|
Dolina Rivendell Twórczość Tolkiena
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Tina Latawiec
Strażniczka Białego Drzewa
Dołączył: 07 Lis 2008
Posty: 3465
Przeczytał: 4 tematy
Skąd: Ithilien
|
Wysłany: Czw 0:20, 03 Lis 2022 Temat postu: [M] Prywatna sprawa (crossover: Forever / Rodzina Addamsów) |
|
|
Prywatna sprawa
Zgłoszenie o odciętej ludzkiej ręce znalezionej nad ranem w Central Parku momentalnie postawiło na nogi cały posterunek. Mimo że Henry musiał uraczyć ich małym wykładem („Określenie odcięta ręka nie jest zbyt precyzyjne, jako że w zdecydowanej większości przypadków mamy do czynienia raczej z rąbaniem lub piłowaniem. Dzieje się tak z prostej przyczyny…”, której to przyczyny Jo stanowczo nie miała ochoty znać), a Mike z kolei przez całą drogę zrzędził, że trafia im się ostatnio zdecydowanie więcej odciętych fragmentów zwłok niż statystycznie powinno przypadać na jednego policjanta, i tak na miejsce udało im się dotrzeć już po pół godziny. Czekała ich tam jednak niemała niespodzianka, jako że – jak przysięgał świadek – ręka najzwyczajniej w świecie zniknęła.
– Mówię wam, że facet musiał być pijany – upierał się Mike, wyraźnie nie mając ochoty spędzić w zamglonym parku ani chwili dłużej niż było to naprawdę konieczne. – Na pewno mu się wszystko przywidziało. Powinniśmy go przebadać alkomatem i…
– Już kazałam to zrobić. Jest zupełnie trzeźwy – weszła mu w słowo Jo. – A do tego śmiertelnie przerażony.
Mike machnął lekceważąco ręką.
– Może wytrzeźwiał z tego przerażenia. Albo to co innego niż alkohol, pomyśl o tych wszystkich świństwach, które pali dzisiejsza młodzież… – Skrzywił się teatralnie. – Zresztą bądźmy poważni, nie możemy wszcząć śledztwa tylko dlatego, że nie ma tu rozczłonkowanego ciała, nie?
W tej kwestii Jo musiała przyznać mu rację – mimo że zeznania świadka wydawały się podejrzanie wiarygodne, nie mieli niczego, co by dowodziło, że jakiekolwiek przestępstwo miało miejsce.
– Nie ma ciała, za to jest wyraźny ślad, dowodzący, że niedawno coś tu rzeczywiście leżało – poinformował Henry, wciąż na klęczkach badający miejsce rzekomego znaleziska, całkiem jakby nie był świadomy, że morka trwa brudzi mu właśnie jego idiotycznie drogie spodnie.
– Wystarczająco duży, by dowodzić, że ktoś kroił tu zwłoki? – spytała Jo, a widząc jego minę, przewróciła oczami. – Rąbał. Piłował. Cokolwiek.
Henry podniósł się z ziemi i poprawił zsuwający mu się z szyi szalik.
– Obawiam się, że nie, pani detektyw – przyznał niechętnie. – Ale to nie znaczy jeszcze, że...
– Znaczy za to, że faktycznie nie mamy żadnych podstaw do śledztwa – zauważyła Jo. – Przykro mi, Henry, ale jeśli nie masz dla nas jakichś konkretnych dowodów, będziemy musieli dać temu spokój.
Henry, jak zawsze niepotrafiący się pogodzić z faktem, że czegoś nie potrafi od ręki wyjaśnić, rzucił jej teatralnie niewinne spojrzenie.
– Skoro więc nie mamy żadnej pracy do wykonania, może wykorzystamy tę... uroczą pogodę i wybierzemy się na mały spacer po parku? – zasugerował. – A może po drodze, zupełnym przypadkiem, natrafimy na coś, co zmieni waszą opinię w kwestii śledztwa.
– Żadnej pracy? – powtórzyła kwaśnym tonem Jo. – O ile papiery piętrzące się na moim biurku nie rozpłynęły się w powietrzu równie skutecznie co ta ręka, to obawiam się, że nie mogłeś być dalej od prawdy.
– Ale jeśli ta pogoda aż tak przypomina ci rodzinne strony, że masz ochotę brnąć dalej w te chaszcze, to droga wolna, doktorku – zakpił Mike. – Chociaż na twoim miejscu z dwojga złego wolałbym już nawet prosektorium…
Henry przybrał nadąsaną minę.
– Naprawdę mam przeczucie, że coś się tu wydarzyło – oznajmił jednak, ignorując zaczepkę. – Zresztą to nie pierwsze dziwne zdarzenie, które miało miejsce w tym parku w ostatnim czasie. Jestem przekonany, że…
Jo potrząsnęła głową. Przeczucia Henry’ego były co prawda zazwyczaj słuszne, ale wyjątkowo trudno było na ich podstawie napisać raport.
– Nie tym razem, Henry – rzuciła więc przepraszającym tonem. – Daj nam znać, jak będziesz miał coś więcej niż przeczucie.
