Forum Dolina Rivendell Strona Główna Dolina Rivendell
Twórczość Tolkiena
 
 » FAQ   » Szukaj   » Użytkownicy   » Grupy  » Galerie   » Rejestracja 
 » Profil   » Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   » Zaloguj 

Mózg, Kaśka i zagadka biblioteczna (fandom: SPN; Sherlock)

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Dolina Rivendell Strona Główna -> Opowiadania wszelkiej maści
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Caslover



Dołączył: 15 Lut 2013
Posty: 83
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Earth

PostWysłany: Sob 21:52, 23 Lut 2013    Temat postu: Mózg, Kaśka i zagadka biblioteczna (fandom: SPN; Sherlock)

Tylko proszę o wyrozumiałość :) Jednocześnie o krytykę, będę wyciągać wnioski

USA, Illinois 04 lipca 2012
Deszcz bębnił o maskę samochodu, który stał już od dłuższego czasu na poboczu podmiejskiej drogi. Tylne koło było sflaczałe, a bagażnik bardziej przypominał sito niż to czym rzeczywiście był. Świateł albo nie było, albo zwisały smętnie na przewodach. Impala została podniesiona na lewarku.
- Sukinsyny! Do ludzi rozumiem jeszcze strzelać, ale do mojego wozu? Sammy! Podaj mi klucz – ręka uniosła się w oczekiwaniu.
Głowa wysunęła się z wnętrza samochodu i popatrzyła sceptycznie na mechanika, który ociekał wodą. Cały dzień padał intensywny deszcz, przemieniając drogi w strumienie, a pobocza w trzęsawiska. Żadna oznaka na niebie i ziemi nie wskazywała, że pogoda ma się zmienić.
- Chyba żartujesz. Przecież leży na wyciągniecie ręki. Sam sobie weź. Zresztą nawet nie pozwoliłeś mi się tknąć tej roboty.
- Co wcale nie znaczy, że tylko ja mam moknąć!
Po chwili ciszy i oczekiwania drzwi trzasnęły, a Dean mógł kontynuować odkręcanie koła. Nawet nie spojrzał na brata. Czuł, że się w niego intensywnie wpatruje, nie ruszając się z miejsca. Znaczyło to tylko jedno, ma mu coś do powiedzenia. Kiedy założył już zapasową oponę, wyprostował się wycierając ręce w mokrą szmatę. Z westchnieniem rzucił ją na maskę, która wylądowała tam z cichym plaśnięciem i rozłożył ręce.
- No co??
- Dean, powiedz mi czy w tym kraju znajduje się jeszcze choć jeden stan, w którym nie jesteś poszukiwany listem gończym? A to wszystko przez twoją SPONTANICZNOŚĆ?
- Daj mi się zastanowić, eee… nie – posłał mu wymuszony krótki uśmieszek i wpakował się do auta, a Sam za nim nie widząc innego wyjścia. Spodziewał się tego ale i tak się zirytował.
- Hej! To wszystko co masz mi do powiedzenia?
- A co? Mam napisać list polecony ze szczerymi przeprosinami i wytłumaczeniem, że ratujemy ich tyłki przed wrednymi demonami o czarnych oczach i wrednych charakterach, które za wszelką cenę chcą zniszczyć wszystko i wszystkich? To nasza praca! Nie będę się przejmować.
- Zawsze można było wymyślić coś innego, teraz będziesz wydłubywał pociski z bagażnika.
Dean przewrócił oczami i zrobił kwaśna minę.
- To mnie martwi najbardziej… Gdzie ja znajdę odpowiednią klapę do tego wozu? Co??? No dobra, improwizowałem, nie patrz tak na mnie trzeba było coś szybko wymyślić. Przynajmniej mam już pomysł gdzie się wybierzemy.
- Mianowicie? Oświeć mnie.
- Do Anglii, Wielkiej Brytanii, kraju Jej Królewskiej Mości, a konkretnie Londynu, wyjedziemy żeby tutaj o nas przycichło. Odpoczniemy i zrelaksujemy się jakiś czas – uniósł brwi w głupawym uśmiechu, nie słysząc słów sprzeciwu, włączył silnik, który cicho zamruczał.
- I to nie ma nic wspólnego z wycinkami gazet, które chowasz pod fotelem? – zapytał niedowierzająco Sam, znał swojego brata na wylot, nie dał się nabrać.
- No może trochę. Zresztą czemu grzebałeś w moich rzeczach?
- Zwariowałeś.
- Suka.
- Jełop.

