|
Dolina Rivendell Twórczość Tolkiena
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Tina Latawiec
Strażniczka Białego Drzewa
Dołączył: 07 Lis 2008
Posty: 3465
Przeczytał: 4 tematy
Skąd: Ithilien
|
Wysłany: Wto 16:57, 03 Maj 2022 Temat postu: [M] Mniej symbolicznie (fandom: Bridgertonowie) |
|
|
Mniej symbolicznie
Wszyscy zebrani w salonie Bridgertonowie ubrani są w odcienie niebieskiego i bieli, przez co idealnie komponują się z wystrojem pokoju, całkiem jakby byli tylko fragmentem jakiegoś obrazu. Benedict przez chwilę kontempluje tę kolorystyczną harmonię, a potem z rozpędem opada na sofę, celowo szturchając przy tym Anthony’ego, którego wyciągnięte nogi znów prawie blokują przejście do fotela.
Starszy brat posyła mu zirytowane, nieuważne spojrzenie sponad gazety i chce chyba się odezwać, ale jego wzrok pada na coś, przez co blednie gwałtownie i odruchowo wciska się jak najgłębiej w oparcie sofy.
Benedict unosi pytająco brew, zastanawiając się, o co, do licha, może mu znowu chodzić. A potem w końcu sobie przypomina: a tak, kamizelka.
– Nie ruszaj si– Anthony urywa w połowie wydawane przerażonym tonem polecenie, uświadamiając sobie chyba w końcu, że pszczoła, którą dostrzegł kątem oka, jest niczym więcej jak wyhaftowaną na materiale ozdobą.
Benedict uśmiecha się od ucha do ucha i ma nadzieję, że Anthony zrozumie, że ten uśmiech jest próbą odwrócenia od niego uwagi rodzeństwa, a nie kpiną.
– Widzę, że będę musiał pogratulować swojemu krawcowi – rzuca wesoło. – Te wzory są coraz misterniejsze…
Anthony chyba jednak nie rozumie, bo w odpowiedzi cedzi przez zaciśnięte zęby:
– Jesteś skończonym durniem!
– …Powiedział człowiek, który przestraszył się kawałka tkaniny – wytyka kwaśno Eloise, jak zawsze gotowa zaognić każdą sporną sytuację.
– Może to nie kwestia tkaniny? – wtrąca pospiesznie Colin, przekonany chyba z kolei, że uda mu się obrócić wszystko w żart. – Może po prostu naszemu bratu zaczyna psuć się wzrok…
Anthony reaguje dokładnie tak, jak należało się spodziewać – zrywa się na równe nogi i piorunuje spojrzeniem wszystkich wokoło, a najbardziej Benedicta.
– Cieszę się, że się tak dobrze bawicie – prycha i jak burza wypada z salonu.
– Anthony… – Benedict próbuje go jeszcze zatrzymać, ale brat już go oczywiście nie słyszy.
Pozwolenie, by poszedł w swoją stronę i dąsał się w samotności przez resztę dnia, wydaje się bardzo kuszącą możliwością, w końcu jednak irracjonalne poczucie winy bierze górę, Benedict zwleka się więc z sofy i rusza za nim.
To, że Anthony skierował się do swojego gabinetu, nie jest trudne do przewidzenia. Tym razem jednak i on okazuje się przewidujący – drzwi są zamknięte na klucz. Benedict bezskutecznie szarpie za klamkę.
– Na miłość boską, i to jest podobno najodpowiedzialniejszy człowiek w tej rodzinie… – mruczy, uderzając pięścią w drzwi. – Naprawdę musimy odstawiać to przedstawienie? Dobrze wiesz, że masz dwa wyjścia. Albo wpuścisz mnie i przez chwilę ze mną porozmawiasz, albo pójdę do pani Wilson i powiem jej, że potrzebuję zapasowych kluczy, bo zatrzasnąłeś się w gabinecie, a wtedy obaj będziemy musieli wysłuchać jej wykładu i to potrwa zdecydowanie dłużej niż chwilę...
