 |
Dolina Rivendell Twórczość Tolkiena
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Amarylis
Konserwator laski Sarumana
Dołączył: 18 Lip 2008
Posty: 331
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Valinor
|
Wysłany: Śro 1:55, 23 Gru 2009 Temat postu: Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia |
|
|
Gratuluje!
Teksty dotarły całe i zdrowe. Niestety dwie osoby wykruszyły się i została tylko czwórka, dlatego też wprowadzimy parę zmian. Przede wszystkim, aby nikt nie został poszkodowany wprowadziliśmy czwartą nagrodę - niespodziankę. Wybór nagród nie uległ zmianom. Zmieniliśmy też trochę system oceniania. O tym za chwilę. Albowiem teraz pragnę przedstawić naszego specjalnego gościa - moją siostrę, która pracuje w wydawnictwie Amber. Pomoże ona w ocenieniu prac.
A więc drogie uczestniczki - nie myślcie, że wraz z napisaniem tekstu skończyła się praca. Każdej z Was za chwile zostanie przydzielony tekst, który przypadnie Wam ocenić. Oczekujemy dokładnej, dogłębnej analizy.
Publika, czyli osoby nie biorące udziału w konkursie, wybierze i oceni tekst, który najbardziej przypadł danej osobie do gustu. Brane są pod uwagę tylko rzetelne komentarze. I tu mój apel - postarajcie się, od tego zależy kto jakie zajmie miejsce.
Termin upływa 28 grudnia.
Po tym czasie sugerując się waszymi ocenami, a także polegając na doświadczeniu mojej siostry, która również prace oceni, wyłonimy zwycięzcę.
A więc;
Lalaith - oceni tekst o bliźniakach,
Ariana - o Sauronie zaklętym w pierścieniu,
Tina Latawiec - o Boromirze,
Ireth - o Elrondzie.
Dobrej zabawy!
Ostatnio zmieniony przez Amarylis dnia Czw 0:46, 24 Gru 2009, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
 |
Amarylis
Konserwator laski Sarumana
Dołączył: 18 Lip 2008
Posty: 331
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Valinor
|
Wysłany: Czw 0:47, 24 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
Przeciwniczkom – za jęczenie, że się nie wyrobimy/nie mamy Wena/pomysłu/czasu. I za wszystko! Powodzenia!
Za mgłą
Jakiś poeta mógłby powiedzieć, że Boromir chciał pojechać do Rivendell aby ratować Śródziemie. Inny, że zrobił to, by wyrwać się spod czujnego spojrzenia ojca, jego wymagań i pretensji. Chyba żaden nie miałby racji.
(Gdy Boromir opuścił duszne mury Minas Tirith, odetchnął głęboko, pierwszy raz od wielu dni. Pozostawił za sobą ojca z jego oczekiwaniami, oskarżycielskie spojrzenie brata i pustkę, która tam panowała, mimo tłumu i gwaru wielkiego miasta. Odetchnął głęboko, czując na twarzy powiew zimnego wiatru. Koń galopował, jakby on też chciał jak najszybciej zniknąć z okolic Minas Tirith. Chmury powoli płynęły po niebie, nie zwracając uwagi na gwałtowne uczucia, tam na dole.)
Jeszcze jedną z przyczyn, które zdecydowały o jego przybyciu do Imladris, była chęć zobaczenia miecza – Narsila, który właśnie tam się znajdował. Ostrze, które unicestwiło wielkie zło, zagrażające całemu Śródziemiu, musiało znajdować się w odpowiednio dostojnym miejscu. Takim właśnie była dolina Rivendell – piękna, ukryta pośród gór i bezpieczna. Szczątki miecza będą miały tam wyjątkowo godne towarzystwo.
(Swój pierwszy miecz Boromir dostał o wiele wcześniej, niż oficjalnie został uznany za dorosłego. Miał wtedy – pamiętał dokładnie – piętnaście lat, trzy miesiące i dwanaście dni. Wcześniej pozwalano mu tylko bawić się drewnianymi mieczykami, więc posiadanie „dorosłego” miecza znaczyło nieodwołalny koniec dzieciństwa.
– Weź go i używaj z rozwagą – rzekł uroczyście ojciec, wręczając mu miecz. Faramir stał gdzieś z tyłu, rzucając w kierunku brata spojrzenia pełne zazdrości.)
No tak! Boromir mógł się tego spodziewać! Mógł się domyślić, że ten miecz nie będzie sobie leżał od tak... Ale że będzie go pilnował jakiś... jakiś Strażnik?
Komnata w której przechowywano Narsila była ciemna, więc na początku prawie nic nie widział. Musiał zamrugać, aby oczy przyzwyczaiły się do mroku. Dostrzegł posąg jakiejś postaci, chyba kobiecej, na rozpostartej sukni mającej miecz. Boromir podszedł do niego powoli, instynktownie starając się iść jak najciszej. Delikatnie ujął w dłoń rękojeść miecza, wraz z największym ocalałym fragmentem broni...
– Po tylu latach... Wciąż ostry – wyszeptał, gdy uszkodzone ostrze przecięło mu palec. Usłyszał za sobą jakiś szmer. Odwrócił się, by ujrzeć za sobą wysokiego, ciemnowłosego mężczyznę. Rozpoznał go – to o nim mówiono, że jest Strażnikiem i dziedzicem Isildura.
– Teraz jest niczym innym jak złamaną bronią! – wykrzyknął, rozwścieczony tym, że ktoś przerywa jego chwilę zadumy. Jego głos potoczył się echem po komnacie. Rzucił miecz za siebie i wyszedł, nie oglądając się. Strażnik stał gdzieś z tyłu nieruchomy, jak posągi królów z dawnych lat. Trzasnęły zamykane drzwi.
(Stare księgi mówiły, ale tylko do niektórych. Tylko niektórym opowiadały o pradawnej magii. Tylko niektórym opowiadały o dawnych czasach, o panowaniu Morgotha i innym Śródziemiu, które było i nie powróci. O panowaniu elfów nad ziemią, morzem i powietrzem; światem, o skarbach i przygodach, o rycerzach, Valarach, potędze i chwale. Tylko niektórzy potrafili tak je czytać, by dawne opowieści stawały im przed oczami, równie wyraźne jak to, co tu i teraz. Tylko niektórzy. Boromir do nich nie należał. To były tylko puste słowa...)
– Nieznajomi z dalekich równin, starzy przyjaciele... – powiedział Elrond, władca elfów Wysokiego Rodu, gdy na naradzie w Rivendell zebrali się przedstawiciele wszystkich ras Śródziemia. Każdy przyjechał tu po coś innego i każdy z nich miał inne oczekiwania. To los sprawił, że znaleźli się tu w tym samym czasie, w tym samym dniu i godzinie.
(W miarę oddalanie się od Minas Tirith robiło się coraz ładniej; zachodzące słońce barwiło niebo na różowo, pomarańczowo, fioletowo i granatowo; chmury nabrały atramentowej barwy. Smutki i troski zostawały coraz dalej, by w końcu zniknąć, bo teraz chodziło tylko o to, żeby jechać, żeby wiatr rozwiewał włosy i końską grzywę...)
– Zostaliście tu wezwani by odpowiedzieć na zagrożenie z Mordoru. Śródziemie stoi na krawędzi zniszczenia. Nikt nie zdoła przed nim uciec! Zjednoczymy się i zwyciężymy albo poniesiemy porażkę. Każda rasa jest powiązana ze swym losem - tym jednym przekleństwem. – Elrond powiódł wzrokiem po zgromadzonych, jakby chciał sprawdzić czy jego słowa wywarły na nich odpowiednie wrażenie.
(Gdy Boromir był młodym chłopcem, słowo Mordor, podsłuchane w wypowiadanych szeptem rozmowach, kojarzyły mu się z jakimś nieokreślonym, ogromnym zagrożeniem. Pewnego dnia kucharka na zamku zwymyślała go za coś – nie pamiętał już, co to było – i postraszyła go, że gdy będzie niegrzeczny, z Mordoru przyjdą orkowie i go zabiorą. Chłopczyk, przerażony, kilka nocy nie mógł zasnąć, upierając się, żeby świeca była zapalona. A gdy światło znikało, chował głowę w poduszkę, aby nie widzieć cienia Strasznego Orka.)
– Przynieś Pierścień, Frodo – rzekł Elrond do drobnego niziołka, siedzącego cicho i nie rzucającego się w oczy. Hobbit powoli podszedł do kamiennego stolika i położył na nim... Zwykły, złoty pierścień? Nie!
– A więc to prawda... – wyszeptał Boromir, błyszczącymi oczami wpatrując się w Pierścień. – To dar! Dar, który może przyczynić się do upadku Mordoru! Dlaczego by nie użyć Pierścienia? – spytał wszystkich obecnych. – Długo mój ojciec utrzymywał siły Mordoru z dala. Krwią naszych ludzi! – krzyknął z zapałem. – Po to, by wasze kraje były bezpieczne! "Niech Gondor powstrzymuje wroga!". Użyjmy Pierścienia przeciwko nim!
(Gdy Boromir podrósł często uciekał z ponurego i ciemnego zamku na dziedziniec albo i dalej, by przyglądać się żołnierzom stojącym na blankach i murach Wieży Czat. Oni już przyzwyczaili się do obecności chłopca, który zadawał miliony pytań na sekundę, ani na chwile nie przestając zachwycać się zbroją, mieczem lub tarczą. „Kiedyś i ty będziesz taką miał” – mówili mu niektórzy, widząc zapał w jego oczach. Wskazywali mu niedalekie Osgiliath, pokazywali, gdzie leży Ithilien, śmiali się razem z nim, gdy zaostrzonym patykiem walczył z wyimaginowanym przeciwnikiem. Ale czasem – poważniejąc – mówili, że wojna to nie znaczy „uciąć mieczem głowę orkom”. Mały Boromir tego nie rozumiał. O co innego może chodzić w wojnie, jak nie o pokonanie wroga?)
– Nie możesz go nosić! Nikt z nas nie może – rzekł ciemnowłosy mężczyzna, jeden ze Strażników. – Jedyny Pierścień może służyć tylko Sauronowi. Nie ma innego Pana!
– Co zwykły Strażnik może o tym wiedzieć? – wykrzyknął z gniewem Boromir, patrząc w jego twarz.
(Boromir nie lubił, gdy go nie słuchano. Gdy mówił: „Tato, pobawisz się ze mną? Chcę walczyć na miecze!”, a ojciec odpowiadał mu niewyraźnym mruknięciem, zaczytany w starej księdze, chłopiec czuł się ignorowany. „Tato, ale ja chcę...!” – odpowiadał rozczarowany, a potem odchodził bawić się sam.
Boromir nie lubił, gdy się z nim nie zgadzano. „A właśnie że to mnie mama bardziej lubi!” – mówił do brata, z zadowoleniem obserwując jego smutek. Ale gdy – co czasem się zdarzało – w oczach Faramira pojawiały się łzy, natychmiast starał się go pocieszyć. „Żartowałem” – mówił. – „Nie bądź taki naiwny, braciszku” – uśmiechał się do niego.)
– To nie jest zwykły Strażnik! – oburzył się na niego jasnowłosy elf; Legolas, syn władcy Mrocznej Puszczy. – To Aragorn! – powiedział nieco niejasno i zaraz dodał – Syn Arathorna! Jesteś mu winien poddaństwo. – Boromirowi zabrakło słów. Ten elf sugeruje, że syn Namiestnika powinien służyć jakiemuś... Wędrowcowi? Zwykłemu Strażnikowi?!
– Aragorn? – spytał, nie kryjąc kpiny w głosie. – To jest spadkobierca Isildura... – zaczął.
– I spadkobierca tronu w Gondorze! – Elf patrzył na niego z oburzeniem. Sam obiekt sporu, Aragorn, siedział spokojnie, zachowując kamienną twarz. Rzekł coś do elfa w jego języku, czego Boromir nie zrozumiał, ale elf usiadł i milczał, rzucając tylko spojrzenia spode łba na Boromira.
– Gondor nie ma króla. Gondor nie potrzebuje króla! – krzyknął Boromir, zadziwiając siebie samego dziwną zawziętością.
(– Kiedyś i ty zostaniesz władcą – rzekł pewnego dnia Denethor, gdy razem z Boromirem spacerował wokół Białego Drzewa. – To wielki zaszczyt, ale i wielka odpowiedzialność. Na twoich barkach będzie spoczywała odpowiedzialność za kraj i wszystkich jego mieszkańców.
Boromir również uważał, że to wielki zaszczyt. Chciał mieć władzę, być podziwianym i szanowanym. Ale gdzieś na dnie serca pamiętał słowa brata, wypowiedziane po jakiejś kłótni. Będziesz tylko władcą uschniętego drzewa i ludu pełnego trosk – mówił Faramir, patrząc na brata spod przymkniętych powiek. – I będziesz czekał na króla.)
– Aragorn ma rację – rzekł stary czarodziej, Gandalf, rozglądając się bacznie po zebranych. – Nie możemy Go użyć.
– Mamy tylko jeden wybór. Pierścień musi zostać zniszczony – dokończył Elrond. Wszyscy zamilkli poważnie, Boromir pokręcił głową z niedowierzaniem.
