Forum Dolina Rivendell Strona Główna Dolina Rivendell
Twórczość Tolkiena
 
 » FAQ   » Szukaj   » Użytkownicy   » Grupy  » Galerie   » Rejestracja 
 » Profil   » Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   » Zaloguj 

Święta w Śródziemiu

 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Dolina Rivendell Strona Główna -> Pojedynki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Amarylis
Konserwator laski Sarumana


Dołączył: 18 Lip 2008
Posty: 331
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Valinor

PostWysłany: Wto 0:24, 30 Gru 2008    Temat postu: Święta w Śródziemiu

Pojedynkują się: Tina Latawiec, Fayerka
Temat: Boże Narodzenie w Śródziemiu
Tytuł: dowolny, a nawet niekonieczny (sama miewam problemy z tytułami)
Długość: nieokreślona
Forma: oczywiście opowiadanie, a przynajmniej coś zbliżonego
Co ma być koniecznie?: wszechogarniająca magia i atmosfera świąt oraz choinki we wszelkiej ilości
Czego ma nie być?: wnikania w szczegóły religijne (niech nie obchodzi nas, czemu Boże Narodzenie jest obchodzone w świecie, w którym nie ma kompletnie uzasadnienia wierzeniowego - po prostu jest i już), negowania magii świąt (bo przecież twierdzenie, że to naciągane, skomercjalizowane święto jest nieprawdą, czyż nie?) i jakichkolwiek tragedii (dopuszczalna jest jakaś smutna historia ze świątecznym happy endem w tle)
Termin: Jest to pierwszy pojedynek na naszym forum, więc przychylam się do prośby - 28 grudnia 2008


Ostatnio zmieniony przez Amarylis dnia Czw 23:29, 01 Sty 2009, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Amarylis
Konserwator laski Sarumana


Dołączył: 18 Lip 2008
Posty: 331
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Valinor

PostWysłany: Wto 0:31, 30 Gru 2008    Temat postu:

Tekst A


Dedykowane przeciwniczce i wszystkim, którzy kochają Boże Narodzenie.

Jest taki najpiękniejszy czas w roku, gdy biel śniegu, rozmigotane płomienie świec i zapach świerkowych gałązek budzą nawet najdłużej uśpione serca. Gdy każdy codzienny problem przesłaniają zaspy i blask pierwszej gwiazdy. Gdy na każdej twarzy choć przez chwilę gości życzliwy uśmiech. Gdy spełniają się cuda.
***
W Minas Tirith sypał leniwie śnieg. Wielkie płatki wirowały powoli i miękko opadały na ziemię pokrytą już grubym dywanem śnieżnego puchu. Biały Gród stawał się coraz bielszy. Misterne wzory ze szronu zdobiły okna sali tronowej. Z artystycznymi dziełami mrozu kontrastowało panujące wewnątrz przyjemne ciepło. Pochodziło ono nie tylko z płomieni wesoło trzaskających na kominkach w całym budynku. Sama komnata również zyskała cieplejszy niż zwykle wygląd. Pozornie nie wiele się zmieniło, a jednak ktoś bardzo się postarał, by kilka powieszonych wokoło drobiazgów zupełnie odmieniło atmosferę tego miejsca.

Denethor z lekką irytacją wpatrywał się w czerwone czapki z wielkimi, puchatymi pomponami zdobiące głowy większości posągów. Doskonale rozumiał ideę rozwieszania ozdób. Jałowcowe girlandy, którymi obwieszono tron wręcz mu się podobały. Lecz to była przesada. Gdyby nie to, że świąteczny entuzjazm udzielił się nawet Namiestnikowi, ktoś srogo by za to zapłacił.

Jednak w jakkolwiek dobrym humorze by nie był, Denethor nie potrafił znieść tych tandetnych nakryć głowy groteskowo opadających na poważne, kamienne twarze. Wyciągnął rękę najwyżej, jak mógł, próbując ściągnąć czapkę z jednego spośród niższych posągów. Pompon dyndał jednak kilka centymetrów ponad czubkami jego palców. Denethor rozejrzał się za czymś, na czym stanąwszy zdołałby dosięgnąć niegustownych ozdób. Nie miał zamiaru czekać ani chwili z pozbyciem się ich.

Podszedł do syna, który czytał książkę, usadowiwszy się na fotelu w rogu komnaty i zmierzwił mu czuprynę.

-Dość czytania. Wstawaj. Potrzebuję fotela- rzucił stanowczym tonem. Faramir spojrzał na niego z wyrzutem.

-Ale…

-Nie zaczyna się zdania od „ale”. Nie protestuj, tylko wstawaj. Muszę pozdejmować te czapki, zanim ktokolwiek je zobaczy.- Namiestnik przechylił fotel do przodu, ale chłopiec nie dał się z niego zrzucić.

-Są przecież inne krzesła. Dlaczego mam schodzić? To niesprawiedliwe!

-To ja ustalam, co jest sprawiedliwe. Zresztą, jeśli cię nie zadowala wyjaśnienie, to mam jeszcze jedno. Zejdziesz natychmiast z tego fotela za karę, bo znowu trzymasz na nim brudne buty- rzekł Denethor. Faramir błyskawicznie przerzucił nogi przez poręcz.

-Wcale nie! Poza tym też chcesz na nim stanąć.

-Ty natomiast chyba chcesz koniecznie oberwać w ucho. Szacunku trochę!- burknął Denethor.

Zanim jednak zdążył ostatecznie zepchnąć syna z fotela, drzwi otworzyły się z hukiem. Najpierw pojawiła się w nich olbrzymia choinka, która po kilku próbach została wepchnięta do środka. Później wynurzył się zza niej Boromir. Uśmiechnął się szeroko i oparł drzewo o ścianę. Otrzepał buty ze śniegu, tworząc na posadzce miniaturową zaspę. Ściągnął z dłoni rękawice. Twarz miał zaczerwienioną od mrozu, a do kurtki przyczepiła mu się cała masa świerkowych igieł.

-Wspaniała choinka, czyż nie? Jakiś gbur chciał mi ją sprzątnąć sprzed nosa, gdy na chwilę odwróciłem wzrok. Pokonałem więc go w uczciwym pojedynku i w blasku chwały kupiłem to drzewko.- Chłopak aż promieniał z dumy. Denethor oparł łokcie o oparcie fotela i z teatralnym westchnieniem ukrył twarz w dłoniach.

-O co chodzi? Coś nie tak?- oburzył się natychmiast Boromir. Faramir odłożył książkę na bok i wstał.