Z takim argumentem nawet Anthony nie może dyskutować, po chwili otwiera więc drzwi tak gwałtownie, że Benedict praktycznie wpada do środka.
Gabinet tonie w szarościach, mimo promieni słońca rzęsiście wpadających przez okno, całkiem jakby ściany zaczęły żyć własnym życiem i uznały, że nie wypada im nie pasować do nastroju właściciela.
– A więc? – rzuca lodowatym tonem Anthony. – Cokolwiek masz do powiedzenia, streszczaj się, bo mam…
– Taaak, dużo na głowie, wiem – wchodzi mu w słowo Benedict (jest z siebie całkiem dumny, bo udaje mu się przemilczeć przykłady zajęć bata: obrażanie się na cały świat i robienie z siebie idioty). – Przepraszam, bracie. Nie przyszło mi do głowy, że możesz tak zareagować. Sądziłem, że w ogóle nie zauważysz albo po prostu zauważysz, pomyślisz o mnie źle i na tym temat się skończy. Gdybym wiedział, że się przestraszysz, to bym cię ostrzegł, naprawdę.
Anthony krzywi się lekko i obrzuca Benedicta niechętnym spojrzeniem.
– Wcale się nie… – zaczyna rozeźlonym tonem, ale chyba przypomina sobie, kogo próbuje okłamać, bo porzuca tę myśl. – Naprawdę uważasz, że gdybym się nie przestraszył, to nie byłoby żadnego problemu? Że to stałoby się wtedy chociaż trochę mniej niestosowne? – Ruchem głowy wskazuje na nieszczęsną kamizelkę.
Benedict uznaje, że nie doczeka się zaproszenia, by usiąść, bez pytania usadawia się więc na krześle za biurkiem. W pierwszym odruchu ma ochotę oprzeć nogi o blat, zaraz przypomina sobie jednak, że przyszedł załagodzić sytuację, a nie drażnić Anthony’ego jeszcze bardziej.
– Tak, tak właśnie uważam – przyznaje więc, wzruszając ramionami. – Bo gdybyś się nie przestraszył, to by były tylko haftowane pszczoły, wzór dobry jak każdy inny, a przynajmniej tak chciałbym w końcu uważać. Wiem, że ty patrzysz na to inaczej, że tobie jest trudniej. Ale wyobraź sobie na chwilę tę nieszczęsną pszczołę za szybą czy gdziekolwiek indziej, gdzie z całą pewnością nie użądli ani ciebie, ani nikogo innego… Naprawdę nadal powinna twoim zdaniem stawiać cały dom na głowie? Czy może powinna być po prostu zwykłym nieistotnym żyjątkiem, które, cóż, robi to co pszczoły mają w zwyczaju…
– Robi to, co pszczoły mają w zwyczaju, czyli zabija ludzi – odparowuje Anthony, ewidentnie ani trochę nie przekonany usłyszaną argumentacją. – Ciekaw jestem, jakbyś zamierzał się pokazać matce tak ubrany.
Benedict po raz kolejny wzrusza ramionami. Prawdę mówiąc, widział się już tego dnia z matką i jedynym zastrzeżeniem co do jego wyglądu, które wyraziła, było to, że podobno znów miał rozczochrane włosy. Mówienie wściekłemu Anthony’emu, że się pomylił, jest jednak zawsze kiepskim pomysłem, Benedict postanawia więc przemilczeć tę kwestię.
– Zwyczajnie – odpowiada więc tylko. – Zrozum, ja naprawdę nie próbuję sprawić nikomu przykrości ani szargać pamięci ojca. Też mi go brakuje, ale on nie będzie ani trochę mniej martwy przez to, że będziemy udawać, że pszczoły nie istnieją. Mam już po prostu dość życia w cieniu jakichś nonsensownych symboli. Pszczoła to tylko pszczoła, a nie znak fatum. Nie żyjemy w jakimś nieszczęsnym poemacie Byrona! – Już w momencie, gdy wypowiada ostatnie zdanie, zdaje sobie sprawę z tego, jak bardzo nietrafiony jest to żart (Anthony’ego można podejrzewać o czytanie wielu dziwnych rzeczy, ale na pewno nie poezji), postanawia spróbować więc ugryźć temat z innej strony. – Ten twój zegarek… Ojciec miał go przy sobie, kiedy umierał, prawda? A jakoś nie zamknąłeś go w najgłębszej szufladzie i nawet czasem sprawdzasz na nim godzinę jak normalny człowiek. I nie udajesz, że nie znasz imienia naszej siostry, mimo że ta pszczoła, która użądliła ojca, wyleciała spomiędzy hiacyntów, prawda?
