Forum Dolina Rivendell Strona Główna Dolina Rivendell
Twórczość Tolkiena
 
 » FAQ   » Szukaj   » Użytkownicy   » Grupy  » Galerie   » Rejestracja 
 » Profil   » Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   » Zaloguj 

[M] Jeden dzień z życia dwudziestolatka

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Dolina Rivendell Strona Główna -> Opowiadania wszelkiej maści
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kiran
Ómarnięta Narzeczona


Dołączył: 14 Kwi 2010
Posty: 442
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: G-ce

PostWysłany: Pon 20:47, 17 Maj 2010    Temat postu: [M] Jeden dzień z życia dwudziestolatka

Przegrany tekst pojedynkowy. Dedykowane przeciwniczce - Serinie ;*
Uwaga, trochę przekleństw!


- Dostałem się na studia.
- Dostałem. Się. Na. Studia.
- DOSTAŁEM SIĘ NA STUDIA!
- Krzysiek, zamkniesz się wreszcie?! - fuknął poirytowany Robert, patrząc
na mnie ze złością. - Też się cieszę. Moglibyśmy w końcu zmienić
temat? Dzisiaj Legia gra z Polonią...
Teraz to mógł sobie gadać o tych meczach. Do mnie to nie docierało. W
głowie cały czas brzmiały mi słowa "Dostałem się na studia". A temu tylko
piłka w głowie! Postanowiłem z czystej przekory zrobić mu na złość.
- Nawet nie wiesz, jak się z tego cieszę. Z początku zastanawiałem się nad
wyborem kierunku. Czy germanistykę dla podszkolenia języka, czy
przyszłościową Akademię Rolniczą... - Robert powoli wychodził z siebie. Rozkoszowałem się tym widokiem. Miałem sadystyczne skłonności, zdawałem sobie z tego sprawę, ale nie zamierzałem nad nimi pracować. W tym szczególnym dniu nic nie mogło zepsuć mi radości. Chciałem mu to tylko pokazać.
- Przestaniesz w końcu pieprzyć o tych cholernych studiach?!
- Ależ Roberku, przecież powinieneś mnie wspierać, cieszyć się wraz ze
mną! - Nie wiem, co mi odwaliło. Byłem chyba pijany ze szczęścia. A
przynajmniej tak się czułem.
- Krzysieeek... - Robert najwyraźniej miał mnie dosyć. Kiedy tak prosił mnie o litość, wyglądał nawet zabawnie.
Zazwyczaj przy nim to ja byłem tą łamagą, tym nieodpowiedzialnym i
głupszym. Robertowi taki układ pasował, mi też. Było nam z tym dobrze, choć niektórzy dziwili się, że potrafimy ze sobą wytrzymać. Mój przyjaciel był elegancki i nieco pedantyczny, niemal perfekcjonista, a przy tym wybitnie denerwujący. Nic dziwnego, że poszedł na medycynę. Natomiast ja - wyluzowany, zawsze uśmiechnięty, sypiący żartami jak z rękawa chłopak - zyskałem sobie sympatię otoczenia. A znano mnie głównie z powodu niechlujności i sklerozy…
- Krzysiek, błagam cię, przestańże już...
- Skoro nalegasz... - Westchnąłem. Nigdy nie lubiłem zbyt długo bawić się czyimś kosztem. Winę ponosiła moja mściwość, a raczej jej brak. Cóż, bywa i tak.
- To co tam mówiłeś o tej Polonii...
Robert zaczął z zapałem opowiadać o wynikach ekstraklasy. Westchnąłem cicho i zamieniłem się w słuch.


