Forum Dolina Rivendell Strona Główna Dolina Rivendell
Twórczość Tolkiena
 
 » FAQ   » Szukaj   » Użytkownicy   » Grupy  » Galerie   » Rejestracja 
 » Profil   » Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   » Zaloguj 

[M] Nie na miejscu (fandom: Downton Abbey)

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Dolina Rivendell Strona Główna -> Opowiadania wszelkiej maści
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Tina Latawiec
Strażniczka Białego Drzewa


Dołączył: 07 Lis 2008
Posty: 3465
Przeczytał: 4 tematy

Skąd: Ithilien

PostWysłany: Wto 1:24, 22 Mar 2022    Temat postu: [M] Nie na miejscu (fandom: Downton Abbey)

Miałam całkiem inny pomysł na tego fika, ale potem jakoś tak go poprawiałam i poprawiałam... Aż wyszło coś, co całkiem mi się nie podoba, ale cóż, teraz to już nic na to nie poradzę. XD

Nie na miejscu

Tom nie ma oczywiście czasu na to, by zaprzątać sobie głowę czymś tak naiwnym jak poczucie wyobcowania – jego myśli zajęte są ważniejszymi tematami jak równość, wolność i Irlandia – czasami jednak jest ciekawy, jak by to było różnić się od wszystkich wokoło choć odrobinę mniej.
Bo to, że z resztą służby z Downton łączy go głównie i niemal wyłącznie fakt, że siedzi czasem w tej samej kuchni co oni, pewne jest jak amen w pacierzu. Każdy z nich by to bez wątpienia przyznał, choć Toma trochę bawi fakt, że zwróciliby zapewne uwagę na całkiem inne różnice niż on sam – panna O’Brien nadal patrzy na niego krzywo, przekonana, że szofer to gorszy sort człowieka, który powinien w najlepszym razie trzymać się z ogrodnikami, pan Carson całym sercem gardzi jego socjalistycznymi poglądami, a co do Thomasa nigdy nie można mieć pewności, ale najpewniej dalej kpi za plecami z jego akcentu, zaś Daisy… Oczy Daisy stają się wielkie jak spodki, kiedy pani Hughes sugeruje, że byłoby miło, gdyby Tom wybrał się razem z resztą służby na kiermasz organizowany z okazji zbliżających się świąt.
– Ale, pani Hughes, przecież to jest, no, przy kościele – zwraca uwagę przerażona dziewczyna.
– Pan Branson jest katolikiem, Daisy, nie samym diabłem – ripostuje Thomas, nim ktokolwiek inny ma czas zareagować. – Nie sądzę, żeby miał umrzeć od tego, że najdzie się na poświęconej ziemi.
To na szczęście zniechęca właściwie wszystkich do kontynuowania tematu, Tom mruczy więc w odpowiedzi coś na tyle niewyraźnego, by spokojnie można było to wziąć i za może następnym razem, i za nigdy w życiu, i na wszelki wypadek chowa się za czytaną gazetą.
Co prawda nie przeraża go ani protestancki kościół, ani to, czego – zdaniem niektórych – szofer robić nie powinien, uważa jednak, że przyłączenie się do nich miałoby w sobie coś z gruntu nieuczciwego. W końcu czemu miałby udawać, że do nich przynależy, skoro nigdy nie planował zostać tu na dłużej?
Nim lektura znowu pochłania go bez reszty, Tom uśmiecha się jeszcze pod nosem, uświadamiając sobie, że nie ma co szukać złożonych dowodów na to, jak bardzo od nich wszystkich odstawał – skoro Thomas Barrow brał go w obronę, to znaczy, że według tutejszych standardów upadł już naprawdę nisko.