Wielka Brytania, Londyn 01 lipca 2012

Był to jeden z nielicznych pogodnych dni w tym mokrym mieście. W dłoni trzymał bukiet czerwonych róż, które pachniały intensywnie, a pod pachą pudełko czekoladek. Szczęśliwie umówił się na kolejna randkę, oczywiście nie z tą sama dziewczyną (poprzednią spłoszył jak wiele innych Sherlock). Wracał powoli do w miarę normalnego życia. Tak jak by. Stresował się i to bardzo. Rozważał możliwość wyłączenia telefonu, jednak nie mógł się na to zdobyć. Minął kolejny róg i zobaczył kamienicę, w której ona mieszkała. Machinalnie poprawił koszulę i spojrzał czy marynarka jest zagnieciona, ale było to niemożliwe. Zadowolony przylepił uśmiech do twarzy, wszedł na klatkę schodową. Już widział te konkretne drzwi. Wystarczyło podejść i wcisnąć guzik dzwonka. Jednak nie udało się. Telefon. Zaczął dzwonić. Znowu. Pozostała ostatnia nadzieja, że może z sieci z nowa umową. Te marzenia szybko się rozwiały. Odetchnął głęboko i odebrał po dłuższej chwili z rozżaleniem patrząc na zamknięte drzwi.
- Co się stało Holmesie? Czemu dzwonisz?
- Naprawdę twoja „niespostrzegawczość” jest zadziwiająco rozwinięta albo jesteś zauroczony tą pielęgniarką. Chociaż osobiście stawiam na to pierwsze.
Poziom irytacji Watsona podniósł się tylko nieznacznie o parę kresek. Tylko trochę zbliżając się do czerwonej strefy. Już jakiś czas temu nauczył się stabilizować poziom nerwów.
- Możesz powiedzieć o co ci chodzi i oszczędzić mi tych intelektualnych wstępów? Kiedyś o to prosiłem, pamiętasz? – cisza po drugiej stronie przedłużała się niebezpiecznie – Jesteś tam?
- Oczywiście, tak czy inaczej, przeszedłeś obok porzuconej zamrażarki prawie się o nią potykają i jej nie zauważyłeś.
- Holmes, co jest niezwykłego w zamrażarce? A właściwie skąd o tym wiesz? Śledzisz mnie??
- Ja bym tak tego nie nazwał – ten głos rozległ się z dwóch różnych stron jednocześnie; do tego nie mógł się przyzwyczaić, że ktoś go szpieguje i pojawia się niespodziewanie jak duch. Na dodatek nieproszenie. Spojrzał na niego z wyrzutem ale nic nie powiedział, bo potrafił sobie wyobrazić wszystko co by usłyszał w odpowiedzi. Skoncentrował się na tym co Sherlock trzyma w dłoniach i mu pokazuje. To istotnie była zamrażarka, ale nie taka jaka sobie wyobrażał (duża, biała do lodów albo wyrzucona, stara, domowa) ale szpitalna do przewozów organów.
- Jakieś uwagi doktorze?
- To dziwne, nie ma opisu zawartości ani plakietki placówki, z której pochodzi. Prawdopodobnie kupione przez osobę prywatną. Patrzyłeś co jest w środku?
- Nie byłbym sobą gdybym tego nie zrobił.
- No i co to jest?
- Kawałek mózgu.

Ocean Atlantycki, prom 05 lipca 2012

- Widzę że nie tylko ja mam problem z pewnymi środkami transportu.
- Odwal się Dean.
Śmiech przeciął powietrze. Na oceanie nie było sztormu, ale woda była wystarczająco wzburzona by przyprawić o chorobę żołądka pasażerów nawet tak dużego statku. Pokład opustoszał, nieliczni zostali na zewnątrz i obserwowali albo delfiny albo ptaki szybujące nad statkiem.
- Pamiętaj żeby celować w ocean, to raczej nie wykracza ponad twoje możliwości – dodał półgębkiem, a uśmieszek wciąż nie schodził mu z twarzy – Gdyby ci przeszło, to powiedz, poprawimy jedną ze scen z Titanica, no wiesz, tą na dziobie.
- Bardzo zabawne, w porządku jeśli to ja będę Jackiem.
- I co jeszcze, ty nie potrafisz wyrwać nawet zwykłej pokojówki, a co dopiero kobietę z wyższych sfer, zapomnij – Sam wreszcie odsunął się od burty, po wcześniejszym opróżnieniu całej zawartości żołądka. Już nie miał czym się przejmować. Spojrzał na brata mocno podkrążonymi oczami. Wolałby znaleźć się już na stałym gruncie. Płynęli całą noc. Na szczęście ląd już było widać.
- Powiedz, dlaczego myślisz, że spalenie tylu książek w ostatnich dniach i ofiary z wydłubanymi oczami mają ze sobą coś wspólnego i są sprawka jakiegoś ducha lub demona? Przecież to mogą być odrębne sprawy.
- Nie wiem Sammy, ale zaczęły się mniej więcej w tym samym czasie – uniósł wysoko brwi – A zresztą kiedy ostatnio przeczucie mnie zawiodło? Zaufaj mi. Jeśli nie znajdziemy niczego podejrzanego, spędzimy trochę czasu w miejscowych barach i hotelach, pozwiedzamy i dopiero później zastanowimy się co dalej.
- Trzymam cię za słowo – Sam przeczuwał, że są marne szanse na taki obrót sprawy.
- Dobra, dobra – Dean już go nie słuchał, oglądał się za dziewczyną w krótkiej, czerwonej spódnicy i żółtym podkoszulku. Puściła do niego oko i odeszła mocno zarzucając biodrami – Ty dalej szukaj swoich syren, ja się zajmę czymś bardziej rzeczywistym – odszedł niepomny na Sama, który posłał mu spojrzenie pełne dezaprobaty. Patrzył jak idzie za dziewczyną i kradnie cheeseburgera tłustemu dzieciakowi, który nawet tego nie zauważył. Rozłożył bezradnie ręce i wrócił do swojej kabiny, żeby jeszcze raz przejrzeć informacje, które zdołał znaleźć na interesujący ich temat. Rzecz miała się dziwnie. Od pięciu dni w Londynie spłonęło pięć bibliotek w tym dwie prywatne. Nie udało się znaleźć przyczyn pożaru, ani podejrzanych o te czyny. Brakowało motywu. Obok tego popełniono dwa morderstwa. Coś lub ktoś włamał się do domów, nie zostawiając po sobie żadnych śladów, oprócz trupów z wyłupanymi oczami i pozbawionymi życia przez uduszenie, nie było podane w jaki sposób. Musieli udać się do koronera i wypytać o ten szczegół, plus znalezienie miejscowej legendy bądź osoby, która mogłaby wytłumaczyć spłonięcie tylu setek tomów. Może wśród nich znajdowały się księgi z egzorcyzmami? Może jakiś demon niszczy je po kolei, żeby nikt nie zdołał go odesłać do piekła? To miałoby sens, ale jak połączyć z tym mężczyznę i kobietę z pustymi oczodołami, nie mających ze sobą nic wspólnego i mieszkających w przeciwnych końcach miasta?