-Tak. Choinka to nie powód, żeby machać mieczem na przypadkowych ludzi- powiedział, mierząc świerk wzrokiem. Boromir rzucił w niego rękawicą.

-Nie wymądrzaj się, braciszku. Poza tym kto mówił o machaniu mieczem? Wystarczył jeden cios w podbródek. Dobrze zrobiłem?

-Tak- mruknął odruchowo Denethor, nie podnosząc głowy. Czasami jego starszy syn naprawdę popadał w przesadę. Szczególnie nazywając ten świerk „drzewkiem”.

Boromir tymczasem umocował choinkę w przygotowanym wcześniej stojaku. Przyjrzał się z aprobatą swojemu nieco chwiejnemu dziełu.

-Wspaniale- ocenił.- Gdzie są ozdoby?

-Może tam, gdzie co roku?- zaproponował Denethor, unosząc ironicznie brwi. Syn potrząsnął zrezygnowany głową.

-Czy wy w ogóle nie potraficie wczuć się w bożonarodzeniową atmosferę?- westchnął i wypadł z sali w poszukiwaniu choinkowych dekoracji. Namiestnik uśmiechnął się z rozczuleniem. Euforia syna była po prostu urocza.

Zacisnął na chwilę powieki, odpędzając od siebie te przemyślenia. Nie powinien tak się rozczulać. Jeszcze ktoś gotów pomyśleć, że to ze względu na święta.

-Czemu tak stoisz? Idź pomóc bratu- huknął na Faramira, opanowując się całkowicie. Chłopcu nie trzeba było dwa razy powtarzać. Pobiegł za Boromirem i już po chwili obaj bracia wracali do komnaty obładowani pudłami.

Gdy przytaszczyli wszystkie, Denethor rozejrzał się wokoło. Duża część sali zastawiona była skrzynkami pełnymi ozdób. Namiestnik nie miał pojęcia, skąd wzięło się ich aż tak wiele.

-Nie spodziewałem się, że tego tyle jest- mruknął. Boromir pokiwał z namysłem głową.

-Ja też nie. Obawiam się, że to nie wystarczy- stwierdził. Zaskoczony Denethor zamrugał oczami. Cóż… Właściwie była to prawda. Na taką choinkę żadna ilość dekoracji nie wydawała się za duża.

-Przydałoby się coś jeszcze…- ciągnął w zadumie Boromir.- Na przykład… Pierniki? Mama piekła pyszne…

-Może właśnie dlatego nigdy nie widziałem żadnego na choince- rzekł ponuro Faramir. Denethor rzucił mu miażdżące spojrzenie.

-Cicho bądź! Co ty możesz pamiętać?- warknął ze złością. Nie przypominał sobie, by syn kiedykolwiek wcześniej tak uciążliwie wszystko komentował.

-Bierzmy się do roboty, bo nigdy nie ubierzemy tego drzewka- powiedział w końcu Boromir po chwili pełnego napięcia milczenia. Otworzył pierwsze z brzegu pudełko i zaczął wyciągać bombki. Denethor kiwnął powoli głową. Znowu to „drzewko”.

Chłopcy rzucili się do rozwieszania ozdób. Pudełka pustoszały w zastraszającym tempie, a pozostawało nadal mnóstwo pustych gałęzi. Czyżby naprawdę miało zabraknąć tych bombek?

Po chwili Faramir przyciągnął z rogu sali fotel, postawił na nim opróżnioną już skrzynkę i zaczął wspinać się na chybotliwą wieżę. Boromir zerknął na niego z niepokojem.

-Zejdź ja ustroję górne gałęzie- powiedział.

-Poradzę sobie- zapewnił brat, sięgając po pudełko z ozdobami.

-Zostaw, bo porozbijasz bombki!

-Nie rozbiję!- odpowiedział z uporem młodszy z braci. Wspiął się na palce, by zawiesić ozdobę jeszcze wyżej. Boromir wstrzymał na chwilę oddech, ale gdy Faramir bezpiecznie umieścił bombkę na gałęzi, wzruszył ramionami i powrócił do przerwanego zajęcia. Wydobył z nowego pudła zwój łańcuchów.

-Jak zawsze poplątane- mruknął. Zaczął rozwiązywać supły, ale było ich nadspodziewanie wiele. Po chwili podłoga u jego stóp pokryła się rozplątanymi i plączącymi się na nowo lśniącymi sznurami. Spojrzał na nie z irytacją.

-Mam dość!- zawołał, rzucając resztę łańcuchów na ziemię. Spróbował wyjść spomiędzy plątaniny, ale to okazało się niełatwe.

Denethor nie widział właściwie, jak wszystko się stało. Usłyszał tylko brzęk tłuczonego szkła i stłumione przekleństwo potykającego się Boromira. Faramir jakimś cudem zeskoczył na podłogę na ułamek sekundy przed tym, jak cała fotelowo – skrzyniowa konstrukcja runęła.

Przez chwilę wszyscy trzej patrzyli z nieco głupimi minami na powstałe pobojowisko. Pierwszy otrząsnął się Boromir.

-Mówiłem, że rozbijesz!

-Popchnąłeś mnie! To się nie liczy.

-Mimo wszystko rozbiłeś! Miałem rację!- dowodził triumfalnie Boromir. Denethor uniósł oczy do nieba.

-Ależ znaleźliście powód do kłótni… Macie jeszcze chyba czternaście tych bombek, a i tak są brzydkie.

-Czemu? Mi się podobają…
***
Drobne, roziskrzone śnieżynki spadały z nieba nad Shire. Przyprószały wszystko wokoło, niezależnie od tego czy było to samotne drzewo, czy hobbit przemykający na przełaj do swego domku. Śniegowe płatki nie omijały także przysadzistych choinek ustawionych po obu stronach drzwi Bag End.

Bilbo zaczynał tracić nadzieję, że spędzi te święta w spokoju. Przez większość roku nie utrzymywał zbyt ścisłych stosunków z wszystkimi tymi członkami rodziny, którzy tłoczyli się teraz w jego kuchni. Nie wydawali się z tego powodu specjalnie zawiedzeni. Jednak gdy tylko zbliżało się Boże Narodzenie, stawiali się pod jego drzwiami jak na zawołanie. Oczywiście próbował tego uniknąć. Przez dłuższy czas ignorował nachalne pukanie i udawał, że go nie ma. Niestety nie uwierzyli. Zdradziły go świeżo ustawione choinki. Za bardzo się z nimi pospieszył.

Trudno. Co się stało, to się nie odstanie. Pocieszało go przynajmniej, że gromadka hobbitów bez większego oporu dała się zapędzić do gotowania. Dzięki temu bardzo szybko po całej norce zaczęły się rozchodzić apetyczne zapachy świątecznych wypieków.

