Ariana
Kronikarka z Imladris
Dołączył: 03 Maj 2009
Posty: 2116
Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Nie 11:05, 03 Lis 2013 Temat postu: [M] Studium w dyni (fandom Sherlock BBC) |
|
|
Wiem, że się nieco spóźniłam, ale nie moja wina, że wen ruszył tyłek z takim opóźnieniem. Miniaturka jest osadzona w tym samym uniwersum co moje półtorastronne Sherlolly (Nowa rzeczywistość, Powrót do życia, Dług wdzięczności), ale myślę, że da się czytać samodzielnie.
Zmaltretowała po drodze myszyna
Studium w dyni
W pierwszej chwili pomyślał, że kuchnia Molly zmieniła się w wyrafinowane i dosyć osobliwe miejsce zbrodni. Sprawczyni, zbrojna w narzędzia do sekcji, dała się złapać na gorącym uczynku. Ofiara zalegała na stole, ociekającym posoką.
Pomarańczową.
- Czy na pewno wolno ci było wynieść to wszystko z pracy? - zagadnął Sherlock konwersacyjnym tonem, wskazując na niewielką piłę i zestaw skalpeli.
- Nie wyniosłam ich, to moje. - Molly nawet nie podniosła wzroku, ze skupieniem operując maleńkim ostrzem. Miała na sobie laboratoryjny fartuch, teraz pokryty tu i ówdzie pomarańczowymi plamami.
Sherlock po części oczekiwał, że zaskoczy kobietę, dlatego jej spokój odrobinę zbił go z tropu. To wystarczyło.
- Buuuu! - Biało-pomarańczowa figurka wyskoczyła spod stołu i zatrzymała się dopiero na kolanach detektywa. - Łaa! Łaa!
Nieco zdegustowany, Sherlock zerknął w dół na dyniowego ducha w osobie Sheili Hooper.
- Przerażające - mruknął pod nosem.
- Boi? Selok boi? - dopytywała się dziewczynka, podczas gdy Molly nadal dłubała skalpelem w wydrążonej dyni. Sherlock musiał przyznać, że robiła to bardzo zręcznie. Nie była to może precyzja chirurga, w końcu Molly pracowała z trupami, ale z pewnością biegle posługiwała się narzędziami.
- Raczysz wyjaśnić, w jakim celu maltretujesz dynię? - Sherlock zignorował podskakującego duszka i przyjrzał się uważnie dziełu Molly. - Gdyby nie kolor, można by pomyśleć, że dokonujesz rytualnego morderstwa.
- Jutro jest Halloween - odparła Molly i odłożyła skalpel.
- Dwie ofiary płci nieokreślonej. - Sherlock pochylił się nad stołem, tak jakby pochylał się nad prawdziwym miejscem zbrodni. - Szacowana waga sześć do siedmiu i osiem funtów. Czas zgonu... to będą musieli ustalić technicy... - Sam nie wiedział, dlaczego to robi. Może to absurdalne zajęcie Molly wprawiło go w taki nastrój? Detektyw obrócił jedną z dyń i kontynuował poważnym tonem, mrugając do obserwującej go Sheili. - Przyczyna zgonu... tak, najpewniej upływ soku i wybebeszenie... Tak, to by mogło sprawić pewnym technikom trochę problemów - dorzucił z przekąsem. - Narzędzie zbrodni pełne odcisków sprawczyni... Naprawdę, Molly, powinnaś była się bardziej postarać, od razu wiadomo, kto zabił - zakończył z udawanym oburzeniem.
- Nie sądziłam, że mnie nakryjesz - odparła Molly, śmiejąc się wesoło. - Nigdy nie wycinałeś dyń?
- Na pewno nie przez ostatnie dwadzieścia pięć lat. - Tak po prawdzie pamiętał tylko jedną sytuację, gdy w domu pojawiła się strasząca dynia, ale wtedy to Mycroft wycinał ją w nudne wzorki, a i to tylko po to, żeby Sherlock dał mu spokój. Mamusia uważała wtedy, że jest zbyt mały i nieostrożny, by można mu było dać nożyk, a gdy dorobił się pierwszego scyzoryka, miał dużo lepsze rzeczy do cięcia niż dynia. Więc nie, nie wycinał dyń.
- Czemu mnie to nie dziwi...
- I na pewno nie tak... precyzyjnie. - Dynia Mycrofta była dużo brzydsza i nie tak skomplikowana.
Molly uśmiechnęła się, zadowolona z zawoalowanego komplementu. Złapała duszkowatą Sheilę i posadziła ją sobie na kolanach, żeby dziewczynka mogła obejrzeć dynię.
- Daaaj. Duuuga. - Sheila wyciągnęła rączki do drugiego owocu. Molly podała jej dynię z wydrążoną twarzą i tak jak się Sherlock spodziewał, dziewczynka z upodobaniem wpakowała całą rączkę w największy otwór. - Buuuzia.
- Tak, ślicznie - przytaknęła Molly, a potem w końcu zwróciła większą uwagę na Sherlocka. - Chcesz ciasto?
