszcze jedną próbę rozmowy z ciotką Moniki.
***
Mietek właśnie wysiadał z radiowozu, gdzie po kryjomu zjadał wyciągniętą od Marczaka kanapkę, gdy obok rozciągniętej przed furtką policyjnej taśmy zatrzymał się rower.
– Dzień dobry, panie Mietku – przywitał się ksiądz Mateusz. – A co tu się stało? – zapytał nieco zaniepokojony. Zanim jednak Nocul zdążył odpowiedzieć, od strony domu nadszedł inspektor Możejko.
– Gdzie ty się podziewasz, Mietek? Mówiłem przecież, żebyś… No tak. Ksiądz oczywiście już tutaj – stwierdził pełnym dezaprobaty tonem, dostrzegając Mateusza.
– Ale to nie moja wina! Ksiądz znalazł się tu przypadkiem – zaczął tłumaczyć się Nocul, a Mateusz pokiwał głową.
– To prawda. Przyjechałem porozmawiać z panią Kaliską i…
– Pani Kaliska nie żyje – poinformował Mietek. – Właśnie dlatego tu jesteśmy.
– Nie żyje? Ale jak…? Co się stało? – zapytał zdumiony ksiądz.
– Siostrzeniec wrócił rano do domu i znalazł ją martwą w salonie. Rozbiła głowę o kant stołu. Teoretycznie to mógł być wypadek, ale podejrzewamy, że ktoś jej raczej pomógł. Mało prawdopodobne, że sama upadła w taki sposób – wyjaśnił odruchowo Nocul.
– Mietek! – syknął ze złością Możejko. Aspirant uniósł dłonie w obronnym geście.
– Przecież ksiądz przyjechał do pani Kaliskiej. Ma prawo wiedzieć, że już z nią nie porozmawia! – stwierdził niewinnym tonem.
– I te wszystkie informacje były niezbędne do przekazania tej wiadomości, tak? – prychnął inspektor. – Przepraszam księdza, ale musimy wracać do pracy – dodał, zwracając się do Mateusza. Ten nie wyglądał jednak, jakby miał ochotę ruszyć się z miejsca.
– A nie mógłbym zostać? Może się przydam – zaproponował ksiądz. – Żeby udzielić wsparcia duchowego rodzinie pani Kaliskiej, oczywiście – dorzucił, widząc minę Możejki. Inspektor przewrócił oczami ze zirytowaną miną, ale w końcu machnął ręką.
– Niech będzie. Ale najpierw ja ich przesłucham, a dopiero potem ksiądz będzie udzielał wsparcia duchowego – zastrzegł.
***
Gdy Mateusz wszedł z policjantami do domu pani Kaliskiej, brwi Bartka Mileńskiego powędrowały do góry w wyrazie bezgranicznego zdziwienia. Wyglądało na to, że chłopak nie wiedział jeszcze o detektywistycznym zacięciu księdza. Maurycy Ziętek, bratanek świętej pamięci pana Kaliskiego, chociaż mieszkał w Sandomierzu dopiero od niedawna, wydawał się znacznie mniej zdumiony. Uśmiechnął się tylko blado do Mateusza. Moniki najwyraźniej jeszcze nie było.
Mateusz przysłuchiwał się uważnie prowadzonemu przez inspektora Możejkę wstępnemu przesłuchaniu, ale nie dowiedział się właściwie niczego interesującego. Nie miał też pojęcia, kto mógłby zabić panią Kaliską, lecz z przerażeniem przyłapał się na myśli, że być może nie jest to najgorsze wyjście z sytuacji.
– Czy ma pan jakiekolwiek przypuszczenia, kto mógłby źle życzyć pańskiej ciotce? – zapytał w pewnym momencie inspektor. Bartek wzruszył ramionami.
– Wszyscy – odpowiedział lakonicznie. – To była złośliwa, bezduszna sknera – stwierdził bez ogródek. Możejko wydawał się zaskoczony jego szczerością.
– A to dlaczego? – zapytał. Bartek po raz kolejny wzruszył ramionami.
– Chociażby dlatego, że wyrzuciła z domu moją siostrę, bo ta została zgwałcona – odpowiedział, przybierając wojowniczą minę.
– Ale jest ktoś, kto może mieć naprawdę duży żal do cioci – wtrącił się skwapliwie Maurycy, chcąc chyba zmienić temat. – Ten pan… Paweł? Chyba tak. On chyba smalił cholewki do cioci, ale ona go nie chciała. Bardzo się o to pokłócili jakiś tydzień temu. Pamiętasz? – zapytał Bartka. Chłopak zawahał się.
– Tak. Chyba tak – przyznał niechętnie.
– Trzeba będzie to sprawdzić – orzekł Możejko. – Jest mi pan w stanie podać nazwisko tego mężczyzny? – zapytał Maurycego.
– Nie znam go – odpowiedział, kręcąc głową. – Ale w sypialni cioci powinna znaleźć się jakaś wizytówka.
***
Natalia odstawiła umyty talerz na suszarkę. Wytarła ręce, a mokrą ścierkę cisnęła na stół.
– Może ktoś wreszcie pomógłby mi z tym zmywaniem? – rzuciła z ponurą miną. Nie doczekała się jednak żadnego odzewu. Piotr wymamrotał coś o jakieś próbie, i wymknął się z plebanii, a reszta domowników milczała uparcie.
– Emilka, rusz się – zażądała Natalia. Dziewczynka potrząsnęła głową, nie odrywając wzroku od telewizora.
– Nie mogę, jestem feministką. Niech Waldek ci pomoże – odpowiedziała. Natalia przeniosła wyczekujące spojrzenie na Pluskwę, który natychmiast poderwał się z krzesła, ale, jak się okazało, nie w celu udzielenia jej pomocy.
– Sorry, spieszę się – poinformował i umknął w ślad za Piotrem, mijając w drzwiach księdza Mateusza. Emilka, zauważywszy kątem oka wchodzącego opiekuna, wyłączyła telewizor.
– Zostałam feministką, wiesz? To pozwolisz mi w końcu być ministrantem? – zapytała, podbiegając do księdza. Podczas gdy Mateusz usiłował wytłumaczyć dziewczynce, że nie może spełnić jej prośby, Natalia wróciła do tematu zmywania, atakując jedyną pozostałą osobę.
– A babcia co tak siedzi? Niech mi babcia pomoże! – fuknęła. Babcia Lucyna potrząsnęła głową.
– Wykluczone – odpowiedziała zdecydowanym tonem. – Ja też zostałam feministką.
– Babcia została feministką – powtórzyła Natalia. – A może mi babcia wytłumaczyć, co to ma wspólnego ze zmywaniem? Rozumiem, gdyby to był ich obowiązek. – Machnęła ścierką w kierunku drzwi. – Ale jak na razie muszę radzić sobie z tym sama. Więc jaki to feminizm?!
– A kto cię tam wie – odpowiedziała niejasno babcia Lucyna, poprawiając okulary na nosie.
***
Mietek właśnie usiłował skupić się na pracy, a nie na zezowaniu z zazdrością na drugie śniadanie Gibalskiego, kiedy na komendzie zjawił się ksiądz Mateusz. Zgodnie z przewidywaniami Nocula, po to, by dowiedzieć się czegoś o sprawie zabójstwa Elżbiety Kaliskiej. Mietek dobrze wiedział, że nie powinien niczego wyjawiać, ale już dawno przestał się tym przejmować.
– I co, panie Mietku? Rozmawialiście z tym znajomym pani Kaliskiej? – zapytał ksiądz, siadając naprzeciw Nocula.
– Nie porozmawialiśmy, bo okazało się, że nasz podejrzany od trzech dni leży w szpitalu. Miał zawał serca – odrzekł aspirant. Ksiądz nie wydawał się tym faktem specjalnie zaskoczony.
– Ale w takim razie jesteście w punkcie wyjścia, prawda? – zagadnął. Mietek uśmiechnął się lekko, zadowolony, że ma w zanadrzu jeszcze inne informacje.
– Niezupełnie, proszę księdza. Nasi technicy znaleźli w ogrodzie ślady opon samochodu pani Kaliskiej. Nie ma wątpliwości, bo to bardzo rzadka marka, nikt więcej w mieście takiego nie ma. Pani Kaliska już od dawna nim nie jeździła, a jednak tej nocy na pewno był używany. Wskazują na to ślady, a sąsiedzi też zeznali, że słyszeli warkot silnika mniej więcej o godzinie, o której prawdopodobnie zginęła pani Kaliska – powiedział.
