|
Dolina Rivendell Twórczość Tolkiena
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Tina Latawiec
Strażniczka Białego Drzewa
Dołączył: 07 Lis 2008
Posty: 3465
Przeczytał: 4 tematy
Skąd: Ithilien
|
Wysłany: Czw 1:30, 11 Sie 2022 Temat postu: [M] Świat tak całkiem się jeszcze nie zawalił |
|
|
Świat tak całkiem się jeszcze nie zawalił
Z początku Anthony był przekonany, że nie zdobędzie się nigdy nawet na to, by wejść do gabinetu ojca, i po cichu modlił się, by zagubiony w rozgardiaszu klucz nigdy się nie znalazł. Jego modlitwy – jak zawsze – nie zostały wysłuchane, za to życie zweryfikowało jego obawy – wystarczyło zaledwie kilka tygodni, by gabinet stał się jego azylem, z którego, prawdę mówiąc, nie ma najmniejszej ochoty wychodzić (ukrywanie się w swoim pokoju to niestety jednak luksus zarezerwowany tylko dla matki). Po części pewnie dlatego, że mało kto znajduje odwagę, by go tam szukać, a po części z głupiej nadziei, że w tym miejscu przepełnionym wspomnieniami o ojcu łatwiej mu będzie podejmować decyzje choć w połowie tak mądre jak on.
Dorosłość jest trudna, zwłaszcza jeśli człowiek rozbije się o nią bez najmniejszego ostrzeżenia.
Anthony w ostatniej chwili gryzie się w język, by nie wypowiedzieć tej uwagi na głos, ale Benedict, rozsiadający się właśnie w jednym z foteli, i tak ma minę, jakby wiedział, co mu chodzi po głowie, i był tym nieco rozczarowany. Podobne podejrzenie zakrawa już na paranoję, Anthony zdaje sobie z tego sprawę, mimo to czym prędzej przerywa milczenie głuchym chrząknięciem i nurkuje do szafki po dwie szklanki i butelkę brandy.
Ojciec nie byłby pewnie zachwycony, widząc w tym momencie jego poczynania – lata temu wprowadził przecież jasną zasadę: do skończenia szkoły żadnego alkoholu (którą oni prędko skorygowali, by bardziej przystawała do rzeczywistości: do skończenia szkoły żadnego alkoholu w domu). Anthony uznaje jednak, że skoro Benedict siedzi tu niemal w środku nocy tylko po to, by bez słowa protestu wysłuchiwać jego nerwowej paplaniny, to nalanie brandy tylko sobie byłoby niewdzięcznością, nawet jak na jego standardy. Nie może się zresztą oprzeć wrażeniu, że picie z nieco zbyt młodym bratem zgorszyłoby ojca mimo wszystko mniej niż picie całkiem w samotności.
Może jednak nie ma racji, bo nim zdąża napełnić drugą szklankę, nocną ciszę przerywa gwałtowny dźwięk, niczym znak od losu. Anthony aż podskakuje z zaskoczenia, zaraz jednak karci się w duchu za idiotyczną reakcję – hałas dobiegający do ich uszu to nic innego jak płacz dziecka gdzieś na drugim końcu korytarza.
– Ta to ma siłę – rzuca na poły z rozbawieniem, na poły z podziwem Benedict. – Normalny człowiek, jakby się tak wydzierał w niebogłosy trzydzieści razy dziennie, dawno zdarłby sobie gardło.
Anthony potakuje nieuważnie i waha się przez moment. W pierwszym odruchu ma ochotę iść sprawdzić, co się stało, w końcu uznaje jednak, że być może trochę przesadza. Wraca więc do ostrożnego nalewania brandy do drugiej szklanki, ale kiedy zakorkowuje z powrotem butelkę, a płacz nadal rozbrzmiewa równie głośno co chwilę wcześniej, krzywi się lekko i zaczyna odliczać w myślach mijające sekundy (po zegarek sięgać nie chce, bo ma w kieszeni jedynie ten ojcowski i wciąż nie może wyzbyć się obawy, że go zepsuje). Gdyby niańka choćby próbowała uspokoić Hyacinth, łkanie musiałoby brzmieć przecież już nieco inaczej…
– Znowu gdzieś poszła – komentuje Benedict z lekką dezaprobatą w głosie, dowodząc, że podejrzewanie go o jakieś telepatyczne zdolności nie było tak całkiem absurdalne. – Ja się pewnie po prostu nie znam, ale zawsze myślałem, że rola niani jest taka, że przebywa częściej w pokoju dziecinnym niż poza nim…
Ma świętą rację – dawno już należało zwolnić tę trzpiotowatą, niezorganizowaną kobietę. Jednak matka z jakiegoś powodu upiera się, że lepszej kandydatki i tak nie znajdą – a skoro nareszcie zainteresowała się jakimś tematem na tyle, by aż się upierać, Anthony zdecydowanie nie zamierza się z nią sprzeczać.