– Na co więc czekamy?! – krzyknął jeden z krasnoludów, wstając i unosząc topór. Zamachnął się nim i uderzył w Pierścień. Coś huknęło – wszyscy zasłonili oczy, a gdy je otworzyli, krasnolud leżał na ziemi, a jego topór – teraz już w kawałkach – znajdował się obok nienaruszonego Pierścienia.
– Pierścienia nie można zniszczyć, Gimli, synu Gloina, przez jakąkolwiek broń, którą tu posiadamy – powiedział Elrond z westchnieniem. – Pierścień został wytworzony w ogniach Orodruiny i tylko tam może zostać zniszczony. Musi zostać zabrany w głąb Mordoru i rzucony w ognistą czeluść, z której przyszedł! Jeden z was... Musi to zrobić.
(Boromir lubił, gdy mama przychodziła do niego wieczorem, by opowiadać bajki. To były opowieści o bohaterach – dzielnych rycerzach na białych rumakach, złych smokach i pięknych księżniczkach. I zawsze dobrze się kończyły. Nigdy nie działo się tak, że dzielny książę musiał zastanawiać się nad właściwą drogą – dosłowną i metaforyczną, nie musiał niszczyć czegoś, co pozwoliłoby mu ostatecznie zwyciężyć... W bajkach świat był prosty.)
Wszyscy zamilkli. Słowa Elronda brzmiały groźnie. Kto miałby podjąć się tak odpowiedzialnego zadania...?
– To nie takie proste: pójść do Mordoru – rzekł Boromir, przerywając ciszę. – Czarne Wrota, strzeżone nie tylko przez samych orków. Zło jest wszędzie dokoła, i nie śpi. Wielkie Oko rozgląda się czujnie. To surowe pustkowia; błotniste, pełne ognia, popiołu i pyłu, a powietrze, którym nie można oddychać, to trujące dymy. Nawet dziesięć tysięcy ludzi nie jest w stanie tego dokonać. To szaleństwo! – wykrzyknął, ściągając na siebie oburzone spojrzenia.
(Boromir widział kiedyś niewielką wioskę zniszczoną przez orków. A właściwie nie widział jej – nie pozostał po niej żaden ślad, prócz spalonej ziemi. Nawet trupy poległych odciągnięto gdzieś daleko, nie dając im szansy na godny pochówek. Z nagiej, czarnej ziemi sterczały tylko pokryte sadzą ocalałe fragmenty ścian, chyba jakimś cudem tylko przeoczone. Nad okolicą unosiło się krakanie kruków, zwabionych przedstawieniem.)
Słowa Boromira zadziałały na wszystkich zadziwiająco; gwałtownie powstano z krzeseł, a każdy miał gniew wypisany na twarzy.
– Nie usłyszałeś jeszcze wszystkiego, co Elrond ma do powiedzenia! – wykrzyknął Legolas. – Pierścień musi zostać zniszczony! – Jego słowa wywołały natychmiastowy odpowiedź Gimlego:
– Rozumiem, że to ty jesteś tym, który może tego dokonać? – wrzasnął z wściekłością.
– Jedna sprawa... Co się stanie, jeśli Sauron odzyska co do niego należy?! – powiedział Boromir, starając się przebić przez coraz głośniejsze głosy pozostałych.
– Zginę, nim zobaczę Pierścień w ręku elfa! – wykrzyknął Gimli, przesuwając dłoń w kierunku tkwiącego za pasem topora. Krzyków było coraz więcej i coraz trudniej było kogokolwiek usłyszeć. W całym hałasie można było usłyszeć tylko słowa krasnoluda: „Zginę, nim zobaczę Pierścień w ręku elfa!”.
(– Nie przepadam za elfami – rzekł pewnego dnia Denethor do syna. Boromir przygotowywał się na dłuższą przemowę, ale ojciec milczał.
– I co? – odważył się zapytać chłopiec.
– Elfy... Elfy znają się na magii. Ale na złej magii. Mogę rzucić na ciebie urok, a ty się nawet nie zorientujesz, jak będziesz im służył. – Westchnął. Zachodzące słońce rzucało ostry cień na jego oblicze, czyniąc twarz jeszcze straszą i straszniejszą. – Królowa elfów w Lorien... Wiesz, gdzie to jest, prawda? Ona jest najgorsza. Nie ufaj elfom, bo źle na tym wyjdziesz. – Denethor zamilkł, wpatrzony gdzieś w horyzont.)
Początkowo nikt nie usłyszał hobbita, który, z zaciśniętymi zębami, wstał z miejsca i wyszedł na środek.
– Jestem tym, który go weźmie! – rzekł niepewnie. – Wezmę go! – Pozostali powoli zaczynali się uspokajać, więc niziołek powtórzył, tym razem pewnie:
– Ja wezmę Pierścień do Mordoru. Chociaż – zawahał się – nie znam drogi...
– Pomogę ci ją znaleźć, Frodo Baggins – rzekł Gandalf, z wyraźnie widocznym wzruszeniem w oczach. – Tak długo, jak zamierzasz go nieść. – Położył mu dłoń na ramieniu. Teraz odezwał się Aragorn.
– Na moje życie lub śmierć – mogę cię ochraniać. I będę! – powiedział, spoglądając na niego uważnie. – Masz mój miecz! – Boromirowi mogło się wydawać, ale miał wrażenie, że w tym momencie Gandalf puścił oko do Elronda. Cóż, udało się – tworzy się drużyna...
– I mój łuk! – krzyknął Legolas.
– I mój topór! – dodał Gimli! Spojrzenia niektórych skierowały się na Boromira.
– Niesiesz w swych rękach los nas wszystkich, mój mały – powiedział on powoli. – Jeśli to, w rzeczy samej, Wysoka Rada – zdenerwowany oblizał wargi – to Gondor też się dołącza. – Podszedł do nich, teraz już spokojnie, a wszyscy inni patrzyli na nich z uwagą. A Elrond chyba z zadowoleniem...
(– Będę bohaterem! – krzyczał mały Boromir, wymachując drewnianym mieczykiem. Zebrani dookoła niego przyjaciele też ściskają w dłoniach jakieś imitacje broni. – Będziemy świetną drużyną i wszystkich złych możemy pokonać!)
– Pan Frodo nigdzie nie pójdzie beze mnie! – wykrzyknął nagle ktoś. Wszyscy odwrócili głowy w kierunku, z którego dochodził głos. Z pobliskich krzaków wybiegł okrągły hobbit i natychmiast podszedł do Froda.
– Nie... – rzekł z uśmiechem Elrond. – W rzeczy samej, ciężko was rozdzielić. Nawet tajna narada, na którą nie zostałeś zaproszony – powiedział z lekką naganą w głosie. W tym samym momencie zza kolumn wynurzyło się jeszcze dwóch hobbitów, z okrzykiem: „A my?!”. Elrond wyglądał na zdezorientowanego.
– My też idziemy! – Podbiegli do Froda i towarzyszy i stanęli obok nich.
– Tak czy inaczej, potrzebujecie inteligentnych ludzi – powiedział jeden z nich. – Do swojej misji... zadania... wyprawy!
– Cały ty, Pip – mruknął drugi.
– Dziewięciu towarzyszy... – rzekł Elrond z namysłem, mierząc ich uważnym spojrzeniem. – Niech i tak będzie! Jesteście Drużyną Pierścienia!
– Świetnie! Dokąd idziemy? – zapytał Pippin, jeden z hobbitów. Boromir westchnął cierpiętniczo.
(Gdy Boromir przyjechał do Rivendell, liście na drzewach nabierały barw pomarańczu i brązu. Kiedy rankiem mgła otulała wszystko białoszarą zasłoną, tylko gałęzie drzew wydawały się żywe; jak ogień, jak płomienie, śmiech i promienie słońca. I jak pióra w lotkach strzał orków... I jak krew.)
KONIEC
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Amarylis
Konserwator laski Sarumana
Dołączył: 18 Lip 2008
Posty: 331
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Valinor
|
Wysłany: Czw 0:48, 24 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
Przepraszam dziewczynki, że to jest tak beznadziejnie krótkie i nie na temat. Mea culpa, powinnam zabrać się za to miesiąc temu. Wybaczcie.
Dedykowane Fayerce. Kwiatku, wracaj do nas!
Opowieść znad łąk
Łąki Valinoru nigdy nie były dla niej piękniejsze. Miała przy sobie ukochanego męża, rodziców i synów. Brakowało tylko córki, lecz świadomość, że jest ona szczęśliwa, napełniała serce matki radością, choć nie pozbawioną goryczy.
Pierwsze lata spędzone z Elrondem zostały poświęcone tylko na wspominanie wspólnie spędzonych chwil. Kolejne dziesięciolecia zajęły opowieści o jej życiu w Amanie, a dopiero potem Celebríana usłyszała historię Wojny o Pierścień…
~*~
Trwało to wiele dni. Spacery po ogrodach sprzyjały snuciu nici opowiadań. Długie godziny trwał monolog Elronda, z rzadka tylko przerywany wtrąceniami elfki. Interesowało ją wszystko – dorastanie małego Estela, wyprawy bliźniaków, Gilraena, miłość Arweny i Aragorna. Zwłaszcza to ją ciekawiło, wszak która matka nie chciałabym znać ukochanego córki? Chłonęła każdy szczegół związany ze związkiem swego dziecka. Tak bardzo pragnęła być tam wtedy, jednak wiedziała, że nie jest to możliwe. Prosta Droga wiedzie tylko w jedną stronę. Zresztą, po raz kolejny żyć w strachu przed orkami, bać się o synów, którzy zaciekle tępią te plugawe istoty, troskać się o Rivendell… To dla niej zbyt trudne.
Pewnego ranka Elrond zaczął opowieść o hobbitach. Śmiała się serdecznie, gdy mówił o sprytnym Bilbie Bagginsie i krasnoludach. Przestraszyła się, gdy streszczał historię o ataku na Wichrowym Czubie. Rozczulała się nad Merry’m i Pippinem, i nad Samem.
Następny świt zaś przyniósł relację z narady w Rivendell. Celebríana siedziała na ławeczce w ogrodzie, przysłuchując się słowom męża. Opowiadał ze zmarszczonym czołem, przypominając sobie poszczególne chwile spotkania.
- Było to 25 października. Przedstawiciele niemal wszystkich ludów Śródziemia pojawili się w Rivendell jednocześnie, bez jakiegokolwiek wezwania. Każdy miał jednak powód. Boromir z Minas Tirith przybył, by wyjaśnić sen dręczący jego i brata. Legolas, syn Thranduila oznajmił, iż Gollum uciekł z Zielonego Dworu. Glóin z Gimlim przyjechali spod Samotnej Góry, by poinformować nas o wysłanniku Saurona. Z Szarych Nabrzeży przybył Galdor od Círdana. Nie sądzisz, że był to niezwykle jasny znak? Nareszcie nadszedł czas, by zadecydować, jak zakończyć sprawę Pierścienia. Pora była ku temu korzystna, wszak sam Jedyny znalazł się w Imladris.
- Dzięki temu niziołkowi, prawda? – wtrąciła elfka.
- Tak, to Frodo z przyjaciółmi i Aragornem dostarczyli go tutaj – Elrond uśmiechnął się ciepło do żony. – Zebraliśmy się na jednym z tarasów. Nie było ani Sama, ani Meriadoka, ani Pippina. Hobbitów reprezentował Frodo. On też ujawnił Pierścień. Każdy miał wątpliwości, każdy słyszał głos Jedynego. Już sam początek narady okazał się niepowodzeniem. Syn Gondoru wyciągnął rękę, by użyć tego przeklętego Pierścienia do walki z Sauronem! – uniósł się elf. Zamilkł na chwilę, a potem już spokojniej zaczął mówić – Wtedy Gandalf uczynił coś, czego nikt nigdy wcześniej nie odważył się zrobić. Coś, czego nawet ja się bałem.
Niebo pociemniało, wszędzie rozlegały się gromy. Przebijał się przez nie głos Gandalfa, wypowiadającego inskrypcję wyrytą na Zgubie Isildura. Słyszeliśmy też pogłos, jakby sam Nieprzyjaciel mówił swe zaklęcie: „ Ash nazg durbatulûk, ash nazg gimbatul, ash nazg thrakatulûk agh burzum-ishi krimpatul!”
Widziałem przerażenie i ból w oczach tych istot. Ja sam okazałem słabość, ugiąłem się przed bólem. Potem Boromir chciał użyć Pierścienia jako broni przeciwko Nieprzyjacielowi. Opowiadał o poświęceniu swojego narodu, broniącego Zachodu przed Sauronem. Pożądał Jedynego, by władać i walczyć. Głupiec! Czyż nie wiedział, że Pierścień służy tylko jednemu władcy? – wzburzył się Elrond. – Aragorn zaprotestował przeciwko takiemu obrotowi sprawy. Gondorczyk zakpił z niego, poddając w wątpliwość doświadczenie Strażnika. Legolas z Mrocznej Puszczy stanął w obronie Obieżyświata, ujawniając jego tożsamość, ale na Boromirze nie zrobiło to wrażenia. Ba, zmienił jeszcze swe nastawienie do Aragorna. Czy sprawy nie mogły się gorzej potoczyć? – zapytał się elf, nie oczekując odpowiedzi. Przysiadł na ławce. Minęło już tak wiele lat, a on nadal pamiętał każde słowo, każdy szept, każdą myśl, która istniała w głowach uczestników narady.
Celebríana przysiadła obok męża i złapała go za rękę. Ten niepozorny gest sprawił, że z ust elfa popłynęły kolejne słowa.