– Przecież mógł nim jeździć Bartek. Albo Maurycy – zauważył ksiądz. Mietek skinął głową.
– Tak, tylko że żaden z nich się do tego nie przyznaje. Maurycy Ziętek ma swoje kluczyki do samochodu, bo jeździł po zakupy na polecenie ciotki, ale twierdzi, że tego wieczora wyszedł z domu pieszo. Drugi komplet kluczyków był w posiadaniu pani Kaliskiej i Mileński nie ma pojęcia, gdzie ciotka go chowała. Tego wieczora chciał pożyczyć samochód, ale pani Kaliska się nie zgodziła, więc pojechał na przyjęcie do znajomych taksówką – zreferował Nocul. – Więc albo Ziętek nie mówi nam całej prawdy, albo pani Kaliska pożyczyła auto komuś zupełnie innemu, w co wątpię.
– I pan myśli, że to Maurycy zabił panią Kaliską, panie Mietku? – spytał ksiądz. – Dlaczego miałby to robić?
– Nie ma silnego motywu, to fakt. Pani Kaliska miała dużo pieniędzy, ale spadek otrzymają zapewne Mileńscy jako najbliższa rodzina… Ale mógł ją zabić ze złości po prostu. Podobno okropnie nim pomiatała – podsunął pomysł Nocul.
– Nie sądzę, żeby… – zaczął ksiądz, ale zanim zdążył dokończyć za ich plecami otworzyły się drzwi gabinetu Możejki.
– Witam księdza. A czego ksiądz nie sądzi, jeśli można wiedzieć? – zapytał inspektor.
– Ksiądz nie sądzi, żeby moja dieta miała potrwać zbyt długo – zmyślił na poczekaniu Mietek, nie mogąc wpaść na nic bardziej przekonującego.
– To świetnie, że ksiądz tak cię wspiera, bo ja już nie mogę słuchać tego twojego marudzenia – zakpił Możejko. – Właśnie dzwonił notariusz i okazało się, Elżbieta Kaliska zostawiła testament i to wcale nie korzyść Mileńskich. Zgadnij, kto dziedziczy wszystkie jej oszczędności – dodał.
– Maurycy Ziętek? – spytał Nocul, zerkając niepewnie na księdza Mateusza.
– Oczywiście – potwierdził Możejko. – Jedziemy.
***
Maurycy Ziętek wydawał się bardzo zaskoczony aresztowaniem, ale nie stawiał oporu. Na komendzie też zachowywał się potulnie, chociaż wzrok, który wbił w inspektora Możejkę, zdecydowanie nie był przyjazny. A mimo to nie chciał nic powiedzieć.
– Jeszcze raz – westchnął Możejko. – Twierdzisz, że nie używałeś w niedzielę wieczorem samochodu pani Kaliskiej, tak?
– Nie używałem – przytaknął chłopak, szarpiąc bezwiednie nitkę wystającą z mankietu koszuli.
– A więc co robiłeś w tym czasie?
– Byłem na przechadzce.
– Gdzie? – dopytywał inspektor. Maurycy wzruszył ramionami.
– Mówiłem już, że nie wiem – odpowiedział.
– Nie próbuj mi wmawiać takich rzeczy. Mieszkasz w Sandomierzu od ponad trzech miesięcy i nie jesteś w stanie rozpoznać żadnej części miasta? – zapytał Możejko, zaglądając do dokumentów. Maurycy zawahał się przez krótką chwilę.
– Ciemno było – mruknął w końcu.
– Ciemno było! – prychnął zirytowany inspektor. – Ty chyba nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak wygląda twoja sytuacja.
– Właśnie nie bardzo – przyznał kąśliwie chłopak. Możejko potrząsnął z dezaprobatą głową, ale zaczął tłumaczyć.
– Narobiłeś sobie w Warszawie długów, więc przyjechałeś tutaj po wsparcie finansowe do ciotki. Ta nie zgodziła ci się go udzielić, ale pozwoliła ci zostać i w zamian za pomoc w różnych zajęciach wypłacała ci drobne kwoty. W żaden sposób nie wystarczały one na spłatę należności. Ale tutaj pojawia się nowy wątek, bo ciotka najwyraźniej cię polubiła, jak sam mówisz – bez wzajemności, i zapisała ci w testamencie pokaźny majątek. I wkrótce potem ciotka zostaje zabita. Zabójca poruszał się jej samochodem, a ty jesteś jedynym, kto miał do niego dostęp. Alibi nie masz żadnego… Mama mówić dalej?
– Nie trzeba – odpowiedział Maurycy nieco drżącym głosem. – Ale ja naprawdę nie tego nie zrobiłem, panie inspektorze. To nie tak, że nie lubiłem cioci. Ona po prostu była trudna w kontaktach. Pomiatała i mną, i Bartkiem, i Moniką. Ale to jeszcze nie jest powód, żebym miał ją zabić! Tak, przyjechałem po pieniądze! Póki mogłem radziłem sobie sam, ale dłużej już się nie dało, a ja chciałem kontynuować studia. I tak, nie byłem zachwycony odpowiedzią, którą otrzymałem od cioci. Ale to wyjście też nie było dla mnie najgorsze. Oszczędzałem część pieniędzy od niej, dokładałem do tego zarobki z różnych dorywczych prac… W końcu bym uzbierał, ile trzeba. Zresztą ciocia obiecała, że za jakiś czas wrócimy do tematu większego dofinansowania. A o testamencie nie miałem bladego pojęcia! Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że mogłaby mi cokolwiek zapisać…
– Akurat tego w żaden sposób nie możesz udowodnić – stwierdził Możejko. – A nawet gdybyś nie wiedział o testamencie, zawsze mogłeś liczyć na to, że twoi kuzyni będą hojniejsi od ciotki, prawda? Więc może teraz mi powiesz, gdzie byłeś na tej swojej przechadzce?
– Nie wiem – powtórzył z uporem Maurycy. Inspektor westchnął. Wstał od biurka i otworzył drzwi.
– Gibalski! – zawołał. – Zabierz chłopaka na dołek, bo chyba potrzebuje czasu, żeby zmądrzeć – rozkazał. Gdy Gibalski wyprowadził Maurycego, do gabinetu wszedł Mietek.
– I co? Nie przyznał się? – upewnił się. Możejko potrząsnął głową, przeszukując szufladę biurka.
– Nie – potwierdził, wyciągając spod sterty papierów pojedynczą miętówkę. Mietek spojrzał na nią wygłodniałym wzrokiem. Inspektor zawahał się.
– Masz – burknął w końcu, rzucając cukierkiem w stronę Nocula. – Bo by mi gardle stanęła.
***
Niebo znów się rozpogodziło, a pogoda zrobiła się prawdziwie wiosenna. Mimo że Stary Rynek zalany był słońce, kałuże nie zdążyły jeszcze wyschnąć. Rower Mateusza ślizgał się nieznacznie na mokrych kostkach brukowych.
– Panie inspektorze! – zawołał ksiądz, dostrzegając po przeciwnej stronie rynku Możejkę. Inspektor wyglądał przez moment, jakby miał zamiar udać, że nie usłyszał wołania, ale w końcu zatrzymał się odwrócił. Mateusz dogonił go i zsiadł z roweru.
– Witam księdza – rzucił Możejko. – Niech zgadnę – Ziętek jest księdza zdaniem niewinny, tak?
– Tak sądzę – zgodził się Mateusz. – A pan naprawdę wierzy, że on zamordował ciotkę?
– Ja nie mam wierzyć w to lub nie. Ja prowadzę śledztwo – oświadczył inspektor.
– Niech się pan zastanowi – poprosił ksiądz. – Przecież to bez sensu. Maurycy nie mógł wiedzieć o tym testamencie. Pani Kaliska nie była osobą, która podzieliłaby się z kimkolwiek taką informacją.
– Tak, wiem. On tłumaczy się dokładnie tak samo – prychnął Możejko, a później zawahał się przez moment. – Proszę księdza, ja też nie sądzę, żeby on zamordował ciotkę z premedytacją i zimną krwią. Ale to mogło się wydarzyć przypadkiem, podczas sprzeczki, prawda? Zbyt wiele wskazuje na jego winę. I jest jeszcze sprawa tych pieniędzy, które zginęły z szuflady.
– Jakich pieniędzy? – zdziwił się Mateusz.
– To Mietek jeszcze księdzu nie opowiedział? – zakpił inspektor. – Mileński szukał drugich kluczyków do samochodu i odkrył, że zniknęła spora kwota oszczędności, które jego ciotka trzymała w komodzie. Prawdopodobnie zostały skradzione.