– Idę zobaczyć, czy wszystko w porządku, zanim postawi cały dom na nogi – decyduje w końcu Anthony, gdy mija kolejna chwila, a płacz wciąż nie cichnie, i rusza do drzwi.
Benedict rzuca jeszcze rozczarowane spojrzenie w stronę pozostawionych na biurku szklanek, ale podąża za nim.
Zgodnie z przewidywaniami w pokoju dziecinnym na próżno szukać niańki i Anthony’emu natychmiast robi się głupio, że zwlekał tak długo. Czym prędzej bierze małą Hyacinth na ręce i zaczyna kołysać ją uspokajająco.
– Cśś, już dobrze – mamrocze odruchowo, choć jego siostra z całą pewnością ma inne zdanie w tej kwestii i od dłużej chwili donośnie je przecież wyraża.
O dziwo jednak jego działania przynoszą rezultat – jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki głośny płacz przeradza się od razu w ciche kwilenie i słabnie coraz bardziej.
– Ewidentnie woli cię od niani – komentuje młodszy z braci, opierając się o krawędź dziecięcego łóżeczka tak gwałtownie, że mebel aż się chwieje (stanie prosto choćby przez minutę jest oczywiście dla Benedicta wyzwaniem ponad siły). – U niej zaczęłaby pewnie wyć jeszcze głośniej.
– Skoro widzi ją tak rzadko, to i nie dziwne, że się jej boi – stwierdza zgryźliwym tonem Anthony, obiecując sobie w duchu, że podejmie jeszcze jedną próbę przekonania matki do swoich racji.
Benedict parska śmiechem, a potem milczy przez moment, z zafascynowaną miną przypatrując się Hyacinth.
– Nie boisz się, że coś jej zrobisz? – wyrzuca w końcu z siebie pytanie, które ewidentnie cały czas chodziło mu po głowie. – Ja bym się chyba bał ją wziąć na ręce.
Anthony chce odruchowo wzruszyć ramionami, ale w ostatniej chwili uświadamia sobie, że ten nagły ruch mógłby na powrót zdenerwować usypiającą już powoli siostrę.
– Gregory’ego nie bałeś się nigdy brać na ręce – przypomina. – I nawet Franceski, jeśli mnie pamięć nie myli.
Benedict potrząsa głową.
– To co innego – odpowiada. – Oni nie byli aż tak strasznie mali.
– Byli. Wydaje ci się tak tylko, bo sam byłeś wtedy jeszcze niższy – zauważa Anthony bez cienia złośliwości, ale Benedict i tak dopatruje się w nieopatrznie postawionym jeszcze przytyku i natychmiast się zaperza.
– Jestem już prawie wyższy od ciebie! – prycha.
– To bardzo interesujące określenie na to, że jesteś nadal niższy o pół głowy – odcina się odruchowo Anthony, a potem zerka z niepokojem, czy ich nieco podniesione głosy nie zbudziły Hyacinth.
Mała śpi jednak smacznie, wyraźnie uznawszy, że w ramionach brata drzemie się wygodniej niż we własnym łóżeczku.
Benedict na szczęście też nie zamierza kontynuować sprzeczki. Przez chwilę przypatruje się tylko bratu z namysłem, opierając już oba łokcie na krawędzi łóżeczka, a podbródek na splecionych dłoniach.
– Nigdy się przy niej nie uśmiechasz – oznajmia w końcu od niechcenia, a Anthony krzywi się lekko, nieświadomie potwierdzając tylko jego słowa.
– Cóż, nie wydaje mi się, żebyśmy mieli ostatnio szczególnie dużo powodów do radości, nie uważasz? – rzuca lekceważąco.
Benedict momentalnie pochmurnieje. Zaciska usta w wąską kreskę.
– Anthony, obiecałeś – wypomina rozeźlonym głosem.
– Niby co znowu? – odwarkuje Anthony stanowczo zbyt ostrym tonem.
Żałuje tej reakcji, nim jeszcze kończy mówić, ale ma już po prostu serdecznie dość tego, jak wiele wszyscy ostatnio od niego oczekują – naprawdę chociaż Benedict mógłby mu odrobinę odpuścić.
– Że przestaniesz traktować mnie jak dziecko – odpowiada mu spokojnie brat, na szczęście bardziej chyba zdeterminowany niż obrażony, ale jego słowa i tak tylko pogłębiają wyrzuty sumienia Anthony’ego. – Przecież wiem, co widzę. Uśmiechasz się do Gregory’ego, uśmiechasz się, kiedy rozmawiasz z Daphne i kiedy próbujesz dodać otuchy Eloise albo Frannie, i kiedy Colin mówi coś głupiego. Przy Hyacinth nie uśmiechasz się nigdy. Czemu?