Mówi się, że najtrudniej być prorokiem we własnym kraju, ale to przypuszczalnie drobnostka w porównaniu do bycia we własnym kraju kimś obcym, przypadkowym nieznajomym w tłumie. Irlandia wygląda dokładnie tak samo jak przed laty, znajomy jest każdy jej zapach i dźwięk, ale sąsiad nie jest już sąsiadem, a kolejną pełną nieufności twarzą.
Tom ma zbyt mało czasu nawet na istotniejsze sprawy – kiedy człowiek regularnie musi wybierać między tym, by zdążyć na kolację, a tym, by mieć na tę kolację coś przyzwoitego do zjedzenia, i w dodatku ma jeszcze ambicje, żeby robić coś pożytecznego dla świata, zaczyna doceniać, że praca szofera u angielskich arystokratów miała jednak sporo zalet – a co dopiero na rozterki związane z powrotem do domu, nie potrafi jednak całkiem odegnać bolesnej myśli, że nie pasuje tu już tak dobrze jak dawniej.
We wszystkich półsłówkach, które kierują do niego dawni przyjaciele, a jeszcze bardziej we wszystkich zdaniach, które zamierają im na ustach na jego widok, słyszy wyraźnie, jak bardzo się ich zdaniem zmienił. Jemu wydaje się raczej, że to oni przeszli zbyt wiele, by potrafił ich wciąż rozpoznać. Prawda leży pewnie gdzieś po środku.
Właściwie to nawet zabawne, że poglądy, które w Downton uchodziły za groźny ekstremizm, tu wydają się zdecydowanie zbyt mało radykalne. Tom nie może jednak nic poradzić na to, że nie ma najmniejszej ochoty do nikogo strzelać ani podkładać ludziom bomb pod domy, nawet tym, których całym sercem potępia. Nie potrafi też dopatrzeć się swojej winy w fakcie, że los na jakiś czas rzucił go daleko – niektórzy jednak zdają się zupełnie nie widzieć sprzeczności w twierdzeniu, że gdyby tę samą pracę wykonywał pod Dublinem, byłby uciśnioną klasą robotniczą, ale jako że wylądował w Yorkshire, był uciekinierem niewiedzącym, czym są represje. Nade wszystko zaś nie zamierza przepraszać za to, z kim się ożenił.
– Przecież to absurd – rzuca któregoś dnia zirytowany. – Twierdzić, że Sybil jest częścią tego systemu, z którym walczymy, to jak mieć pretensje do słońca, że świeci też nad angielskimi polami. Nie rozumiem, co ci ludzie mają w głowach!
– Boś głupi, synku – odpowiada spokojnie matka, bez cienia troski w głosie, ot, suche stwierdzenie faktu.
Nie pozostaje więc nic innego jak zagryźć zęby i działać tak jak wszyscy wokoło. Na dobrą sprawę szczerze przecież wierzy w każdą z głoszonych idei, a co do sposobu ich realizacji, cóż, jeśli będzie starał się dwa razy bardziej, może ludzie w końcu zapomną, że nie jest jednym z nich.