*****

Nie mam pojęcia, czym tak ekscytowałem się miesiąc temu. Studia to harówka, nic innego. Ewentualnie po tej codziennej katordze zaczyna się
prawie-prawdziwe życie. Imprezy, alkohol i te sprawy. Nawet głupie wyjście na pizzę jest tu odskocznią, której większość osób bardzo potrzebuje. A tak swoją drogą, to wciąż się pytam, dlaczego wybrałem tę głupią germanistykę zamiast Akademii Rolniczej. I, co najzabawniejsze, nie mogę znaleźć na to pytanie odpowiedzi. Przypadek? Nie. Raczej głupota, do której z pokorą przyznaję się przed samym sobą, bo wyznanie tego publicznie
przekracza moje skromne możliwości biednego studenta pochodzącego z takiego zadupia, jakim jest Legionowo.
- Krzychu, idziesz na dół? Szykuje się impreza z okazji końca tygodnia.
Obdarzyłem Roberta morderczym spojrzeniem. Doskonale wiedział, że nie znoszę, kiedy woła się na mnie inaczej niż Krzysiek. I perfidnie robił mi na złość! Niedoczekanie jego!
- Krzychu, słyszałeś? Zwijaj się! – Zignorowałem go. Zasłoniłem
się słownikiem polsko-niemieckim, udając, że się uczę. Znów wystawię jego cierpliwość na próbę.
Zerknął na zegarek. Jego mina wyrażała niepewność. Pewnie myślał, że rzucę mu się na szyję z radości i gorąco podziękuję. Po moim trupie!
Milczał przez dłuższą chwilę.
- Krzysiek, to w końcu idziesz na tą imprezę, czy nie? - skapitulował, na co ja zareagowałem złośliwym uśmieszkiem.
- Idę, ale za pół godziny, bo muszę się naumieć. Kolokwium zbliża się wielkimi krokami i tylko czeka, aż dam mu się złapać w zasadzkę. Niedoczekanie jego - paplałem, a Robert zauważalnie ziewnął. Trochę przystopowałem. Mimo wszystko nie chciałem, żeby uważał mnie za debila.
- Idź na dół, za pół godziny będę.
Robert wyszedł, a ja zostałem sam na sam ze słownikiem. Cudownie.
Te trzydzieści minut było koszmarne. Słówka nie chciały wchodzić mi do głowy, w czym pomagała im świadomość, że na dole szykuje się impreza. Pieprzyć to, pomyślałem i z satysfakcją zatrzasnąłem nieprzyjacielskie tomisko, po czym rzuciłem je w kąt. Założywszy przyzwoite ubranie, zszedłem na dół.
Trafiłem na sam początek. Puścili właśnie pierwszą piosenkę. Wziąłem butelkę wódki, wypiłem trochę i ruszyłem na parkiet.
W moich ramionach lądowało wiele dziewczyn. Niektóre były ładniejsze, inne mniej. Na szczęście zdecydowana większość umiała tańczyć. Jednak zmartwił mnie fakt, że żadna nie chciała zostać dłużej. A przecież ja mam wyjątkowo silny magnetyzm! Powinny do mnie lecieć niczym ptaki do ciepłych krajów - szybko i byle nie odpaść po drodze. Po bredzeniu do samego siebie poznałem, że muszę iść się przespać. Wypiłem za dużo, prawie po każdym tańcu, a trochę ich było. Zdecydowałem się na salonik po prawej stronie sali głównej. Chyba nikt nie dostrzegł mojego zniknięcia. W każdym razie nie zauważyłem nikogo, kto wyszedłby nagle z sali w poszukiwaniu kogoś lub czegoś.
Zadowolony skierowałem się do celu mojej wędrówki.
W pokoju było ciemno. Jedynym źródłem światła było okno, które wpuszczało promienie księżyca do pomieszczenia. Chciałem usiąść na kanapie.
I wtedy ją zobaczyłem.
Leżała na tapczanie. Wyglądała na pijaną. Obok niej stało kilka butelek wódki. Nie bardzo wierzyłem, żeby piła to sama, pewnie miała jakiegoś towarzysza, ale zapewne nie dorósł jeszcze na tyle, by po męsku wykorzystać nadarzającą się okazję. Nie bardzo go żałowałem - kto pierwszy, ten lepszy, co nie?
Jak najciszej starałem się podejść w jej kierunku. Och, nie chodzi nawet o fakt jej bezbronności, ale o to, że w karafkach coś tam jeszcze przy dnie było, a na alkohol miałem straszną ochotę. Gdy zaopiekowałem się zawartością butelek, spojrzałem na dziewczynę.
Obudziły się we mnie instynkty moich przodków, do których nigdy się nie przyznawałem. Moja wina, że wstydzę się wszystkiego, co nie ma kabelków ani dostępu do gazu?!
Podszedłem do niej, patrząc z podziwem na jej opalone nogi i obfity biust. W ogóle spodobała mi się. Nie wyglądała na cnotkę, a takich to dzisiaj ze świecą szukać.
Pochyliłem się nad nią. Wyglądała, jakby udawała, że śpi i chciała rzucić się na mnie z nożem. Moje usta znajdowały się kilka centymetrów od jej. Serce biło mi jak młot. Zalała mnie fala strachu. A jeśli naprawdę rzuci się na moją twarz? Przecież nie mogłem stracić urody dla jakiejś cholernie ponętnej lali. W końcu taki młody bóg jak ja nie może tak łatwo ulegać...Ale w sumie, jakby
na to nie patrzeć, ta istotka też była jak bóstwo.
Pocałowałem ją. Usta miała niezwykle twarde. Pogłębiłem pocałunek,
wkładając w to całe swoje serce, chcąc rozgrzać ją własnym ciepłem i
pożądaniem. Po bezowocnej walce poddałem się, aczkolwiek bardzo niechętnie. Spojrzałem na nią jeszcze raz. Wyglądała bardzo blado. I bardzo...martwo. Bredziłem. Nawet nie chodziło o to, że w głowie rozmawiałem sam ze sobą, ale o określenia, jakie przychodziły mi na myśl – dla mnie były co najmniej nietypowe. Oprócz tego w głowie mi szumiało, widziałem podwójnie. Niemożliwe! Ja, Krzysztof Roman Kozielski, po raz pierwszy się upiłem! Jednak ta blada twarz nie dawała mi spokoju. Dla pewności sprawdziłem
tętno...
I go nie wyczułem.
Ona była martwa.
Najprawdopodobniej się zabiła.
A ja ją całowałem.
Rzuciłem się w stronę wyjścia z zamiarem jak najszybszego znalezienia sedesu lub czegoś podobnego. Wszystko, co dziś zjadłem i wypiłem, podskoczyło mi do gardła. W ostatniej chwili wbiegłem do łazienki. Pochyliłem głowę nad toaletą, a
sekundę potem zwróciłem zawartość mojego żołądka. Pieczenie w gardle stało się nie do zniesienia.
Całość trwała zapewne około pół minuty, niemniej jednak mi ten czas wydawał się wiecznością. Kiedy moje męki dobiegły końca, wstałem i podszedłem do umywalki, jednak po drodze zdążyłem się potknąć i wylądowałem jak długi na podłodze.
Gdy się podniosłem, poczułem, jak coś lata mi w buzi. Wyplułem to. Okazało się, że to moje zęby. Cudownie.
Robert. Roberta musiałem znaleźć, i to natychmiast. Tylko on mógł mi pomóc. Z tą myślą poszedłem na salę…
I to był błąd.
Zapomniałem, że wyglądałem jak siódme dziecko stróża. Bluzkę miałem całą z wymiocin, które nie trafiły tam, gdzie powinny. Byłem blady i trzęsłem się jak w febrze.
Gestem nakazałem Robertowi, żeby poszedł za mną. Niechętnie mnie posłuchał, po czym w ciszy wyszliśmy do felernego pokoju. Wskazałem palcem na powód mojego przerażenia.
Widziałem, jak wyraz jego twarzy zmienia się w grymas przerażenia.
- Co ty, do diabła, z nią zrobiłeś? - zapytał, patrząc na mnie
przestraszonym wzrokiem.
- Eee...poddałem jej ciało temu, no... - powiedziałem, starając sobie
przypomnieć owo trudne i przerażające spokojnych mieszkańców słowo.
- Nerkofigii chyba - dodałem po chwili milczenia.
O ile to możliwe zatrwożył się jeszcze bardziej.
- Nie nerkofigii tylko nekrofilii - wyszeptał cicho, jakby miał za ciężkie
wargi.
- Ja cię pieprzę!
- Dzięki, nie skorzystam - odpowiedział, wpatrując się we mnie dziwnie.
- To co, będziesz tak teraz, do kurwy nędzy, stał nade mną i wymuszał żal za nieświadomy grzech?! - Trunki pomieszały mi w głowie. Zdecydowanie.
- Pojebało cię?! Chodź, idziemy spać!
- Ale co z nią? - spytałem zaniepokojony. Bądź co bądź, ale to ja ją
znalazłem.
- Skoro tak ci zależy, dzwoń po gliny. Poczekam.
Zrobiłem to. Po wielu minutach wahania w końcu zdobyłem się na ten jakże odważny krok.
Wróciłem do góry, do naszego pokoju. Muzyka nadal dudniła, jakby nic się nie stało. Bo i w istocie tak było. Walnąłem się na łóżko i natychmiast zasnąłem. Jeszcze gdzieś w zakamarkach mojej podświadomości wiedziałem, że będę musiał jutro wysłać Roberta po hektolitry wody.
Kac to bardzo nieprzyjemne uczucie.