– A kluczyki się znalazły? – spytał odruchowo Mateusz. Możejko uśmiechnął się nieznacznie.
– Mowy nie ma. I tak już powiedziałem księdzu za dużo.
***
Kiedy Mateusz wrócił na plebanię, Emilka po raz kolejny zaczęła go męczyć o pozwolenie na zostanie ministrantem. Najwyraźniej nie dotarło do niej zbyt wiele z tego, co ksiądz usiłował jej wyjaśnić poprzedniego dnia.
– Dobrze. Nie możesz zostać ministrantem, ale coś da się zaradzić. Nic się nie stanie, jeśli pozwolę ci raz zadzwonić dzwonkami – skapitulował po chwili dyskusji Mateusz. – Zmykaj ubrać się elegancko, bo zaraz zaczyna się msza.
– Dzięki! – pisnęła Emilka. Mateusz zmierzwił jej włosy, a dziewczynka pobiegła do swojego pokoju. Ksiądz, słysząc dochodzące z kuchni marudzenie Natalii, zwrócił się do siedzącej przy stole babci Lucyny:
– Może pomogłaby babcia Natalii z tymi naczyniami? Bo chyba sobie nie radzi…
– Mowy nie ma – odparła babcia, wciskając mu w dłonie druty, na których dziergała chwilę wcześniej sweter. – Sam jej pomóż.
– A dokąd babcia się wybiera? – zaniepokoił się Mateusz. Babcia Lucyna wzruszyła ramionami.
– Do kościoła, mszę odprawić. W końcu jest równouprawnienie, tak?
***
Niosąca kosz z praniem Natalia zatrzymała się przy drzwiach, słysząc dochodzące z kuchni ściszone głosy. Z zaciekawieniem nadstawiła ucha, zerkając dyskretnie do środka.
– Mateusz, musimy coś z nimi zrobić – poinformował śmiertelnie poważnym tonem Pluskwa. – Bo jak namówią Natalię do tego feminizmu, to będzie katastrofa! Umrzemy tu z głodu!
– Fakt – przyznał Piotr, chichocząc. – Jak wprowadzi nowy podział obowiązków i przestanie już nawet gotować, to będzie całkiem nie do zniesienia.
– Spokojnie. Na pewno nie będzie tak źle… – zaczął ksiądz, ale Natalia już nie słuchała.
***
Bartek, mimo że niespecjalnie często bywał w kościele i chyba niezbyt pewnie czuł się w obecności księdza, tym razem sam zaczepił Mateusza, prosząc go o pomoc.
– Chodzi o Monikę… – wyjaśnił chłopak. – Ona już była w fatalnym stanie psychicznym, a śmierć ciotki całkiem ją przybiła. Boję się o nią.
– Z pewnością bardzo to przeżywa – westchnął Mateusz, starając się nie okazywać zbytnio swojego zatroskania. – Ale da sobie z tym radę, zobaczysz. Tylko musisz ją teraz bardzo wspierać, wiesz o tym?
– Jasne – potwierdził Bartek. – Cały czas staram się jej pomagać. Ale tak pomyślałem, że może ksiądz mógłby…
– Porozmawiam z nią – obiecał Mateusz. – Tylko musisz mi powiedzieć, gdzie ją znajdę. Wprowadziła się z powrotem do domu?
– Nie, mówi, że nie byłaby w stanie tego zrobić. Ale wynajęła trochę lepszy pokój. Zaraz podam księdzu adres, mam gdzieś tu zapisany… – powiedział chłopak, szukając czegoś między dokumentami trzymanymi w portfelu. – Jeszcze momencik, przepraszam… Taki tu bałagan, całkiem niepotrzebne rzeczy. O, karta rowerowa jeszcze ze szkoły – tłumaczył się zakłopotany. – Proszę, jest i adres.
***
Rozdrażniona Natalia miotała się po plebani, wyraźnie szykując się do wyjścia. Piotr uniósł wzrok sponad przeglądanej partytury.
– Gdzie idziesz, Natalka? – zagadnął. Natalia spiorunowała go wzrokiem
– Nie twoja sprawa. Nie mam teraz nic do ugotowania, więc chyba nie powinno cię to obchodzić – stwierdziła lodowatym tonem. Piotr wstał od stołu.
– Co ty, Natalka… – zaczął, ale Natalia, ignorując go, poszła energicznym krokiem w stronę swojego pokoju. Zwabiony podniesionym głosem gospodyni Pluskwa, zajrzał do jadalni.
– Co jest? Czemu się znowu tak ciska? – zapytał. Piotr skrzywił się lekko.
– Chyba słyszała naszą rozmowę z księdzem – mruknął. Pluskwa zastanawiał się nad czymś przez ułamek sekundy.
– Luz, załatwię to – obiecał po chwilce milczenia. Kiedy Natalia, dzierżąc w ręku torebkę, wróciła do jadalni, natychmiast do niej przyskoczył.
– Poczekaj. My przecież tylko żartowaliśmy – zapewnił, próbując zagrodzić jej drogę do wyjścia.
– Nie sądzę – skomentowała Natalia, wymijając go. – Daj mi spokój. Jeśli jesteś głodny, to w lodówce są kotlety z wczorajszego obiadu.
– Ale wyluzuj! – poprosił Pluskwa, przybierając wyraz twarzy, który w założeniu miał chyba być przymilnym uśmiechem. – Przecież wiadomo, że jesteś tu potrzebna nie tylko do gotowania. Trzeba też sprzątać. I prasować. My się do tego nie nadajemy – dodał. Natalia rzuciła mu mordercze spojrzenie i bez słowa wymaszerowała z plebani.
– Super to załatwiłeś – mruknął ironicznie Piotr. – Super.
***
Biskup zasiadł w swoim fotelu i wskazał drugi przybyłemu właśnie księdzu.
– Usiądź, Mateuszu – zaproponował. – A ksiądz może już iść. Z pewnością ma ksiądz wiele pracy – dodał, zwracając się do Jacka, który zasypywał proboszcza od Matki Boskiej Nieustającej Pomocy nieustającym potokiem słów, od kiedy ten tylko przekroczył próg pałacu biskupiego.
– A tak, mam – przyznał ksiądz Jacek. – Ale na pewno ze wszystkim zdążę, może być ksiądz biskup pewny. Lepiej zostanę, może będę mógł się w czymś przydać – powiedział, uśmiechając się nieszczerze. Biskup westchnął w duchu, ale nie miał ochoty dyskutować ze swoim sekretarzem.
– Czy coś się stało? Dlaczego mnie ksiądz biskup wzywał? – zapytał po chwili Mateusz. Biskup już otwierał usta, żeby odpowiedzieć, ale Jacek wszedł mu w słowo.
– Obawiamy się, że się stało – stwierdził. – Doszły nas niepokojące słuchy, że podejście księdza do tradycji Kościoła jest coraz bardziej liberalne. Podobno w księdza parafii dziewczęta są ministrantami.
– To bardzo przesadzone pogłoski – odparł Mateusz, uśmiechając się lekko. – Zapewniam, że nic takiego nie ma miejsca. Po prostu pozwoliłem Emilce, mojej podopiecznej, raz zadzwonić dzwonkami, nic więcej. Jestem przekonany, że…
– Spokojnie, Mateuszu – odezwał się biskup. – Chciałem się upewnić tylko, że to była wyjątkowa sytuacja, a nie stała praktyka. Ufam, że wiesz, co robisz.
– Za pozwoleniem księdza biskupa – wtrącił się po raz kolejny Jacek. – Uważam, że nawet takie wyjątki nie powinny się zdarzać. W pewnych kwestiach nie powinno dopuszczać się żadnych odstępstw od zasad…
– Oczywiście – zgodził się potulnie Mateusz. – Ale to nie było żadne odstępstwo od zasad. Spełniłem tylko drobne marzenie dziecka. Czy jest w tym coś złego? – spytał, a biskup poparł jego słowa wymownym spojrzeniem. Jacek nie wydawał się jednak ani trochę zbity z pantałyku.
– Cóż, trzeba by było się nad tym dogłębnie zastanowić. Nie we wszystkich okolicznościach należy spełniać ludzkie marzenia. Jest przecież napisane: „Jeśli masz dobrze czynić, zważ, komu czynisz” – stwierdził. – Księga Mądrości Syracha, rozdział dziesiąty, werset dwudziesty szósty* – dodał wyraźnie z siebie zadowolony.