Jeśli ktoś jest obcym intruzem już wśród służby w Downton, trudno nawet znaleźć słowa, które określą, jak się czuje, gdy zrządzeniem losu trafi na salony. Tom przypuszcza, że nawet dno oceanu byłoby dla niego bardziej naturalnym środowiskiem.
Pół biedy, gdy wszyscy są przeciwko niemu, to przynajmniej w jakiś sposób zgadza się z tym, w co wierzył przez całe życie. Popełnia błąd za błędem i kompromituje się na każdym kroku, bo przecież uczył się dotąd pożytecznych rzeczy, a nie tego, jak przetrwać w czasie proszonej kolacji. Wszyscy zdają się zresztą tylko na to czekać, w końcu tacy ludzie jak oni nigdy nie zaakceptują, że ktoś spoza ich sfery może wcale nie być gorszy.
Oczywiście, Tom kipi aż od gniewu i frustracji, a one – skoro nie ma akurat żadnego konstruktywnego zajęcia, w które mógłby je przekuć – prowadzą do co najmniej kilku bardzo złych i pochopnych decyzji. W ogólnym rozrachunku są jednak mimo wszystko czymś dobrym, bo doskonale znajomym.
Prawdziwe schody zaczynają się dopiero, kiedy ten obcy świat zaczyna się do niego przyzwyczajać. Sensacja i spory z czasem ostygają, a pozostaje codzienność, wśród której pewnego dnia Tom ze zdziwieniem odkrywa, że dawno by już utonął wśród swojego żalu i gniewu, gdyby nie ci ludzie, od których tak usilnie pragnie się różnić. Że nawet najbardziej nadęte pogawędki przy stole da się przetrwać, jeśli okraszone są zjadliwymi komentarzami Mary. Że Sybil ze swoją nieskończoną dobrocią nie była całkowitym wyjątkiem, aniołem urodzonym wśród krwiopijców, a raczej nieodrodną córką swojej matki. Że wszystkich tych ludzi, w których zawsze chciał widzieć wrogów, można nie tylko uznać za całkiem przyzwoitych, ale wręcz polubić. Niewiele rzeczy na tym świecie może być równie zdumiewających jak podobne wnioski.
Tom ma aż za dużo czasu na ich przemyślenie – człowiek nie jest specjalnie zajęty, jeśli jego praca polega głównie na mądrym kiwaniu głową nad cudzym wysiłkiem, a z własną córką spędza czas tylko wtedy, kiedy łaskawie pozwoli mu na to niania – prędko więc stwierdza, że albo wyrwie się z tego miejsca uosabiającego przeciwieństwo wszystkiego, co zawsze wyznawał, albo wkrótce stanie się obcym dla samego siebie człowiekiem.
– Nie sądzę, żebym był tam mile widziany, zaproszenie przecież wyraźnie mówi o rodzinie Crawleyów – próbuje jeszcze walczyć z tym pochłaniającym go światem przy tej czy innej okazji, ale wtedy Mary wbija gwóźdź do trumny.
– Nonsens – rzuca nonszalancko. – Ty jesteś częścią tej rodziny, więc nie widzę problemu.
To stwierdzenie robi na nim takie wrażenie – choć chyba nieco innej natury niż planowała to Mary – że na chwilę aż zapomina języka w gębie. A potem podejmuje decyzję.
Powrót do Irlandii nie wchodzi w grę – nie bez sprawienia, że mała Sybbie zostanie już całkiem sierotą, a Tom może i jest idealistą, ale przecież nie draniem – odnajduje więc schowany na dnie szuflady adres kuzyna z Bostonu i przy pierwszej nadążającej się okazji oznajmia, że wyrusza w drogę.

Ameryka zgodnie z obietnicami jest otwarta absolutnie na wszystkich, co w praktyce oznacza, że tak naprawdę nie jest miejscem dla nikogo konkretnego. Można tu przyjechać i bez najmniejszego problemu rozpłynąć się w tłumie – zdecydowanie trudniej jest przyjechać i odnaleźć tu w końcu siebie.
Ludzie tu nawet mówią całkiem inaczej, jakby spadli nagle z księżyca – Tom z przekąsem obraca tę myśl w głowie, uznając, że gdyby wypowiedział ją na głos, hrabina wdowa po raz pierwszy i zapewne ostatni w życiu byłaby z niego dumna – może z wyjątkiem tych, którzy też dopiero dotarli na miejsce i wydają się równie mocno nie wierzyć własnym uszom. Co łączy jednych i drugich to fakt, że zdają się nie pamiętać, że gdzieś tam, daleko, istnieje jeszcze jakiś inny świat. Przywileje klasy pracującej to dla nich nie problem, bo w swoim mniemaniu już je mają i wszędzie na pewno jest tak samo, niepodległość Irlandii to dla nich temat równie niezaznany jak, dajmy na to, obyczaje jakichś egzotycznych plemion, a ekonomiczne skutki podupadania angielskich majątków to coś, co kojarzy im się w najlepszym razie ze staroświeckimi powieściami. Dla nich liczy się tylko tu i teraz, i może jeszcze kolejne wybory prezydenckie.
Dogadanie się z kuzynem idzie Tomowi nieco lepiej, on przecież nie mógł zapomnieć dawnego życia, gdzieś pomiędzy prowadzeniem interesów jest więc o czym rozmawiać. Choć prawdę mówiąc – bo przecież nic nigdy nie może być idealne – czasami byłoby lepiej dla wszystkich, żeby potrafił zapominać choć trochę.
Piosenka jest znajoma i Tom nie musi słyszeć więcej niż urywku melodii, by ją rozpoznać. Kilka lat temu uważał pewnie, że niesie ze sobą wzniosłe treści, a i tego ranka uśmiechnąłby się tylko z pobłażaniem nad ociekającymi krwią zwrotkami, gdyby usłyszał ją w innych okolicznościach. Różnica jest taka, że teraz słyszy ją, przekraczając próg własnego mieszkania.
– Odbiło ci do reszty? – warczy na kuzyna, odruchowo biorąc Sybbie na ręce. – Co ty śpiewasz przy dziecku?
– Samą prawdę, Tommy – oznajmia radośnie kuzyn, którego patriotyczny nastrój wynika najwyraźniej z tego, że zdążył już po pracy zaprawić się szklanką czegoś mocniejszego. – Niech się mała uczy, bo jak tak dalej pójdzie, to nam ją wychowasz na cholerną Angielkę!
Dyskusja z nim zdaje się nie mieć najmniejszego sensu, Tom nie próbuje jej więc nawet podejmować. Wychodzi z mieszkania, trzaskając drzwiami, z silnym postanowieniem, że jeszcze tego samego dnia kupi bilety na statek.
Tom ma ostatnio dokładnie tyle czasu, ile potrzeba – interesy idą dobrze, ale nie aż tak, żeby całkiem się w nich zatracić – żeby dojść do wniosku, że jeśli nie ma już miejsca na ziemi, w którym człowiek czuje się na miejscu, to powinien postarać się zbudować sobie je od nowa. I nie widział powodu, by nie zacząć tam, gdzie był chociaż mile widziany.