-Dobrze, przydadzą się jeszcze ze trzy ciasta… W końcu w drugi dzień świąt też nie możemy głodować.- Bilbo rozejrzał się po zebranych.- Niech będą cztery. Ktoś przygotował już paszteciki?

-Raczej nie. Przydałyby się też pierogi- zauważył jeden z hobbitów. Bilbo spojrzał na niego z namysłem. Nie miał pojęcia, jak się nazywał jego rozmówca i jakiego stopnia łączyło ich pokrewieństwo, ale nie miał zamiaru pytać. Brakowało mu podobnych informacji w stosunku do większości obecnych. Poza tym były ważniejsze sprawy.

-Co?! Nikt nie zrobił jeszcze pierogów? To do roboty!- zakomenderował i powrócił do własnego zajęcia – przechadzania się i kosztowania wszystkich potraw. Oczywiście jedynie w celach nadzorczych.

Właściwie to całkiem lubił te spotkania. Święta to czas, w którym wszyscy potrzebują bliskości rodziny, nawet on. Szczególnie jeśli wiązało się to z taką ilością przepysznych dań. Tylko czemu, do – pozostając w bożonarodzeniowym tonie – jasnej choinki, to wszystko musiało odbywać się akurat u niego?

-Do tego ciasta potrzebuję konfitury. Najlepiej truskawkowej- ogłosił jeden z hobbitów, przekrzykując panujący w kuchni gwar i zaczynając już myszkować po szafkach. Bilbo zanurzył palec w salaterce z sosem.

-Zaraz przyniosę- mruknął. Oblizał niepewnie sos oblepiający opuszkę. Był lepszy niż się spodziewał, więc spróbował jeszcze raz. Tak, stanowczo się nie mylił. Bardzo dobry sos. Będzie pasował do sałatki.

-Konfitura- przypomniał piekący ciasto krewny. Bilbo spojrzał na niego z roztargnieniem.

-Słucham? Tak, racja, już idę- powiedział pospiesznie. Wyszedł z zatłoczonej kuchni. Zamknął za sobą drzwi. Poczuł się, jakby przeszedł do innego świata. Było cicho, chłodno i niesamowicie. Zdawało mu się, że słyszy padający za oknem śnieg. Dopiero tu była prawdziwa świąteczna atmosfera. Może właśnie do tego potrzebna była rodzina? By zrozumieć, co jest innego, pięknego w tym cudownym czasie. W końcu tylko ktoś, kto spędza czas w gwarze i towarzystwie, umie docenić ciszę i samotność.

Otrząsnął się z namysłu. Powinien pójść po tę konfiturę.

Nie skierował się jednak do spiżarni. Podszedł do udekorowanej rano choinki. Oczywiście brakowało kilku pierniczków i lizaków. Westchnął i uśmiechając się, podszedł do sekretarzyka. Wyjął z szuflady pudełeczko, z którego zaś wyciągnął garść złocistych, papierowych gwiazdek. Uzupełnił nimi brakujące miejsca po choinkowych słodyczach. Był przygotowany na taką sytuację, bo następowała każdego roku.

Odłożył pudełko na miejsce i jeszcze raz przyjrzał się świątecznemu drzewku. Było naprawdę piękne. Wyciągną dłoń i pogłaskał lśniące igły. Potem zerwał z gałęzi jeden z większych cukierków. Należał mu się bardziej niż gościom. Spróbował. Nie wiedział czemu, ale bożonarodzeniowe słodycze zawsze zdawały mu się smakować lepiej od tych codziennych.

Drzwi kuchni uchyliły się i wynurzyła się zza nich pyzata hobbicka twarz.

-Konfitura!

-Już niosę. Po co tak się spieszyć?- mruknął Bilbo. Pochwycił ze spiżarni słoik i wrócił do kuchni. Postawił konfiturę na stole i omiótł wszystko wzrokiem. Tak… Rodzinne święta. Ciche westchnienie wyrwało mu się z piersi.

Zanurzył palec w miseczce. Sos był naprawdę dobry.
***
W Krainie Mordor, gdzie zaległy cienie, zalegał też śnieg. Wszystkich jej mieszkańców stanowczo to niepokoiło. Od wielu lat żyli jak na siebie stosunkowo spokojnie wśród tych wszystkich wulkanów, ognistych rzek i popękanej ziemi, nienękani żadnymi anomaliami pogodowymi. Aż tu pewnego dnia ni z tego, ni z owego biały wilgotny puch zasypał znajomą okolicę, zadziwiając orków i sprawiając im nie lada trudności.

Najbardziej denerwowało to Władcę Ciemności. Czuł się niekomfortowo ze świadomością, że do wyizolowanego światka, w którym wszystko podporządkowane było dotąd jemu i jego diabolicznym planom, wdarło się nagle bez jego wiedzy jakieś dziwne zjawisko. W dodatku ten okropny, nieskazitelny śnieg kojarzył mu się z czymś nieodzownie. Jednak za żadne skarby świata nie mógł sobie przypomnieć z czym. Co gorsza im dłużej nad tym rozmyślał, tym bardziej go ta kwestia nurtowała.

W końcu po długim namyśle doszedł do wniosku, że z tej sytuacji było tylko jedno wyjście. Dokładnie takie jak zawsze – szpiedzy. Jednak sprawa śniegu okazała się bardziej zawiła niż sądził, gdyż wywiadowcy naprawdę długo nie przynosili mu żadnych wiadomości. Nie brał pod uwagę, że mogli się po prostu ociągać. Wiedzieli przecież, co by ich czekało.

Wreszcie któregoś dnia jeden z wysłanych na przeszpiegi orków powrócił z triumfalnym wyrazem na zielonkawej twarzy. Stanął przed obliczem Władcy, kłaniając się wielokrotnie.

-Panie! Przynoszę informację, o którą prosiłeś! Rzeczywiście te padające z nieba płatki wiążą się z ważnym wydarzeniem. Wszyscy sentymentalni lalusie ze Śródziemia obchodzą niedługo Boże Narodzenie!- zakrzyknął wesoło. Zapadła chwila milczenia. Sauron zastanawiał się, co to wszystko ma ze sobą wspólnego. I od kiedy orkowie znają słowo „sentymentalni”.

-To takie święto- dodał ork, choć mina mu zrzedła. Owszem, Władca Ciemności zaczynał coś sobie przypominać. Tak… Święta… Obawiał się jednak, że jego wiedza na ten temat może być nieco przestarzała. Przydałoby się trochę więcej informacji. W końcu do pokonania wroga potrzebna była znajomość jego mocnych i słabych punktów.