- Gimli, szalony Gimli targnął się z toporem na Pierścień. Tak wiele wydarzyło się w ułamku sekundy. Topór prysł, Gimli upadł, a Frodo zobaczył Oko Nieprzyjaciela. Kiedy usłyszeli, że jeden z nich musi zniszczyć Pierścień w ogniu Góry Przeznaczenia, pobledli. Rozumiałem ich tak dobrze, nie wiem, czy sam byłbym w stanie to zrobić. Bezsilność, jaką nosili w sercu, dała o sobie znać. Znów wybuchła kłótnia, zapoczątkowana przez Boromira. On był swego rodzaju kością niezgodny.
Wiesz, moje serce? Chciałem się histerycznie roześmiać. Te bezpodstawne oskarżenia, te śmieszne zarzuty… Krasnoludy twierdziły, że elfy nie są godne zniszczyć Pierścienia. Legolas i reszta poselstwa nie pozostawała im dłużna. I tak od słowa do słowa doszło do sporów na tle rasowym. Kłócili się o to, czy elfy są godne zaufania. Później wmieszał się Gandalf, próbując ich uspokoić. Ale kogóż obchodził czarodziej, który plótł coś o Sauronie? Przecież to nic wielkiego, tylko nasz główny wróg – ironizował elf. - Nikt nie zwracał uwagi na hobbita, którego prześladował głos Saurona, wypowiadającego Czarne Zaklęcie.
Serce mi zamarło, gdy Frodo zadeklarował się, że to on zaniesie Pierścień. Poświęcił się dla czegoś, co było niemal nierealne. Widziałem determinację w jego oczach. Chciał to zrobić, nie wiedząc jak. Ironia losu, nie sądzisz? Mała istota, wzrostu dziecka, uspokoiła tłum dorosłych mężczyzn, spierających się o błahostki. Poczułem ból Gandalfa, niedowierzanie Boromira, lekceważenie Gimlego.
- Och, Elrondzie – Celebríana położyła dłoń na policzku męża i pogłaskała go. Chciała pokazać mu, że jest przy nim.
Elf uśmiechnął się i przygarnął żonę do swego boku. Tak bardzo był jej wdzięczny, że trwała przy nim, że słuchała go. Tę rozmowę traktował jako swego rodzaju spowiedź. Miał wyrzuty sumienia. Przecież mógł się nie zgodzić, mógł nie pozwolić na to, by Frodo stał się Powiernikiem Pierścienia. Zawsze znalazłby się ktoś, kto potrafiłby zniszczyć Jedynego. Wtedy młodszy Baggins wiódłby sobie dostatnie życie porządnego hobbita, zamiast błąkać się po pustkowiach Śródziemia. Może udałoby się zapobiec zniszczeniu Shire, którego dokonał Saruman?
- O czym myślisz? – zapytała elfka.
- Jak mogłoby się potoczyć życie Froda, gdyby na naradzie to ktoś inny przyjąłby na siebie brzemię Pierścienia – odpowiedział zadumany.
- Nie ma sensu myśleć o rzeczach, które nie mają prawa bytu. Obaj Bagginsowie są teraz szczęśliwi. Frodo ma przy sobie Sama, Bilbo ma wielu słuchaczy, którzy chcą znać jego przygody. Czegóż im więcej potrzeba, by się radować?
- Masz rację, ale czuję się trochę nie w porządku wobec nich. Przecież mogłem zaprotestować, a Gandalf by mnie poparł. Nie widziałaś jego oczu, gdy Frodo powiedział, że chce iść. Było tam tak wiele smutku…
Skoro jednak zgodziłem się, czarodziej zadeklarował swą pomoc. Po nim Aragorn ofiarował swój miecz, Legolas łuk, a Gimli topór. Wtedy Gandalf posłał mi smutny uśmiech, mówiący „Ta szaleńcza wyprawa ma jeszcze nadzieję”. Nawet Boromir dołączył do tej grupki.
I wtedy stało się coś nieoczekiwanego. Zza krzewów wybiegł Samwise, krzycząc, że „Pan Frodo bez niego nie pójdzie”. Niewiele brakowało, a wybuchnąłbym śmiechem. Zresztą wielu miało na to ochotę. A potem wyskoczyli Pippin i Merry. Obaj z buńczucznymi minami wyrazili dość stanowczo, że również wybierają się w tą podróż – roześmiał się Elrond. – Do tej pory mam przed oczami ich komiczną rozmowę. „Poza tym, potrzebujecie ludzi z olejem w głowie na tej… misji. Wyprawie. Tej rzeczy”, powiedział Tuk z niezwykle poważną miną. „W takim razie, to ciebie wyklucza, Pip”, odpowiedział Merry.
Celebríana zaczęła się śmiać, a mąż po chwili jej zawtórował.
- Żałuję, że ich nie poznałam. Musieli stanowić doprawdy prześmieszną parę – rzekła kobieta, ocierając łzę.
- O tak, moje serce. Jednak mimo talentu komicznego i bezmyślności, jaką często wykazywali, obydwaj byli niezwykle dzielni i odważni. Stali się bohaterami. Merry ugodził Króla Czarnoksiężnika. Ale to inna historia.
- To trochę groteskowe, nie sądzisz? Istoty tak niewielkie dokonują czynów wspanialszych niż wielu od nich większych – zauważyła elfka.
- Dzięki niziołkom przekonałem się, że nie należy oceniać ludzi po wyglądzie. Ale chwilami są naprawdę głupiutkimi stworzeniami. Potrafią zniszczyć najbardziej podniosły moment. Gdy nazwałem dziewiątkę wybrańców Drużyną Pierścienia, Pippin z szerokim uśmiechem zapytał, gdzie tak właściwie się wybierają.
Przez kilka minut siedzieli w ciszy, wpatrując się w nieokreślony punkt na horyzoncie. W tej jednej chwili przeszłość, teraźniejszość i przyszłość stały się jednym. Oboje wspominali, oboje żałowali, oboje cieszyli się z bycia razem, oboje tęsknili.
Celebríana myślała o opowieści męża. Odczuwała jego przeżycia dwa razy mocniej niż on, chłonęła jego historię całą sobą. Poznała Froda od zupełnie innej strony niż do tej pory. Wcześniej jawił się jej jako beztroski, choć mający skłonności do melancholii hobbit. Teraz poznała go dogłębniej i zrozumiała. Jego brzemię było cięższe niż rany jej zadane. On zmierzył się z samym Nieprzyjacielem, ona tylko z jego żołdakami. Z Froda przeniosła swe myśli na Elronda. Mogła opowiedzieć o jego odczuciach z narady więcej niż on sam. Gdy mówił o Boromirze, na twarzy męża pojawiał się grymas niezadowolenia, gdy mówił o Gandalfie, w jego oczach migotały iskierki śmiechu. O hobbitach wyrażał się z sympatią i wyraźnym przywiązaniem, ale na dźwięk imienia Frodo martwiał, a w jego głosie słychać było troskę i wyrzuty sumienia. Na myśl o Aragornie marszczył czoło, jakby się nad czymś zastanawiał. Teraz jego oczy zasnute były delikatną mgłą, co znaczyło, że myślał o Śródziemiu i dzieciach tam pozostawionych.
Elfka wstała z ławeczki i pociągnęła męża za sobą.
- Daj spokój wspomnieniom. Teraz liczy się teraźniejszość, a nie przeszłość.
Pan Rivendell posłusznie wstał. Rozchmurzył się i ciepło uśmiechnął do żony.
To było szczęście.
~*~
Nie mówili już nic. Spacerowali tylko pod rozgwieżdżonym niebem, trzymając się za ręce. Słowa nie były im potrzebne. Znali już swoje historie, swoje myśli, swoje przeżycia. Teraz została im radość z bycia razem, oczekiwanie na synów, tęsknota za córką.
Ciszę przerwał okrzyk z portu.
- Statek! Statek o białych żaglach!
Para spojrzała po sobie. W ich oczach zapłonęła nadzieja. Czy to możliwe, że Dan i Ro już przypłynęli? Pełni niepewności pospieszyli do przystani. Czekali przy nabrzeżu ze zniecierpliwieniem. Pierwszy na trapie pojawił się krasnolud. Wszyscy obecni w porcie zdumieli się. Tuż za nim szedł blond włosy elf, trzymając krasnoluda za ramię w geście pełnym czułości*. Po chwili na ląd zeszły jeszcze dwie osoby. Dwaj elfowie w szarych opończach niemal sfrunęli z trapu.
W tym momencie na przystani pojawiła się Galadriela z Celebornem. Jej głos niósł się po wodzie:
- Witaj Gimli, synu Glóina! Została ci udzielona łaska zamieszkania w Nieśmiertelnych Krainach! Witaj i ty, Legolasie, Liściu Zielony! Witajcie i wy, moi wnukowie!
Wywołani pokłonili się przed dostojną parą, lecz Elladan i Elrohir zaraz podeszli do rodziców.
- Dan… Ro… - wzruszona Celebríana dotykała twarzy synów jak niewidoma, pragnąca rozpoznać swych bliskich. – Nareszcie jesteśmy w domu.
*Przepraaaszam, nie mogłam się powstrzymać. Bycie slashynką czarodziejką zobowiązuje, nee?
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Amarylis
Konserwator laski Sarumana
Dołączył: 18 Lip 2008
Posty: 331
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Valinor
|
Wysłany: Czw 0:50, 24 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
O wiele za krótkie, wiem. Przepraszam, nie podołałam.
Powietrze było przesycone napięciem. Wyraźnie można było wyczuć niepokój, ale też zainteresowanie zebranych. Na ustawionych w krąg krzesłach tłoczyli się przedstawiciele większości ras i narodów Śródziemia. Obok siebie siedzieli elfowie i krasnoludy, ludzie i niziołki. A wszyscy oni zgromadzili się tam z jednego, istotnego dla nich powodu. Mojego powodu.
Elrond, który jako władca Rivendell najwyraźniej poczuwał się do rozpoczęcia narady, powstał ze swojego fotela. Milczał przez moment, przyglądając się czujnie wszystkim zebranym.
- Nieznajomi z daleka! Starzy przyjaciele! – odezwał się w końcu. – Wezwano was tu, abyście przeciwstawili się groźbie Mordoru. Śródziemiu grozi zagłada, nikogo nie ominie. Możecie się zjednoczyć lub ulec. Nad wszystkimi rasami wisi jedno fatum. Przynieś Pierścień, Frodo – poprosił, zakończywszy niezbyt składną przemowę. Gestem wskazał kamienny stolik umieszczony po środku sali. O tak… To było odpowiednie miejsce. Centralne, godne szacunku.
Niemal natychmiast poczułem na sobie spojrzenia wszystkich zebranych. Wyczuwałem też ich emocje – lęk, szacunek… Słusznie. Tak właśnie powinni się zachowywać. Jednak od kilku osób emanowało jedynie skupienie, chłodne opanowanie. I niechęć… Zepchnąłem tę obserwację na margines myśli.
- A więc to prawda – rozległa się głos. Zlokalizowałem jego źródło – dość młodego człowieka, z którego twarzy można było wyczytać upór i dumę. A także fascynację, olbrzymią fascynację. Od razu do mnie dotarło, że właśnie kogoś takiego potrzebowałem. Natrafienie na niego było wyjątkowo szczęśliwym zrządzeniem losu. Otwierało naprawdę wiele możliwości. Klasnąłbym pewnie z aprobatą w dłonie, ale forma Pierścienia nie sprzyjała tego typu gestom.
- Przeznaczenie ludzi. To dar – powiedział cicho mężczyzna, kręcąc głową. Zrobił krótką pauzę, po czym ciągnął dalej, wstając z krzesła:
- Dar dla wrogów Mordoru. Wykorzystajmy go! – zaproponował, niemal zażądał zdecydowanym głosem. Spacerował wewnątrz okręgu, przechodząc od jednego z uczestników narady do drugiego. Urodzony polityk po prostu.
- Mój ojciec, Namiestnik Gondoru, długo trzymał siły Mordoru w szachu. Krew naszych braci długo zapewniała bezpieczeństwo waszym ziemiom. Dajcie nam broń wroga – użyjemy jej przeciwko niemu! – kontynuował swoją przemowę. Wspaniały pomysł! Przynajmniej pierwsza jego część, bo druga nie miała szans powodzenia.
Wiedziałem niestety, że tak łatwo być nie może. Nigdy nie zgodziliby się na ten plan, zdawali sobie sprawę z jego nierealności. Lecz to był już krok we właściwym kierunku, prawda?
- Nie posłucha żadnego z nas! – odezwał się przewidziany głos protestu. - Pierścień zna tylko jednego pana – Saurona.
Słuszna uwaga. Kto był jej autorem? Chyba spokojny, ciemnowłosy mężczyzna, na którym spoczął wzrok twórcy jakże korzystnej dla mnie propozycji. Spojrzenie było wrogie, chyba trochę pogardliwe. Nie zostało jednak odwzajemnione.
- Co strażnik może o tym wiedzieć?
- To nie byle strażnik! – zaprotestował jeden z elfów, zrywając się na równe nogi. – To Aragorn, syn Arathorna. Jesteś mu winien posłuszeństwo! – wykrzyknął ze wzburzeniem. Muszę przyznać, że trochę zbił mnie z tropu tym stwierdzeniem. Mężczyzna, do którego było adresowane, również wyglądał na zdziwionego.