Londyn, Baker Street 05 lipca 2012

- Powiedz, kiedy ostatni raz coś jadłeś? Cztery dni temu? Musisz jeść! Czy ty w ogóle słuchasz? – miał dość patrzenia jak Sherlock doprowadza się do ruiny.
- N i e i s t o t n e - odparł, akcentując każdą z liter. Siedział w tym samym fotelu, nie ruszając się, z brodą oparta na złączonych dłoniach. Jedynym dowodem na to, że nie był warzywem to gałki oczne, które analizowały coś na niewidzialnej tablicy z dowodami i poszlakami. Sprawa nie dawała mu spokoju. Dysponował trzema elementami: 2 trupy, pięć pożarów i kawałek mózgu. Zaczęło się od znalezienia zamrażarki, a reszta potoczyła się lawinowo – Nie widzę punktu spajającego. John! Za czymś takim mogła stać tylko jedna osoba, na tyle szalona, niepoczytalna i jednocześnie inteligentna i na swój sposób genialna… Moriarty. Nie wiadomo do czego zmierza, ale to coś dużego. Dlatego nic nie może zaburzyć moich procesów myślowych, bo tylko ja jestem w stanie to rozgryźć. Lestrade nie potrafi rozróżnić głowy od ogona węża. Żadna potrzeba fizjologiczna i nawet ty nie może mnie rozpraszać. Jasne?
Watson nie mógł uwierzyć w to co słyszał. Jego przyjaciel wolał się zagłodzić, niż nie rozwiązać bezsensownej zagadki, która nie trzyma się kupy. To nawet nie musiał być Moriarty tylko inny nowy geniusz zbrodni, którego postępowania jeszcze nie mięli okazji zgłębić. Martwił się o niego jako lekarz i najbliższy przyjaciel (z wyjątkiem czaszki, do której miał zwyczaj często przemawiać). Jednocześnie przez głowę przemknęła mu pewna myśl, czyżby rozwiązał tajemnice pampersów, które ostatnio znalazł? Czy to możliwe? Może. Naprawdę nie widział, żeby ruszał się na krok z fotela.
- Sherlocku, czy ty…?
- Nieistotne – po czym zerwał się i pobiegł do ubikacji. Osłupiały wpatrywał się w zatrzaśnięte drzwi, już miał odetchnąć z ulgą, że jednak się mylił, kiedy Holmes pokazał się w progu, trzymając w ręku czarny worek szczelnie zawinięty i związany – Nie pytaj.
Sytuacja była o wiele bardziej niezręczna, niż gdyby się nie odezwał. Watson zastanawiał się do czego jeszcze jest zdolny ten człowiek i czego jeszcze i nim nie wie.
- W porządku, dobra – odparł drętwo, odchrząknąwszy - Więc, wpadłeś już na jakiś pomysł? Jakieś światełko w tunelu?
- Może.
- Może? To znaczy tak czy nie?
- „Może” oznacza, że za chwilę będę coś wiedział. Idziemy.
- Mógłbyś chociaż powiedzieć gdzie?
- John, gdzie mój płaszcz? – rozejrzał się po pokoju, marszcząc brwi.
- Od momentu, w którym wróciliśmy do domu z mózgiem, który teraz trzymasz w lodówce, siedziałeś w nim w fotelu – przerwał – Masz go na sobie.
- Lestrade obiecał załatwić kasety z monitoringu… - Sherlock wygładził płaszcz i nie patrząc na Watsona opuścił mieszkanie.

