Forum Dolina Rivendell Strona Główna Dolina Rivendell
Twórczość Tolkiena
 
 » FAQ   » Szukaj   » Użytkownicy   » Grupy  » Galerie   » Rejestracja 
 » Profil   » Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   » Zaloguj 

[M] Po sąsiedzku (fandom: Forever)

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Dolina Rivendell Strona Główna -> Opowiadania wszelkiej maści
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Tina Latawiec
Strażniczka Białego Drzewa


Dołączył: 07 Lis 2008
Posty: 3465
Przeczytał: 4 tematy

Skąd: Ithilien

PostWysłany: Sob 22:30, 19 Wrz 2020    Temat postu: [M] Po sąsiedzku (fandom: Forever)

Ot, taka głupotka mi się napisała. Powiedziałabym, że crossover-niespodzianka, ale technicznie rzecz biorąc, crossoveru tu nie ma. Więc może - nawiązanie fandomowe-niespodzianka?

Po sąsiedzku

Konfrontacja z bandytą winnym podwójnego morderstwa i uniknięcie cudem stania się jego trzecią ofiarą (nawet jeżeli taki stan rzeczy miałby trwać tylko chwilę) zapewniało zdecydowanie wystarczająco dużo wrażeń jak na jeden dzień, Henry miał więc nadzieję, że przynajmniej w drodze powrotnej do domu nie czekają na niego żadne nowe przygody. I już niemal udało mu się przed nimi ustrzec, kiedy parę kroków przed drzwiami do sklepu Abe’a dobiegł go głos, który zmroził mu krew w żyłach. Cóż, precyzyjnie rzecz ujmując oczywiście, to nie głos, a słowa nim wypowiedziane przyprawiły go o panikę, a i o mrożeniu krwi nie powinien mówić, jako że powiedzonko miało prawdopodobnie więcej wspólnego z bajkami o wampirach niż z podręcznikiem do anatomii – to jednak chyba nie był czas na aż taką precyzję.
– Dzień dobry, doktorze! – zawołała wesoło kobieta mieszkająca, na ile kojarzył, trzy domy dalej. – Pan to chyba z każdym miesiącem coraz młodszy albo to ja się zdecydowanie zbyt szybko starzeję!
Henry zdobył się na wymuszony uśmiech i niechętnie postąpił o krok w jej stronę, choć w gruncie rzeczy miał ochotę rzucić się do ucieczki równie prędkiej jak gonitwa myśli mająca w tym momencie miejsce w jego głowie.
Kokietowała go tylko czy może jakimś cudem faktycznie czegoś się domyśliła? To pierwsze zdawało się bardziej prawdopodobne, zwłaszcza że pani White, bo tak się chyba nazywała, mieszkała w okolicy krócej nawet niż oni – pewności jednak mieć nie mógł. Faktem przecież pozostawało, że zdecydowanie za długo zasiedział się w jednym miejscu, już dawno mówił Abe’owi, że powinni się przeprowadzić – najwyraźniej był w tym jednak zbyt mało przekonujący i nie pozostało mu w tym momencie nic innego, jak wyrzucać sobie to w milczeniu i walczyć z paniką narastającą, oczywiście ściśle metaforycznie, jak wielka bańka w jego gardle.
– Dzień dobry – rzucił, siląc się na beztroski ton. – I cóż, w takim razie jest to chyba typowa przypadłość mieszkańców tej ulicy, bo jedynie pani syn wydaje się nieco starszy niż przy naszym ostatnim spotkaniu.
Komplement był koszmarnie grubymi nićmi szyty, w dodatku tym bardziej kłamliwy, że chłopiec towarzyszący pani White nie zdawał się choćby o cal wyższy niż był parę tygodni wcześniej (Henry aż na za dobrze pamiętał, kiedy to było, jako że malec wtargnął bez niczyjego nadzoru do sklepu i ochlapał lodami niemal bezcenną książkę, wydanie z 1768) – ale najważniejsze, że odniósł chyba swój efekt. Kobieta zachichotała i zamachała lekceważąco ręką.
– Jest pan nazbyt uprzejmy, doktorze – oznajmiła. – Ale poważnie, mógłby mi pan kiedyś zdradzić przepis na swój eliksir młodości. Może przy jakiejś kolacji?
Czyli jednak tylko kokietowanie. Henry prawie odetchnął z ulgą. Właściwie powinien był się tego spodziewać, pani White nie zdawała się posiadaczką wystarczająco lotnego umysłu, by połączyć fakty w całość. Z drugiej strony nie wszyscy w okolicy byli równie trzpiotowaci jak ona. Nawet jej syn zdawał się przyglądać Henry’emu podejrzliwie. Czy to możliwe, że on z kolei…?
– Może kiedyś – odparł niejasno Henry, przeszukując dyskretnie kieszenie.
Był prawie pewien, że schował w którejś jeden z tych nieznośnie słodkich cukierków, którymi Lucas cały dzień częstował wszystkich z okazji swoich urodzin. Sam Henry dostawał próchnicy na samą myśl o nich, ale do przekupienia syna pani White, tak na wszelki wypadek, mogłyby się nadać. Nawet jeżeli musiałby potem żyć, mając stan uzębienia tego niesfornego dziecka na sumieniu.