- Aragorn? Następca Isildura? – upewnił się. W jego oczach pojawiło się coś nowego. Zaintrygowanie? Zaniepokojenie? Może odrobina szacunku, pomieszana z wyraźnym zdystansowaniem… W każdym razie jego złość wyraźnie opadła. Niedobrze.
- Następca tronu Gondoru – zaznaczył zdecydowanym tonem elf. On nadal wyglądał na zdenerwowanego.
- Usiądź, Legolasie – wymruczał po elficku Aragorn, unosząc uspokajająco dłoń. Elf usłuchał, choć oczy nadal mu płonęły. Jego oponent również ruszył w stronę swojego krzesła.
- Gondor nie ma króla. Nie potrzebujemy go – oświadczył oziębłym tonem. Czułem, że w jego sercu znowu rozgorzał ogień. Cudownie. Nienawiść daje pozornie siłę, ale też osłabia. Ludzie stają się mnie odporni na różne wpływy. Na przykład na moje.
- Aragorn ma rację. Nie możemy go użyć – przerwał drżącą od emocji ciszę ten, który kazał nazywać się Gandalfem. Prawie wszyscy zebrani wyglądali, jakby mieli ochotę pokiwać z zakłopotaniem głowami. Nie odezwali się jednak. Jedynie Elrond powstał z miejsca, by odezwać się ponownie.
- Jest tylko jedno wyjście. Pierścień trzeba zniszczyć – oświadczył. Spojrzenia wszystkich przybyłych znowu skierowały się na mnie. Dominowały w nich lęk i niepewność. Tak… Patrzcie i bójcie się. Macie czego!
To znaczy… Co on powiedział?!
Moje myśli wyjątkowo późno zareagowały na dostarczoną informację. Oczywiście spodziewałem się, że to w końcu padnie. Ba! Przecież taka była właśnie jedna z możliwości branych przeze mnie pod uwagę. Wyrusza samotny bohater do Mordoru, a później przepada w niewyjaśnionych okolicznościach. Może w garnku orków, choć to akurat nieistotne. Najważniejsze, że miałbym zapewnioną łatwą i bezpieczną podróż.
A jednak stwierdzenie władcy Rivendell zabrzmiało nieprzyjemnie. Trzeba było od razu tak zdecydowanie, tak bezwzględnie? Zniszczyć. Cóż za okropne słowo! Przynajmniej wtedy, gdy odnosi się do mnie.
- Więc na co czekamy? – zapytał nagle jeden z krasnoludów, wstając. Złapał za topór i szybkim krokiem ruszył w moją stronę. Próba sił, co? Dobrze, jak sobie życzy. Ja mogę zademonstrować cząstkę swej potęgi. Co on może pokazać w zamian? Nic.
Zamachnął się. Odłamki ostrza posypały się z brzdękiem, tworząc na stoliku i podłodze fantazyjną kompozycję. Właściciel topora przeleciał w powietrzu spory kawałek i upadł na podłogę. Wywołało to chyba lekkie poruszenie wśród zebranych. Świetnie. Niech widzą, z kim zadzierają.
Pomyślałem, że warto przy okazji wysłać porozumiewawczy sygnał do mojego powiernika. Nie, porozumiewawczy to złe słowo. Chyba bardziej ostrzegawczy. Coś jak „Tu jestem”. Nie zwlekałem długo z wprowadzeniem tego pomysłu w życie. Niziołek wyraźnie to odczuł. Złapał się aż za czoło z cichym jękiem.
Zastanawiałem się zawsze, jak on to odbiera. Widzi na pewno Oko. Ale co słyszy? Podejrzewam, że brzmi to podobnie do „Ghhhaaa!”. Nie byłby to w pełni zadowalający mnie dźwięk, ale niestety nie miałem na to większego wpływu.
- Gimli, synu Gloina, zniszczenie Pierścienia przerasta nasze możliwości – rzekł Elrond. W tej kwestii zgadzałem się z nim zupełnie. Śmiały krasnolud gramolił się tymczasem z ziemi.
- Ukuto go w ogniu Góry Przeznaczenia i tylko tam będzie unicestwiony. Trzeba zanieść go do Mordoru i cisnąć w płomienie, z których powstał. Jeden z was musi się tego podjąć – dodał pan Rivendell. Spotkało się to z ostrym protestem syna Namiestnika Gondoru. Nie był już rozzłoszczony. Wyglądał raczej na skonsternowanego. Albo tak, jakby czuł politowanie dla wszystkich wokoło.
- Nie można tak po prostu wejść do Mordoru. Jego czarnych bram nie strzegą tylko orkowie. Czai się tam zło, które nie śpi, a Wielkie Oko trwa na straży. To jałowe pustkowie pełne ognia, popiołu i pyłu. Powietrze to zatrute opary. I dziesięciotysięczna armia nic nie wskóra. To szaleństwo – powiedział, kręcąc głową. Ach! Jaki piękny opis! Może wyrażałem zbyt wielki zachwyt dla słów jakiegoś nic nieznaczącego człowieka, ale naprawdę to były celne uwagi. Poza tym tak przyjemnie jest słuchać, o tym wszystkim, co do mnie należy…
- Nie słyszałeś Elronda? Trzeba zniszczyć Pierścień! – rozległ się oburzony okrzyk. To znowu tamten elf, Legolas, poderwał się z krzesła.
- Czujesz się do tego powołany? – zapytał zaczepnie Gimli, który najwyraźniej już całkiem doszedł do siebie.
- A jeśli się nie uda? Sauron odzyska Pierścień! – Gondorczyk z uporem drążył temat. Poinformowałbym go może o tym, że słowo „jeśli” powinno zostać zastąpione przez „na pewno”, ale po pierwsze nie miałem jak, a po drugie nie należy wytrącać sobie z ręki tak użytecznego do wypełnienia swoich planów narzędzia. Z metaforycznej ręki oczywiście.
- Wolę zginąć niż oddać Pierścień elfowi! – zawołał Gimli, wstając. – Nie można ufać elfom!
Miał całkowitą rację. Ja również im nie ufałem.
I wtedy właśnie wybuchło straszliwe zamieszanie. Prawie wszyscy uczestnicy narady zerwali się ze swoich miejsc, zaczęli krzyczeć na siebie nawzajem. Niektórzy prawie skakali sobie do gardeł. A o co cała ta awantura? O mnie. Miałem ochotę zamruczeć z zadowolenia, ale w ostatniej chwili powstrzymałem się od realizacji tej durnej zachcianki.
Uwielbiam kłótnie. Naprawdę. Jest w nich coś fascynującego, pociągającego. Jakiś dynamizm… I dużo nienawiści. Ładnie to brzmi, prawda? Ale nie do końca o to chodzi. Po prostu zamieszanie wokół mnie zazwyczaj przynosi ze sobą wiele korzyści.
Gandalf, który dotąd przypatrywał się cierpliwie całej scenie, również powstał i włączył się do dyskusji. Próbował przywołać zebranych do porządku, uspokoić ich jakoś. Niezbyt mu to jednak wychodziło. Z jego okrzyków wyłapałem jakże słuszny fragment:
- Wy się kłócicie, a Sauron rośnie w siłę. Zniszczy nas wszystkich!
Skoro o sile mowa, czas pchnąć wydarzenia do przodu. Złapałem ponownie kontakt z niziołkiem. Stawiał przez chwilę nieporadny opór, ale w końcu uległ.
- Ja to zrobię – ogłosił cicho, a zobaczywszy, że nikt nie zwrócił na niego uwagi, podszedł bliżej i nadał swojemu głosowi bardziej zdecydowany ton. – Ja to zrobię! – zawołał, a wszyscy natychmiast umilkli. Skierowali na niego spojrzenia pełne przeróżnych emocji. Gandalf zamknął oczy. Na twarzy malowała mu się rezygnacja. Ha! I dobrze, wreszcie się nauczy, że to nie on o wszystkim decyduje.
- Zaniosę Pierścień do Mordoru – rzekł znowu niziołek. – Chociaż nie znam drogi.
Spokojnie, ja mu już ją wskaże. Uśmiechnąłem się w duchu. Nienajgorsza opcja – słaby, mały hobbit. A droga daleka, oj daleka…
- Pomogę ci dźwigać to brzemię, dopóki spoczywa na twoich barkach – rzekł nagle Gandalf, podchodząc i kładąc dłoń na ramieniu niziołka. Mój entuzjazm osłabił się gwałtownie. Czyli jednak nie będzie tak łatwo.
- Jeśli żyjąc lub ginąc, zdołam cię ocalić, zrobię to – oświadczył Aragorn, wstając. Podszedł i uklęknął przed hobbitem. Niedobrze, bardzo niedobrze. Musiałem przyznać, że to nie był słaby człowiek.
- Masz mój miecz – dodał.
- I mój łuk – stwierdził Legolas. Nie lubię elfów. Wspominałem już o tym? Gimli
również się zbliżył.
- I mój topór.
Roztrzaskany…
- Nasz los jest w twoich rękach. Skoro taka jest wola rady, Gondor ją wesprze – oświadczył Gondorczyk, postępując o krok w ich stronę. Nie wzbudzało to mojego protestu. Być może warto mieć tego człowieka na podorędziu.
- Ej! – rozległ się pisk, a zza rośliny w rogu pomieszczenia wyskoczył kolejny hobbit. – Beze mnie nie pójdzie! – ogłosił buntowniczo. A kogo to obchodzi? Bynajmniej nie mnie. To raczej nie będzie istotny element tej wyprawy.
- Widzę, że trudno was rozdzielić, mimo że to jego, a nie ciebie, wezwano na tajną naradę – powiedział Elrond. Uśmiech błąkał się mu na ustach. Nie rozumiałem tego. Nad czym się tu rozczulać?
Nagle zza kolumn przy drzwiach wypadli dwaj kolejni hobbici. Znowu. To się robiło nużące. Chociaż muszę przyznać, ze mina Elronda była warta zobaczenia. Wyglądał, jakby go zamurowało.
- My też pójdziemy. Albo wsadźcie nas do worka – zażyczył sobie jeden z niziołków. - Przyda się ktoś rozumny podczas tej… misji… wyprawy… tego czegoś – dodał. Na twarzy Gandalf zagościł wyraz podobny do tego, który malował się wcześniej na obliczu władcy Rivendell.
- Czyli ty odpadasz – zwrócił uprzejmie uwagę milczący dotąd hobbit swojemu towarzyszowi. Spodobało mi się to stwierdzenie. Tak po prostu.
Elrond tymczasem namyślał się nad czymś głęboko. W końcu zabrał ponownie głos.
- Dziewięciu piechurów… Niech tak będzie. Tworzycie Drużynę Pierścienia! – rzekł uroczyście. Cóż za oryginalna nazwa! Chociaż był w niej pewien sens. Drużyna Pierścienia. Moja drużyna.
Byłem lekko zirytowany. Nie wszystko poszło dokładnie po mojej myśli. Podróż prosto do Mordoru będzie, owszem, łatwa i bezpieczna. Tylko wokoło będzie trochę zbyt wiele przeszkód. Nie mogli wysłać samego niziołka?! Trudno. Będę musiał jakoś sobie poradzić. Na pewno zdołam to zrobić.
Z zadumy wyrwał mnie głos:
- Wspaniale! A dokąd idziemy?
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Amarylis
Konserwator laski Sarumana
Dołączył: 18 Lip 2008
Posty: 331
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Valinor
|
Wysłany: Czw 0:51, 24 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
Dedykowane wam wszystkim z najserdeczniejszymi życzeniami. Wesołych Świąt, dziewczyny!
Narada
Wieść o naradzie przywitała ich zaraz po powrocie ze zwiadu. Bracia nie zdążyli jeszcze rozkulbaczyć koni, gdy nadszedł Aragorn, spragniony najświeższych wieści. Wypytywał ich szczegółowo o sytuację na szlaku, którym jechali. Gdy spytali o powód niezwykłej jak na Strażnika niecierpliwości, Aragorn opowiedział im o wszystkim; o spotkaniu z hobbitami w gospodzie i o pełnej lęku nocy, o niepewnej podróży przez pustkowia, o koszmarnych godzinach na Wichrowym Czubie i szaleńczym biegu do brodu. To, co przemilczał, wyczytali z jego oczu; obawę, lęk przed upływającym czasem, który działał na ich niekorzyść, poczucie odpowiedzialności za życie hobbitów… Zbyt dobrze go znali, by mogły im umknąć takie drobiazgi. Cała opowieść, wysłuchana przy oporządzaniu wierzchowców, obudziła w nich ciekawość. Znali tę część historii Pierścienia, w której uczestniczył ich ojciec, lecz teraz będą mieli okazję poznać ją w całości, dlatego też oczekiwali z niecierpliwością jutrzejszej narady. W stajni zauważyli krzepkie kuce, na jakich zwykły podróżować krasnoludy. Więc i oni przybyli… Zapowiadało się interesująco.
Poranek był ciepły i słoneczny, dlatego Elrond zdecydował, że narada odbędzie się na świeżym powietrzu. Zaraz też skoro świt ustawiono z jego polecenia krzesła w półokrąg, tak, by każdy mógł widzieć pozostałych uczestników. Naprzeciw znalazł się fotel dla pana Rivendell oraz dwa dla jego synów. To właśnie Elrond jako pierwszy zjawił się wraz synami, którzy zajęli swe miejsca po obu stronach ojca, Elladan po prawej, Elrohir po lewej. W milczeniu czekali na pozostałych uczestników narady. Gdy spoglądali na siebie, wiedzieli, że myślą o tym samym. O dziwnej prośbie ojca: nie angażujcie się w nic. Co to miało oznaczać? W co niby mieli się nie angażować? I dlaczego?