Londyn, biblioteka 06 lipca 2012

- Dean, nie jesteśmy przygotowani na przebieranki w Anglii, nie mamy podrobionych odpowiednich papierów, poza tym wiesz, że za tym nie przepadam. Jak nas złapią nie będzie dobrze – Sam przytrzymał krawat, który wariował na wietrze i przyglądał się lipnej legitymacji agenta FBI.
- Zrzędzisz, wiesz? Anglicy nie uchodzą za błyskotliwych, naoglądali się tych wszystkich seriali o FBI, więc to powinna być bułka z masłem. W czterech poprzednich bibliotekach – a właściwie ich zgliszczach – nie było problemów, czym się martwisz? – nie rozumiał tego, już od jakiś paru lat działali w ten sposób, bo było to najbardziej efektowne i szybkie, a Sam cały czas marudził. Byli braćmi, ale nie rzadko miał ochotę przyłożyć mu za coś takiego. Jak to się mówi? Był tylko człowiekiem. Poczuł nieprzyjemne uczucie w klatce piersiowej, które trwało tylko chwilę. Uśmiechnął się głupawo i klepnął Sama w ramię – Mamy robotę.
- Po prostu uważam, że nie jest najlepiej kiedy idzie „zbyt dobrze”.
- Będziesz tak sterczał i czekał na deszcz, czy się wreszcie ruszysz? Jestem pilnie umówiony, nie mam czasu – skierował się w stronę żółtej taśmy.
- Słucham? Przecież cały czas byłem z tobą i nawet nie zdążyłeś do jakiejś wyrwać, jak to zrobiłeś? W sieci, z gazety?
- Takie masz o mnie zdanie? W porządku, pan burger i coca-cola będą musieli poczekać na pisemną zgodę na spotkanie – posłał mu mordercze spojrzenie i wyciągnął legitymację, zbliżając się do najbliższego policjanta – Jestem agent Hendrikson, a to mój partner Lopez, FBI. Widzę że ciągle poszukujecie przyczyny pożaru – zerknął na krzątającą się ekipę strażaków i specjalistów, po drodze zahaczając o Sama, który patrzył na niego gniewnie – Jakieś pomysły? – gliniarz nie zdradził cienia podejrzliwości i jakby cieszył się , że może z nimi współpracować.
- Witam – uścisnęli sobie dłonie – Właściwie nie, podejrzewamy samozapłon, jakiś porzucony papieros, rozgrzana butelka. Tak naprawdę nie wiadomo co się stało, ale wykluczamy podpalenie. W całym materiale filmowym na dysku nie zarejestrowano żadnej podejrzanej czy niebezpiecznej osoby – widać było, że facet jest z siebie zadowolony.
Sam wysunął się na przód.
- A czy wcześniej ktoś nie mówił o czymś dziwnym? – policjant zrobił zdziwiona minę, ale widząc, że nie żartują, odpowiedział z półuśmiechem.
- Bibliotekarka opowiadała o pewnej dziewczynie, która pojawiała się codziennie przez trzy dni, parę razy w ciągu doby i pytała o książkę – wybuchł śmiechem – Trzeba być pokręconym, żeby tak polować na jeden egzemplarz.
Dean i Sam wymienili spojrzenia i podziękowawszy, odeszli.
- Powiedz mi Dean, czemu wykorzystałeś jego nazwisko, prosisz się o pakę.
- Wyluzuj, wszyscy o nim kiedyś słyszeli, a niekoniecznie widzieli, to wzbudza zaufanie – Sam był oczywiście innego zdania, ale tym razem nie miał zamiaru się kłócić.

Londyn, komisariat policji 05 lipca 2012

Jak zwykle szedł przodem, omijając pracowników biura i ignorując takie uprzejmości jak „dzień dobry”, a on dreptał za nim, odpowiadając za siebie i za niego, jednocześnie posyłając przepraszające spojrzenia. Lestrade siedział za stołem i przeglądał nagrania bibliotek po raz któryś z rzędu, ale na ich widok zakopał się w papierach, udając intensywna pracę.
- Zauważyłeś jakieś dodatkowe szczegóły, o których mi nie wspomniał John? – zapytał bez wstępów, nie dając się nabrać na tą marną grę aktorską, deczko spóźnioną.
- Nie, nic niezwykłego oprócz zakłóceń na taśmie wywołanych wysoką temperaturą panującą w trakcie pożogi. Pewnie przyszedłeś…
- …zobaczyć nagranie ze sklepu jubilera naprzeciwko miejsca znalezienia lodówki. Mógłbyś się pospieszyć? Mam sprawę do rozwiązania. Właściwie to czemu to trwało tak długo?
- Jubiler ma dobrego prawnika i chciał jak najwięcej skorzystać na współpracy – odparł, wymieniając kasety w odtwarzaczu – Jeszcze nie miałem okazji tego obejrzeć.
Na ekranie obraz przedstawiał całą szerokość drogi we fragmencie, który ich interesował. Cofnęli się do świtu 1 Lipca i w trójkę wpatrywali się intensywnie w telewizor, czekając na ten jeden moment. Postać pojawiła się o piątej dwadzieścia siedem. Czerwony Seat zatrzymał się, a ze środka wysiadł mężczyzna około pięćdziesiątki. Koszulę i mankiety miał umazane krwią, włosy zwichrzone i machinalne ruchy. Z tylnego siedzenia wyciągnął pojemnik i nie dbając o to co się działo w koło, zostawił go na chodniku pod znakiem zakazu postoju i odjechał. Tablice rejestracyjne były na swoim miejscu i można było je odczytać. Pomyśleli, że mają przed sobą najgłupszego i najbardziej tępego zbrodniarza ostatniego dziesięciolecia. Sherlock wyprostował się i złożył ręce do kieszeni. Lestrade spisywał numer, a on wpatrywał się w pustkę.
- Jak znajdziecie miejsce zamieszkania, wezwijcie koronera, będzie wam potrzebny, aha, pamiętajcie, żeby niczego nie dotykać dopóki nie przyjadę. Moriarty wypowiedział mi wojnę – inspektor popatrzył na niego z niedowierzaniem.
- Skąd wiesz?
- Temu mężczyźnie na niczym nie zależało, nie próbował się kryć, to oznacza desperację i zagubienie, obojętność. Widać miał jakiś cel ale po drodze się rozmyślił; nie ma w jego działaniu żadnego planu. Albo pracodawca się rozmyślił, zadzwonił do naszego delikwenta. Tak czy inaczej to nadal nic nie wyjaśnia. Kolejny trop, który trudno będzie dopasować…
Po dwóch godzinach byli na miejscu. Poszukiwany mieszkał w schludnej dzielnicy mieszkaniowej na parterze w kamienicy. Ciało leżało tam przynajmniej od trzech dni, ale domyślali się, że mężczyzna popełnił samobójstwo 1 lipca. Z relacji sąsiadów wynikało, że miał żonę, która umarła w poprzednim miesiącu i córkę, której nie mogli znaleźć. W jadalni znaleźli zwykły stół, który został przerobiony na operacyjny, a Sherlock poczuł się zagubiony.