Śnieg stanowczo był wrogiem, więc Sauron wysłał orka, po dalsze wiadomości. Ten rozpromienił się znowu.

-Oczywiście, Panie! Za chwilę wracam z odpowiedziami! Odkryłem bowiem, że w więzieniu siedzi jakiś Gondorczyk! Wszystko zaraz mi wyśpiewa!- zawołał, zginając się w ukłonach. Sauron z trudem trzymał nerwy na wodzy. Tyle czasu potrzebowali, by dokonać takiego odkrycia? Poza tym nie podobało mu się nakrycie głowy orka. Gdy o nie zapytał, uśmiech Mordorczyka poszerzył się jeszcze bardziej.

-To czapka, Panie! Nosi się ją, żeby biały puch nie sypał na głowę!- poinformował, odgarniając pompon, który opadł mu na oczy.- Do widzenia, Panie! Niech blask chwały cię nie opuszcza!- krzyknął, wypadając za drzwi. Sauronowi to wszystko coraz bardziej nie odpowiadało. Orkowie nie powinni być tak elokwentni. Poza tym sens słów szpiega też wydał mu się podejrzany. Czyżby on próbował być miły?!

Władca Ciemności nie miał zamiaru czekać na powrót wywiadowcy. Nie po to znalazł sposoby, by obserwować całą Krainę, by z nich nie korzystać. Po chwili odnalazł więźnia, do którego zaraz potem dotarł ork w dziwacznym nakryciu głowy. Szpieg trącił człowieka butem i zadał mu jakieś pytanie. Twarz mężczyzny rozjaśniła się gwałtownie.

-O tak… Święta to cudowny czas…- szepnął.- Rodzinne spotkania, zapach choinki i pyszne potrawy… Wszyscy dają sobie prezenty.- Jego głos brzmiał zupełnie nieobecnie. Był wyraźnie rozanielony.

Władca Ciemności zastanowił się przez moment. Choinka, prezenty… Dobrze, bardzo dobrze.
***
Śnieg padający w Lórien przypominał ten umieszczany w ozdobnych, szklanych kulach. Duże, suche płatki z gracją opadały na ziemię, ledwo muskając osoby napotykane w drodze z nieba. Większość ze śnieżynek w niepojęty sposób omijało również gałęzie gęstych, ciemnoszafirowych świerków, które pojawiły się pewnego pięknego poranka w Złotym Lesie.

Z tegorocznych choinek Galadriela była szczególnie dumna. Uważała, że wpadła na świetny pomysł, pozwalając prawdziwym drzewom prześwitywać zza iglastych gałęzi. Złote liście wiły się na świerkach niczym łańcuchy i odbijały światło poustawianych na ziemi świec. Sprawiało to wrażenie, jakby choinki obwieszone były sznurami z samoistnych światełek dających ciepły blask.

Całe Lórien było ciche i spokojne. Jedynymi odgłosami, które się rozlegały, były niebiańsko piękne głosy elfów śpiewających kolędy. Galadriela uśmiechnęła się do swojego gościa.

-Czyż nie jest cudownie?- zagadnęła. Zapatrzony w drzewa Aragorn pokiwał głową. Nie miał zamiaru znaleźć się w Złotym Lesie. Jednak dopadła do okropna zamieć, zmuszając do udania się w jedyne zadziwiająco bezpieczne miejsce w okolicy – właśnie do tego niezwykłego lasu. Jak zawsze trafił tam przypadkiem i jak zawsze zastawał coś pięknego.

-Tak, to naprawdę niesamowite…- szepnął w zadumie.

-Cicha noc…

-Co podoba ci się tu najbardziej?- zapytała Galadriela z tajemniczym uśmiechem. Aragorn spojrzał na nią z ukosa.

-Czy w tym pytaniu jest jakiś haczyk?

-Święta noc…

-Nie, skądże. W święta nawet ja nie zadaje podchwytliwych pytań!- Śmiech Pani Lórien wypełnił cały las. Aragorn zamyślił się.

-W takim razie mogę szczerze powiedzieć, że najmocniej urzekły mnie te drzewa. Nigdy nie widziałem czegoś podobnego. Są przepiękne. Gdybym kiedykolwiek założył na skronie przeznaczoną mi koronę, chciałbym, żeby przez wszystkie święta za mojego panowania w sali tronowej stały takie właśnie choinki…

-Pokój niesie ludziom wszem…
***
Tymczasem choinka w sali tronowej w Minas Tirith w niczym nie przypominała wytwornych, delikatnych świerków ze Złotego Lasu. Uginała się pod ciężarem przeróżnych dekoracji, które przesłaniały niemal całą zieleń gałęzi. Jednym słowem ubrana była jak… Jak choinka?

Początkowe przewidywania Denethora sprawdziły się. Ozdób było stanowczo zbyt wiele. Jednak synowie uparli się, by zawiesić na świątecznym drzewku wszystkie i teraz Namiestnik musiał ukradkiem zdejmować część z nich. Nie chciał dopuścić do tego, by świerk przewrócił się komuś na głowę. Ani żeby ktokolwiek zobaczył tak chaotyczną mieszaninę kolorów i kształtów stojącą na środku tej komnaty.

Sądził, że tego roku poczynił wystarczające już odstępstwa na rzecz świątecznych dekoracji. Musiał nawet pozostawić na posągach te koszmarne czapki. Nadal nie potrafił na nie spokojnie patrzeć, ale nie mógł się ich pozbyć. Okazały się bowiem pomysłem Boromira, a Denethor nie chciał mu wyrządzić w święta przykrości, mówiąc, co naprawdę uważa o tych wątpliwych dekoracjach.

Namiestnik westchnął, sięgając po kolejną zbędną bombkę dyndającą na gałęzi. Jego życie znacznie się komplikowało przed świętami. Zamiast pozwolić mu spokojnie odpocząć, dostarczało nowych powodów do zmartwień i irytacji.

Chociaż z drugiej strony ten osławiony bożonarodzeniowy nastrój też go trochę ogarniał. Gdy na chwilę oderwał się od problemów, tych nowych i tych starych, czuł jakąś dziwną radość, której źródła nie potrafił określić. Może to kompletna bzdura, ale w głębi ducha naprawdę cieszył się z nierównomiernie ustrojonej choinki, uciążliwie padającego śniegu i tego, że z żadną napotkaną osobą nie dało się porozmawiać logicznie o niczym innym niż święta.