– Ale jest też napisane: „Nie oskarżaj bliźniego, jeśli nie znasz jego przewinień”, prawda? – spytał niewinnym tonem Mateusz. Jacek uniósł palec do góry i otworzył usta, chcąc coś powiedzieć, ale zabrakło mu słów. Odchrząknął niepewnie.
– To ja może już pójdę. Gdyby ksiądz biskup mnie potrzebował, będę zaraz obok – zapewnił i wycofał się za drzwi. Biskup uśmiechnął się dyskretnie.
– Kogo właściwie cytowałeś cytat? – zapytał, gdy Jacek zamknął za sobą drzwi.
– Mateusza.
– Ewangelistę? – zdumiał się biskup.
– Nie, Żmigrodzkiego – odpowiedział Mateusz, uśmiechając się z zakłopotaniem. – To na niedzielne kazanie.
***
– Cholera jasna! Nie mogła pani bardziej uważać, pani Natalio? – rzucił ze złością inspektor Możejko, pocierając szeroką rysę na drzwiach samochodu, jakby w nadziei, że uda mu się ją zetrzeć. Natalia z kolei przyglądała się smętnie dyndającemu lusterku swojego auta. Nie wyglądało na to, żeby można je było w jakikolwiek sposób naprawić.
– To pan powinien był uważać. Pana samochód jest większy – orzekła. Możejko rzucił jej oburzone spojrzenie.
– Ja?! Przecież to pani wyjechała prosto na mnie z drogi podporządkowanej!
– Oczywiście. Bo droga podporządkowana musi być zawsze akurat tam, gdzie ja jadę – wycedziła Natalia, po czym wsiadła do samochodu, trzaskając drzwiami.
***
Mateusz dojeżdżał właśnie do budynku, w którym według wskazań Bartka mieszkała obecnie Monika, kiedy zadzwonił telefon. Ksiądz zatrzymał rower i wyciągnął z kieszeni sutanny swoją staroświecką komórkę.
– Halo? Tak… Wypadek? Ale jak…? Tak, tak. Już jadę.
***
Inspektor Możejko energicznym krokiem zbliżył się do stojącego na szpitalnym korytarzu Mateusza.
– I co z nią? – zapytał. Ksiądz uśmiechnął się blado.
– Jeszcze ją badają, ale wygląda na to, że wszystko w porządku. Chyba tylko trochę się poobijała. Wydaje się zresztą bardziej zmartwiona uszkodzonym samochodem niż swoimi dolegliwościami – odpowiedział. – Ale bardzo miło z pana strony, że pan pyta.
– Bo to trochę moja wina, cholera – przyznał Możejko. – Przepraszam za cholera!
– Nie szkodzi – zapewnił Mateusz. – A co się stało?
– Mieliśmy z panią Natalią małą stłuczkę. I ja nie powinienem był jej pozwolić jechać dalej bez lusterka, ale byłem zdenerwowany i przymknąłem już na to oko. A wygląda na to, że ten późniejszy wypadek to właśnie przez tę usterkę… To znaczy – przede wszystkim przez kierowcę tego drugiego samochodu. Jechał prawdopodobnie z nadmierną prędkością, próbował wyprzedzić panią Natalię na skrzyżowaniu, a po wszystkim uciekł z miejsca zdarzenia. Ale być może, gdyby samochód pani Natalii miał lusterko, zauważyłaby tamten samochód i nie zaczęła skręcać. Nie mam w ogóle pojęcia, dokąd ten człowiek tak się spieszył, bo pojechał prosto, a tam są tylko jakieś opuszczone magazyny. Ale to nieważne. W każdym razie czuję się trochę winny.
– Niepotrzebnie – zapewnił Mateusz. – I jestem przekonany, że Natalia się ze mną zgodzi.
– Cieszę się, że ksiądz tak uważa – powiedział inspektor. – Wiadomo już właściwie, co się wydarzyło, ale przydałoby się, żeby pani Natalia, kiedy się lepiej poczuje, wpadła na komendę złożyć zeznania. Powie nam, jaki to był samochód, może zdążyła zobaczyć rejestrację. Zresztą… Może nie będziemy jej kłopotać. Ja sam jutro zajrzę na plebanię i z nią porozmawiam. Dobrze?
– Oczywiście. Dziękuję, panie inspektorze.
– Świetnie. To ja już pójdę, mam dużo pracy – rzucił Możejko i zaczął zmierzać powoli z powrotem ku drzwiom, ale zatrzymał się jeszcze na moment. – A, samochód pani Natalii kazałem Gibalskiemu odstawić od razu do warsztatu. Do widzenia, proszę księdza.
***
Przez większość drogi na plebanię Natalia milczała jak zaklęta, a na pytania Mateusza odpowiadała półsłówkami. Do prowadzącego pożyczony samochód Waldka nie odzywała się w ogóle. Ksiądz zrzucał jej zachowanie na karb zmęczenia i szoku, ale kiedy po przyjeździe na plebanię Natalia, zamiast odzyskać spokój, popadła w jeszcze większe przygnębienie, zaczął się trochę martwić.
– Gorzej się poczułaś, Natalia? – zapytał, podkładając stos poduszek pod jej zwichniętą kostkę. Odpowiedziało mu tylko kolejne głębokie westchnięcie.
– Co się dzieje? – spytał ponownie Mateusz, przysuwając sobie krzesło. Natalia przez dłuższą chwilę milczała uparcie.
– Bo wy bylibyście pewnie zachwyceni, gdyby mnie ten samochód całkiem rozjechał, na naleśnik – wybuchła w końcu. Ksiądz spojrzał na nią ze zdumieniem.
– Co ty opowiadasz? Przecież…
– Ja dobrze wiem, co mówię – przerwała mu Natalia, wzdychając po raz kolejny. – Nie jestem tu nikomu do niczego potrzebna. Czasem do gotowania, ale i na to narzekacie. W ogóle nikt mnie nie potrzebuje!
– Natalia! Przecież wiesz, że to nie prawda. Jesteś nam wszystkim potrzebna i to bardzo – zapewnił Mateusz, ale na Natalii nie zrobiło to najmniejszego wrażenia.
– Nie wierzę księdzu – oświadczyła, odwracając się do ściany. – Ksiądz mówi do mnie tak samo, jak do tych wszystkich wyrzutków, którym ksiądz pomaga.
***
W kościele zaczynał powoli panować półmrok, mimo że pojedyncze promienie zachodzącego słońca wdzierały się jeszcze do środka, ujawniając wirujące w powietrzu drobinki kurzu. Mateusz uklęknął w pierwszej ławce. W głowie kołatały mu się tysiące myśli i musiał je na spokojnie uporządkować.
Rozmowa z Natalią nie przyniosła najmniejszego skutku. Nie zdołał jej przekonać, że niepotrzebnie się martwi, mimo że tłumaczył jej to bardzo długo. Ona jednak nie bardzo chciała go słuchać. Piotra z kolei zupełnie ignorowała, a Waldka wręcz wyrzuciła z pokoju.
Mateusz martwił się też sprawą Maurycego. Nie wierzył w winę chłopaka, ale nie miał też pojęcia, jak mu pomóc. Dawno nie czuł się tak bezsilny. Poza tym…
– Proszę księdza – cichutki głos przerwał jego rozważania. – Chciałam z księdzem porozmawiać.
– Monika! – zawołał zdziwiony Mateusz. – Co ty tu robisz? Coś się stało?
– Tak – wyjąkała dziewczyna. – Ale bardzo trudno mi się przyznać…
– Może wolałabyś w konfesjonale? – zaproponował ksiądz. Monika zawahała się, ale w końcu potrząsnęła głową.
– Nie, jeszcze nie mogę – stwierdziła. – Ja… Tamtego wieczora poszłam do ciotki, tak jak ksiądz mi radził. Ale ona nie chciała ze mną rozmawiać. Znowu mnie wyrzuciła, a ja nie wiedziałam już, co mam robić. I… – zacięła się. Mateusz pośpieszył jej z pomocą, wypowiadając swoje obawy, o których myślał już wcześniej.
– To ty wzięłaś te pieniądze, prawda? – zapytał. Monika skinęła głową, jakby z lekkim trudem.
– Tak – przyznała. – Ale… Ale to nie wszystko. Ona mnie przyłapała. Zaczęła na mnie krzyczeć. Chwyciła mnie za nadgarstek. Ja się chciałam tylko wyszarpnąć, naprawdę. Popchnęłam ją niechcący i upadła. Ale ja nie miałam pojęcia, że jej się coś stało. Byłam pewna, że tylko się zachwiała, więc czym prędzej uciekłam. A ona… Ona… – głos Moniki drżał już tak mocno, że nie była w stanie mówić. Nogi się pod nią ugięły i pewnie by upadła, ale Mateusz przytrzymał ją i usadził w ławce.