Londyn, motel 06 lipca 2012

Sam mocno zgarbiony siedział nad laptopem, kolejna nowina, którą znalazł tego ranka w gazetach zdawała się powoli ułatwić im rozwiązanie tej sprawy. Mężczyzna powiesił się, wcześniej spalając zwłoki swojej córki w kamienicznej kotłowni, w której mieszkali. Nicią Ariadny było jednak zupełnie coś innego. Odchylił się, opierając się o krzesło. Pociągnął łyk piwa, kolejnego. Nie był pijany, chociaż przyjemnie huczało mu w głowie. Kiedy opróżnił butelkę wszedł Dean. Sam przyjrzał mu się uważnie, wyglądał na zadowolonego, na szczęście żadnych niepokojących oznak; odrzucił te myśli.
- Nie wiem jak ci poszło ale mnie genialnie. Na posterunku – spokojnie starałem się za bardzo nie nadymać – dostałem wszystko co chciałem – rzucił się na łóżko, nie zadając sobie trudu zdejmowania butów i otworzył paczkę chrupków, którą wyjął z kieszeni.
- Jedz na swoim łóżku, nie będę potem spał w syfie.
- Chcesz usłyszeć co mam do powiedzenia czy nie? Dziękuję – z pełnymi ustami zaczął relacjonować – Jakiś totalnie ciemny inspektor, chyba nazywał się Lestrade, podał mi wszystko na tacy. Na nagraniach wystąpiły zakłócenia i wyglądały na takie po polu elektromagnetycznym, więc mamy duszka Kacperka. I nie zgadniesz co to było za uduszenie – widząc uniesione brwi Sama, ciągnął z satysfakcją – Morderca wepchnął ofierze połowę książki do gardła, a potem podpalił papier, nic nie zostało. Mamy połączenie z bibliotekami. Czego trzeba więcej, a co ty masz?
Sam zatarł ręce i spojrzał na brata, który wpakował sobie do ust połowę zawartości opakowania. Przynajmniej nie kruszył, wyjątkowo.
- Taak, po dziewczynie spłonęła cała. Rozmawiałem z sąsiadami, którzy powiedzieli mi coś istotnego, mianowicie dziewczyna po śmierci matki zakopała się w książkach i przestała istnieć dla świata. Ojciec się załamał i nie miał w nikim oparcia. Urządzał awantury, które były raczej jak monologi, ona podobno tego nie słyszała, bujając głową w obłokach. Widać ojciec nie wytrzymał, zwariował, zamordował ją a potem siebie. Teza jest taka: nie pozwolił jej dokończyć książki, z która związała się psychicznie i emocjonalnie no i mamy.
- Przecież została, no… skremowana, czy to na pewno ona?
- Musiało coś po niej zostać, ale książka spłonęła razem z nią. Teraz wędruje i zabija każdego, kto chce ją przeczytać i spala każdy egzemplarz w bibliotekach – odetchnął.
- Pozostaje dojść co to była za książka i znaleźć coś co trzyma ja jeszcze po tej stronie.

