Tina Latawiec
Strażniczka Białego Drzewa
Dołączył: 07 Lis 2008
Posty: 3465
Przeczytał: 4 tematy
Skąd: Ithilien
|
Wysłany: Wto 0:29, 01 Lis 2022 Temat postu: [M] Miłość po grób (fandom: Bonanza) |
|
|
Miłość po grób
Joe, wyrwany ze snu głośnym łomotaniem w drzwi, jęknął cierpiętniczo i naciągnął kołdrę na głowę. Wystarczył mu rzut oka na pogrążony w półmroku krajobraz za oknem, żeby wiedzieć, że było stanowczo zbyt wcześnie na wstawanie z łóżka.
– Śpisz? – Hoss, najwyraźniej ani trochę niezniechęcony brakiem odpowiedzi, wetknął głowę do pokoju. – Joe? Obudź się, to naprawdę ważne!
Jako że nic na tym świecie nie mogło być wystarczająco istotne, by zrezygnować ze snu o tak barbarzyńskiej porze, Joe zachrapał wymownie zamiast odpowiedzi i przewrócił się na drugi bok. Hoss może nawet uwierzyłby w tę demonstrację i dał mu spokój, problem polegał jednak na tym, że nie był on jedyną osobą zdeterminowaną, by okraść brata z cennych godzin wypoczynku.
– Wstawaj. – Adam bezceremonialnym szarpnięciem zerwał z Joego kołdrę. – Dobrze wiem, że nie śpisz, ale jeśli zamierzasz dalej udawać, że jest inaczej, to bardzo chętnie ocucę cię wiadrem wody. Twój wybór.
Joe, chcąc nie chcąc, odwrócił się w jego stronę i łypnął na niego ponuro.
– Czego chcecie? – burknął.
– My niczego – oparł Adam spokojnie. – Za to twoja ukochana dobija się do drzwi od bladego świtu. Cały dom postawiła już na nogi, więc chyba najwyższa pora, żebyś do nas dołączył i coś z nią zrobił, nie uważasz?
Joe stłumił ziewnięcie, próbując zmusić swój zaspany umysł do wymyślenia argumentu, który pozwoli mu choć trochę zyskać na czasie.
– Skąd pewność, że to moja ukochana? – rzucił, bezskutecznie próbując odzyskać kołdrę. – Może przyszła do Hossa? Albo i do ciebie, a teraz próbujesz wrobić kogoś innego w coś, za co sam jesteś odpowiedzialny?
– Myślę, że to, że od pół godziny zawodzi twoje imię, może stanowić pewną wskazówkę – zakpił Adam. – To jak będzie? Wstaniesz po dobroci czy mamy cię wynieść?
Joe westchnął z rezygnacją, świadomy, że Adam byłby zdolny do zrealizowania swojej groźby, zwłaszcza że miał do pomocy Hossa.
– Dobrze, już dobrze – prychnął więc. – Daj mi się może chociaż ubrać, co?
– Masz pięć minut – zgodził się łaskawie Adam i, klepnąwszy brata w ramię, opuścił pokój.
Joe przez moment rozważał zakopanie się z powrotem w pościeli, w końcu jednak uznał, że moment snu nie jest mimo wszystko wart sprawdzania, co zrobią jego bracia, kiedy zorientują się, że po prostu ich zignorował.
Ubrał się więc pospiesznie, zszedł na dół i – odprowadzany kpiącymi spojrzeniami Adama i Hossa – wyjrzał za drzwi.
Dziewczyna tkwiła faktycznie na środku werandy z nieszczęśliwą miną. Na widok Joego załkała żałośnie, on zaś zaczął gorączkowo próbować dopasować odpowiednie imię do twarzy. Betty? Nie, raczej nie. Prędzej Sally.
– Joooe – jęknęła przeciągle dziewczyna. – Móóózg!
Anne, uświadomił sobie Joe bez większego poczucia winy, sięgając do kabury.
Cóż, to przecież nie była jego wina, że po kilku miesiącach czy wręcz latach spędzonych w grobie, wszystkie wyglądały właściwie tak samo, prawda?
T.L.
|
|