Anthony wzdycha ciężko, bo chociaż Benedict ma rację – i co do zachowania brata, i co do tego, że zasłużył na trochę szczerości – trudno znaleźć odpowiedź na tak postawione pytanie. Bo co niby miałby mu powiedzieć? Że nie potrafi spojrzeć na ich małą siostrę – tę jednocześnie kruchą i rozwrzeszczaną istotę, która jakimś cudownym sposobem sprawia, że wszystkim łatwiej jest uwierzyć, że życie będzie jeszcze kiedyś tak pogodne jak dawniej – i nie myśleć o tym, że nie kazał jej ratować za wszelką cenę i stać go było tylko na ucieczkę, gdy lekarz usiłował zmusić go do podjęcia decyzji? I że ma podejrzenie, graniczące z pewnością, że gdyby teraz zapytano go po raz wtóry, wcale nie zachowałby się inaczej?
Tego wszystkiego nie zamierza jednak Benedictowi mówić – przecież to nie tak, że młodszy brat nie ma swoich zmartwień, a Anthony choćby na przykładzie matki widzi, że obarczanie kogoś własnym żalem i tak tego żalu nie zmniejsza.
Decyduje się więc w końcu na odpowiedź, która co prawda dotyczy innego pytania niż to zadane, ale przynajmniej jest prawdziwa.
– Strasznie mi jej szkoda – przyznaje, ostrożnie odkładając siostrzyczkę do łóżeczka. – Wyobrażasz sobie takie dzieciństwo? Przecież żadne z nas nie radzi sobie dobrze, od kiedy ojciec… Żadne z nas nie radzi sobie dobrze bez ojca, ale my przynajmniej mamy to wszystko, co nam przez te lata przekazał. A Hyacinth nawet go nigdy nie pozna. Gdyby chociaż matka… Ale sam widzisz, co się dzieje. – Wzrusza ramionami, bo chyba nie pozostaje mu nic innego.
Benedict zastanawia się przez krótką chwilą nad odpowiedzią, a potem kiwa poważnie głową.
– Cóż, ma nas – stwierdza z przekonaniem, którego brat może mu tylko pozazdrościć. – Będziemy musieli jej wystarczyć.
Anthony skwapliwie chwyta się tej myśli, bo pozwala choć trochę zagłuszyć wyrzuty sumienia. Chce przyznać bratu rację, ale koniec końców tylko potakuje w obawie, że i tak nie zabrzmi równie pewnie (woli nie zastanawiać się, co by pomyślał o nim ojciec, gdyby wiedział, jak często ostatnio łamie mu się głos).
Jego uwagę odwraca zresztą Hyacinth, która, wciąż pogrążona we śnie, chwyta piąstką jego palec wskazujący, nie pozwalając mu cofnąć dłoni. Anthony czuje, jak kąciki ust drgają mu w mimowolnym uśmiechu, i pozwala sobie na nieśmiałą myśl, że – być może – świat tak całkiem się jeszcze nie zawalił.
T.L.
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
die Otter
Jeździec Eomera
Dołączył: 11 Lis 2009
Posty: 1980
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Ze stepów Rohanu
|
Wysłany: Czw 23:58, 11 Sie 2022 Temat postu: |
|
|
Mówiąc krótko - w same feelsy! Bo najpierw ten Anthony, biedny Anthony, na którego barki spadło nagle zdecydowanie zbyt wiele i który nie ma nawet tego przywileju co mamuśka, żeby się schować i cierpieć w samotności. I który od tego już trochę świruje, ale też ma takie fajne zapędy nadopiekuńczości - jak kwestia alkoholu albo chęć sprawdzenia, czemu siostra płacze. W ogóle wizja Anthony'ego z niemowlakiem na rękach jest tak bardzo awww! Ale też widać, że już się mniej lub bardziej świadomie daje wtłoczyć w rolę ojca, chociaż jeszcze sam jest przecież dzieckiem (ten strach, że zepsuje zegarek ojca to taki fajny element pokazujący, że to nadal chłopiec - tak samo zresztą jak te przekomarzanki z Benedictem na temat wzrostu choćby, a z drugiej strony ta chęć chronienia Benedicta przed swoimi emocjami jest taka ojcowska). W ogóle czuć tu, że chociaż młodsi, to nadal totalnie oni. Na szczęście Anthony może liczyć na Benedicta, który jest, cóż, po prostu Benedictem <3 I ta końcówka ich rozmowy jest taka ładna i tak bardzo chwyta za serduszko! Biedny Anthony, oczywiście, że się obwinia, choć absolutnie nie powinien - raz, że to ten typ charakteru, a dwa, że postawiony w tak dramatycznej sytuacji mało kto zareagowałby inaczej i potem by się nie obwiniał. A że Anthony to Anthony, to czuje to wszystko dwa razy mocniej. Mam wrażenie, że on by się nieźle dogadał z Hornblowerem, jeśli o stosunek do siebie samego idzie. A ostatni moment - awww i milion serduszek!
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|