– Teraz ksiądz powie wszystko policji, prawda? – spytała dziewczyna po długim milczeniu. – Może to i lepiej. Wreszcie wszystko się skończy. Pójdę do więzienia. Do więzienia… Boże, jaki wstyd… Wreszcie wszystko się skończy. Wszystko się skończy – powtarzała, łkając z twarzą ukrytą w dłoniach. Mateusz przyglądał jej się zdumiony, zdezorientowany, przerażony. Długo bił się z własnymi myślami i sumieniem, aż w końcu odpowiedział cicho:
– Nie powiem.
***
Mietek zamilkł wpół słowa, słysząc otwierające się drzwi gabinetu Możejki. Inspektor omiótł komendę wzrokiem i skrzywił się zirytowany, dostrzegłszy księdza Mateusza.
– Mogłem się domyślić – parsknął. – Z kim innym mógłbyś tak zażarcie tu dyskutować. Wypaplałeś księdzu już wszystko, co wiemy, Mietek, czy może wam przeszkadzam?
– Ale Orest… Przecież ja nie… – zaczął się tłumaczyć Nocul, ale inspektor uciszył go, machnięciem ręki.
– Wracaj natychmiast do roboty. To nie jest czas na plotkowanie. I przestań ciągle coś podjadać, to nie jest stołówka! – warknął, wkładając czapkę. – A jeśli dowiem się, że pod moją nieobecność pozwoliłeś księdzu porozmawiać z Ziętkiem, to przysięgam, że pożegnasz się z awansem na zawsze – dodał i szybkim krokiem wyszedł z komendy.
– Oho, a co pan inspektor dziś taki nie w humorze? – zapytał ksiądz, gdy drzwi zamknęły się za Możejką.
– Bo rozmawiał z pa…
– A ty nie masz nic do roboty, Gibalski? – przerwał Mietek.
– Przepraszam, Mieciu – mruknął sierżant, pochylając się z powrotem nad biurkiem. Nocul przez bił się ze swoimi myślami.
– Chodźmy, proszę księdza – powiedział w końcu. – On i tak mi nigdy nie da tego awansu.
***
Maurycy siedział, wbijając uparcie wzrok w czubki swoich butów. Najwyraźniej nie miał ochoty rozmawiać z Mateuszem, ale nie miał też wystarczająco dużo odwagi, by go wyprosić.
– Jestem pewien, że to nie ty zrobiłeś. Ale zupełnie nie rozumiem, dlaczego nie chcesz nic powiedzieć policji. Dlaczego nawet nie próbujesz się bronić? – spytał po raz kolejny ksiądz, ale i tym razem chłopak tylko nieznacznie wzruszył ramionami.
– Wytłumacz mi to, Maurycy – poprosił ksiądz ponownie. Chłopak milczał jeszcze przez chwilę, ale w końcu się przełamał.
– Bo tamtego wieczora poszedłem do Moniki – powiedział niechętnie. – Chciałem z nią porozmawiać, może w czymś pomóc. Ale jej nie było.
– I co było dalej? – zagadnął Mateusz. Maurycy wahał się przez chwilę.
– Czekałem, ale nie przychodziła – odpowiedział w końcu. – A kiedy wróciłem do domu… Nie powiedziałem prawdy policji. Wcale nie poszedłem od razu do swojego pokoju. Już wtedy znalazłem ciało cioci i zrozumiałem… – zawiesił znacząco głos. Przez jakiś czas trwał w milczeniu zajęty własnymi myślami.
– Ona nie powinna zostać za to ukarana, to nie byłoby sprawiedliwe – stwierdził wreszcie. – Na pewno tego nie chciała. Ciocia traktowała ją naprawdę źle, niszczyła jej powoli psychikę. Paradoksalnie właśnie dlatego, że Monika jest taka silna psychicznie. Wytrzymywała długo, walczyła o swoje… A Bartek jest słabszy. Poddał się, więc ciocia dała mu spokój. Biedna Monika.
***
Rozległo się pukanie w drzwi i na plebanię wszedł inspektor Możejko, niosąc bukiet kwiatów.
– Dzień dobry – powiedział. – Zastałem panią Natalię?
– Tak, ale nie wiem, czy… – zaczął Mateusz, a potem dostrzegł gwałtowne znaki, które wysyłał mu Waldek. Zastanowił się przez moment. To nie było do końca w porządku, ale rzeczywiście – czasem kogoś trzeba poświęcić dla wyższego celu.
– Zapraszam – stwierdził więc, wchodząc razem z inspektorem do pokoju Natalii.
– Dzień dobry, pani Natalio – przywitał ją Możejko nienaturalnie wesołym tonem. – Mam nadzieję, że dobrze się pani czuje? Chciałem przeprosić za tę wczorajszą stłuczkę…
– Nie szkodzi – mruknęła Natalia, wzdychając. Przyjęła kwiaty, powąchała je bez entuzjazmu i odłożyła na stolik. Możejko uśmiechnął się z zakłopotaniem.
– To świetnie – stwierdził. – Jeśli nie ma pani nic przeciwko, to zadam pani parę pytań na temat wczorajszego wypadku. Dzięki temu łatwiej znajdziemy tamtego pirata drogowego…
– Nie musicie się kłopotać – powiedziała Natalia. – W końcu próbował przejechać tylko mnie.
– Co ma pani na myśli? – zapytał inspektor, nie mając wyraźnie pojęcia, o co chodzi.
– To, że gdyby mnie rozjechał, wszyscy byliby zadowoleni. W końcu po co i komu jestem potrzebna? – rzuciła sucho. Możejko rzucił Mateuszowi błagalne spojrzenie, najwyraźniej licząc na pomoc, ale ten, choć czuł się z tym nienajlepiej, udał, że niczego nie zauważa. Inspektor milczał przez moment z wyrazem desperacji na twarzy, zastanawiając się chyba, jak sekretnie się wycofać. W końcu westchnął z dezaprobatą i usiadł na krześle obok Natalii.
– Co za głupstwa pani opowiada, pani Natalio? Przecież jest pani wszystkim bardzo potrzebna.
– Komu na przykład? – spytała kąśliwie Natalia. Możejko zawahał się.
– Księdzu Mateuszowi na pewno, pani Lucynie… – zaczął, ale przerwało mu jej pogardliwe prychnięcia. Po twarzy inspektora przemknął wyraz zirytowania.
– Dobrze, to inaczej. Mi jest pani bardzo potrzebna. Lepiej? – rzucił szybko. – Właśnie tak, proszę nie zaprzeczać, pani Natalio! A kto się mną opiekował, kiedy wyszedłem ze szpitala? I później drugi raz? – dodał. Natalia nie odpowiedziała, choć jej mina stała się odrobinę mniej zacięta.
Nagle rozległ się dzwonek telefonu. Inspektor wyciągnął z kieszeni komórkę i odebrał.
– Możejko, słucham? Tak. Uhm. Naprawdę? Dobra, zaraz będę – rzucił. i rozłączył się. – Przepraszam, ale muszę wracać na komendę. Niech ksiądz nawet nie pyta, bo i tak nie powiem. A pani, pani Natalio, niech się przestanie zamartwiać. Niech sobie pani lepiej przypomni ten wczorajszy wypadek, bo następnym razem chcę się dowiedzieć wszystkiego – zapowiedział. Natalia westchnęła tylko cierpiętniczo, ale kiedy wyszedł, podniosła bukiet z szafki.
– Na co ksiądz czeka? Niech ksiądz wstawi do wody, bo zwiędną!
***
Mateusz wylosował białego pionka i zaczął ustawiać figury szachowe na szachownicy.
– Nie wiem, jak ksiądz dotarł do tej kobiety, ale gratuluję – powiedział z uznaniem Nocul. – Nawet Możejko jest pod wrażeniem.
– Naprawdę, panie Mietku? – zdziwił się uprzejmie Mateusz.
– Nie powiedział tego, bo jest bardziej zajęty wściekaniem się, że nie mamy nic w sprawie morderstwa. Ale jest pod wrażeniem – zapewnił Nocul. – Te zeznania sąsiadki Mileńskiej dały Ziętkowi niepodważalne alibi. Swoją drogą ciekawe, czemu nie chciał nam powiedzieć, gdzie był.
– Może się wstydził – podsunął Mateusz. – Takie wystawanie pod cudzym domem mogłoby zostać różnie odebrane.