Uwagę Elrohira przykuł Gandalf. Czarodziej wyglądał starzej niż wtedy, gdy go ostatnio widział. Tuż za nim stąpała niepewnie niewielka postać. Więc to jest ten niziołek, pomyślał młodszy syn Elronda, dyskretnie, lecz uważnie przyglądając się Frodowi, który zajął miejsce niemal naprzeciw niego. Dostrzegał jego blade oblicze i mógł odczytać obawy, jakie zalały serce hobbista. Przede wszystkim zaś nie mógł nie zauważyć cienia, który naznaczył myśli Froda. Ciężkie brzemię dźwigałeś aż do Rivendell, pomyślał elf. Ciężkie dla każdego z nas. Elrohir wciąż wyczuwał nikłą aurę uzdrowicielskiej magii ojca, choć hobbit był już w zasadzie zdrowy. Słyszał od Aragorna, a i bez tego był w stanie się domyślić, ile wysiłku kosztowało to Elronda. Tym bardziej więc cieszył go widok niziołka w dobrej formie, choć wiedział, że Frodo długo jeszcze będzie odczuwał skutki zranienia ostrzem Morgulu.
Frodo na pierwszy rzut oka zdawał się być zupełnie inny niż jego wuj. Milczący, poważny, sprawiał wrażenie zastraszonego i niepewnego swej sytuacji, czym kompletnie nie przypominał wesołego i pewnego siebie Bilba. Starszy hobbit, którego Elrohir zdołał nieco poznać przez ostatnich kilkanaście lat, zawsze był bardzo towarzyski, a gdy raz zaczęło się z nim rozmowę, ciężko było przestać. Natomiast jego siostrzeniec trzymał się na uboczu, jakby krępowało go większe towarzystwo. A jednak musieli mieć coś wspólnego, Elrohir był tego pewien. Gdyby tak nie było, Frodo prawdopodobnie nie przestąpiłby progu własnego domu i nie wyruszyłby w tak długą i niebezpieczną podróż.
Miejsca obok niziołka i Gandalfa zajęli elfowie z Mrocznej Puszczy, wysłannicy króla Thranduila. Elladan skinął im głową na powitanie; większość z nich znał z widzenia. Uśmiechnął się, w jednym z nich rozpoznając Legolasa; wraz z Elrohirem bywali w Leśnym Królestwie, gdy okoliczności tego wymagały, zaś z synem Thranduila zaprzyjaźnili się podczas wspólnego tropienia orków. Parokrotnie zdarzyło się, że bracia, przy okazji przekazywania poselstwa od ojca, wypuszczali się na wyprawy wraz z leśnymi elfami. Elladan miał okazję widzieć Legolasa w akcji i cenił go za umiejętności. Znając niezawodność jego łuku żałował, że nie mogą częściej stawać ramię w ramię w potyczkach; Legolas miał własne zmartwienia w Mrocznej Puszczy, a i im nie brakowało zajęcia po drugiej stronie Gór Mglistych. Teraz, skoro książę zawitał do Rivendell, Elladan liczył, że uda im się potem znaleźć czas na chwilę rozmowy.
Na prawo od elfów zajęły miejsca krasnoludy. Elrohir przyjrzał im się uważnie, lecz nie nachalnie. Niscy i krępi, mogli stanowić doskonały wzór wytrzymałości. A także, z tego co wiedział, uporu. Nie miał za wiele do czynienia z tym ludem. Wprawdzie szlak wiodący od Gór Mglistych w kierunku do Gór Błękitnych mijał Rivendell, lecz bracia zbyt rzadko bywali w domu, by mieć liczne okazje do spotkań. Nie wszystkie zresztą krasnoludy zaglądały po drodze do Imladris. Często wrodzona niechęć obu ras była silniejsza niż perspektywa odpoczynku pod dachem, mimo że elfowie w domu Elronda byli przychylnie nastawieni do każdego gościa, jeśli tylko przychodził w dobrych zamiarach.
Gościem, który wzbudził zainteresowanie Elladana, był rosły mężczyzna przybyły z Południa. Jego dumna postawa i stalowe spojrzenie znamionowały osobę nawykłą do wydawania rozkazów oraz do tego, że owe rozkazy były zawsze wypełniane. Na pierwszy rzut oka było widać, że nie znosi sprzeciwu. Elladan nie mógł być pewien, ale sądził, że silne ręce mężczyzny nieraz ściskały miecz i wiedziały, jak robić z niego użytek. Cała muskularna budowa jego ciała świadczyła o tym. Oprócz tego Elladan dostrzegł na jego karwaszach wizerunek Białego Drzewa. Więc i Gondor odpowiedział na wezwanie… Dobrze, to oznacza, że dostaną świeże wieści z kraju, który ma Mordor za sąsiada.
Z brzegu, wśród domowników Elronda, zajął miejsce Aragorn. Skinął braciom głową na powitanie, ale nie odezwał się. Zdawał się być spokojny, ale Elladan zbyt dobrze go znał, by dać się zwieść obojętnej masce. Wyczuwał żywe emocje Estela, ale nie nawiązał rozmowy. Aragorn z pewnością by mu nie odpowiedział; usłyszałoby ich zbyt wiele osób.
Gdy wszyscy wezwani na naradę przybyli i zajęli miejsca, Elrond wstał i przywitał gości z dalekich stron słowami o niebezpieczeństwie i o wzrastającym w Mordorze Cieniu. Choć mówił spokojnym, rzeczowym głosem, nazwa kraju Nieprzyjaciela brzmiała w jego ustach jak przekleństwo, przynajmniej w odczuciu Elladana. Starszy syn Elronda zerknął ponad fotelem ojca na brata i utwierdził się w przekonaniu, że i Elrohir tak to odebrał. Nikt inny poza nimi nie zwrócił na to uwagi; na tę subtelną zmianę w głosie, na stalowy błysk w oczach Uzdrowiciela, który stanął niegdyś naprzeciw armii wroga z bronią w ręku. Oczyma wyobraźni Elladan widział ojca w bitewnym zgiełku, z rozwianymi włosami, jak wykrzykuje rozkazy, starając się przebić przez otaczający go gwar. Lecz dziś nie taka była już jego rola; dziś kto inny sięgnie po łuk i miecz, gdy przyjdzie taka potrzeba. Niemniej jednak pewnych nawyków nie zdołają wykorzenić nawet długie stulecia; Elrond, mówiąc o zagrożeniu, podświadomie brzmiał jak dowódca opracowujący strategię i przemawiający do innych wojskowych. Słuchając go, bracia wiele by dali za to, by móc zobaczyć ojca w akcji.
- Przynieś Pierścień, Frodo – polecił Elrond i wskazał na kamienny stół stojący pośrodku. Elrohir ponownie skupił swą uwagę na niziołku. Hobbit wstał i, patrząc niepewnie po uczestnikach narady, którzy utkwili w nim wzrok, wolno podszedł do stołu. Położył na nim Pierścień i, nie zwracając już na nikogo uwagi, wrócił szybko do Gandalfa, który posłał mu pokrzepiający uśmiech. Elrohir spojrzał na powód całego zgromadzenia; powód mały i niepozorny. I bardzo, bardzo niebezpieczny. Jak każdy w Imladris, syn Elronda doskonale znał historię Isildura. Historię, która powinna być przestrogą dla każdego. Prócz tego Elrohir pamiętał opowieści Bilba, gdy ten przybył do Rivendell. Nie, sprawa Pierścienia nie była tematem, który hobbit chętnie poruszał. Niemniej jednak z półsłówek wiele można było wywnioskować. Elf widział również, jak bardzo zmienił się Bilbo wraz z upływem czasu; hobbit szybko odzyskał animusz, prawdopodobnie także dzięki swoistej atmosferze Rivendell.
Pierścień przyciągał wzrok i uwagę, chociażby swą prostotą. Frodo zajął swoje miejsce, a wokół zapadła cisza. Elrohir domyślał się, dlaczego tak się stało. Oto coś, co dotąd istniało tylko w pokrytych kurzem legendach, oto nagle historia stanęła tuż przed ich oczami. Nic dziwnego, że każdy chciał się dokładnie przyjrzeć temu drobiazgowi, który tak znacząco zaważył o losach Śródziemia. Elrohir zerknął przelotnie na brata. Elladan siedział sztywno, również na niego nie patrząc. Nie, Elladan śledził wzrokiem twarz ojca, w którym wraz z widokiem Pierścienia ożyły wspomnienia sprzed setek lat. W pewnym momencie spojrzenia braci skrzyżowały się i wtedy zorientowali się, że jako jedyni nie wpatrują się w Pierścień.
Swoistą kontemplację, której oddawała się większość, przerwał ruch. Mężczyzna z Południa, którego przedstawiono im jako Boromira, syna panującego obecnie w Gondorze Namiestnika, poderwał się ze swego siedziska i zaczął mówić:
- Widziałem, jak niebo na Wschodzie zasnuwa się cieniem, ale na Zachodzie utrzymywało się blade światło. Słyszałem głos mówiący: „twoja zguba jest w zasięgu ręki” – Gondorczyk powoli, ale nieustannie zbliżał się do stołu. Mówił pozornie do wszystkich, ale wzrok miał utkwiony wyłącznie w Pierścieniu i zdawało się, że nie może go od niego oderwać. Czyżby oddziaływanie Jedynego było tak silne? Elladan zerknął niespokojnie na ojca, oczekując na jego znak, by w razie czego interweniować.
- Zguba Isildura została odnaleziona – powiedział Boromir, stojąc tuż nad kamiennym blatem. – Zguba Isildura… - powtórzył w zamyśleniu, jak gdyby tylko do siebie. A potem wyciągnął rękę, by sięgnąć po Pierścień. Elladan spiął się, gotów do natychmiastowej reakcji. Wiedział, że człowiek nie może dotknąć Jedynego, że w tym momencie Pierścień zbyt go kusił. Nim jednak sytuacja zmusiła go do czegokolwiek, Elrond zerwał się i zawołał Gondorczyka po imieniu. Rzadko się zdarzało, by bracia słyszeli tak twardą nutę w głosie ojca. Boromir zreflektował się i cofnął rękę. Nie to jednak zrobiło największe wrażenie.
Gandalf, siedzący dotąd w milczeniu, wstał, nim przebrzmiało echo okrzyku Elronda, i przemówił. Przemówił głosem strasznym, jakby nie swoim. Przemówił w słowach brzmiących obco i niezrozumiale; w Czarnej Mowie Mordoru. Każdy odczuł zawartą w nich grozę i zło. Wokół pociemniało, jakby same słowa były zdolne przywiać cześć Cienia ze wschodu. Twarde i ostre, wwiercały się w uszy. Elladan z trudem zwalczył w sobie chęć przysłonięcia ich dłońmi. Zacisnął ręce w pięści, czując, jak oprócz irracjonalnego lęku narasta w nim gniew. Mimowolnie nasunęła mu się na myśl prosta kalkulacja. Mordor to orkowie. Orkowie to zło. A zło należy tępić wszelkimi dostępnymi sposobami. Nie zdziwił się, gdy kątem oka zauważył, że jeden z krasnoludów sięgnął po swój topór. On sam chętnie dobyłby broni, ale racjonalna część jego umysłu podpowiadała, że to bezcelowe.
Elrohir obserwował Boromira. Gdy Gandalf się odezwał, człowiek cofnął się i osunął na swoje miejsce, utkwiwszy przerażony wzrok w czarodzieju. Elrohir również odniósł wrażenie, jakby nieznana siła wciskała go w oparcie fotela, osłabiała chęć do jakiegokolwiek działania. Zauważył, jak Frodo skulił się na swym siedzeniu. Hobbit sprawiał wrażenie, jakby słowa zadawały mu fizyczny ból. Wiedziony instynktem, elf spojrzał na ojca. Z niepokojem obserwował, jak Elrond zgarbił się i przysłonił oczy dłonią, przytłoczony wspomnieniami z dawnych lat. Elrohir obawiał się, że ojciec lada moment straci równowagę i gotów był, by w razie czego go podeprzeć. Nie było to jednak konieczne; Gandalf zamilkł i wszyscy odetchnęli z ulgą. Ponownie zajaśniało słońce, nie przyćmiewane już przez nic.
- Nigdy wcześniej nikt nie przemówił w tym języku tu, w Imladris – powiedział Elrond, prostując się ponownie. W jego głosie znać było wyrzut, jaki rzadko się u niego pojawiał. Bracia z doświadczenia wiedzieli, że w takich sytuacjach lepiej było nie wchodzić ojcu w drogę. Gandalf jednakże nic sobie z tego nie robił. Patrzył na Elronda bez cienia skruchy.
- Nie proszę cię o wybaczenie, Mistrzu Elrondzie – powiedział spokojnie, po czym powiódł wzrokiem po pozostałych. – Ponieważ Czarna Mowa Mordoru może być słyszana w każdym zakątku Zachodu! – zagrzmiał. – Pierścień jest zły sam w sobie – dodał z mocą. Każdy z uczestników, wciąż pod wrażeniem Czarnej Mowy, w milczeniu rozważał słowa czarodzieja. Niedługo jednak. Gandalf nie zdążył usiąść, gdy Boromir odezwał się ponownie.