Jake White przewrócił po raz kolejny oczami, obiecując sobie w duchu, że jeśli matka jeszcze raz zacznie chichotać, to zostawi ją tu i sobie pójdzie. W końcu to on miał dziewięć lat, nie ona. Nie powinna robić rzeczy, które nawet Jake uważał za dziecinne, tak?
– Niech się pan nie wymiguje doktorze, bo jeszcze pomyślę, że naprawdę ma pan coś do ukrycia – zaszczebiotała tymczasem matka, najwyraźniej nie zdając sobie sprawy z postanowienia swojego syna. – Że podpisał pan jakiś cyrograf albo coś w tym rodzaju.
– Coś w tym rodzaju – zgodził się sąsiad, uśmiechając się tak nieszczerze, że nawet Jake, nieznający się generalnie na minach dorosłych, był w stanie to wyłapać. – Obawiam się, że to po prostu dobre geny – oznajmił, po czym wyjął coś z kieszeni płaszcza i wyciągnął na otwartej dłoni w stronę Jake’a. – Cukierka? Tylko nie zapomnij potem umyć zębów.
Jake nie zamierzał czekać, aż matka zdąży zaprotestować, porwał więc błyskawicznie słodycz i wpakował sobie do ust. Chociaż w sumie pośpiech nie był chyba aż tak potrzebny – matka zdawała się całkowicie pochłonięta innymi sprawami.
– Och, rozczarowuje mnie pan – stwierdziła zadziwiająco wesoło jak na rozczarowaną osobę. – Moje geny, obawiam się, nie znają tej sztuczki.
Sąsiad najwyraźniej postanowił wziąć przykład z Jake’a i zadziałać, zanim matka rozgada się zbyt mocno.
– Uch, obawiam się, że muszę już iść – oznajmił, zerkając na śmieszny, okrągły zegarek wydobyty z kieszeni. – Bardzo miło się rozmawia, ale…
– Oczywiście, oczywiście – potaknęła matka. – Mam nadzieję, że do zobaczenia niedługo, doktorze?
Sąsiad wymruczał coś niewyraźnie, po czym skłonił się lekko, a potem odwrócił się na pięcie, by jak najszybciej się oddalić.
– Jake, pożegnaj się ładnie z panem doktorem – syknęła matka, trącając go ostrzegawczo łokciem.
Jake wzruszył ramionami zajęty żuciem cukierka.
Żuciem cukierka oraz rozmyślaniem o tym, jacy dorośli potrafią być głupi. Dobre geny, akurat! Może jego matka była wystarczająco naiwna by w coś takiego wierzyć, ale Jake miał przecież telewizor i nie zamierzał dać się oszukać. Oglądał ostatnio program o tych całych genach i dobrze wiedział, że one nie są ani dobre, ani złe. One po prostu są, u każdego.
Na szczęście jednak Jake, znowu, oglądał telewizję wystarczająco często, by wiedzieć, o co chodzi. Faktem było, że podczas gdy inni dorośli stawali się, cóż, coraz bardziej dorośli, ich sąsiad wyglądał identycznie, odkąd Jake tylko pamiętał – a to było przecież sporo czasu, nikt nie mógł zaprzeczyć. Chodził ubrany, jakby urwał się z choinki, z tym dziwacznym zegarkiem w kieszeni i brytyjskim akcentem (to Jake wiedział nie tylko z telewizji – jeden z jego nauczycieli był Brytyjczykiem i brzmiał równie bezsensownie), rzucając na prawo i lewo słowa, których znaczenie trzeba było sprawdzać w słowniku. Matka ciągle nazywała go doktorem chociaż nigdy nie chodzili do niego, gdy ktoś był chory (Jake musiał co prawda przyznać, że facet wykazywał podejrzane zainteresowanie kwestią zębów – ale chyba nie chodziliby to tej okropnej dentystki, gdyby można było do niego, prawda?). A teraz jeszcze ten cukierek...
Jake nie był głupi, potrafił połączyć najprostsze fakty.
Dlatego i teraz obejrzał się ciekawsko za siebie, mimo że matka, nagle się już spiesząc, zaczęła go ciągnąć w stronę domu. Niestety, i tym razem czekało go rozczarowanie – po raz kolejny nie zdołał dostrzec, gdzie sąsiad zaparkował tę swoją kosmiczną budkę telefoniczną.