– Pewnie tak – zgodził się Mietek. Przez chwilę grali w milczeniu.
– A może pani Natalia upiekła akurat sernik? – zapytał w pewnym momencie Nocul z nadzieją w głosie. Mateusz pokręcił głową.
– Przykro mi, panie Mietku. Natalia jest w depresji i odmawia gotowania.
– Szkoda – westchnął policjant. – Bo chciałem ją też prosić, żeby porozmawiała z Basią w sprawie mojej diety, bo ja, żywiąc się samymi warzywami, nie mogę po prostu pracować. Próbowałem namówić Możejkę, żeby mi pomógł, ale tylko się na mnie wydarł, że ma ważniejsze rzeczy do zrobienia. Trochę mi głupio, ale nie pozostaje mi nic innego, jak prosić księdza o pomoc…
– A próbował pan sam rozmawiać z żoną, panie Mietku? – spytał Mateusz. – Właśnie. To może warto najpierw to zrobić, zanim pan naśle na nią kogoś innego. Pani Basia nie jest przecież bez serca!
***
Gibalski udawał zajętego pracą, a w rzeczywistości bacznie obserwował otocznie. Marczak rozwiązywał krzyżówkę. Paruzel ze znudzeniem przeglądał coś na komputerze. Nocul posilał się piątkowym drugim śniadaniem w postaci zakupionego potajemnie rogalika…
Drzwi gabinetu Możejki otworzyły się. Inspektor podszedł do automatu, uruchomił go i, czekając na kawę, ze zmęczeniem przetarł dłonią oczy.
– Znowu mamy fałszerstwo – poinformował. – Próbowali wcisnąć w aptece podrobioną receptę. Pojedziesz tam, Gibalski, i zorientujesz się w sytuacji. Chociaż pewnie jak zawsze nie da się nic zrobić.
– Tak jest – mruknął Gibalski, sięgając po kawę.
– W sprawie morderstwa jesteśmy w martwym punkcie – kontynuował Możejko. – Nie mamy nic. Tylko ten samochód. Niech każdy wydrukuje sobie jego zdjęcie, popyta… To charakterystyczna marka i kolor. Może ktoś coś skojarzy, nie wiem. Bo inaczej będziemy musieli umorzyć śledztwo – stwierdził i cofnął się w stronę gabinetu. Nagle zatrzymał się wpół kroku.
– Gdzie jest moja kawa?
***
Na plebani panowała ponura cisza. W kuchni rozlegało się tylko szczękanie noży siekających marchewkę.
– Może byś nam pomógł? – rzucił Piotr w stronę przechodzącego obok Pluskwy.
– Sorry, nie mogę – odpowiedział zagadnięty. – Mam robotę. Obiecałem Mileńskiemu pomóc przy remoncie…
– Mileńskiemu? – zainteresował się ksiądz. – To…
– Ojciec tej twojej smarkuli, tak – potwierdził Pluskwa. – Siedzieliśmy przez jakiś czas w sąsiednich celach. Ale teraz gość jest całkowicie w porządku.
– Nie wątpię – stwierdził ksiądz. – Po prostu słyszałem, że wyjechał parę lat temu.
– Ale wrócił. Spadam, cześć! – Pluskwa opuścił plebanię. Piotr przesunął nóż po blacie stołu w stronę babci Lucyny, ale ta pokręciła głową.
– Jak babcia chce – mruknął Piotr. – Może babcia być feministką, ale wtedy będzie musiała babcia głodować. Bo my dla wszystkich nie ugotujemy – poinformował. Lucyna wahała się przez dłuższą chwilę, ale w końcu przyłączyła się do pracy. Ponownie zapadło milczenie. Przerwał je Piotr.
– Niechże Natalia upora się w końcu z tą depresją, bo mam już tego dosyć.
– Jaką depresją? – zdziwiła się babcia. – Przecież tylko udaje.
– Udaje? – zainteresował się ksiądz. – Jak to?
– Udaje depresję, a naprawdę was sobie wychowuje. Udaje słabość, a swoje po cichu ugra – wyjaśniła babcia Lucyna. Na twarzy księdza pojawił się charakterystyczny wyraz zrozumienia.
– Udaje słabość, a swoje po cichu ugra… – powtórzył bezwiednie. – Piotr, ja muszę wyjść. Nie czekajcie na mnie z obiadem.
– I zostaliśmy sami – podsumował kościelny. – Co babcia mówiła o tym udawaniu?
– Ja coś mówiłam? – zdziwiła się Lucyna.
***
Możejko uśmiechnął się do Natalii.
– To co? Możemy zaczynać? – zapytał. Natalia skinęła apatycznie głową.
– Dobrze. Proszę mi powiedzieć, pani Natalio, co pani zapamiętała. Jaki to był samochód, może coś o kierowcy…
– Kierował mężczyzna – powiedziała z ociąganiem Natalia. – Młody chyba. Jak na mnie wpadł, to na przednią szybę wyleciały mu z reklamówki jakieś papiery, dokumenty… Zgarnął je i pojechał.
– A samochód? – spytał inspektor. Natalia zastanowiła się.
– Nie wiem… Duży, taki jasnozielony – odpowiedziała. Możejko, tknięty przeczuciem, wyciągnął zdjęcie auta pani Kaliskiej.
– Podobny do tego? – spytał. Natalia skinęła głową.
– To on – potwierdziła. Możejko zerwał się na równe nogi.
– Pani jest genialna, pani Natalio – oświadczył. Zawahał się, po czym pocałował Natalię w policzek i pospiesznie opuścił pokój. Zatrzymał się tuż przed drzwiami plebani.
– Grzelak, a gdzie właściwie jest ksiądz? – zapytał.
– Nie wiem. Ale chyba pojechał łapać tych waszych fałszerzy – odparł Pluskwa, przedkładając najwyraźniej bezpieczeństwo Mateusza nad chęć zrobienia na złość Możejce.
– Cholera jasna – mruknął inspektor.
***
– Pani jest genialna, pani Natalio – oświadczył inspektor Możejko. Zawahał się, po czym pocałował Natalię w policzek i pospiesznie opuścił pokój.
– Wiem, że jestem. Nareszcie ktoś to zauważył – mruknęła Natalia.
***
– Gadaj, jak tu trafiłeś! – krzyknął wysoki mężczyzna, potrząsając Mateuszem. Nie otrzymawszy odpowiedzi, popchnął go na ziemię.
– Zostaw go! – zaprotestował Bartek Mileński, przytrzymywany przez drugiego spośród trzech fałszerzy. Został natychmiast uciszony ciosem w nos. Osunął się na podłogę, zalewając się krwią.
– Milcz, kapusiu – warknął jeden z oszustów.
Nagle rozległ się łomot otwieranych drzwi.
– Policja! Nie ruszać się! – krzyknął inspektor Możejko. Do budynku wpadła grupa policjantów, którzy obezwładnili z wyprowadzili napastników.
– Wszystko w porządku, proszę księdza? – zapytał Nocul. Mateusz skinął głową.
– U mnie tak, ale Bartek…
– Zabierz go, Mietek – rzucił Możejko, wskazując na Bartka Mileńskiego. Nocul postawił chłopaka na nogi i wyprowadził. Kiedy wyszli, inspektor potrząsnął głową i westchnął.
– Ile razy ja mam księdza prosić, żeby ksiądz nie bawił się w łapanie przestępców, co? – zapytał, pomagając Mateuszowi wstać. Ksiądz uśmiechnął się z zakłopotaniem.
– Musiałem się najpierw upewnić, panie inspektorze – wytłumaczył się. Wyszli przed budynek. Trzej fałszerze siedzieli już skuci w radiowozach, a jakiś młody policjant opatrywał prowizorycznie nos Bartka.
– Ja się chciałem sam przyznać – wymamrotał niewyraźnie chłopak na widok księdza. – Ciotka dawała mi zbyt mało pieniędzy, żebym mógł utrzymać Monikę. I wtedy spotkałem ojca, i wpadłem na pomysł, żeby wpakować się w to. Ale to zaszło za daleko. Ciotka dowiedziała się. Pokłóciliśmy się. To był wypadek, naprawdę.
– Powiedziałeś to Monice? – zapytał Mateusz. Bartek pokręcił głową, krzywiąc się z bólu.
– Chciałem, ale jej nie zastałem. Zostawiłem jej wiadomość. Że się przyznam. Ze względu na nią – odpowiedział. Mateusz zbladł.
– Ona pomyśli… – mruknął cicho. – Przepraszam, ja muszę jechać!