- To dar – powiedział, znów wpatrując się w Pierścień. Elladan odniósł wrażenie, jakby wypowiedź Gandalfa spłynęła po człowieku, nie pozostawiwszy po sobie śladu. Gondorczyk wstał, jakby jego słowa, gdy siedział, nie wywierały odpowiedniego nacisku. – To dar dla nieprzyjaciół Mordoru. Dlaczego nie użyć Pierścienia? – spytał, przechadzając się i wodząc wzrokiem po kolejnych twarzach zebranych. Elladan również obserwował ich reakcję i zauważył, że mocne słowa człowieka robiły wrażenie na słuchaczach, którzy mimowolnie zaczynali rozważać tę ewentualność. On sam miał ochotę w prostych i dosadnych słowach powiedzieć Gondorczykowi, co sądzi o jego pomyśle, jednak na razie powstrzymał się jeszcze. Wszak miał się nie wtrącać…
- Długo mój ojciec, Namiestnik Gondoru, powstrzymywał siły Mordoru – kontynuował Boromir. Jego zaczepne spojrzenie zatrzymywało się na kolejnych osobach, jak gdyby szukając poparcia lub protestu; wyraźnie wskazywało na to, że człowiek czekał na jakąś reakcję. – Dzięki krwi naszych ludzi wasze krainy były bezpieczne! Dajcie Królestwu Gondoru broń Nieprzyjaciela! Użyjmy jej przeciw niemu! – W miarę, jak mówił, coraz bardziej zapalał się do swego pomysłu. Elladan wstrząsnął się na samą myśl o tym, co podsunęła mu wyobraźnia; na widok stojącego przed nim Gondorczyka jako bezwzględnego triumfatora. Boromir sam w sobie miał skłonności przywódcze; wzmocniony potęgą Pierścienia stałby się śmiertelnie niebezpieczny. Nie, Elladan ani przez moment nie sądził, by plan człowieka się ziścił, by członkowie Rady zgodzili się na to. Jednocześnie widział, jak silne emocje Pierścień wywoływał u Boromira i obawiał się, że człowieka trzeba się będzie wystrzegać, zarówno podczas narady, jak i później, niezależnie od decyzji, jaka zapadnie.
- Nie możesz nim władać – wtrącił niespodziewanie Aragorn. Strażnik, dotąd zachowujący spokój i milczenie, teraz odezwał się wzburzony. – Nikt z nas nie może – powiedział ostro, po czym dodał już spokojniej. – Jedyny słucha tylko Saurona. Nie ma innego pana.
Kłótnia zdawała się wisieć w powietrzu. Estel, Elrohir przekonał się o tym wielokrotnie, był człowiekiem spokojnym i rozsądnym, ale raz sprowokowany, nie poddawał się łatwo i uparcie bronił swojej pozycji. Także Boromir, co syn Elronda zauważył na samym początku, nie sprawiał wrażenia osoby, której wystarczy czyjeś słowo, by zaakceptować jakieś stwierdzenie tak po prostu. Nie pomylił się. Boromir odwrócił się gwałtownie w stronę Aragorna i spojrzał na niego z wyższością, a zarazem z zaskoczeniem, że to właśnie on odpowiedział na jego propozycje.
- A co Strażnik może o tym wiedzieć? – zapytał zaczepnie. Elrohir poczuł, jak narasta w nim gniew. Wprawdzie nikt, prócz Gandalfa i elfów, nie znał prawdziwej tożsamości Aragorna, niemniej jednak do żywego dotknęła go arogancja w głosie Boromira. W pierwszym odruchu miał ochotę stanąć w obronie młodszego brata, ale powstrzymał się, gdy przypomniał sobie prośbę ojca. Kto inny zrobił to zamiast niego.
- To nie jest zwykły Strażnik. – Legolas nieoczekiwanie zerwał się z krzesła i stanął naprzeciw człowieka, który obrócił się gwałtownie w stronę elfa. Elrohir zdziwił się; syn Thranduila zaledwie kilka razy miał styczność z Aragornem, dlatego nie spodziewał się, że to właśnie on będzie bronił Estela. – To Aragorn, syn Arathorna – powiedział i przerwał na moment, dla podkreślenia swych słów, po czym dodał dobitnie, pozbawiając wszelkich wątpliwości tych, którzy je jeszcze mieli. – Jesteś mu winien swoją lojalność.
Elrohir westchnął cicho. Tyle lat… Przez tyle lat imię Aragorn było utrzymywane w tajemnicy przed światem, nawet przed samym zainteresowanym. Także później tylko nieliczni zwracali się do niego prawdziwym imieniem, a jeszcze mniej znało prawdę o jego pochodzeniu. Estel zyskał różne przydomki i imiona w różnych zakątkach Śródziemia i pod nimi był znany. Przez wszystkie te lata, choć ścigany i poszukiwany przez sługi Nieprzyjaciela, Aragorn pozostał bezpieczny i zachował w tajemnicy swą tożsamość. Aż do dziś, gdy została ona wyjawiona uczestnikom narady. Elrohir obserwował uważnie Estela i momentalnie przypomniało mu się pewne wydarzenie sprzed siedemdziesięciu lat. Wtedy dostrzegł w oczach młodego chłopaka to zagubienie, które i teraz, choć znacznie lepiej ukryte, zagościło na obliczu Aragorna. Co to miało oznaczać? Przecież Estel, idąc na to zgromadzenie, musiał liczyć się z tym, że zakończy się jego anonimowość. Zdawało mu się, że był na to przygotowany, że jego młodszy brat od lat szedł ścieżką, która prowadziła właśnie do tego. A jednak wyglądało na to, że nagłe ujawnienie pochodzenia przerosło go. Co się dzieje, Estelu?
- Aragorn? – powtórzył Boromir, przenosząc swe lodowate spojrzenie na Estela. Mierzył spojrzeniem Strażnika, jak gdyby próbował go ocenić. – To jest spadkobierca Isildura? – spytał, jakby nie mógł w to uwierzyć. Prawdopodobnie nie tak wyobrażał sobie potomka dawnych królów.
- I spadkobierca tronu Gondoru – dodał Legolas. Elrohir zauważył szok na twarzy Froda. Uśmiechnął się w duchu. Hobbit nie wiedział, z kim podróżował przez pustkowia, więc elf nie dziwił się jego reakcji. Zaskoczyła go natomiast reakcja Aragorna.
- Havo dad, Legolas – poprosił Estel. Najwyraźniej nie zamierzał podejmować tematu. Tym samym stracił wiele w oczach Boromira.
- Gondor nie ma króla – powiedział chłodno Gondorczyk, stając naprzeciw Legolasa, po czym odwrócił się ponownie w stronę Aragorna. – Gondor nie potrzebuje króla – dodał, mierząc Strażnika wzrokiem wyrażającym jawną pogardę. Aragorn nie podjął wyzwania, wobec czego człowiek wrócił na swoje miejsce. Elladan zerknął na młodszego brata. Aragorn siedział, nieporuszony, i tylko przyspieszony oddech świadczył o tym, ile kosztowało go panowanie nad sobą. Gdyby konwersacja trwała dłużej, prawdopodobnie nie powstrzymałby się i odpowiedziałby w końcu. Elladan dziwił się, że dotąd Estel nie odpierał ataków Boromira. Gdyby się odezwał, także i oni nie pozostaliby bierni, niezależnie od próśb Elronda.
- Aragorn ma rację – wtrącił Gandalf, nie dopuszczając do zacietrzewiania konfliktu i do wybuchu kłótni. – Nie możemy go użyć – powtórzył stanowczo w nadziei, że tym razem dotrze to do krnąbrnego człowieka.
- Macie tylko jeden wybór – podjął Elrond, wstając. – Pierścień musi zostać zniszczony – oznajmił. Elladan nie był zdziwiony; wszak to samo ojciec doradzał Isildurowi setki lat temu. Boromir westchnął z niedowierzaniem, jakby dla niego w ogóle nie istniała taka opcja i nie mógł uwierzyć, że inni tego nie rozumieli. Elladan pomyślał jednak o czym innym. Ojciec wskazywał kiedyś tę drogę Isildurowi… Co, jeśli teraz to samo zasugeruje Estelowi?
- Więc na co czekamy? – Śmiałe pytanie nie pozwoliło mu zastanowić się głębiej nad tą kwestią. Jeden z krasnoludów wstał i, nim ktokolwiek zdążył się zorientować, zamachnął się swoim toporem. Elladan pomyślał tylko, że to nie ma sensu, gdy musiał uchylić się przed odłamkiem ostrza, który poleciał w jego stronę. Topór rozprysnął się na drobne kawałki, nie pozostawiając nawet rysy na Pierścieniu. Siła odrzutu, która posłała krasnoluda na ziemię, zdawała się mieć wpływ na wszystkich. A najbardziej na Froda, zauważył starszy z braci. Niziołek skulił się i przysłonił oczy dłonią, jakby to jemu zadano cios, nie Pierścieniowi. Może jednak nie był jeszcze do końca zdrowy? A może, mimo ogromnej odporności hobbita, Jedyny oddziaływał na Froda bardziej, niż niegdyś na Bilba.
- Pierścień nie może zostać zniszczony żadną bronią, jaką tutaj posiadamy, Gimli, synu Gloina – odezwał się Elrond, a Elladan mógłby przysiąc, że usłyszał w głosie ojca dobrze ukrytą wesołość. Jakby nie było, porywanie się na Pierścień z toporem było śmiesznym posunięciem, jeśli spojrzeć na to z boku. Jednakże w obecnej sytuacji nikt nie myślał o żartach; mieli zbyt poważne problemy, by pozwalać sobie na rozproszenie uwagi.
- Pierścień został stworzony w ogniu Góry Przeznaczenia i tylko tam można go zniszczyć. Musi zostać zaniesiony w serce Mordoru i wrzucony do ognistej czeluści – tam, skąd pochodzi. Jeden z was musi to zrobić – powiedział Elrond, wodząc wzrokiem po uczestnikach narady. Być może dodałby coś więcej, gdyby nie przerwało mu pogardliwe prychnięcie. Elrohir nie musiał patrzeć, by wiedzieć, od kogo pochodziło.
- Nie możesz tak po prostu wejść do Mordoru – powiedział Boromir tonem, który w odczuciu Elrohira był obraźliwy. – Jego Czarna Brama strzeżona jest nie tylko przez orków. Tam mieszka zło, które nie śpi. Wielkie Oko jest zawsze czujne – mówił tak, jakby tłumaczył dziecku rzecz oczywistą. Nikt mu nie przerwał. – To jałowe pustkowie, przesiąknięte ogniem, popiołem i pyłem – kontynuował. Nikt z zebranych nie sądził, by podróż do Mordoru była łatwa, ale w tej chwili miny tych, na których spojrzał Elrohir, świadczyły jednoznacznie o tym, że każdy zaczynał w ogóle wątpić w powodzenie misji.
- Powietrze, którym się oddycha, to trujące opary. Nawet z dziesięcioma tysiącami nie zdołałbyś tego dokonać – dodał, zwracając się teraz bezpośrednio do Elronda. Elrohir prychnął. Komu jak komu, ale jego ojcu naprawdę nie trzeba było tego mówić. – To szaleństwo! – zakończył dobitnie człowiek i spojrzał Elrondowi w oczy, oczekując odpowiedzi. Młodszy z braci wypuścił powoli powietrze z płuc, powstrzymując się przed wypowiedzeniem słów, które cisnęły mu się na usta. Kim był ten człowiek, że wolno mu było kwestionować decyzje ojca? Zwłaszcza w sytuacji, gdy obok siedział Gandalf, według Elrohira jedyna osoba wśród zebranych, która mogłaby polemizować z Elrondem. Gdy o tym pomyślał, zorientował się, jak śmiesznie zabrzmiałyby te słowa, gdyby wypowiedział je na głos. Wszak oni nieraz kłócili się z ojcem o różne sprawy. Także przy świadkach, skonstatował Elrohir, przypomniawszy sobie różne sytuacje, kiedy to domownicy byli obecni przy ich konfrontacjach, często burzliwych, gdy Elladan stracił cierpliwość. Zawsze jednak kwestie sporne dotyczyły ich bezpośrednio, nigdy ogółu; w takich przypadkach całkowicie polegali na osądach ojca, wiedząc, że długoletnie doświadczenie i mądrość dawały mu ogromną przewagę. Nie, według niego sprzeciw człowieka był zdecydowanie nie na miejscu, ale milczał. Kto inny jednakże nie zdołał powściągnąć języka i, ku pewnemu zdziwieniu Elrohira, nie był to jego brat.
- Nie słyszałeś nic z tego, co mówił lord Elrond? – Legolas już drugi raz tego dnia nie zapanował nad sobą i głośno odpierał ataki Boromira. Elladan odnosił wrażenie, że ta dwójka zdecydowanie nie będzie się lubić.
