|
Dolina Rivendell Twórczość Tolkiena
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Tina Latawiec
Strażniczka Białego Drzewa
Dołączył: 07 Lis 2008
Posty: 3465
Przeczytał: 4 tematy
Skąd: Ithilien
|
Wysłany: Pią 22:54, 15 Lip 2022 Temat postu: [M] Zalety zimowego zamążpójścia (fandom: Bridgertonowie) |
|
|
Zalety zimowego zamążpójścia
Mróz na zewnątrz jest tak siarczysty, że przez cały dzień nikomu nie przyszło nawet do głowy wyściubić nosa za próg – a jednak jakimś niewytłumaczalnym sposobem po południu salon rozbrzmiewa plotkami, o których rano nikt w domu Bridgertonów ewidentnie nie miał jeszcze pojęcia. Benedict ma ochotę zażartować, że jego siostry, niczym wiedźmy, do poznania sekretów sąsiadów nie potrzebują niczego poza herbacianymi fusami na dnie filiżanki, w końcu gryzie się jednak w język z obawy, że mogłyby chcieć pożreć go żywcem.
– …I podobno nie chodzi o żaden skandal, wcale a wcale! – relacjonuje z przejęciem Francesca. – Po prostu tak zaplanowali.
Daphne marszczy nos w wyrazie głębokiej zadumy.
– Zaplanowali? Ślub w lutym? – rzuca wyraźnie nieprzekonana. – Jak… niezwykle. Nie wyobrażam sobie, czemu ktoś miałby wpaść na podobny pomysł. Myślę, że choćbym była nie wiem jak zakochana, wolałabym poczekać do wiosny, żeby nie musieć szczękać zębami w kościele. I żeby mieć pewność, że wszyscy goście dotrą na wesele, a nie utkną w śniegu w połowie drogi…
– Jeszcze lepiej zrobiliby, czekając do lata – wtrąca Eloise, nie odrywając nawet wzroku od czytanej książki. – Albo do jesieni. Może do tego czasu zrozumieliby, jaką robią głupotę…
Daphne już otwiera usta, zapewne po to, by wygłosić jedną z tych swoich złotych myśli, które prędzej do reszty zirytują Eloise niż ją do czegokolwiek przekonają, nie udaje jej się jednak dojść do głosu, bo matka, dotychczas pochłonięta wyszywaniem misternych wzorów na chusteczce (a może na czymś zupełnie innym, bo Benedict nie jest po prawdzie pewien, jak odgadnąć przeznaczenie jej dzieła), postanawia włączyć się do dyskusji.
– Nie ma nic złego w braniu ślubu zimą – sprzeciwia się łagodnym tonem. – Tak się składa, że ja i wasz ojciec też pobraliśmy się w lutym i uważam, że to była naprawdę udana uroczystość. I, zapewniam was, moje drogie, żaden z gości nie utknął w zaspie, to bądź co bądź Londyn, a nie głęboka prowincja…
Z tak postawionym argumentem nie sposób dyskutować, Daphne i Frannie wydają więc tylko zgody pomruk, mający chyba wyrażać coś pomiędzy uprzejmym zdziwieniem a aprobatą. Nim przypominają sobie kolejną wartą omówienia plotkę, na moment zapada cisza, zakłócana jedynie szczękiem filiżanek o spodeczki i szelestem przewracanych kartek.
Milczenie przerywa po krótkiej chwili Hyacinth.
– Bo w naszej rodzinie w miesiącach na l zawsze dzieją się najciekawsze rzeczy – oznajmia entuzjastycznie, wyraźnie zadowolona z wniosków, do których właśnie doszła. – W lutym był ślub rodziców, w lipcu urodził się Anthony, a teraz w listopadzie Daphne będzie zaprezentowana przed królową… – wymienia, odchylając kolejne palce i ani trochę nie zważając na zdegustowaną minę Frannie (jej urodziny też przypadają w listopadzie, co właściwie wiele mówi o priorytetach ich najmłodszej siostry).
Benedict nie ma w zwyczaju liczenia czegokolwiek, jeśli naprawdę nie musi, i tym razem też nie podjąłby zapewne żadnych obliczeń, gdyby nie głuche parsknięcie wyraźnie świadczące o tym, że Anthony właśnie zakrztusił się herbatą.
Obliczenia okazują się warte zachodu i po chwili Benedict rozumie już, czemu Colin wygląda, jakby z trudem powstrzymywał chichot.