Londyn, Baker Street 06 lipca 2012

- John, potrzebuje pomocy – Sherlock nie wyglądał najlepiej, schudł i był jeszcze bledszy niż zwykle. Watson wmusił w niego trochę jedzenia i snu, ale poważnie zastanawiał się nad założeniem kroplówki i przywiązaniem go do krzesała. Krążył po pokoju niczym rozwścieczony byk. Zastanawiał się czy to wszystko nie ma na celu zniszczenie genialnego detektywa od środka, być może rzeczywiście stał za tym Moriarty.
- Słucham? Nie wierzę w to co słyszę, myślałem, że ty wiesz najlepiej.
- Oczywiście że tak. Elementy łączą się w ten sam sposób, chodzi o książki. Tylko kto to wszystko robi i dlaczego. Katarzynę zabił ojciec na starcie całej sprawy, a chwilę później popełnił samobójstwo. Osoby podejrzane nie żyją, a pół godziny temu kolejny budynek legł w gruzach. Kto to robi? Żadnych świadków, żadnych śladów, nic. A nasi truposze zamordowani w zamkniętych domach bez śladów włamania – usiadł na kanapie, intensywnie trąc skronie; czyżby bolała go głowa? – Potrzebuję Świerzego spojrzenia, co o tym myślisz?
- Gdyby to było możliwe powiedziałbym, że zrobiła to jakaś zjawa…
- To nie jest możliwe, wielkie dzięki John, bardzo mi pomogłeś – Holmes odetchnął zirytowany, patrząc na przyjaciela jak na wariata – Jeszcze FBI, co ono tu robi? Czemu nie MI6? Być może wiedzą więcej od nas, a bynajmniej tyle co my. Tyle że mogą mieć pomysł albo podobna sytuacja miała u nich miejsce. Lestrade jest durniem, nie zatrzymał ich i nie zadzwonił po mnie. Teraz nie wiemy nawet gdzie się zatrzymali.
- Inspektor mówił, że pytali się o adresy lub miejsca pobytu bibliotekarek i bibliotekarzy. Jest szansa, że właśnie są u któregoś z nich. Jedźmy w jedno miejsce i jak jeszcze go nie odwiedzili…
- …poczekajmy tam na nich, jestem genialny.
- Że co? Ale… Holmes!
- Nie mazgaj się, idziemy. Czuje, że niedługo będzie po wszystkim. FBI nie zjawiłoby się na miejscu personalnie gdyby nie wiedzieli co jest grane.
Wybiegli na ulicę i złapali pierwszą nadjeżdżającą taksówkę. Kierowca nie należał do rozmownych na co wyraźnie ulżyło Sherlockowi, mógł bez problemu wędrować po swoim „pałacu”. Z transu otrząsnął go John niezbyt delikatnym kuksańcem. Był zdenerwowany, ale nie przejął się tym zbytnio i tak niedługo mu przejdzie, zresztą nie miał innego wyboru. Znalazłszy się na miejscu, zobaczyli przed sobą na chodniku Chevroleta Impalę, piękny, stary wóz, który mógł należeć tylko do Amerykanina. Holmes wysiadł, zostawiając Watsona, żeby zapłacił i przyjrzał się dwóm mężczyznom, którzy właśnie pokazywali swoje odznaki gospodyni. Po chwili zniknęli w środku. Teoretycznie wszystko wyglądało normalnie, ale w ich postawie budziło coś niepokój. Precyzyjne ruchy, uważne spojrzenia; garnitury, pod którymi znajdowało się ciało zdolne w każdej chwili zamienić się w skałę i mordercze narzędzie. Niezliczone blizny na knykciach i w okolicach brwi. Ślady po bójkach. Trzymali się prosto, ale poruszali się niezwykle płynnie w przeciwieństwie do większości sztywnych agentów, którzy siedzieli za biurkami i stamtąd kierowali akcjami. Zdawało się, że ten niższy wchodząc, rozejrzał się uważnie w poszukiwaniu niebezpieczeństwa, ale nie po to, żeby przed nim uciec i się schować, ale żeby je pokonać. Doświadczenie, odwaga? Długowłosy zachowywał się bardziej naturalnie, ale też był skupiony, ale na czymś znacznie bliżej. Kim naprawdę byli?

Londyn, Milton Street 06 lipca 2012

- Witam, przepraszam panią za najście. To zabrzmi dziwnie, ale jesteśmy razem z federalnymi. Nazywam się Sherlock Holmes a to John Watson. Możemy wejść?
- Och! To naprawdę pan, ten sławny detektyw? Proszę, zapraszam – wprowadziła ich do salonu gdzie siedzieli już tamci; jeden, niewątpliwie parę lat starszy, przeżuwał zachłannie ciastka. Młodszy, poważniejszy wstał na ich widok, sprawiał schludniejsze wrażenie.
- Agent Lopez i Hendrikson, a pan to Sherlock Holmes, usłyszeliśmy z progu, naprawdę, ekscytujące spotkanie – uścisnęli sobie dłonie, po czym Lopez odwrócił się i posłał spojrzenie do partnera, który szybko przełknął, wyprostował się i również przywitał; momentalnie przywdział kamienną maskę, na której nie było nic oprócz delikatnego uśmiechu, którego wymagała etykieta. Zaintrygowany zmrużył oczy, widział wiele rzeczy ale nie to, żeby byli zdenerwowani. Pewnie byli świetnymi aktorami albo udawali agentów nie raz albo naprawdę nimi byli. Bez wątpienia mieli broń. W tym momencie nawrzucał na siebie, że nie zabrał swojej.
- Nie inaczej, można wiedzieć jakie macie pytania do tej miłej kobiety?
Lopeza lekko to zbiło z tropu, a Hendrikson uśmiechnął się szerzej, trochę wyzywająco, nie spodobało mu się to. Chciał coś na to odpowiedzieć, ale się powstrzymał.
- Usłyszysz je pan kiedy będziemy je zadawać – Holmes czuł, że świdrują go zielone oczy. Młodszy nachylił się w stronę bibliotekarki, która była trochę zszokowana tą wymianą zdań.
- Proszę pani, najbardziej interesuje nas co się działo tuż przed pożarem.
- Właściwie to nic i to jest najbardziej straszne, nikt nie wie co się dzieje – łzy zdenerwowania stanęły jej w oczach – Może pomyśli pan, że oszalałam, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że jest z tym związana dziewczyna, która przychodziła po parę razy dziennie pytać o książkę, a kiedy wreszcie ktoś ją zwrócił… wszystko spłonęło.
Agent wyciągnął z kieszeni zdjęcie, które pokazał kobiecie, Sherlock z kanapy, na której siedział, nie był w stanie dostrzec kogo przedstawia.
- Czy to ona?
Gospodyni wystarczyło jeden rzut oka, kiwnęła twierdząco głową. Lopez i Hendrikson spojrzeli na siebie jakby wszystko było już dla nich jasne. Intuicja podpowiedziała mu, że ci dwaj to więcej niż ludzie spotykający się wyłącznie w pracy. Zaryzykowałby twierdzenie, że są braćmi.
- Przepraszamy panią, tylko ostatnie pytanie, co to była za pozycja?
Popatrzyła na nich jak na szaleńców, ale po chwili wahania odparła.
- „Śmierć nadejdzie jutro”.