- Pierścień musi zostać zniszczony – powiedział z emfazą Legolas i powiódł wzrokiem po zebranych, jakby tym razem to on oczekiwał jakiegoś sprzeciwu. Elladan z trudem ukrył uśmiech; kątem oka dostrzegł, że Elrohirowi udało się to lepiej niż jemu. Tak, jak Boromir zbędnie zakwestionował decyzję ojca, tak Legolas zupełnie niepotrzebnie powtarzał argumenty Elronda, w dodatku zaczepnym tonem. Nie miał dość autorytetu, by zrobić dostateczne wrażenie. Odzywając się, wręcz prosił się o kłótnię, Elladan nie miał co do tego złudzeń. Legolas nie musiał dodawać nic więcej, by wzbudzić agresywną reakcję krasnoludów, zwłaszcza, że miedzy tymi dwiema rasami nietrudno było o konflikt. Nawet w Rivendell.
- I pewnie myślisz, że ty jesteś tym, który potrafi tego dokonać? – zapytał Gimli. Czego by nie powiedzieć, Elladan nie dziwił się temu pytaniu. Tak jak przedtem większość milczała, tak teraz każdy miał coś do powiedzenia.
- A jeśli zawiedziemy, co wtedy? – dołączył się Boromir, ponownie wstając. Elladan pomyślał, że człowiek równie dobrze mógłby nie siadać przez całą naradę, tak często wstawał. – Co się stanie, kiedy Sauron odzyska swoją własność? – Wokół zawrzało. Elladan zerknął na ojca. Elrond nawet nie patrzył na zebranych. Oparł głowę na dłoni i najwyraźniej zamierzał poczekać, aż kłótnia ustanie. Starszy z braci pomyślał, że i oni powinni tak zrobić, gdy usłyszał okrzyk zacietrzewionego Gimliego:
- Prędzej zginę, nim zobaczę Pierścień w rękach elfa!
Bracia zerwali się jednocześnie. Czuli się odpowiedzialni za spokój na naradzie, jako synowie tego, który ją zorganizował, a słowa krasnoluda zabrzmiały niemal jak groźba. Przede wszystkim zaś chodziło im o bezpieczeństwo ojca. Sytuacja zaczynała się robić poważna. Większość z zebranych posiadała przy sobie broń… Jeśli po nią sięgną… Elladan nie zdołał jednakże postąpić kroku, gdy powstrzymało nieznaczny gest ze strony ojca. Gotując się wewnątrz od tłumionych emocji, które teraz miałyby szansę znaleźć ujście, usłuchał i wrócił na swoje miejsce. Elrohir cofnął się również i obserwował kłócących się z kamienną twarzą, jakby go to w ogóle nie obchodziło. W takich chwilach Elladan podziwiał opanowanie brata; jemu samemu przychodziło to znacznie trudniej.
Elrohir usiadł i zauważył, że oprócz nich i ojca w gwar nie wmieszali się tylko Estel i Frodo. Gandalf najwyraźniej uznał, że co niektórym trzeba przemówić do rozsądku i wyjaśnić pewne kwestie, bo dyskutował zawzięcie z Boromirem. Młodszy z synów Elronda nie mógł powstrzymać się od zastanawiania się, czy czarodziejowi w końcu się to uda. Elrohir przeniósł wzrok na Legolasa, który obronnym gestem odgradzał stojących za nim elfów od krasnoludów, by zapobiec ostrzejszemu konfliktowi. W pierwszej chwili nie mógł się oprzeć wrażeniu, że powinien stanąć u jego boku. Ale nie, jego miejsce było przy ojcu. Zdziwił go natomiast brak jakiejkolwiek reakcji ze strony Aragorna. Z jednej strony wiedział, że Estel był świadomy bezsensowności mieszania się w kłótnię, a z drugiej Elrohir sądził, że może jego młodszy brat znalazłby posłuch jako dziedzic Isildura.
Nie wiadomo, ile trwałyby spory i kłótnie, gdyby nie wtrącił się Frodo. Hobbit wstał, choć tego akurat nikt zaangażowany w rozmowy nie zauważył, i powiódł wzrokiem po zebranych, najwyraźniej zbierając się w sobie, by coś powiedzieć. Nikt nie zwrócił na niego uwagi, tak samo jak na słowa, które padły chwilę później.
- Ja go wezmę – powiedział Frodo. Elrohir ze świstem wciągnął powietrze. Więc to ten mały, niepozorny hobbit podejmie się tego zadania… W pierwszej chwili pomyślał, że to wydaje się wręcz śmieszne, ale zaraz potem przypomniał sobie relację Estela z poprzedniego dnia. Niziołek był niezwykle wytrzymały i odporny na działanie Pierścienia. Może więc jest w tym jakaś metoda…
- Ja go wezmę – powtórzył Frodo, tym razem głośniej. W ciszy, jaka zapadła po jego słowach, słychać było tylko przyspieszone oddechy niektórych. Gandalf westchnął ciężko, jakby od początku się tego obawiał. Spojrzenia wszystkich skierowały się w stronę hobbita. Elladan czuł wiszące w powietrzu napięcie. Teraz, właśnie w tej chwili, podejmowane były decyzje, które miały zaważyć na losach Śródziemia.
- Zaniosę Pierścień do Mordoru… - Niziołek zawahał się, spojrzał po zebranych, szukając otuchy. – Chociaż nie znam drogi.
Pierwszy zareagował Gandalf. Uśmiechnął się ciepło i powiedział, podchodząc do hobbita:
- A ja pomogę ci nieść to brzemię, Frodo Bagginsie. – Czarodziej w opiekuńczym geście położył Frodowi rękę na ramieniu. Elladan nie był tym zaskoczony. Wszak walka z Nieprzyjacielem była powodem, dla którego przybył do Śródziemia, byłoby więc dziwne, gdyby nie wziął udziału w ostatecznym starciu. Elladan oderwał wzrok od Gandalfa. Estel, dotąd siedzący nieruchomo jak bracia, teraz wstał. Starszy z braci podświadomie zarejestrował ten ruch. Dopiero gdy Aragorn uczynił krok w stronę Froda, elfa sparaliżowała jedna myśl. Estel pójdzie z nimi, pomyślał, ogarnięty nagłą paniką. Zachował pozorny spokój, ale czuł, jak serce zaczyna mu mocniej walić o żebra. Chwilę później Aragorn odezwał się, potwierdzając jego najgorsze obawy.
- Jeśli żyjąc lub ginąc będę mógł cię chronić, zrobię to – powiedział. Elrohir z przerażeniem patrzył, jak Aragorn przyklęka przed hobbitem i ofiarowuje mu swą pomoc. Więc stało się… Ich brat wyrusza na misję prawdopodobnie niebezpieczniejszą niż wszystkie poprzednie razem wzięte. Idzie na wyprawę, której szanse na powodzenie są nikłe, podczas gdy oni… Nagle z całą mocą dotarło do niego, co miała oznaczać prośba ojca. To w to mieli się nie angażować! Czyżby Elrond podejrzewał od początku, że taki będzie wynik narady? Elrohir sądził, że to prawdopodobne. Nie mieszać się… Zamiast tego mieli pozwolić iść Estelowi. Czy ojciec nie wymagał od nich zbyt wiele? Jak mógł oczekiwać, że pozostaną bierni? Elrohir porozumiał się z bratem. Elladan był gotów zignorować rozkaz ojca i przyłączyć się do formującej się właśnie drużyny. Młodszy z bliźniaków zerknął na Elronda, lecz ten wymieniał właśnie porozumiewawcze spojrzenia z Gandalfem, najwyraźniej zadowolony z takiego obrotu sytuacji. Braciom nie umknął przy tym subtelny gest, który wykonał ojciec; gest, który mógł być skierowany tylko do nich i oznaczać „pozostańcie na swoich miejscach”.
Aragorn podziałał jak kamyczek wywołujący lawinę. Legolas wystąpił z otoczenia elfów i podszedł do przodu.
- Masz mój łuk – powiedział ciepło i z jasnym sercem dołączył do Aragorna. Więc i syn Thranduila idzie… A oni? Elladan nie mógł pozbyć się tej jednej, natarczywej myśli. Tymczasem za elfem podążył Gimli i, zaofiarowawszy Frodowi swój topór, stanął obok Legolasa i zmierzył go na pół wyzywającym spojrzeniem. Człowiek, elf, krasnolud, niziołek, czarodziej… Robiło się coraz ciekawiej. Na moment zapadła cisza i Elladan pomyślał, że skończyli się ochotnicy, gdy poruszyła się osoba, którą mógłby o to podejrzewać.
- Trzymasz w garści losy nas wszystkich, mój mały – Boromir zbliżał się powoli do Froda, jakby sam nie był jeszcze pewien decyzji, którą właśnie podejmował. Zatrzymał się przed nim i zmierzył spojrzeniem tych, którzy już dołączyli do hobbita. – Jeśli więc taka jest rzeczywiście wola rady… - zawahał się, jakby w oczekiwaniu, że ktoś mu zaprzeczy. – Gondor także się przyłącza.
Ledwie skończył, uwagę zebranych przykuł nieoczekiwany okrzyk dobiegający z zarośli. Ku zaskoczeniu wszystkich, autorem owego nieartykułowanego zawołania był hobbit, który wybiegł z krzaków. Aragorn uniósł rękę i przepuścił go do Froda. Sądząc po budowie, był to niziołek, którego Estel opisał im jako Sama. Hobbit stanął obok swego pana i, komicznie zaplatając ramiona, powiedział:
- Pan Frodo nigdzie beze mnie nie idzie – oświadczył buńczucznie na jednym wydechu. Elrohir spojrzał na ojca, ciekawy jego reakcji, ale Elrond, po pierwszej chwili zdziwienia, uśmiechnął się przyjaźnie.
- Zaiste, trudno was rozdzielić, nawet jeśli to Frodo został wezwany na tajną naradę, a ty nie – powiedział, ale widać było, że nie potępia go za to. Sam spuścił wzrok, ale nie odsunął się choćby na krok od Froda. Elrohir pomyślał, że spontaniczna decyzja młodszego hobbita wynikała albo z ogromnego przywiązania, albo z nieświadomości, co może ich czekać. Albo, jak podejrzewał syn Elronda, z obu tych rzeczy. Nie przyczyna była ważna, lecz skutek. Ile zdolny będzie wytrzymać ten mały, niepozorny hobbit? Czy wytrwa do końca, czy też zadanie okaże się ponad jego siły? Czy oni wszyscy wytrwają? Co, jeśli któryś z członków załamie się nagle? Teraz nie sposób było to określić. Elrohir nie wiedział nawet, kiedy przez jego głowę przepłynęły wszystkie te pytania. Myślał już o stojącej przed nim grupie jak o całości. Pomylił się, drużyna miała się bowiem składać nie z siedmiu, a z dziewięciu uczestników.
- Czekajcie! My też idziemy! – rozbrzmiał okrzyk. Jeszcze dwóch hobbitów wychynęło, tym razem zza kolumn, i ruszyło pędem w stronę Froda. Elladan domyślił się, że to musieli być wspomniani przez Estela Merry i Pippin. Nim pomyślał o logiczności postępowania niziołków, omal nie parsknął śmiechem. Zaiste, mina ojca w tej chwili warta była uwiecznienia. Wyraz jego twarzy jednoznacznie wskazywał na to, że Elrond sam nie wiedział, czy ma się zdenerwować, czy lepiej nie. Widok niezwykły u ojca, który był dla synów wzorem opanowania i naprawdę rzadko dawał się ponieść emocjom.
- Musiałbyś nas odesłać do domu związanych w workach, żeby nas powstrzymać – oświadczył butnie jeden z młodzików, nie pozwalając Elrondowi przemówić. Patrzył przy tym pewnie na elfa, bez choćby śladu skrępowania.
– Poza tym będziecie potrzebować kogoś z olejem w głowie na tej… - wtrącił drugi hobbit, ale zawahał się, wzbudzając falę wesołości u braci. – Misji… wyprawie… tej rzeczy! – zakończył pewnie. Elladan przygryzł wargę, starając się ukryć uśmiech.
- W takim razie to cię wyklucza, Pip – wytknął jego kompan, pozwalając Elladanowi rozróżnić, który z nich to Merry, a który to Pippin. Starszy z braci pomyślał, że tego już za wiele, że ojciec nie pozwoli iść na wyprawę tak młodym i lekkomyślnym, jak osądził ich w duchu, hobbitom. Nie wiadomo przecież, z czym przyjdzie zmierzyć się drużynie na szlaku, a niedoświadczone młodziki mogą tylko przysporzyć kłopotów. Elladan nie zdziwiłby się więc, gdyby ojciec zaprotestował. W pierwszej chwili istotnie było to prawdopodobne, ale po krótkim namyśle Elrond najwyraźniej zmienił zdanie.
- Dziewięciu kompanów… - powiedział w zamyśleniu, jakby tylko do siebie. Jeszcze raz zmierzył wzrokiem stojących przed nim ochotników, jak gdyby sprawdzając, czy żaden z nich nie zmienił zdania. – Dobrze więc – zgodził się, po czym oświadczył uroczystym głosem, pozwalając, by było po nim widać zadowolenie. – Będziecie Drużyną Pierścienia!
- Świetnie! – zakrzyknął hobbit, którego Elladan zidentyfikował jako Pippina. – To dokąd idziemy?
Pytanie było tak rozbrajająco szczere, że Elladan nie wytrzymał i parsknął śmiechem. Elrohir również nie zdołał nad sobą zapanować, zwłaszcza, że stojący obok niego ojciec najwyraźniej zwątpił, czy ma się także roześmiać, czy załamać. Wybrał opcję pośrednią, pobudzając tym samym wesołość braci. Poważny, podniosły nastrój chwili prysł. Na moment zniknęło uciążliwe napięcie, towarzyszące wszystkim od początku narady, tu i ówdzie zaczęły się ciche rozmowy.