Rozejrzał się dyskretnie. W sali nie było nikogo…

-Wśród nocnej ciszy…
***
W Rohanie rozpętała się prawdziwa zamieć. Olbrzymie śniegowe płatki padały tak gęsto, że trudno było cokolwiek poza nimi dostrzec. Biała pierzyna grubiała z każdą minutą, zaczynając zupełnie okrywać progi wszystkich budynków. Jednak nawet ta nawałnica nie mogła zepsuć nikomu humoru. Przecież żadna pogoda nie jest zła na święta.

Zamieć nie powstrzymała też Théodreda przed opuszczeniem pałacu. Młody spadkobierca rohańskiego tronu uwielbiał święta. Na ten czas z utęsknieniem czekał przez cały rok. Przepadał za niesamowitą atmosferą, roztrajkotaną wesoło rodziną zjeżdżającą się do pałacu i gwarem przygotowań do świąt. Szczególnie za tym ostatnim. Natomiast w tym roku, jak na złość, został od wszystkiego odsunięty. Delikatnie i dyplomatycznie, ale jednak.

Toteż, gdy został już taktownie wyproszony z kuchni po rozbiciu kilku talerzy, pozbawiony pudełka z ozdobami ze względu na ilość tych, które zdążył już potłuc i powstrzymany przed rozstawianiem na stołach stroików, dlatego że złamał parę gałązek oraz jedną świeczkę, w akcie desperacji postanowił zgłosić się do pomocy w jedynej czynności, której mu nie zabroniono. Wybrał się po składniki, których jak zawsze zabrakło w ostatniej chwili do wigilijnych potraw.

Pełen optymizmu i zadowolenia, że jednak na coś się przydawał, ruszył przez zawieję. Zabrał ze sobą małego kuzyna, dochodząc do wniosku, że kilka godzin przed wigilijną wieczerzą nikt nie powinien próżnować. Pomysł ten okazał się jednym z większych błędów, jakie mógł popełnić. Éomer nie pomógł Théodredowi w niczym, bo właściwie nie było takiej potrzeby. Przysporzył jedynie kłopotu, gubiąc się co chwilę wśród gęstego śniegu.

Gdy po wielu perypetiach i sprzeczkach udało im się wreszcie załatwić wszystkie sprawunki, zamieć zelżała odrobinę. Spokojniej już zaczęli zmierzać z powrotem w stronę pałacu. Po chwili namysłu Théodred zarządził powrót okrężną drogą. Nie potrafił powstrzymać się od odwiedzenia najpiękniejszego miejsca w całym mieście.

Tak więc stali przed uroczą szopką z krzywych desek, w której tłoczyły się drewniane figury i przeróżne żywe zwierzęta. Na dachu uczepiona była wielka pozłacana gwiazda. W tle ktoś śpiewał kolędy. Zachwycony Théodred patrzył ponad głowami zebranych ludzi na świąteczną konstrukcję. Już chciał podejść bliżej, gdy Éomer uczepił się jego rękawa.

-Nie idź! To nudne!- pisnął swoim dziecinnym głosem. Kuzyn uwolnił rękę i zaczął przebijać się przez tłum.

-Daj spokój, mały! To jest przepiękne. Wiesz, co to atmosfera świąt?

-Wracaj! Bo nie zdążymy na Mikolaja!- wyseplenił Éomer. Théodred zaśmiał się serdecznie.

-Tu cię boli, mały! Nie martw się, prezenty nie umkną- powiedział i ruszył do przodu. W tym samym momencie kuzyn pociągnął go znowu. Oblodzona ziemia też zrobiła swoje i Théodred runął jak długi w zaspę śniegu. Zakupy wylądowały kawałek dalej i rozsypały się na wszystkie strony, rozbijając się przy okazji.

-Wspaniale. Trzeba zdobyć wszystko znowu- jęknął Théodred. Rzucił ostatnie, pełne żalu spojrzenie na szopkę i ruszył po nowe sprawunki.

Wracając drugi raz, nie nadkładali już drogi. Rzeczywiście do wieczerzy nie pozostało im wiele czasu. Na twarzach obu kuzynów malowało się przygnębienie. Przez dłuższy czas szli w zupełnym milczeniu.

-Teraz to już na pewno nie zdążymy na Mikolaja- mruknął w końcu Éomer. Théodred rzucił mu ponure spojrzenie. Mały zaczynał go denerwować. Zepsuł mu świąteczną zabawę, a teraz jeszcze śmiał narzekać.

-Przestań już! Nie ma żadnego Mikołaja!- warknął, tracąc panowanie nad nerwami. Widząc minę kuzyna, natychmiast pożałował tych słów. Nie powinien niszczyć chłopcu marzeń. Zapadło niezręczne milczenie.

-Glupi jesteś. Mikolaj jest, bo przynosi prezenty- stwierdził w końcu z pewnością chłopiec. Jednak dalsza droga upłynęła w nieprzyjemnym milczeniu. Obaj wpadli w jeszcze gorsze humory. Wlekli się powoli po śniegu, nie zwracając uwagi na wesołe miny mijających ich ludzi.

Dopiero przed samym pałacem naburmuszeni kuzyni przerwali ciszę. Éomer nagle zatrzymał się jak wryty.

-Patrz! Mikolaj!- zawołał. Théodred powiódł wzrokiem we wskazanym przez chłopca kierunku i uśmiechnął się pod nosem. Kilkanaście metrów dalej po śniegu sunęły wielkie sanie, w których siedział ubrany na czerwono człowiek z białą brodą.

-Mówilem. Mikolaj jest- orzekł Éomer, ale kuzyn wpadł już do pałacu. Przebiegł korytarz i pchnął drzwi do jadalni.

-Wspaniały pomysł! Po prostu genialny!- zawołał, wchodząc do środka.

-Nie wchodź…- jęknął król Théoden, ale było już za późno. Théodred wparował do środka i rozdziawił usta ze zdziwienia. Na środku komnaty stał mężczyzna w czerwonym płaszczu, zakładając sztuczną brodę.

-Jak to…? Przecież on… Tam… Więc… Nie wierzę!- Théodred nie dokończył. Wybiegł z pałacu, śmiejąc się jak małe dziecko.
***
Droga obsypana była śniegiem tak samo jak czapka opadająca na oczy Sama Gamgee. Mały hobbit, nie przejmując się zbyt obszernym nakryciem głowy i nawołującą go rodziną, z rozmarzonym wyrazem twarzy budował bałwana po prawej stronie ścieżki, tuż obok ogrodu Bagginsów. Był dumny ze swojego dzieła. Śniegowa figura prawie dwa razy przewyższała wzrostem twórcę. Jej szeroki, węgielkowy uśmiech zabawnie kontrastował z wystrzępionym, brzydkim kapeluszem, który umieszczono na niej głowie. Długa marchewka wetknięta w miejsce nosa wyraźnie odcinała się kolorem od białego otoczenia. Wszystko było niemalże idealnie. Brakowało tylko miotły.

