Solena Faé
Bojowniczka o Faramira
Dołączył: 02 Sty 2012
Posty: 1705
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: B.
|
Wysłany: Śro 23:23, 09 Maj 2012 Temat postu: W poszukiwaniu ciszy |
|
|
Ach, w sumie co mi szkodzi... postanowiłam wstawić tu tą miniaturkę, żeby zmotywować się tym do pracy nad swoim pisaniem nie jestem z niej zbyt zadowolona i nie jest też najgórniejszch lotów, ale to była pierwsza moja przymiarka do pisania tekstu własnego, nie opartego na jakichś fandomach czy innym tałałajstwie ;p "cÓdo" powstało jakiś rok temu i leżało w szufladzie. A teraz postanowiłam trochę je odkurzyć... no i oto jest jeśli się nie spodoba - komentujcie. Chcę popracować w wolnym czasie nad techniką pisania, a sama do końca nie wiem co jest źle
Zastanawialiście się kiedyś, jak wygląda cisza? Czy jest jak samo jądro ciemności, jak całkowity brak wszystkiego, wypełniający niepostrzeżenie czarną dziurę naszego istnienia? Czy raczej diametralnie inna, odmienna, jak świeży powiew bryzy na Francuskiej Riwierze, jak kubek kakao do śniadania i znajoma twarz w lustrze? Myśleliście kiedykolwiek jakby wyglądał świat bez dźwięku? Sama wizja, dotyk, zapach, smak, bez tych nędznych 20% odbierania rzeczywistości. Zero krzyków, rozmów, hałasu, brak męczących ludzi, nie dających spokoju teściowych, denerwującego świergotu ptaków i darcia się marcujących kotów o 3 nad ranem. Kusząca perspektywa? Pewnie wydaje się wam, że to szczyt szczęścia i spełnienie waszych najskrytszych marzeń. Znaleźć się w środku miasta i nic nie słyszeć, choćby przez chwilkę, przez jedną sekundę patrzeć na ludzi porozumiewających się metodą „na karpia” i cieszyć się całkowitym spokojem. Mieć głęboko otaczający was świat i nie przejmować się niczym, bo wokół jest cisza. Myśleliście kiedyś o tym? Bo ja tak. Kiedyś. Zanim życie zaszalało i zatańczyło wokół mnie makabryczny taniec zwycięstwa, szczerząc przewrotnie zęby. Zanim wiedziałam, że to moja wina. Zanim wiedziałam, że muszę odejść.
Na imię mi Marly i mam 22 lata. Jestem prostą dziewczyną z małego miasteczka, nie mam wielkich marzeń i planów, nie wymagam wiele od życia. Chcę szczęścia i spokoju, kochającej rodziny, własnych czterech ścian, zwykłej, przeciętnej przyszłości w cichym miejscu na mapie nieznanych miejsc. Nie pragnę być sławna. Nigdy nie chciałam. To dobre dla Jess Spencer. Ja nie jestem długonogą blondynką o wielkich planach, jeszcze większych ambicjach i sporych argumentach, żeby je spełnić. Nie, wprost przeciwnie, jestem aż boleśnie przeciętna, i wiecie? Nie przeszkadza mi to. Żyłam w cieniu i było mi z tym dobrze. Nadal jest. Więc po co to piszę? Nie wiem, może potrzebuję wytłumaczenia, może zrozumienia czy rozgrzeszenia, a może po prostu próbuję zadowolić swoje sponiewierane sumienie. Bo widzicie, całe życie spędziłam na poszukiwaniu ciszy. Nigdy nie pasowałam do otoczenia pełnego głośnych, nic nie wartych chłopaków, popularnych dziewczyn leczących swoje kompleksy uwielbieniem tłumów czy nawet kujonów zakochanych w swoich podręcznikach i wzorach. Nie miało znaczenia gdzie mieszkałam: wszędzie było tak samo. Nie zrozumcie mnie źle, nie żalę się, nie narzekam na to, nie jestem też aspołeczna. Miałam swoją niewielką grupę towarzyszy, podobnych do mnie. Kiedy jednak tu przyjechałam za przyjaciół miałam jedynie szopa uratowanego z sideł i małego kotka wyciągniętego spod kół vana sąsiadów. Mówiłam do nich, bo tylko oni mnie słuchali. Wy próbowaliście zrobić ze mnie kozła ofiarnego. Bo byłam nowa, bo byłam inna, bo byłam sobą. Kiedy nie zwracałam uwagi, w końcu daliście sobie spokój. Wiem co myśleliście: Szurnięta Marly. Marly – wariatka. Porąbana – Kochająca – Zwierzaki – Uciekinierka – Z – Psychiatryka – Marly. Ale to nie dlatego postanowiłam odejść. Proszę was, nie schlebiajcie sobie. Postanowiłam odejść, bo jestem Marly, mam 22 lata i nie słyszę.