Henry, widząc chyba, że tym razem naprawdę nic nie wskóra, przeniósł wyczekujące spojrzenie z detektywów na swojego asystenta.
– Lucas?
Chłopak przybrał zakłopotaną minę.
– Ja… To znaczy… – zająknął się. – Dzięki, że o mnie pomyślałeś i w ogóle. Ale za dużo w życiu horrorów obejrzałem, żeby nie widzieć, jak to się skończy. Pusty park we mgle i odcięta ręka, która najpierw jest, a potem jej nie ma? Ja pasuję. Nie ma mowy. Nie ma głupich.
Henry wyglądał przez moment, jakby zamierzał wytknąć Lucasowi nieracjonalność jego obaw, w końcu jednak potrząsnął tylko głową i teatralnym gestem przerzucił sobie skraj szalika przez ramię.
– A zatem czeka mnie najwyraźniej samotny spacer – mruknął i, tracąc zainteresowanie rozmówcami, ruszył ponownie w stronę badanego wcześniej skrawka ziemi.
Jo mogła mieć jedynie nadzieję, że tym razem uda mu się nie wpakować w żadne kłopoty.
Mężczyzna kręcący przy bramie sprawiał ze wszech miar intrygujące wrażenie. Żadne z Addamsów nie rozumiało do końca, dlaczego tak się działo, ale większość przypadkowych przechodniów, widząc ich dom, czym prędzej zmieniało kierunek spaceru – ten zaś nie wydawał się ani trochę zdeprymowany, wręcz przeciwnie, zaglądał zaciekawiony na podwórze z miną, jakby poważnie rozważał próbę przeskoczenia świeżo naostrzonego ogrodzenia. Mogłoby to być nadzwyczaj ciekawe widowisko, zwłaszcza gdyby po drodze zahaczył o coś tym swoim absolutnie niegustownym szalikiem, niestety jednak póki co nie zdecydował się przystąpić do działania.
– Och, z całą pewnością to policjant, Rączko – odparła Morticia w odpowiedzi na nerwową gestykulację. – Oni zawsze wtykają nos w nieswoje sprawy. Z jakiegoś powodu nie lubią, kiedy ktoś zasypia w parku.
– A jeszcze bardziej nie lubią, kiedy ktoś budzi się dopiero w kostnicy – dorzucił zrzędliwym tonem Fester. – Nie rozumiem, po co w ogóle wieźć człowieka do kostnicy, jeśli nie pozwala mu się potem nawet porządnie rozejrzeć?
Rączka, niespecjalnie chyba zainteresowana przykrymi doświadczeniami Festera, zbalansowała bez przekonania na czubkach palców, całą sobą wyrażając niepokój związany z pojawieniem się domniemanego stróża prawa.
– I właśnie dlatego zawsze byłem przeciwny upijaniu się czymkolwiek do nieprzytomności – oznajmił beztrosko Gomez, zręcznym ruchem przyciągając Morticię do siebie. – Czymkolwiek poza miłością…
Rączka zagestykulowała gwałtownie, ale nikt nie zwrócił na nią większej uwagi, po chwili zaczęła więc bębnić wymownie w parapet okienny tak pospiesznie, że odkodowanie wiadomości wymagało sporego wysiłku.
– Rączka ma niestety rację – przyznała Morticia, niechętnie opędzając się od męża zasypującego jej dłonie i ramiona coraz bardziej łapczywymi pocałunkami. – Policjantów denerwuje zasypianie w parku, ale nie grozi za to raczej żadna porządna, uczciwa kara. Nie ma co liczyć na zimną celę. Obawiam się, że w grę mogą wchodzić nawet prace społeczne.
Rączka skuliła się, przygnębiona tą wizją.
– Yyy – mruknął współczująco Lurch.
– Do tego w żadnym razie nie możemy dopuścić! – zgodził się Gomez, wzdrygając się z odrazą. – Na pewno jest coś, co możemy zrobić, żeby zmienić kwalifikację czynu… Moglibyśmy na przykład odkopać kuzynkę Izzy, jestem prawie pewien, że to nie byłaby jeszcze przedawniona sprawa. Oczywiście musielibyśmy zetrzeć odciski palców Festera i zostawić odciski Rączki, ale…
– Och, nie ścierajmy! – rzucił błagalnym tonem Fester. – Tak bardzo proszę! Może uznają to chociaż za współudział…
Obaj bracia gotowi byli już chyba zacząć rozglądać się za łopatą, jednak Rączka powstrzymała ich kolejną serią stuknięć w zimny marmur parapetu.
– Jak to nie chcesz? – Gomez zmarszczył brwi w wyrazie bezbrzeżnego zdumienia. – Cóż, właściwie też nie wiem, czy ich więzienie przypominają porządne lochy, ale… Och, dobrze, już dobrze, jak wolisz. W takim razie musimy zrobić coś, żeby ten-tam całkiem się odczepił.