Sam podkradł się do żywopłotu i wspiął się na palce, by zajrzeć do ogrodu. Wiedział, że nie powinien zabierać żadnej gałęzi, ale w końcu były święta. Na pewno by mu wybaczono. Zanim jednak zdążył zdobyć atrybut dla swojego bałwana, usłyszał za swoimi plecami kroki. Odskoczył przestraszony od żywopłotu. Przyjrzał się nadchodzącemu staruszkowi. Stanowczo nie był hobbitem. W dodatku miał długą brodę, dziwaczną czapkę i taszczył spory bagaż. Sam przemyślał te poszlaki i w jego umyśle błyskawicznie pojawił się najoczywistszy z wniosków.

-Mikołaj!- krzyknął uradowany i wystrzelił jak z procy w stronę przybysza. Zatrzymał go jednak nadchodzący z przeciwnej strony Dziadunio. Mały hobbit zaczął się szamotać.

-Tam jest Mikołaj! Zobacz!- zawołał ponownie, próbując uwolnić się z uścisku.

-To chyba nie on. Chodź, zaraz siadamy do stołu- powiedział Hamfast, ciągnąc syna w stronę domu. Gdy zniknęli za rogiem, tajemniczy przybysz zastukał do drzwi Bag End. Po chwili otworzył mu Frodo. Rozpromienił się i zawołał w głąb norki:

-Gandalf przyjechał!
***
Nakryty śnieżnobiałym obrusem stół zaczynał powoli zapełniać się potrawami. Na choince w niepojęty sposób pojawiły się ozdoby, które Namiestnik przez pół nocy pracowicie zdejmował i ukrywał w niemożliwym jego zdaniem do odkrycia miejscu. Pod obwieszonym dekoracjami świerkiem leżała sterta bajecznie kolorowych paczek.

-Zaraz będzie, zobaczycie- odezwał się z przekonaniem w głosie stojący przy oknie Boromir. Denethor zmarszczył brwi. O co mogło znowu chodzić?

-Mówię o pierwszej gwiazdce- dodał jego starszy syn, wyczuwając, co oznacza pełne niezrozumienia milczenie. Denethor wzruszył ramionami. Osobiście nie wiedział, czemu chłopak z taką niecierpliwością czeka na prezenty. Jego zdaniem było to trochę infantylne. Szczególnie, gdy nie chodziło o sam fakt dostania czegoś, a tylko o, jak już wiele razy mu tłumaczono, niespodziankę. Jego prezenty nigdy nie zaskakiwały. Gdy wie się od kogo jest dana paczka, łatwo domyślić się, co zawiera. Nie trzeba więc mówić o jakimkolwiek problemie, bo obdarowującego można domyślić się na pierwszy rzut oka. Przynajmniej Namiestnik nie miał z tym żadnych kłopotów.

Zerknął na prezenty pod choinką. Dwa owinięte trochę na łapu capu kolorowym papierem i obwiązane lekko ponadrywaną wstążką. Oczywiście od Boromira. Dwa kolejne pedantycznie opakowane i ozdobione misternymi atramentowymi gwiazdkami. Stanowczo od Faramira. Tylko on miałby cierpliwość do wymalowywania na opakowaniu tylu wzorów. Pozostałe dwa, zapakowane dość estetycznie, lecz bez polotu, musiały więc być tymi, które Namiestnik, zmarnowawszy kilka arkuszy papieru, nakazał opakować pokojówce.

Tak więc żadnych niespodzianek. Denethor był niemalże pewien zawartości paczek. Chociaż podobno nikt nie rozumiał jego przewidywań. Może tylko jemu zdawało to się takie oczywiste?

-Na pewno za chwilę wzejdzie- zapewnił ponownie Boromir, wyrywając ojca z niecodziennych rozmyślań. Po raz kolejny nie otrzymał żadnej odpowiedzi, ale niezrażony wpatrywał się dalej w niebo za oknem.

Faramir, który siedział dotąd przy stole, przyglądając się uważnie choince, wstał i ruszył szybkim krokiem w stronę małych drzwi w głębi komnaty. Otworzył je energicznie i wpadł niemal na chwiejącą się pod ciężarem kilku półmisków kucharkę. Mruknął coś przepraszająco i spróbował ją wyminąć.

-Dokąd się panicz tak spieszy?- fuknęła na niego, przeciskając się przez wąskie drzwi.

-Po zapałki- rzucił lakonicznie Faramir. Kucharka spojrzała na chłopca podejrzliwie.

-A po co paniczowi zapałki? Lepiej pomógłby mi panicz z tymi talerzami- prychnęła, ale on zniknął już w głębi budynku.

-Właściwie to słuszne pytanie. Do czego ci potrzebne te zapałki?- zawołał za nim Boromir. Faramir wszedł z powrotem do sali, podrzucając w dłoni małe pudełeczko. Spojrzał na brata z politowaniem.

-Przydałoby się zapalić świeczki na choince, nie sądzisz?- rzekł z przekąsem. Boromir kiwnął głową.

-Racja- mruknął.- Daj, ja to zrobię- dodał, wyciągając dłoń po zapałki. Faramir potrząsnął głową.

-Poradzę sobie.

-Spalisz choinkę!- Boromir próbował odebrać bratu pudełko, ale ten zacisnął mocniej palce.

-Nieprawda!- oburzył się natychmiast.

-Cisza! Przestańcie się kłócić!- huknął Denethor.- Wy mi śmiecie zarzucać brak świątecznego nastroju? Spójrzcie na siebie. Wigilijny wieczór, a wy się tak zachowujecie.

-Przepraszam- mruknął bez przekonania Faramir, ale nie puścił zapałek, które wciąż usiłował mu zabrać brat.

-Trochę przesadziliśmy- przyznał Boromir.- Ale przyznaj. Spaliłby choinkę.

-Nie byłaby to wielka strata.- Denethor zręcznie przechwycił pudełko zapałek. Przez moment obracał je w dłoni, a potem rzucił w stronę Boromira. Chłopak złapał je i z triumfalnym uśmiechem ruszył w stronę udekorowanego świerku. Natomiast Faramir wyglądał, jakby ktoś go uderzył w twarz. Przez chwilę stał oniemiały, czując jak czerwienią mu się uszy.