T.L.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
die Otter
Jeździec Eomera


Dołączył: 11 Lis 2009
Posty: 1980
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Ze stepów Rohanu

PostWysłany: Pon 20:01, 21 Wrz 2020    Temat postu:

Kwiiiik, to jest piękne! W życiu bym nie wpadła na takie skojarzenie, a przecież ono tak bardzo ma sens. I jest stuprocentowo wiarygodne, ze wpadło na nie właśnie dziecko, ze swoją dziecięcą wyobraźnią i nadmiarem telewizji. Wersja z głowy młodego jest 100% believable, na jego miejscu bym się bardzo zdziwiła, że to jednak nie Doktor. Cudne, no po prostu cudne! Mamusia jest za to tak cudnie irytująca "Pan to chyba z każdym miesiącem coraz młodszy" kwiiik, tak blisko i tak daleko od prawdy zarazem XD

No a Henry to szczyt kanoniczności. To skarcenie siebie samego w myślach, że nie da się zmrozić krwi w żyłach - no 100% on, a dalej jest jeszcze cudniejszy. To jest takie rozbrajające, że Henry totalnie panikuje, chociaż słowa sąsiadki są takie niewinne. A potem nawet jak stwierdza, ze ona jest za głupia, żeby go przejrzeć, to przerzuca podejrzenia na jej syna, bo przecież nakręcanie swojej paniki już sie rozpoczęło i nie da się tak po prostu przestać. Zawsze lubiłam w Henrym to, jak łatwo się z nim nieraz utożsamiać, nawet jeśli jest nieśmiertelnym geniuszem, a w tym ficzku doskonale to widać! A przemyślenia młodego idealnie pasują do sposobu myślenia takiego dzieciaka wg mnie. No i jeszcze jako wisienka na torcie Amerykanie wbijający szpileczki w brytyjski angielski - takie wątki zawsze mnie niesamowicie bawią (chociaż oczywiście jestem team!BritishEnglish, żeby nie było, bo wiadomo xD). Cudne ficzątko! ♥
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Dolina Rivendell Strona Główna -> Opowiadania wszelkiej maści Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
subMildev free theme by spleen & Programosy
Regulamin