***
Niedbale oparty o ścianę rower z hukiem zsunął się na brukowaną ulicę, ale Mateusz nie miał czasu się tym zajmować. Wpadł jak burza na klatkę schodową, wbiegł na drugie piętro i szarpnął za klamkę mieszkania pod numerem ósmym. Drzwi były na szczęście otwarte.
Monika, łykając łzy, przeszukiwała drżącymi dłońmi zawartość apteczki. Obok niej na stole leżał list od Bartka. Mateusz przypadł do dziewczyny i objął ją ramieniem.
– Zostaw to, Monika. Spokojnie. Już wszystko będzie dobrze.
***
Z kuchni dochodziła rozmowa Mateusza i Emilki. Ksiądz usiłował wytłumaczyć dziewczynce, na czym w rzeczywistości polega feminizm. Nareszcie, bo jej wybryki stawały się powoli uciążliwe. Piotr właściwie nie dziwił się, że Mateusz tak długo zwlekał, bo wyjaśnienie Emilce czegokolwiek bywało naprawdę trudne.
Z drugiej jednak strony w tamtej bez wahania zamieniłby się z księdzem miejscami. Bo przed nim stało jeszcze trudniejsze zadanie. Przebłaganie Natalii. Całe szczęście, że Pluskwa wziął na siebie większą część tłumaczenia.
Tyle że, jak na razie, jego paplanina nie przynosiła większych skutków. Natalia wciąż milczała z nachmurzoną miną.
– Kapujemy już, o co chodzi – zapewnił Pluskwa. – Doceniamy wszystko, co robisz. I twoją cierpliwość, i…
– Jaką cierpliwość? – wyrwało się odruchowo Piotrowi, ale natychmiast zamilknął, otrzymawszy dyskretny cios łokciem w żołądek.
– No dobra, z tym sprzątaniem też przegiąłem – przyznał Pluskwa. – Pasuje? Nie? To co my mamy zrobić, żebyś w końcu wyluzowała?!
– Właśnie, Natalka… Przepraszamy! Będziemy cię lepiej traktować, słowo! Ale odpuść już – jęknął błagalnie Piotr. Natalia spojrzała na nich nieco łaskawszym wzrokiem.
– Mam nadzieję, że będziecie – zgodziła się.
– To co? Sztama już? – zapytał z nadzieją Pluskwa. Natalia kiwnęła głową.
– Niech będzie. To teraz możecie zrobić mi herbaty.
***
– Teraz wiem, że ksiądz Jacek miał rację, księże biskupie. W pewnych sprawach nie powinno się dopuszczać wyjątków. Niepotrzebnie zlitowałem się nad Moniką. Byłem przekonany, że w więzieniu sobie nie poradzi, ale na wolności z wyrzutami sumienia nie radziła sobie tym bardziej. Teraz widzę, że przyszła do mnie, żebym pomógł jej się przyznać. A ja tego nie zrobiłem. Tak, okazało się, że nie jest winna zabójstwa, ale wcześniej prawie odebrała sobie życie. Gdybym dojechał na miejsce chwilę później… – urwał Mateusz z bezradną miną. Biskup pokiwał głową ze zrozumieniem.
– Nie będę mówił, Mateuszu, że nie popełniłeś błędu, bo prawdopodobnie rzeczywiście nie powinieneś ukrywać tego, co wiesz – powiedział. – Ale twój błąd wynikał z czystych intencji. I Pan to docenił. Czy w innym wypadku pozwoliłby ci dotrzeć tam na czas?
– Dziękuję, księże biskupie.
***
Mateusz szybkim krokiem zmierzał z kościoła w stronę plebanii, mając nadzieję, że tym razem uda mu się nie spóźnić na obiad. Wolał się nie narażać, przynajmniej na razie.
Na szczęście okazało się, że większość zaproszonych gości jeszcze nie przyszła, a Natalia wciąż przygotowywała coś w kuchni. To znaczy – chyba coś przygotowywała, bo na razie do uszu Mateusza docierała jedynie jej sprzeczka z inspektorem.
– Pani dalej się gniewa o tę stłuczkę, pani Natalio? – parsknął Możejko tonem wyrażającym dezaprobatę, ale niepozbawionym też sympatii.
– Ja się nie gniewam. Ja tylko uważam, że jak się jedzie takim samochodem, to trzeba bardziej uważać – oświadczyła Natalia.
– Niech pani nie zaczyna od nowa! Stał znak, że droga podporządkowana? Stał.
– Jaki znak? Ja tam nie widziałam żadnego znaku – stwierdziła Natalia. Sądząc po uporze, z jakim broniła swoich racji, całkiem odzyskała dobre samopoczucie.
– Nie. Ja oszaleję! – prychnął Możejko, którego najwyraźniej też opuściły jakiekolwiek wyrzuty sumienia.
Rozległo się pukanie do drzwi i Mateusz cofnął się, by otworzyć. Na progu stali Noculowie.
– Dostał pan dzisiaj dyspensę od diety, panie Mietku? – zapytał ze śmiechem Mateusz, gdy już się przywitali.
– A nie. Porozmawiałem z żoną, tak jak ksiądz radził, i udało mi się wynegocjować pewne ustępstwa – odpowiedział aspirant. Basia roześmiała się.
– Ustępstwa, akurat. Całkiem odmówił zdrowego odżywiania, proszę księdza – poinformowała, ale Mateusz nie pociągnął tematu. Basi Nocul też nie było bezpiecznie się narażać. Po chwili w progu stanęli także Maurycy i Monika.
– Ty wiesz, że musisz jej teraz bardzo pomagać? – zapytał Mateusz, odciągając chłopaka na bok.
– Nie wyobrażam sobie, żeby mogło być inaczej – odpowiedział Maurycy z udawanym oburzeniem. Mateusz przyjrzał mu się z namysłem.
– Jakby się nad tym dobrze zastanowić, to ona tak naprawdę nie jest twoją kuzynką, prawda?
– Proszę księdza! – zawołał chłopak z wyrzutem. Mateusz uniósł dłonie w obronnym geście.
– Przepraszam, już nic nie mówię. Chodźmy – powiedział. Po chwili wszyscy usiedli już przy stole. Natalia wniosła wazę z zupą. Przybrała wymowną minę i natychmiast kilka osób rzuciło się, by odsunąć jej krzesło. Piotr zdążył jako pierwszy, a Natalia rzuciła mu triumfalne spojrzenie.
– Pyszne! – rzucił chwilę później Pluskwa, kosztując zupy. Piotr pokiwał gorliwie głową.
– Super zupa – zgodził się. – Super.
– To jedzcie, skoro tak wam smakuje – powiedziała zadowolona z siebie Natalia. – Bo od jutra będzie inny podział obowiązków.
* Trzeba tu nadmienić, że ksiądz Jacek nieco się pomylił. Owszem, jest to fragment Księgi Mądrości Syracha, ale 12,1. Jeśli ktoś ma ochotę dowiedzieć się, jaki werset kryje się w rzeczywistości pod parametrem 10,26, będzie musiał sprawdzić to sam.
Ostatnio zmieniony przez Amarylis dnia Czw 21:14, 29 Mar 2012, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Lalaith
Slashynka Czarodziejka
Dołączył: 13 Lut 2009
Posty: 2710
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Dorlomin
|
Wysłany: Pią 14:24, 30 Mar 2012 Temat postu: |
|
|
pomysł
A - 1.5 pkt
B - 1.5 pkt
styl
A - 1 pkt
B - 1 pkt
realizacja tematu
A - 1 pkt
B - 1 pkt
ogólne wrażenie
A - 1.75 pkt
B - 1.25 pkt
Suma:
A - 5.25
B - 4.75
A tu będzie całkowite uzasadnienie, tak opinia będzie bardziej składna Uwielbiam Was, dziewczyny, i jesteście genialne we wszystkim, co piszecie. Wyślijcie te opowiadania do tvp 1, powinni wykorzystać je jako scenariusze do kolejnych odcinków, zdecydowanie! Stworzyłyście taki Mateuszowy, sandomierski klimat. Aż sobie wyobrażałam Natalię wyjeżdżającą z jednej z bocznych uliczek rynku wprost w samochód Możejki ^^ No cudo, i tyle. Pomysły miałyście obie genialne (czyżbyście ciąży bohaterek nie konsultowały? :>), temat zrealizowałyście aż za dobrze, stylowo nie umiem się do niczego czepić, zbyt przyjemnie mi się czytało. Różnica w ogólnym wrażeniu... Hm, trudno mi nawet to jakoś uzasadnić - może to babcia Lucyna kupująca prezent Michałowi? Może ksiądz Jacek tarasujący drzwi do gabinetu biskupa? Może samo imię, Kalina? Może poświęcenie Mirabelli?