-Nawet w święta- parsknął w końcu nieco stłumionym głosem. Obrócił się na pięcie i wypadł z sali. Przebiegł pędem korytarz, pchnął ciężkie drzwi i wyszedł z budynku. Osunął się na lekko ośnieżone schodki, dopiero co opuszczone przez wartowników. Natychmiast pożałował, że nie zgarnął po drodze kurtki.

Po jakiejś minucie, w ciągu której zdążył zmarznąć na kość, a palce zupełnie mu zdrętwiały, drzwi za jego plecami otworzyły się cicho. Ktoś stanął za nim.

-Zostaw mnie- powiedział chłopiec, wciskając zesztywniałe dłonie do kieszeni. Nie miał ochoty na rozmawianie z nikim, a już szczególnie z bratem. Zawsze tak było. Najpierw pierwszy się wyzłośliwiał, a potem udawał takiego dobrego i łaskawego.

Ktoś położył mu dłoń na ramieniu. Była stanowczo zbyt ciężka na Boromira. Faramirowi przeszedł dreszcz zdziwienia i nadziei po plecach, ale dalej wpatrywał się w śnieg wirujący przed nim. Na długą chwilę zapadło milczenie pełne namysłu i śniegu. Świat w ogóle wydawał się po brzegi wypełniony śniegiem.

-Wejdź do środka, bo się przeziębisz- powiedział w końcu cicho Denethor. Wcisnął synowi w dłoń pudełko zapałek i wrócił powoli do budynku.
***
W Krainie Mordor, gdzie zalegał śnieg, było cicho i spokojnie jak nigdy. Władca Ciemności wpatrywał się z wyczekiwaniem w niebo. Czuł się jakoś dziwnie dobrze. Może jednak żył w zbyt dużym stresie? Może przydałoby mu się więcej takiej ciszy i spokoju? Nie narzekałby. O ile przyjemniej czas spędzało się bez tych usłużnych kreatur włóczących się wszędzie dookoła.

Przerwał rozmyślania. Na niebie dostrzegł bowiem błysk. Możliwe, że to tylko jakiś płomień odbijał się od bieli śniegu. Lecz wolał sądzić, że to gwiazda. Jego pierwsza pierwsza gwiazdka. Odwrócił się i sięgnął po przepięknie opakowany prezent, który stał opodal pod miniaturową choinką. Pociągnął za wstążkę.

Dawanie sobie prezentów nie było w sumie takim złym pomysłem.

-Wesołych świat- mruknął z namiastką śmiechu w głosie, wyjmując z paczki misterny model Jedynego Pierścienia.
***
A chłodny, nieskazitelnie biały śnieg sypał się z nieba, ogrzewając serca mieszkańców Śródziemia.


Ostatnio zmieniony przez Amarylis dnia Czw 23:30, 01 Sty 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Amarylis
Konserwator laski Sarumana


Dołączył: 18 Lip 2008
Posty: 331
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Valinor

PostWysłany: Wto 0:33, 30 Gru 2008    Temat postu:

Tekst B


Dedykwoane przeciwniczce, choć zasłużyła na coś lepszego.

*

Tu w dolinie, wrzosem skrytej
Dawne czary dom swój mają
Wyśpiewane głosem srebrnym
Pieśni losu bohaterów

Tu w dolinie, pośród śniegu
Gwiezdne światła w mrok wirują
Pomne że w w tą noc jedyną
Blaskiem przyćmić ziemię mogą

A w dolinie chojny szumią
Wiatru ich napawa dźwięk
Z koron strąca złoto wasze
By na harfie grać mógł elf...


Cichy głos elfa przeplatał się z wyciem wiatru za oknem i trzaskaniem ognia w kominku. Dziwna melodia i bezwładne rymy cichły powoli. Gilraen ostatni raz przejechał dłońmi po strunach harfy i przymknął oczy. Długie rzęsy rzucały rozedrgane cienie na jego policzki.
- Cudowne – mruknął rozespanym głosem Bilbo Baggins i poprawił koc, który zsunął mu się z kolan. – Doprawdy, zachwycające. Musisz koniecznie nam zagrać na jutrzejszej wigilijnej uczcie, drogi chłopcze.
- Również tak uważam – odparł Elrond i podniósł w górę kielich wina – Za twoje zdrowie, Gilraenie!
Elf spojrzał na nich i uśmiechnął się smutno.
- Szkoda, że ona nie będzie mogła tego usłyszeć.

*

- Przesuń ją trochę w lewo!
- Tak?
- Jeszcze kawałek! O, tak! Teraz dobrze.
- Całe ręce mam pokłute od igieł. Czy naprawdę, co roku musimy ubierać te wszystkie choinki?
- Nie marudź, ci z Mrocznej Puszczy mają jeszcze gorzej.
- Marna mi pociecha.
- Nie będę z tobą dyskutować, jesteś za młody. A Rivendell musi wyglądać pięknie. Wiesz, kto do nas przybędzie?
- Kto?
- Elladan i Elrohir, bracia naszej najjaśniejszej Gwiazdy.
- Undómiel, Undómiel...
- Uważaj, jeszcze potłuczesz tę bombkę. To robota krasnoludów.
- Undómiel... Arwen Undómiel...
- Jedyne, co może być gorszego od orków, to zakochany Dunedain.

*

Gilraen oplótł zmarzniętymi palcami kubek grzanego miodu. Na stole przed nim paliły się dwie świece, rozświetlając jasnym blaskiem powierzchnię stołu. Za oknem wirowały w szalonym tańcu płatki śniegu, układając się w fantastyczne wzory. Biegnące białe konie, powiewające flagi, wyniosłe góry, smukła elfka o rozwianych, śnieżnych włosach...
Nie myśl. Nie teraz. Nie teraz!
Śnieżynki zafalowały w obłędnym pędzie, dziewczyna pofrunęła w górę, kryjąc za widmowymi powiekami swe szare oczy.

Rumiankowy zapach jej włosów miesza się z oszałamiającą wonią rosnących wkoło ziół i kwiatów. Aevenien. Jego Aevenien.
Słońce świeci jasno, musi zmrużyć oczy. Pod plecami czuje trawę i ziemie, jej odwieczny puls, który wyczuć mogą tylko elfowie. Lato?
- Graj dla mnie, graj... Gilraenie.


- Gilraenie!
Taki piękny sen.
- Gilraenie, przecież elfowie nie śpią.
- Owszem – uśmiechnął się słabo do Aragorna, który usiadł naprzeciwko niego przy stole – My tylko odpływamy w krainę marzeń, przecież wiesz. Zobacz, ta śnieżyca za oknem...
- Tak, okropność. Zniszczy nam wszystkie choinki, które wczoraj ubraliśmy.
- Nie, nie! Spójrz. Widzisz?
- Co?
- Płatki śniegu układają się tak niezwykle... Można sobie wyobrazić, że to pędzące konie, albo... albo...
- Tak?
- Nieważne.