Londyn, Milton Street 06 lipca 2012

Wyszli i w czwórkę znaleźli się na chodniku przed domem. Dean i Sam byli lekko zniecierpliwieni. Wpakowali się w kłopoty i wiedzieli o tym. Trzeba mieć pecha, żeby trafić na faceta o najwyższym poziomie IQ na globie. Co ciekawe jeszcze ich nie zdemaskował; no tak nie widział fałszywych legitymacji, ale na pewno się domyśla.
- Intrygujące, nachodzicie kobietę po to , żeby poznać tytuł jakiejś książki, jaki w tym cel? – Holmes obdarzył ich spojrzeniem typu: „dobra albo nie mówcie, sam do tego dojdę” – Jest tyle innych rzeczy do zbadania, na przykład jak zostały wybierane ofiary, co ich łączyło (poza książkami), a wy zajmujecie się akurat tym.
- No i ten kawałek mózgu w lodówce, mogliby się zastanowić czemu ktoś go wyciął – wtrącił Watson, myśląc, że porusza bardzo ważną kwestię. Jednak dostrzegając minę Sherlocka zrozumiał, że popełnił poważny błąd. Nie powinien się odzywać.
- Mózg? Czyj mózg? – Hendrikson okazał umiarkowane zainteresowanie
- Dziewczyny z porannej gazety – zrezygnowany odpowiedział Holmes, ubolewając nad głupotą przyjaciela – Mógłbym zobaczyć wasze odznaki?
Sam i Dean ruszyli w stronę Impali, ignorując prośbę. Dean złapał za klamkę, kiedy na jego ramię opadła ręka. Zwinnie wyślizgnął się spod uścisku detektywa i zasadził mu potężny cios w żołądek, przed którym tamten nie zdarzył się do końca obronić i przyjął go na brzuch. Z jękiem odsunął się o dwa kroki i spróbował kontratakować, ale jego pieść przecięła tylko powietrze, przez co zatoczył się, a Dean podstawił mu nogę i z satysfakcją patrzył jak upada na twarz.
- John!
- Przykro mi, ale ten drugi trzyma mnie na muszce.
- Cholera!
Nie czekając dłużej bracia wsiedli do samochodu i odjechali z piskiem opon, zostawiając za sobą tylko smród palonej gumy. Coś wyleciało przez szybę i potoczyło się w jego stronę. Kiedy John pomógł mu się podnieść, obejrzał dwie sfałszowane legitymacje agentów FBI, bez zdjęć. Poziom frustracji sięgnął szczytu. Z wrzaskiem rzucił nimi w przejeżdżającego obok rowerzystę, który zaskoczony stracił panowanie nad kierownicą i wpadł w śmietniki.
- Czemu nie potrafisz trzymać języka za zębami?!
- Sherlocku, ja…
- Nawet nie próbuj mnie przepraszać! Nie wiem czemu ktoś podpala i morduje, nie wiem czemu wycięto ten cholerny mózg, nie wiem o co chodzi z ta książką! A na dodatek nie wiem co to są za goście! I NIE WIEM O CO W TYM WSZYSTKIM CHODZI MORIATIEMU!
Wściekły wybiegł na ulice i zatrzymał pierwszy lepszy samochód. Wyciągnął kierowcę, wrzeszcząc przy tym, że jest z policji i nie czekając na Watsona, ruszył w pościg za Impalą.