Nie urodziłam się taka. Kiedyś byłam zwykłą nastolatką, lekko stukniętą i nie do końca ufającą ludziom, ale całkowicie zdrową, tak na ciele jak i na umyśle. Miałam mamę, tatę, siostrę i psa, ładny domek na przedmieściach i głowę pełną marzeń. Nie uwierzycie, że wystarczyła jedna chwila. Jedna sekunda, kiedy Kevin zawrócił po moją bransoletkę. Jedna sekunda, która nadal trwa, ciągnie się jak guma, jak rozgrzany do czerwoności kauczuk i nie ma końca. Niknie za horyzontem i biegnie przez wszelkie galaktyki, robiąc wielka pętlę wokół wszechświata. Ciągnie się, wije i parzy, kiedy dotkniesz – a ja na nieszczęście muszę dotykać cały czas. Skóra się łuszczy, ciało odchodzi od kości, które się topią, powodując ból, którego nie życzę nawet najgorszemu wrogowi. Błysk świateł, pisk opon, jasność, ciemność, krzyk – wszystko się zapętla. To właśnie wtedy znalazła mnie w końcu cisza, której zawsze tak pragnęłam. Oczywiście nie przyszła cała naraz. O nie, to byłoby zbyt proste, zbyt łatwe do wyjaśnienia, a ona tego nie lubi. Na cmentarzu nie słyszałam szumu drzew. Kiedy zamieszkałam na drugim końcu kraju z babcią, przestałam słyszeć poranny świergot ptaków i nocne granie świerszczy. Nie zdałam sobie z tego sprawy od razu. To idiotyczne, ale po życiu w wielkim mieście, zapomniana mieścina w środku puszczy wydała mi się rajem. Cisza i spokój urzekły mnie do tego stopnia, że nawet nie zauważyłam, że ta cisza nie jest prawdą. Ale w końcu to do mnie dotarło. Bo nie słyszałam jak mnie obrażacie. Bo nie usłyszałam pociągu, który omal mnie nie zabił. Bo nie usłyszałam, jak moja babcia, moja kochana, marzycielska, pogodna babcia spadła ze schodów i skręciła kark. Wiem, że to moja wina. Cisza mnie pochłonęła. W końcu mam czego chciałam. Tylko za jaką cenę... Dlatego muszę odejść. Kocham ciszę. Kocham spokój. Ale nie chcę nikogo więcej skrzywdzić. Wiem, że nie rozumiecie. Nie rozumiecie, bo nie znaliście Kevina. On też kochał ciszę. W tej ciszy mogliśmy trwać całymi godzinami. Nie potrzebne były nam słowa, rozumieliśmy się bez nich, rozumieliśmy się spojrzeniami, uściskami dłoni, biciem serc. Cisza była naszym żywiołem. Cały czas jej szukaliśmy i koniec końców oboje jakoś ją znaleźliśmy. Ja na pogrzebie babci. A on 6 metrów pod ziemią.
Zastanawialiście się kiedyś jak wygląda cisza? Powiem wam. Cisza jest ciszą. Nie jest ani czarna ani biała. Przychodzi niepozornie, bez fanfar i czerwonego dywanu. Zbliża się po trochu i w końcu pochłania cały Twój świat. Jest piękna, ale tylko w ten naiwny sposób, w jaki sobie ją wyobrażacie. Bo cisza wszechogarnia. Nie pozostawia śpiewu ptaków, szumu wody z kranu, uderzeń kropel deszczu o szybę. Ukrywa pisk opon, huk wystrzału, łomot upadającego ciała. Nie zostawia nic. Mam 22 lata i nie słyszę. Kiedy myślę o swoim przegranym życiu, widzę słowo cisza. Czy naprawdę tego pragnęłam? Czy naprawdę chciałam, żeby moja babcia odeszła przez tą ciszę? Czy naprawdę sama chcę odejść? Czy naprawdę chcę zaszyć się gdzieś w środku lasu, żeby już nikogo nie doprowadzić do śmierci, tak jak Kevina? Czy naprawdę chciałam ogłuchnąć? Czy WY chcielibyście ogłuchnąć? Powiem wam. Cisza to ja. Cisza to moje życie. A wy? Wy nic o niej nie wiecie.
PS. Inspirowane nieco opowiadaniami S. Kinga
Ostatnio zmieniony przez Solena Faé dnia Śro 23:24, 09 Maj 2012, w całości zmieniany 1 raz
|
|