Ostatnio zmieniony przez Kiran dnia Śro 20:35, 19 Maj 2010, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gość






PostWysłany: Pon 20:53, 17 Maj 2010    Temat postu:

Za dedykację ślicznie dziękuję i komentuję.
Przeszkadzają mi te entery, muszę się poskarżyć. Bez nich czytałoby się lepiej.
Kiranku, muszę cię pochwalić za pomysł, bo twój jest według mnie o wiele lepszy od mojego. Taki oryginalny i zabawny, bo choć Krzysiek pewnie nie widzi w tym nic śmiesznego, to ja jednak tak Wink. A i wykonanie niewiele do życzenia pozostawia (pominąwszy entery).
Cytat:
- Ja cię pieprzę!
- Dzięki, nie skorzystam.

Najlepsza kwestia w całym opowiadaniu, zdecydowanie!
Parę literówek znalazłam i kilka braków spacji, ale co tam ;p. Historia bardzo mi się podoba, a te dialogi Krzyśka z Robertem... Moje ulubione fragmenty.
Ale z tym pomysłem to powinnaś wygrać, oryginalny i zabawny, powtarzam. Tylko za krótko, ale ja zawsze mam po dobrych tekstach taki niedosyt ;p.
Serinka
Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Dolina Rivendell Strona Główna -> Opowiadania wszelkiej maści Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
subMildev free theme by spleen & Programosy
Regulamin