Anthony nie wydaje się ani trochę przekonany, ale przynajmniej przestaje krążyć po pokoju jak dzikie zwierze miotające się w klatce (sama wzmianka o Hyacinth zwykle wystarcza, by nieco ostudzić furię ich starszego brata, i Benedict bezczelnie to wykorzystuje).
– To zupełnie co innego.
– To dokładnie to samo! – sprzeciwia się Benedict. – A co gdyby ojciec zginął, spadając z konia? Kazałbyś do naszych powozów zaprzęgnąć osiołki czy w ogóle zabroniłbyś ich używać, a Colin nosiłby matkę na bale na plecach?
Usta Anthony’ego zaciskają się w jeszcze węższą kreskę niż dotychczas, co zdaniem Benedicta znaczy tyle, że docenił żart (nie jest w końcu aż tak nadęty, jakby chciał się wydawać) i tylko jeszcze bardziej go ten fakt zirytował. Przez chwilę mierzą się spojrzeniami, aż w końcu Anthony, chyba głównie po to, żeby ugrać sobie trochę czasu do namysłu, nieznoszącym sprzeciwu skinieniem głowy nakazuje bratu wstanie zza biurka. Benedict nie jest na tyle nierozsądny, by podejmować dyskusję w tej kwestii, ustępuje mu więc miejsca.
Anthony sadowi się na krześle i opiera podbródek na splecionych dłoniach (idealna poza do portretu, który być może nie zachwyciłby znawców – zwłaszcza jeśli miałby go namalować Benedict – ale który z pewnością przynajmniej rozbawiłby matkę, a to już coś). Namyśla się jeszcze przez moment, a potem potrząsa powoli głową.
– Zaraz mi powiesz, że to ja robię coś niewłaściwego – rzuca zgryźliwym tonem.
Benedict wzdycha cierpiętniczo i w teatralnym geście ukrywa twarz w dłoniach, bo przewrażliwienie Anthony’ego czasem naprawdę działa mu już na nerwy.
– Czy mógłbyś chociaż raz nie brać wszystkiego do siebie? – pyta, opierając się o biurko. – Przecież już mówiłem, że ty to całkiem inna historia. Oczywiście, gdybym mógł walnąć się w głowę tak, że ta twoja obsesja na punkcie pszczół wyleciałaby ci uchem, to zrobiłbym to natychmiast bez pytania cię o zdanie, ale to tylko dlatego, że zaoszczędziłoby ci to nerwów na przyszłość. Ale naprawdę rozumiem, skąd się bierze twoja reakcja. I że jak bardzo przesadzona by nie była, akurat ty masz do niej pełne prawo. I pewnie nawet jest w niej trochę sensu, ja sam też chyba wolałbym, żeby żadna pszczoła po mnie nie łaziła. Ale jeśli jest za oknem albo na obrazie i nie ma powodu na nią uważać, to chciałbym, żeby w końcu przestała cokolwiek znaczyć, przynajmniej dla mnie. Rozumiesz?
Anthony milczy, co oznacza, że chociaż próbuje zrozumieć, a to w jego przypadku już pewien postęp. Po chwili Benedict uznaje więc, że czas skończyć pustą dysputę i wyciągnąć rękę na zgodę.
– Jeśli aż tak bardzo ci to przeszkadza, to nie będę więcej nosić tej kamizelki – proponuje ostrożnie. – Naprawdę chodziło mi o coś całkiem innego niż robienie ci na złość.