*

- Jak myślisz, drogi Elrondzie, czy krasnoludy przybędą na czas? Taka śnieżyca... – zapytał z powątpiewaniem Bilbo, siedząc obok pana na Rivendell. Stopy grzał sobie przy kominku, a przed sobą trzymał rozłożoną księgę, pełną bogato zdobionych ilustracji.
- Niepotrzebnie zaprzątasz sobie głowę takimi błahostkami, szanowny hobbicie.
- U mnie w domu było nie do pomyślenia, by spóźniać się na Wigilię. Moja świętej pamięci matka, Belladonna Tuk, już tydzień wcześniej miała zaopatrzoną spiżarnię. Czego tam nie było! Karpie, ciasta, kapusta, pierniki, całe wazy zup, biszkopty, omlety, kruche ciasteczka, gulasze, kompoty! Cały Pagórek ustrajaliśmy jemiołą i ostrokrzewem. W salonie stała choinka, jako chłopiec przystrajałem ją razem z hobbiciątkami z sąsiedztwa. A goście! A prezenty! – Stary hobbit posmutniał nagle i wbił wzrok w płomienie ogniska. – Smutne będą to dla mnie święta, bez Froda. Elfowie są tacy radośni, Elrondzie, to takie fascynujące stworzenia, ale bez obrazy, w Boże Narodzenie człek musi być z rodziną. Bez rodziny źle na świecie, oj źle... – Bilbo westchnął głęboko i przewrócił leniwym ruchem stronicę księgi.
Za oknem powoli zapadał zmrok, przeplatany cichymi głosami elfów, który każdy z nich rozpoczynał śpiewać swoją własną kolędę, na cześć Pierwszej Gwiazdy, której srebrzysta smuga do tej pory odbijała się w ich oczach. Wiatr niósł ich śpiew hen, daleko od Doliny Rivendell, poprzez nieprzebyte lasy, ponad góry i morza. Niósł je wysoko do gwiaździstego nieba, ponad atramentowo czarny firnament.

*
Stół w Sali Kominkowej był suto zastawiony potrawami. Biesiadnicy jedli, śmiali się i śpiewali. Pod ogromną choinką stojącą w rogu pomieszczenia piętrzyło się od starannie opakowanych prezentów. Wino lało się strumieniami, rozwiązując wszystkim języki i znacząc rumieńcem policzki. Kilkoro pijanych krasnoludów nuciło ochrypłymi głosami „Do szopy, Elfy, do szopy!”, nie zwracając uwagi na oburzone syki i prychnięcia. Zdawać by się mogło, że wszyscy dobrze się bawią.
- Powiedz wreszcie, za kim tak tęsknisz, Gilraenie. Smutek nigdy nie powinien znaczyć twarzy elfa – powiedział cicho Aragorn siadając obok milczącego towarzysza.
- Jesteś jeszcze tak młody, Estelu, nie pytaj.
- Sam też cierpię. Ale ród mój został stworzony dla cierpienia, jest to jego największa słabość, jak i największa siła. Lecz smutek dla elfa jest jak wyrok śmierci, nie zapominaj o tym, Gilraenie.
- Ma na imię Aevenien...

*
- Panie, panie! Jakaś nieznajoma właśnie przybyła. Jest wyczerpana, w śnieżycy zgubiła konia. Ledwo tu dotarła. Mówi, że zwie się Aeve...

Puste miejsce przy stole
Dla kogoż zastawione?
Moja miła, to dla ciebie
Wiatr już płacze, gwiazdy bledną
Serce elfa złamał żal...


Czas się na chwilę zatrzymał. Śnieg nawet przestał sypać.

Biec, biec, coraz szybciej. Gilraen już minął stół, jeszcze chwila, jeszcze chwila...

Jak srebrzysta smuga
Przemknąć by się chciało
Do ciebie frunać, miła!


Stała tam. W ośnieżonej pelerynie, spod kaptura spływały jej czarne włosy. Aevenien! Jego Aevenien! Złapał ją za ramiona, najmocniej jak się da.
- Patrz, jemioła – mruknał jej do ucha i spojrzał w górę.
- Wróciłam.
- Wiem.

A w dolinie chojny szumią...


Ostatnio zmieniony przez Amarylis dnia Czw 23:31, 01 Sty 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Arwena
Gość





PostWysłany: Czw 23:25, 01 Sty 2009    Temat postu:

No, muszę powiedzieć, że całkiem nieźle poradziłyście sobie z tematem, miłe panie.

Pomysł:
A - 1,5
B - 1,5
Daję po równo, a to dlatego, że właściwie obydwa teksty to taki przegląd postaci.
Styl:
A - 0,5
B - 1,5
Niestety, w pierwszym tekście są błędy. Niedociągnięcia, błędy językowe, zły dobór słów, przez które całe zdanie traci sens. Zły zapis dialogu. Drugi tekst również zawiera drobne potknięcia, ale ogólnie jest o poziom wyżej niż pierwszy.
Realizacja tematu:
A - 1
B - 1
Kanoniczność:
A - 0,9
B - 1,1
Muszę powiedzieć, że nie wyobrażam sobie buntującego się Faramira albo nostalgicznego Władcy Pierścieni.
Ogólne wrażenie:
A - 1
B - 2
To nie jest tak, że nie podobał mi się tekst A. Urzekł mnie Ork w czapeczce Mikołaja i motyw z płatkami śniegu. Niestety cały efekt psuje potoczny język i niewyrobiony styl, którym ów tekst jest napisany. I o ile druga część tekstu jest o wiele lepsza, a już końcówka części o Bilbo rewelacyjna, tak całość prezentuje się mizernie. Drugi tekst, mimo, że krótszy, zrobił na mnie lepsze wrażenie miejscem akcji i zaczątkiem pomysłu.

Razem:
A - 4,9
B - 7,1
Powrót do góry
Amarylis
Konserwator laski Sarumana


Dołączył: 18 Lip 2008
Posty: 331
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Valinor

PostWysłany: Nie 21:47, 18 Sty 2009    Temat postu:

Tekst A - Tina Latawiec - 4,9
Tekst B - Fayerka -7,1

Niniejszym ogłaszamy, że pojedynek wygrała *Fayerka*
Serdecznie gratulujemy!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Dolina Rivendell Strona Główna -> Pojedynki Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
subMildev free theme by spleen & Programosy
Regulamin