- Dyniowe? - zapytał sceptycznie detektyw, patrząc na dyniowe zwłoki i wytłoki dookoła.
- Owszem. - Molly machnęła ręką w stronę blachy stojącej na kuchence. - Jest jeszcze zupa.
- Też dyniowa? - Sherlock obrzucił sceptycznym spojrzeniem stojący obok garnek, zajrzał, powąchał i zakrył z powrotem. Nie będzie jadł zupy z trzewi tego pomarańczowego czegoś, co się szczerzyło na niego ze stołu. - To ja może zaryzykuję herbatę... Chyba że też jest dyniowa.
- Nie, nie, tylko zwykły zestaw - roześmiała się kobieta. - Świeżo parzona.
Sheila zsunęła się mamie z kolan i wróciła na swoją miejscówkę pod stołem. Tak przyczajona, poczekała aż Sherlock naleje herbatę i usiądzie, a potem znów wyskoczyła, zawodząc i strasząc. Ponieważ jednak detektyw nic sobie nie robił z jej pohukiwań i pił spokojnie, dziewczynka szybko się znudziła.
- Strasy? Seelok! Selok strasy! Buu! - pociągnęła go za rękaw dyniowymi rączkami.
- Jeśli nie przestaniesz zawracać mi głowy, zabiorę mamę tak że nikt jej nie znajdzie i zostaniesz zupełnie sama - zagroził Sherlock.
Sheila popatrzyła na Sherlocka zdziwiona, a potem obejrzała się na Molly z wyraźnym niepokojem.
- Mama?
- Nikt mnie nigdzie nie zabiera - obiecała jej Molly, a potem zwróciła się z wyrzutem do Sherlocka. - Czemu jej mówisz takie rzeczy? Będzie się bała.
- O to się przecież dopraszała, prawda? - Detektyw wzruszył ramionami. - Ideą straszenia jest przestraszenie.
- Ale nie w taki sposób - zaznaczyła Molly. Odsunęła obie dynie pod samą ścianę i wsadziła do środka małe świeczki. Dynie zaświeciły zębatymi uśmiechami.
- I na co to? - Sherlock nie dał po sobie poznać, że dynie, jakkolwiek nieprzydatne do niczego, wyglądały całkiem ładnie. - Przy takiej temperaturze w mieszkaniu za kilka dni zwiędną albo zaczną się psuć. I to nie ja będę hodować pleśń w lodówce - wytknął.
- No niestety... - zgodziła się Molly. - Wystawiłabym je na parapet, ale jest pochyły i boję się, że jeszcze komuś spadną na głowę. Wolę nie ryzykować.
Sherlock zerknął na okno i na dynie i przyznał Molly rację. Dynie ze świecami spadające z drugiego piętra prosto na głowy przechodniów nie były zbyt mądrym pomysłem. Kostnica odpadała, bo Sherlock podejrzewał, że wsadzenie świecącej dyni do szuflady na zwłoki nie zostałoby odczytane jako dowcip, a o umieszczaniu dyniowych stworów w laboratorium nawet nie chciał myśleć... Za bardzo by go rozpraszały. No chyba że...
- Myślę, że znam doskonałe miejsce - powiedział, uśmiechając się szeroko. - Jest ktoś, kto zawsze usiłował mi wmawiać, że tradycje są ważne. Więc w sumie dlaczego ta miałaby być mniej ważna?
***
Czarny mercedes zatrzymał się przed domem, ale w pierwszej chwili Mycroft miał ochotę spytać kierowcy, czy przypadkiem się nie pomylił. Zrobiłby to, gdyby tylko istniało minimalne prawdopodobieństwo; nie było szans, żeby kierowca zmylił drogę, którą pokonywał dwa razy dziennie od ostatnich sześciu lat.
Z wycieraczki przed drzwiami szczerzyła się wielka pomarańczowa... dynia. Całkiem estetycznie wykonana. Ostre narzędzia, pewne ruchy, ogólnie sympatyczny wygląd... Mycroft nie podejrzewał swojej asystentki o tak nieprofesjonalną inicjatywę, a w przekonaniu, że to nie Anthea zostawiła owoc przed domem, utwierdziła go doczepiona do dyni karteczka. Pismo brata rozpoznałby niemal z zamkniętymi oczami, a skoro w dynię zamieszany był Sherlock, nietrudno było dojść do tego, kto mógł wykonać halloweenową ozdobę.
Mycroft westchnął i przestawił dynię na pierwszy stopień schodów, a potem przeczytał karteczkę i westchnął ponownie. „Nie było cukierków."
- Naprawdę, Sherlocku? - mruknął do siebie starszy Holmes, po czym z niejakim zdziwieniem zdjął z klamki woreczek zawierający nic innego, jak ciasto. Dyniowe. - Jak to nie było? - dodał nieco głośniej, choć był prawie pewien, że brat nie czeka na niego, by zobaczyć reakcję.
Ostatnio zmieniony przez Ariana dnia Nie 12:25, 03 Lis 2013, w całości zmieniany 2 razy
|
|