Elrohir wstał, pozwalając sobie na rozprostowanie mięśni, i podszedł do brata. Rada podjęła decyzję, teraz należało ją zrealizować. Oni wprawdzie nie uczestniczyli bezpośrednio w przedsięwzięciu, ale nie oznaczało to, że nie mogli pomóc. Nie musieli rozmawiać, by wiedzieć, że myślą o tym samym; wystarczyło jedno spojrzenie. Nie wątpili, że ojciec zgodzi się z nimi. To Drużyna poniesie Pierścień do Mordoru, prawda. Ale oni zadbają, by przynajmniej pierwszy odcinek podróży był możliwie jak najbezpieczniejszy. Bracia podeszli do ojca i szepnęli mu parę słów. Elrond skinął tylko głową. Nie mówiąc nic więcej, obaj opuścili zgromadzonych.
W stajniach czekały na nich wypoczęte wierzchowce, a za bramą szlak, który trzeba sprawdzić, nim Drużyna wyruszy.
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Lalaith
Slashynka Czarodziejka
Dołączył: 13 Lut 2009
Posty: 2710
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Dorlomin
|
Wysłany: Pon 21:22, 28 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
Ach, bliźniacy. Uśmiechnęłam się szeroko, gdy zaczęłam czytać „Naradę”. Od pierwszego akapitu poznałam styl Autorki, który niezmiennie sprawia, że nie mogę się oderwać od tekstu.
Co mogę powiedzieć o opowiadaniu? Zaraz na początku przeraziła mnie jego długość. Cóż, okazało się, że niepotrzebnie, bo każde zdanie jest na swoim miejscu i po prostu musi być.
Już drugi akapit zaintrygował mnie. To tajemnicze polecenie Elronda zapowiada wspaniałą fabułę. Jak się później okazało, oczywiście była bardzo dobra. W końcu to Same-Wiemy-Kto, prawda? : )
Muszę powiedzieć, że odczucia Dana i Ro zostały świetnie opisane, w naprawdę realistyczny sposób. Każda reakcja mogła się zdarzyć w prawdziwym świecie. Jedną z lepszych rzeczy jest doskonała charakterystyka członków przyszłej Drużyny Pierścienia i krasnoludów. Podziwiam Autorkę za lekkość pióra i swobodę opisu. Szczerze Ci zazdroszczę, wiesz?
Był taki akapit, o tym, jak Elrond przemawiał na wstępie. Strasznie spodobało mi się, jak synowie widzą ojca w bitwie. I mimo iż nie przepadam za wyżej wymienionym, aż zamruczałam, czytając to. Bardzo plastycznie przedstawione, a ja jestem wrażliwa na takie zabiegi.
I jeszcze ta prosta logika: Cytat: | Mordor to orkowie. Orkowie to zło. A zło należy tępić wszelkimi dostępnymi sposobami. | . Wszystko przedstawione jasno i przejrzyście, więc cytując słowa Gimlego z narady – „Na co czekamy?”
Moim ulubionym fragmentem jest chyba końcówka. Pod palce ciśnie mi się jedno słowo, określające zachowanie braci. Jednak jest ono skrajnie niestosowne, więc go nie napiszę. Pamiętam, jak to kiedyś Fay stwierdziła i powtórzę za nią – cierpię na zespół UAB. Na szczęście jest to choroba nieuleczalna i nie jest śmiertelna : )
Na tym właściwie kończy się mój w miarę konstruktywny komentarz, bo dalej byłyby to same zachwyty, które nie miały by zbyt dużo sensu. Jeszcze tylko perełka:
Cytat: | W stajniach czekały na nich wypoczęte wierzchowce, a za bramą szlak, który trzeba sprawdzić, nim Drużyna wyruszy. |
Moim zdaniem – idealne zakończenie, takie… zapowiadające przygodę, o której chciałoby się przeczytać. Hej, nie masz może ochoty napisać ciągu dalszego? ; P
Lai zachwycona
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Gość
|
Wysłany: Pon 21:40, 28 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
Cieszę się, że trafił mi się do oceny właśnie ten tekst. Narada z punktu widzenia Elronda wydawała mi się trudna do opisania, mi samej byłoby bardzo ciężko zagłębić się w jego psychikę.
Podoba mi się ten tekst, chociaż, muszę przyznać, nie jest on najlepszy ze wszystkich czterech. Jednak, wydaje mi się, o Autorce spodziewałam się czegoś... lepszego? Innego? Co nie zmienia faktu, że tekst mi się podoba!
Spodobało mi się to, że jest napisany inaczej niż pozostałe; nie jest bezpośrednim opisem narady, a wspomnieniem. Przez to dobrze wypadają opisy uczuć, chociaż tu pewnie łatwo przesadzić i opisać je zbyt sztucznie. Tego jednak nie zauważyłam. Brakowało mi tego typu opisów, które pomogłyby mi wczuć się w klimat tej narady i całego Rivendell. No, ale w tej formie to raczej było trudne, normalny człowiek/elf nie wstawia we własnej wypowiedzi półstronnicowych opisów... ;)
Styl... Z oceną tego mam problem, bo jest moim zdaniem nierówny w tym tekście; niektóre fragmenty wypadły świetnie, ale z kolei niektóre fragmenty wydawały mi się takie... niezgrabne. Na przykład tutaj: Cytat: | Śmiała się serdecznie, gdy mówił o sprytnym Bilbie Bagginsie i krasnoludach. Przestraszyła się, gdy streszczał historię o ataku na Wichrowym Czubie. Rozczulała się nad Merry’m i Pippinem, i nad Samem. | Ten fragment szczególnie źle mi brzmiał, może to przez mnogość tych czasowników.
Bardzo spodobała mi się końcówka: i ładnie napisana, i taka... ciepła. Podoba mi się :)
No i w ogóle to takie fajne. Miłe.
Teraz zaczyna się nieco mniej konstruktywna część komentarza, ostrzegam:
Łiii, slash! Slash! Nie, żebym była jakąś jego maniaczką, to tylko czasem mam taką fazę... A Celebriana Ci najfajniej wyszła... Nie podobają mi się zdrobnienia imion bliźniaków, ale to tylko moje własne narzekanie. I nie podoba mi się to, że wszystkie macie inną wersję tłumaczenia niż ja! xD Przez to mi się gorzej czyta...
No, przyjmijmy że napisałam. Ja! Komentarz! *jest Borem i szumi*
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Ariana
Kronikarka z Imladris
Dołączył: 03 Maj 2009
Posty: 2116
Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Wto 0:01, 29 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
Muszę przyznać, że zatkało mnie lekko, jak zobaczyłam postać, z perspektywy której został napisany ten tekst. Kogo jak kogo, ale Saurona się nie spodziewałam. Jestem pełna podziwu dla lekkości, z jaką Autorka* podeszła do tematu. I do humoru, który przebija tu i ówdzie, nadając całości miłego akcentu.
Z całego tekstu wyłania się ciekawy obraz Saurona. Świadomy swojej potęgi, zadufany w sobie i, wybaczcie mirrielowe określenie, mHrooooczny Władca Ciemności. Poprzez swoje stwierdzenia, takie jak chociażby
Cytat: | Klasnąłbym pewnie z aprobatą w dłonie, ale forma Pierścienia nie sprzyjała tego typu gestom.
|
Autorka sprawiła, że Sauron jest tu inny, niż bym go sobie wyobrażała. Sprzyja temu również pierwszoosobowa forma narracji. Widzimy Saurona nie z boku, lecz takim, jakim on siebie widzi. I przez to właśnie Sauron staje się postacią ciekawą. Cudne po prostu było jego stwierdzenie
Cytat: | To znaczy… Co on powiedział?! |
Cud miód i orzeszki, jak dla mnie.
Jeśli chodzi o tego Saurona, to jak wspomniałam, bardzo mi się podoba takie podejście do sprawy - na luzie, na spokojnie, na ironicznie wesoło. Tylko drugiej strony gdzieś mi się gubi w tym istota Saurona, to jego zło, którym jest przesiąknięty do głębi. Momentami przywodzi mi na myśl Voldemorta z niektórych fanfików, ukierunkowanych w stronę parodii. Wybaczcie porównanie, ale tak mi się kojarzy.
Z perełek, oprócz tych wyżej
Cytat: | I mój topór.
Roztrzaskany… |
To jest to, co mi się pcha na myśli, ile razy oglądam Władcę i tę scenę. Plus za spostrzegawczość i wykorzystanie tego.
Jeśli chodzi o styl - prócz paru potknięć, które wymieniłam niżej, styl opowiadania sprawia, że w zasadzie nie wiem, kiedy doszłam do końca. Czyta się lekko i przyjemnie, a napisane jest z humorem. Za to ogromny plus sla Autorki.
Z tego, co mi zgrzytnęło, to początkowa przemowa Elronda. Brakuje mi tam przerwy między jego przemową a słowami "przynieś Pierścień, Frodo". Całość się zlewa, a to przecież nie było powiedziane cięgiem.
Cytat: | - A więc to prawda – rozległa się głos. |
głos się rozległ
Cytat: | Ludzie stają się mnie odporni na różne wpływy. |
mniej
Cytat: | Na twarzy Gandalf zagościł wyraz podobny do tego, który malował się wcześniej na obliczu władcy Rivendell. |
Gandalfa
Posdumowując - bardzo dobry fanfik. Temat zrealizowany w dobrym stylu, indywidualnym podejściem do postaci. Szkoda tylko, ze tak krótko, aż żal było kończyć.
*zachowajmy chociaż pozory anonimowości
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Tina Latawiec
Strażniczka Białego Drzewa
Dołączył: 07 Lis 2008
Posty: 3465
Przeczytał: 1 temat
Skąd: Ithilien
|
Wysłany: Wto 10:37, 29 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
Przepraszam za spóźnienie, ale miałam problem z komputerem.
(Ja i konstruktywna, dokładna ocena? To żart, prawda?)
Czytałam to opowiadanie jako pierwsze z tekstów konkursowych; w końcu miałam je skomentować. Czytałam i z każdym słowem byłam coraz bardziej zachwycona, a jednocześnie przerażona – jak mogłam wysłać swoje bazgroły, by konkurował z czymś tak pięknym jak to?! Bo ten tekst jest piękny. Naprawdę.
Po pierwsze – styl. Owszem, zauważyłam kilka drobnych potknięć. Jakiś zgubiony przecinek, literówka, „zjedzony” ogonek… Ale czy to istotne, jeśli w oczy rzuca się przede wszystkim urok i lekkość, z jakimi łączą się tu słowa? Jeśli każdy opis, każde zdanie może oczarować czytelnika bez reszty? Czytanie tego tekstu było dla mnie prawdziwą przyjemnością.
Po drugie – atmosfera. Autorka stworzyła w tekście niesamowity, wyrazisty klimat. Można dosłownie wyczuć nastrój panujący w Rivendell podczas narady i w Minas Tirith… Przede wszystkim w Minas Tirith. Te sceny w nawiasach są wspaniałe – świetnie wymyślone, prześlicznie opisane i przesycone emocjami oraz oczywiście atmosferą Białego Miasta. Ten cudny klimat urzekł mnie do tego stopnia, że nie przeszkadzało mi nawet ujęcie fragmentów w nawiasy (na co, jak niektórzy może zauważyli, jestem ostatnio nieco uczulona).
Po trzecie – pomysł. A pomysłu w tym tekście jest wiele. Przebija on wyraźnie spod dość skrótowego opisu samej narady. Powiem więcej – prawie go przesłania! Miałam wrażenie, że na pierwszy plan wybijają się wszystkie te wplecione wspomnienia, że to one są najważniejsze (mimo że ujęte są w nawiasach), a nie wydarzenie będące teoretycznie głównym tematem teksu. Wszystkie są ciekawe, przemyślane, sporo wnoszące. Wyłania się z nich spójny obraz głównego bohatera. I… I na tym skończę rozważania na ten temat, bo zaczynam popadać w banał. Mogę dodać jeszcze tylko jeden prosty powód, dla którego tak przypadły mi do gustu te scenki. Bardzo subiektywny powód. Namiestnik i jego synowie. I wszystko jasne, prawda? To mnie kupiło ostatecznie.
Po czwarte – główny bohater. Tu aż takich zachwytów nie będzie. Nie twierdzę, że został źle opisany, w żadnym razie! Lecz po prostu jakoś nie całkiem tak odbierałam postać Boromira, zarówno jeśli chodzi o książkę, jak i o film. Wiadomo – każdy ma prawo do własnej interpretacji. Lecz mimo to, szczególnie w bezpośrednim opisie narady, bohater wydawał mi się ciut niekanoniczny. Ale to szczegół, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że nie mogę dokładnie określić, co mi nie pasowało.
Na tym chyba muszę zakończyć swoją ocenę. Nie mam zielonego pojęcia, jaką kwestię mogłabym jeszcze poruszyć. Tak to już jest – gdybym dostała do skomentowania słaby tekst, w pięć minut wytworzyłabym krytykę na dwanaście stron, lecz gdy przeczytam coś tak wspaniałego, zaczyna mi brakować słów. Piękne to było. Tak po prostu.
Gratuluję autorce!
T.L.
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|