Chociaż z drugiej strony był feminizm i Emilka chcąca być ministrantem (ha, w musicalu ja będę robić za szkolny dzwonek, dzwoniąc takimi właśnie kościelnymi ^^ i na próbach każdy się niemalże bije o możliwość zadzwonienia xd), i i dieta Nocula... Oj w ogóle, jesteście niemożliwe i Was nie lubię, zbyt świetnie piszecie!
|
|
Powrót do góry |
|
|
Kiran
Ómarnięta Narzeczona
Dołączył: 14 Kwi 2010
Posty: 442
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: G-ce
|
Wysłany: Sob 22:21, 31 Mar 2012 Temat postu: |
|
|
pomysł
A - 1.5 pkt
B - 1.5 pkt
No inaczej się nie da, bo pomysły są, obydwa dobrze zrealizowane. Po równo.
styl
A - 1 pkt
B - 1 pkt
I w jednym, i w drugim tekście mignęły mi drobne błędy, zazwyczaj literówki, więc po równo.
realizacja tematu
A - 1 pkt
B - 1 pkt
Wszystko było.
ogólne wrażenie
A - 1,2
B - 1,8
Intryga zdecydowanie mroczniejsza jest w tekście A, i gdybym miała oceniać tylko to, to zdecydowanie by zwyciężył. Ale w drugim tekście kupił mnie wszechobecny feminizm i, uwaga!, ksiądz Jacek, który jest do bólu wręcz kanoniczny.
Suma:
A. 4,7
B. 5,3
Gratuluję udanego pojedynku, naprawdę!
|
|
Powrót do góry |
|
|
die Otter
Jeździec Eomera
Dołączył: 11 Lis 2009
Posty: 1980
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Ze stepów Rohanu
|
Wysłany: Wto 13:07, 03 Kwi 2012 Temat postu: |
|
|
Pomysł
A i B po 1.5 pkt
Wymyślić porządny kryminał z dobrą intrygą i zaskakującym rozwiązaniem wcale nie jest tak prosto. A Wam się obu udało znakomicie.
Styl
A 1.2
B 0.8
Właściwie to nie mam nic do zarzucenia tekstowi B. Ale to tekst A mnie urzekł, także językiem, opisami itd.
Realizacja tematu
A 0.9
B 1.1
Znowu prawie po równo. Zdecydowałam się dać odrobinkę więcej tekstowi B, ponieważ fajnie wpleść cytat z Biblii w treść opowiadania było jednak trudniej niż zamieścić go jako motto.
Ogólne wrażenie
A 1.8
B 1.2
Mimo nieznajomości serialu oba teksty czytało mi się świetnie, stanowiły kompletne opowiadania na własnych prawach i wcale nie odczuwałam braku znajomości kanonu. Jeśli scenarzyści piszą choć w połowie tak dobrze, jak Wy, to chyba czas zacząć oglądać Ojca Mateusza. Poczucie humoru obie macie świetne, co wiem nie od dziś, więc mimo że to kryminały, to nie raz sobie nieźle kwiknęłam. Jak już napisałam, tekst A urzekł mnie bardziej, i treścią, i sposobem wykonania. Ale z drugiej strony tekst B też jest świetny i pewnie gdyby nie istniała taka konkurencja w postaci tekstu A, zachwycałabym się nim bardziej. W tekście B bardzo podobały mi się motywy feminizmu oraz diety Nocula (wiem jak on wygląda przynajmniej, więc mogłam sobie wyobrazić co nieco ) A już ten fragment rozłożył mnie na łopatki:
Cytat: | – Nie – potwierdził, wyciągając spod sterty papierów pojedynczą miętówkę. Mietek spojrzał na nią wygłodniałym wzrokiem. Inspektor zawahał się.
– Masz – burknął w końcu, rzucając cukierkiem w stronę Nocula. – Bo by mi gardle stanęła.
|
SUMA
A 5.4
B 4.6
P.S. Za każdym razem, kiedy widziałam imię "Mietek" przypominało mi się "Stała czujność, Mietek!" i parskałam śmiechem
|
|
Powrót do góry |
|
|
Aeria
Szara Eminencja
Dołączył: 25 Lis 2009
Posty: 1416
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Gondor
|
Wysłany: Czw 16:05, 05 Kwi 2012 Temat postu: |
|
|
Pomysł:
A - 1.6 pkt
B - 1.4 pkt
Historia w tekście A wydaje mi się być mniej chaotyczna i bardziej konkretna niż w B. Przynajmniej tak to odczułam.
Styl:
A - 1 pkt
B - 1 pkt
W tej kategorii nie mam nic do zarzucenia. Co prawda tekst A czytało mi się trochę lepiej, ale uważam, że mogła to być kwestia czynników zewnętrznych - nikt mi nie przerywał lektury cytowaniem fragmentów 'Hobbita' co parę sekund, jak to miało miejsce w wypadku tekstu B... ^^' Poza tym Fay, Tin, obie świetnie piszecie, znając Was i Waszą twórczość nie mogłabym rozdzielić tu punktów inaczej.
Realizacja tematu:
A - 0.9 pkt
B - 1.1 pkt
W obu przypadkach temat zrealizowany po mistrzowsku, szalę przeważył cytat i sposób jego zamieszczenia.
Ogólne wrażenie:
A - 1.7 pkt
B - 1.3 pkt
Mimo wszystko tutaj wygrywa A. Nawet biorąc pod uwagę 'okoliczności łagodzące' w postaci 'Hobbita' nie jestem w stanie ocenić tej części inaczej. Byłaby większa różnica punktów, ale urzekł mnie motyw Natalii potrąconej przez Możejkę. Lubię, kiedy te dwie postacie prowadzą ze sobą jakieś interakcje, do tego wydali mi się w B słodcy po prostu :3 Co do tekstu A: jak już wyżej pisałam, wydaje mi się być mniej chaotyczny i poplątany niż B, a cała historia zbrodni i dochodzenia ciekawiej przedstawiona. Do tego jest ona 'bliżej pierwszego planu', że tak to ujmę. W tekście B niemal całkiem o niej zapomniałam w pewnym momencie. Nie jestem w stanie bardziej uargumentować oceny - czuję, o co mi chodzi, ale nie mam siły dłużej zastanawiać się, jak to konkretnie ubrać w słowa. Wybaczcie, mam nadzieję, że tyle słowem komentarza do pojedynku wystarczy.
Suma:
A - 5.2 pkt
B - 4.8 pkt
To tyle z mojej strony, dziękuję za uwagę. No i naturalnie za fakt, że przedłużono termin oceniania tekstów :]
Gratuluję świetnego pojedynku!
A.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Isena
Główny obsługiwacz respiratora
Dołączył: 12 Sie 2009
Posty: 724
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Fangorn
|
Wysłany: Sob 0:53, 07 Kwi 2012 Temat postu: |
|
|
Pomysł
A -2
B-1
Pierwszy tekst kupił mnie od razu. Po prostu dobrze mi się czytało.
Styl
A -1.0
B- 1.0
Oba teksty są poprawne, w pierwszym wyłapałam parę nieistotnych literówek, ale zdecydowanie nadrabia on plastycznością opisów.
Realizacja tematu
A -1.0
B -1.0
Nie ma się czego przyczepić (:
Ogólne wrażenie
A- 2.0
B- 1.0
Pierwszy tekst mnie wzruszył, odchodząc na moment od głównych wątków fragmenty z babcią i Michałem były iście cudowne. I opisy, takie bardzo plastyczne. Aż zatęskniłam za letnimi burzami.
Chociaż Babcia jest cudowna w obu tekstach. Tak samo jak Natalia.
Przyznaję B trochę mi się dłużył, intryga była bardziej zagmatwana, co wymagało ode mnie intelektualnego wysiłku, to pewnie dlatego ^^
SUMA
A- 6.0
B 4.0
Gratuluję obu autorkom, bo wiecie przecież, że ja was podziwiam, WAS PIŚMIENNYCH.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Amarylis
Konserwator laski Sarumana
Dołączył: 18 Lip 2008
Posty: 331
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Valinor
|
Wysłany: Sob 2:37, 07 Kwi 2012 Temat postu: |
|
|
Z największą przyjemnością ogłaszam, że pojedynek wygrywa
<werble>
tekst A z 26,55 punktami autorstwa Fayerki.
Tekst B otrzymał 23,45 punktów.
Gratuluje.
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|