– Zawsze mogę go zastrzelić z kuszy – zaproponowała Wednesday pozornie od niechcenia, choć w jej głosie pobrzmiewała wyraźna nadzieja. – To byłby już trzeci raz i za każdym poprzednim wszystko poszło bez problemu, szybka, elegancka śmieć, więc mam już doświadczenie!
Morticia uniosła brew ze zdziwieniem.
– Trzeci? – powtórzyła. – Nie wspominałaś, że znasz tego człowieka.
Wednesday wzruszyła ramionami.
– Bo nie znam – poinformowała. – Ale kręci się często po okolicy i wtrąca się, gdzie nie trzeba. Raz przyplątał się, kiedy bawiliśmy się w parku, i uparł się, żeby wyciągnąć strzałę, którą dopiero co wbiłam Pugsleyowi w ramię. Groził, że zabierze go do szpitala, więc musiałam coś zrobić, tak? A innego dnia dopadł Lurcha przy bramie i chciał koniecznie oglądać jego szwy.
– Yyy… – poparł ją rozżalonym tonem Lurch.
– Właśnie, kompletna impertynencja – podchwyciła Wednesday. – To co, mogę go zastrzelić? Mamo, tato, proszę!
Gomez potrząsnął stanowczo głową.
– Absolutnie nie! – zaprotestował. – Gdzie twoje maniery, Wednesday? Policjant czy nie, skoro stoi pod naszą bramą, to jest naszym gościem. Należy go zaprosić, poznać lepiej i wtedy zdecydować, jaka metoda pozbycia się go będzie mu najbardziej odpowiadała. Przecież mogło mu się już znudzić to ciągłe obrywanie z kuszy!
– Znudzić? Z kuszy? – prychnęła Wednesday. – Ale przecież…
Gomez nie dał jej jednak nawet dokończyć.
– Następnym razem, paloma – obiecał, odwracając się na pięcie. – Lurch, brama!
– Yyy.
Pytanie, czemu domniemany policjant wciąż zaglądał przez ich płot, skoro Wednesday pozbyła się go już dwukrotnie, zawisło na moment wśród pozostałych w salonie Addamsów, w końcu jednak nikt nie zdecydował się wypowiedzieć go na głos.
Byli w końcu mimo wszystko tolerancyjną rodziną i wychodzili z założenia, że to, co ludzie chcą robić ze swoim życiem po śmierci, jest ich prywatną sprawą.
T.L.
Ostatnio zmieniony przez Tina Latawiec dnia Czw 16:36, 03 Lis 2022, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
die Otter
Jeździec Eomera
Dołączył: 11 Lis 2009
Posty: 1980
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Ze stepów Rohanu
|
Wysłany: Pią 0:38, 04 Lis 2022 Temat postu: |
|
|
Ten tekst to czysta perfekcja. Rączka jako znaleziona w parku ręka potencjalnego trupa? Kwiiik, w życiu bym na to nie wpadła, a to przecież tak doskonale pasuje! Henry, który walczy o poprawną terminologię dotyczącą pozbawiania kończyn, zarzuca szaliczkiem i nie poddaj sie tak łatwo, jest tak bardzo kanoniczny. Tak samo jak usiłująca być głosem rozsądku Jo, nieco zmęczony życiem Mike, który nie ma ochoty na włóczenie się po parku, oraz Lucas, który widział dostatecznie dużo horrorów, żeby wiedzieć, że nie warto. Ach, gdyby wiedział, jak blisko jest prawdy w pewnym sensie... No i rozbraja mnie, że jednak zaczyna od podziękowania, że Henry w ogóle chciał go ze sobą zabrać. Cała tylko pierwsza część już jest cudowna, ale ta druga, z Addamsami, jest jeszcze genialniejsza i sięga wyżyn epickości jak dla mnie. Te wszyskie teksty tak bardzo w ich stylu, jak Fester i kostnica oraz Fester błagający o nieścieranie odcisków (to jeden z moich najukochańszych tekstów w tym fiku, tak bardzo padłam!), Gomez upajający się tylko miłością, Rączka niepocieszona, że może dostać prace społeczne zamiast zimnej celi (btw, opis "wypowiedzi" Rączki tak świetnie ci wyszedł, a to niełatwe, ja miałąm z tym problem) i wreszcie niewzruszona Wednesday, która jak się okazało, już parę razy zabiła Henry'ego. Kwiiiik, kompletnie sie nie spodziewałam takiego rozwiązania, a już fakt, że właśnie Wednesday jest tą osobą, która poznałą sekret Henry'ego, ale dla niej to tak zwyczajne, że nawet nie widziała powodu, żeby się tym dzielić ze światem - czysta perfekcja! Chociaż reakcja na te rewelacje tez jest bardzo w stylu Addamsów - pełna tolerancja każdego rodzaju dziwactwa, ze zmartwychwstaniem włącznie. Tylko oni mogliby po czymś takim wpaść na to, że trzeba zaprosić Henry'ego w gości. Chociaż mam wrażenie, że biedny Henry, choć myśli, że widział już wszystko, po konfrontacji z Addamsami mógłby zejść po raz kolejny - na zawał XD
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|