Anthony pociera skronie zmęczonym gestem, jakby właśnie podejmował jakąś wyjątkowo trudną decyzję.
– Nie, nie trzeba – odpowiada w końcu nieco zakłopotanym tonem. – Jakoś to zniosę. Pewnie masz rację, że przejąłbym się dużo mniej, gdybym patrzył uważniej. A chyba faktycznie każdy ma prawo radzić sobie z tym wszystkim we własny sposób…
Jak na standardy Anthony’ego to już prawie przyznanie się do błędu, a to wydarzenie, które zasługuje na upamiętnienie co najmniej złotą grawerowaną tablicą. Benedict powstrzymuje się jednak – choć z pewnym trudem – od ironicznego uniesienia brwi, bo w gruncie rzeczy docenia słowa brata.
– Cieszę się, że tak uważasz – rzuca więc zamiast tego, po czym pozwala sobie na szeroki uśmiech. – Bo zamówiłem takie trzy, w różnych kolorach.
Tylko regularnie ćwiczony przez dwadzieścia sześć lat życia refleks pozwala mu umknąć z pokoju, zanim Anthony zdąża cisnąć w niego pierwszą rzeczą, jaka nawija mu się pod rękę.
T.L.
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
die Otter
Jeździec Eomera
Dołączył: 11 Lis 2009
Posty: 1980
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Ze stepów Rohanu
|
Wysłany: Śro 18:43, 04 Maj 2022 Temat postu: |
|
|
Po pierwsze, bardzo mi się podoba takie wyjaśnienie kwestii tej nieszczęsnej (lecz jakże uroczej) kamizelki. Nie sądziłam, że to się w ogóle da wyjaśnić wiarygodnie wewnątrzfabularnie, a tu wyszło i z sensem, i kanonicznie i po prostu ładnie. Po drugie, dobrze wiesz, jak uwielbiam braterskie relacje, a w tym ficzku świetnie ukazane. Bardzo mi sie podoba to, jak podczas gdy młodsze rodzeństwo nie rozumie reakcji Anthony'ego albo nic sobie z niej nie robi (Eloise zaogniająca konflikt w punkt), Benedict bez problemu widzi, co sie z bratem dzieje, i chodź jego traumy nie podziela, to jest jej świadomy i chce bratu pomóc, jednocześnie trzymając się tego, co sam w tej kwestii uważa. Benedict jest w tym fiku absolutnie cudowny, kochany i choć pozornie niewrażliwy, bo jednak włożył te pszczoły i nie do końca przewidział dramę, to w rzeczywistości ma naprawdę głębokie i mądre powody i przy okazji stara się przekazać Anthony'emu coś bardzo słusznego. I btw, absolutnie kocham to zdanie: "Benedict uśmiecha się od ucha do ucha i ma nadzieję, że Anthony zrozumie, że ten uśmiech jest próbą odwrócenia od niego uwagi rodzeństwa, a nie kpiną". Bardzo mi też do Benedicta pasują te spojrzenia oczami malarza na nawet tak prozaiczne sceny jak ta rodzinna na początku czy podczas starcia z Anthonym stwierdzenie, że jego poza pasowałaby do portretu. A reakcja Anthony'ego - i ta pierwsza, i w ogóle całe jego zachowanie potem, też są idealnie kanoniczne. No i właśnie, po trzecie, jacy oni tu są wszyscy kanoniczni! A ja przecież nawet nie widziałam całego serialu, tylko te części, które mi pokazałaś, więc jeśli mimo to jestem stanie podczas czytania od razu zobaczyć w głowie choćby wyraz twarzy i gesty konkretnych postaci, to znaczy, że doskonale udało ci się je przekazać. Po czwarte, różne nawiązania wewnątrzkanoniczne - pewnie wszystkich nie wyłapałam, bo wiem tylko tyle, co od ciebie, ale rozbroił mnie choćby tekst o Byronie albo też to, jak Benedict wykorzystuje Hyacinth w dyskusji - kolejny dowód, że doskonale brata zna pod każdym kątem. No i po piąte, oczywiście, że puenta mnie ómarła XD
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|