– To wyjątkowo niemądra zależność, Hyacinth. W innych miesiącach z całą pewnością też dzieje się coś interesującego, zwłaszcza że to wszystko nie wydarzyło się nawet w jednym roku… – rzuca pospiesznie Anthony, trudno powiedzieć, czy bardziej usiłując zaklinać rzeczywistość, czy raczej próbując wskazać matce furtkę do wyjścia z twarzą z całej sytuacji.
Jeśli to drugie, to jego wysiłki są zupełnie daremne – matka wcale nie wydaje się rzeczoną furtką zainteresowana, a po jej twarzy błąka się blady uśmiech sugerujący, że wpadła w ten swój charakterystyczny stan, gdy jej usta zdają się zupełnie tracić łączność ze zdrowym rozsądkiem.
– Och, właściwie to te dwie pierwsze rzeczy faktycznie zdarzyły się w tym samym roku – oznajmia pogodnie, pochylając się z powrotem nad swoją robótką. – Tylko trzecia całkiem nie pasuje…
Ta uwaga to najwyraźniej już zbyt wiele dla Colina, który ostatecznie traci panowanie nad sobą i wybucha śmiechem. Benedict wkłada wiele wysiłku w to, by nie iść w jego ślady, po części dlatego, że Eloise i tak już patrzy na niego, jakby mu nagle wyrosły czułki na czole, a po części dlatego, że nie warto niepotrzebnie prowokować Anthony’ego, jeśli nie siedzi się wystarczająco daleko.
Po prawdzie jednak ich najstarszy brat i tak nie wydaje się aktualnie specjalnie zainteresowany czyjąkolwiek reakcją – czerwony po czubki uszu, odrzuca na stolik złożoną na pół gazetę i zrywa się z fotela.
– Nie mam czasu na tę nonsensowną dyskusję – informuje, nieco zbyt starannie akcentując każde słowo. – Ani na te wszystkie plotki i resztę bzdur.
A potem robi to, co zawsze w spornych sytuacjach, czyli wypada jak burza z pokoju, nie kłopocząc się czekaniem na jakąkolwiek odpowiedź.
Daphne odprowadza go zdumionym spojrzeniem.
– Dziwne – stwierdza z namysłem, zafrapowana zaistniałą sytuacją chyba nawet bardziej niż sensem ślubów w zimie. – Nie rozumiem, o co się aż tak rozgniewał.
– Rozgniewał się? – powtarza matka, która chyba poniewczasie uświadomiła sobie, że któraś z córek może zażądać od niej wyjaśnień (co wcale nie oznacza jeszcze, że zaczyna w końcu mówić z sensem). – Och, nie wydaje mi się, po prostu… – Nie przychodzi jej chyba do głowy żadna wymówka, więc z zakłopotaną miną sięga po wachlarz i zaczyna się energicznie wachlować.
Benedict tymczasem niechętnie zwleka się ze swojego fotela, uznając, że powinien chyba pójść za Anthonym, żeby go uspokoić, jeśli przejął się zbyt mocno, albo go dobić, jeśli przejął się niedostatecznie.
– W każdym razie jedno jest pewne – rzuca jeszcze przez ramię, stojąc już niemal w progu salonu. – Zimowe zamążpójście ma swoje niezaprzeczalne zalety. Na przykład taką, że nikogo nie zdziwi panna młoda stająca przed ołtarzem w przepastnym płaszczu.
A potem czym prędzej umyka z pokoju, ścigany kolejnym wybuchem śmiechu Colina, oburzonym okrzykiem matki („Benediccie Bridgertonie, nie podoba mi się twój ton!”) i spojrzeniem Eloise, która z całą pewnością jest przekonana, że jej bracia do reszty postradali rozumy.
T.L.
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
die Otter
Jeździec Eomera
Dołączył: 11 Lis 2009
Posty: 1980
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Ze stepów Rohanu
|
Wysłany: Pią 0:21, 22 Lip 2022 Temat postu: |
|
|
Kwiiik, jakie to jest, yyy, życiowe, żeby po tylu latach mamuśka już nawet nie zastanawiała się, że może należałoby uważać na słowa, a że właśnie to najbardziej niewinne i niezainteresowane z dzieci całkiem przypadkowo połączy fakty. Rozbraja mnie, że nie tylko Hyacinth, ale właściwie żadna z sióstr i tak nie zdaje sobie sprawy z tego, co te fakty oznaczają, za to panowie o dziwo wszyscy do odpowiednich wniosków doszli. Chociaż kwiiik, strasznie mnie bawi, że Benedict policzył tylko ze względu na reakcję Anthony'ego. Która to relacja jest kwikaśna i tak bardzo w jego stylu! Uwielbiam też uwagi Eloise. W ogóle jacy oni wszyscy kanoniczni! Ubawiłam się niesamowicie, dziękuję! XD
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|