Londyn, Baker Street 06 lipca 2012

- Musiałeś prawda? Musiałeś go uderzyć.
- Owszem i to nawet z dwóch powodów, jeden – zatrzymałby nas i wsadził do więzienia; dwa – trzeba było mu pokazać, że nie jest najlepszy we wszystkim. Ten koleś zupełnie nie rozumie co jest grane. Myśli zbyt przyziemnie. Nie pojmuje świata, w którym my żyjemy i który znamy.
- Pewnie masz rację.
- Jasne że mam! Teraz musimy wejść na górę i spalić ostatni kawałek tej dziewczyny. On nie będzie tam czekał i wypatrywał spadających aniołów – wysiadł z samochodu. Drzwi do holu były otwarte, wślizgnęli się po cichu do środka. Szczęście sprzyjało im do półpiętra; z dołu zatrzymał ich głos starszej kobiety.
- Przepraszam, ale kim panowie są? – odwrócili się na pięcie. Dean otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk, typowe. Westchnął i szybko przejął pałeczkę.
- Jesteśmy od pana Holmesa, prosił nas żebyśmy zabrali coś z jego pokoju, bo sam nie może.
Pani Hudson rozchmurzyła się i uniosła oczy ku niebu.
- Jak zwykle musi się wysługiwać innymi, co my z nim mamy, proszę sobie nie przeszkadzać – odeszła w tylko sobie znanym kierunku, a bracia lekko zdumieni dotarli do drzwi. Widocznie wizyty obcych były tam aż tak popularne, że praktycznie każdy mógłby wejść pod byle pretekstem. Sam zaczął majstrować przy zamku. Zamek zaskoczył, pchnął klamkę. Zamek nie puścił, bo go właśnie zamknęli. Nie tracąc więcej czasu, Dean wyważył go kopniakiem. W środku czekała na nich kolejna niespodzianka. Pokój tonął w bałaganie, na ścianie ktoś wymalował uśmiechnięta buźkę, a lodówki prawie nie było widać pod wycinkami z gazet dotyczących sprawy.
- Czyżby nasz przyjaciel miał obsesję? – Dean nie wydał się tym zbytnio przejęty.
- Na to wygląda – Sam otworzył lodówkę i oniemiał. Obok kanapki z sałatą , pomidorek i bekonem w foliowym woreczku na lodzie leżało jądro z adnotacją „znaleźć właściciela”. Nie skomentowali. Sam wyjął to czego szukali i szybko się oddalił. Dean po chwili zastanowienia zabrał kanapkę. Od rana nie miał nic w ustach.
- Człowieku, na sama myśl mam odruch wymiotny, a ty masz zamiar jeść?
- Na pewno nie tutaj, ale jak wrócimy do wozu… No dalej rób co trzeba.
Sam położył fragment mózgu na kamiennym parapecie. Obsypał go solą i polał benzyną, kiedy zapalił zapałkę i chciał ja upuścić , stało się parę rzeczy na raz. Huk i ból w ramieniu; ukazanie zjawy dziewczyny po środku pomieszczenia i Sherlock Holmes, który opuszczając broń bardzo zbladł.
***
Kiedy pociągnął za spust był pewny, że robi dobrze (John pewnie nie zauważył, że zabrał mu broń), jednak później już nie do końca. Jak spod ziemi wyrosła dziewczyna, która była już martwa od sześciu dni. Zaatakowała wściekle Hendriksona i rzuciła nim o ścianę jak szmaciana lalką. Zwróciła się do Lopeza i wtedy strzelił dwa razy. Pociski przeleciały przez nią jak przez mgłę, nic to nie dało z wyjątkiem tego, że zjawa zwróciła na niego uwagę, zbliżała się. To nie mogła być prawda, to halucynacje, to Moriarty, to na pewno to ciastko, którym się poczęstował u bibliotekarki, wszystko było ukartowane, to gra. Ale dziewczyna wciąż tam była i wydawała się rzeczywista. Skamieniał. Zdawała się być cała przeraźliwie blada. W podkrążonych oczach bez dna igrały płomienie. Wyciągała po niego zimne, martwe dłonie. Zabrzmiał wystrzał. Dziewczyna zniknęła z uczuciem bólu na twarzy. Holmes poczuł coś słonego na ustach.
- Sam! Podpal to! – Hendrikson klęczał, trzymając w dłoniach shutguna, który lekko dymił z lufy. A Sam (już nie Lopez) mimo rany, która musiała nieznośnie palić i ograniczać ruchy, rzucił płonącą zapałkę na leżący organ. Zapłonął nienaturalnym niebieskim płomieniem. Dziewczyna znów się ukazała i wpadając na Sama, który skulił się, spłonęła w przeraźliwych krzykach niczym podpalona bibuła. To co po niej zostało to trochę nadwęglonych kartek papieru.
Ocknął się dopiero gdy czyjeś stanowcze ramiona usadziły go bezpiecznie na sofie, ale kiedy się rozejrzał, pokój już był pusty.
***
- Sam, czy to nie była zbytnia uprzejmość, sadzać go na czterech literach? To był dupek.
- Taki sam jak ty – Sam posłał mu rozbawione spojrzenie.
- Suka.
- Jełop.
Droga była szeroka, a przed nimi czekało jeszcze sporo zadań, nie zastanawiali się nad dalszym losem sławnego detektywa. Młodszy z nich i tak miał swoje problemy.
***
Watson wszedł lekko skrępowany świadomością, że zaraz każą mu wyjść. To nie była jego wina, a i tak czuł się podle. Ludzie od samego początku powinni kłamać.
- Witaj John. Co nowego słychać? Znaleźli ten hologram? Masz to o co prosiłem? – Sherlock przeszedł do konspiracyjnego szeptu, zerkając niepewnie na drzwi.
- Tak, fragmenty, uległ samo destrukcji. Mam wyniki biopsji, próbka podczas badań została zniszczona, ale zdołali się dowiedzieć, że ten kawałek mózgowia był konkretnie odpowiedzialny za zdolność czytania… - John pożałował że przyszedł, żałował że kłamał, żałował, że nie był w stanie nic zrobić kiedy do domu weszli lekarze, a w rękach trzymali kaftan. A minęły już trzy lata…
KONIEC


Ostatnio zmieniony przez Caslover dnia Sob 14:14, 18 Sty 2014, w całości zmieniany 11 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Dolina Rivendell Strona Główna -> Opowiadania wszelkiej maści Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
subMildev free theme by spleen & Programosy
Regulamin