T.L.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
die Otter
Jeździec Eomera


Dołączył: 11 Lis 2009
Posty: 1980
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Ze stepów Rohanu

PostWysłany: Wto 16:03, 22 Mar 2022    Temat postu:

Bardzo mi się podoba to wyobcowanie i niepasowanie Toma jako motyw przewodni. Bo mam wrażenie, że serial prowadzi nas tak, że skupiamy się jako widzowie najczęściej na wyobcowaniu Toma w rodzinie po ślubie z Sybil, może troszeczkę na jego wyobcowaniu wcześniej, gdy jest irandzkim szoferem-socjalistą, ale do głowy nam nie przyjdzie, że po powrocie do Irlandia oraz w Ameryce Tom także mógłby równie nie pasować. Tak się jego losy potoczyły, że wszędzie chyba będzie skazany na to niedopasowanie, bo jest wiecznie pomiędzy. I podoba mi się tu zresztą, jak właśnie we fragmencie o wejściu do rodziny Crawleów zamiast tego wyobcowania - które najlepiej znamy z serialu - skupiasz się bardziej na Tomie dochodzącym do wniosku, że nie jest mu wśród Crawleyów tak źle jak przypuszczał - chociaż to samo w sobie też stanowi problem, ale taki, którego raczej sam Tom się nie spodziewał. A puenta jest tak bardzo awww, bo tak, dokładnie, Crawleyowie mogą być kompletnie innym światem i nigdy się z Tomem nie zrozumieć, ale i tak są jego rodziną i wszyscy go już pokochali, a to dużo znaczy.

Bohaterowie wyszli bardzo kanoniczni. Tom jest stuprocentowo Tomowaty. I w tym, jak z jednej strony czuje się wyobcowany, ale z drugiej próby przynależenia są jego zdaniem zawsze "na siłę", uważa je za nieuczciwość, może nawet zdradę, więc woli wypierać, przekonując sam siebie, że ma ważniejsze sprawy - ale to wcale nie znaczy, że czuje to wyobcowanie mniej. I w ogóle w tym tekście jest kupa bardzo trafnych obserwacji dotyczących każdego z tych miejsc i sytuacji Toma w nich, które jednocześnie bardzo pasują do jego osobowości - każdą z tych myśli spokojnie widziałabym w głowie serialowego Bransona. Kanoniczność bohaterów drugoplanowych też jest tu idealna - choćby Daisy i Thomas w pierwszym fragmencie czy wzmianka o jednej rzeczy, w której hrabina wdowa by się z Tomem zgodziła.

No cudny ficzek po prostu i tyle! <3
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Dolina Rivendell Strona Główna -> Opowiadania wszelkiej maści Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
subMildev free theme by spleen & Programosy
Regulamin