Forum Dolina Rivendell Strona Główna Dolina Rivendell
Twórczość Tolkiena
 
 » FAQ   » Szukaj   » Użytkownicy   » Grupy  » Galerie   » Rejestracja 
 » Profil   » Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   » Zaloguj 

Akcja Sobótkowa - galeria tekstów

 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Dolina Rivendell Strona Główna -> Konkursy
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Tina Latawiec
Strażniczka Białego Drzewa


Dołączył: 07 Lis 2008
Posty: 3465
Przeczytał: 4 tematy

Skąd: Ithilien

PostWysłany: Czw 22:26, 02 Lip 2009    Temat postu: Akcja Sobótkowa - galeria tekstów

DONG! Akcja Sobótkowa zostaje oficjalnie zakończona!

Oto lista osób, które nadesłały nam swoje teksty:

Ariana

Marysia

Fayerka

Lalaith

Tina Latawiec
(ja)

Serdecznie dziękujemy i gratulujemy autorkom!

Zapraszamy do czytania!

T.L.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Tina Latawiec
Strażniczka Białego Drzewa


Dołączył: 07 Lis 2008
Posty: 3465
Przeczytał: 4 tematy

Skąd: Ithilien

PostWysłany: Czw 22:30, 02 Lip 2009    Temat postu:

Tekst pierwszy - Ariana - Rivendell:


Noc Świętojańska w Rivendell, czyli co się dzieje, gdy Elrond nie patrzy

Słońce miało się już ku zachodowi. Ostatnie promienie oświetlały gwarne tego dnia Rivendell. Ogrody i balustrady świeciły się niezliczonymi kolorowymi lampionami, a na drzewach i kolumnach porozwieszane były girlandy z kwiatów. Co bardziej nieuważni przechodnie zahaczali o nie czasem i w efekcie sami zostawali przystrojeni, ku radości pozostałych. Część elfów pracowała jeszcze, wynosząc na dwór stoły. Jedne zastawione były różnymi pysznościami, głównie słodkimi, na inne rozmaitymi winami. Parę osób poprawiało spadające ustawicznie girlandy, ale większość pałętała się bez celu, niecierpliwie oczekując zmroku. Cała zabawa zacznie się, gdy zrobi się ciemno. Tak po prawdzie to za otwarcie imprezy odpowiedzialny był Elrond i od niego to wszystko zależało, ale wersja z zapadnięciem zmroku brzmiała znacznie lepiej, i jej się trzymano. Pan Rivendell osobiście nadzorował ostatnie przygotowania, krążąc po ogrodach z kolorowym wiankiem zawadiacko przekrzywionym na lewe ucho.
***
Arwena skończyła właśnie wkładać jasnozieloną suknię, uszytą specjalnie na to święto, i wybiegła radośnie ze swej komnaty. Nie mogła już się doczekać zabawy, która zapewne jak zwykle przeciągnie się do rana. Zwykle Noc Świętojańska była dla niej tylko miłym akcentem, ot, po prostu zabawą, ale w tym roku było inaczej. Tym razem w Imladris znajdowała się osoba, na której bardzo jej zależało. Estel uległ jej prośbom i został. Sam niemniej tego pragnął, ale widział niezadowolone spojrzenie Elronda, które ścigało go, ilekroć zabawił dłużej z jego córką. Jednak nie dzisiaj. Dzisiejszej nocy był czas na zabawę i nic nie mogło jej popsuć. Dzisiejszej nocy zatrze się hierarchia i wszyscy wspólnie będą oddawać się uciechom i magii tej wyjątkowej chwili w roku.
Tak jak się spodziewała, girlandy były dosłownie wszędzie. Wyglądały ładnie i sympatycznie, ale Arwena uznała, że ktokolwiek był odpowiedzialny za dekoracje, nieco przesadził. Dyskretnym ruchem strąciła obfity wieniec, który zagradzał przejście między kolumnami. Wyszła na główny dziedziniec i jęknęła w duchu na widok ojca. Elrond był sentymentalny i często udzielał mu się nastrój chwili, ale żeby aż tak?
- Tato? – zawołała, chcąc się upewnić, że nie ma zwidów. Ten wianek... Elrond obrócił się z radosnym uśmiechem na twarzy.
- Dobrze, że już jesteś – powiedział. – Czy mogłabyś pójść znaleźć swoich braci? Mieli przyjść chwilę temu, a jeszcze ich nie ma – dodał, nieco zirytowany.
- W porządku – zgodziła się Arwena. – Tylko… tato?
- Tak?
- Zdejmij ten wianek – poprosiła bez większej nadziei. Elrond tylko wzruszył ramionami i odwrócił się na zawołanie któregoś elfa, który prosił go o konsultację.
***
Aragorn rozglądał się w poszukiwaniu Arweny. Na dzisiejsze święto wybrał swoje najlepsze szaty i musiał przyznać, że prezentował się całkiem nieźle. Jego również zżerała już niecierpliwość. Z jednej strony zabawa w łowienie wianków wydawała mu się dziecinna, a z drugiej strony świerzbiły go ręce, żeby pochylić się nad potokiem i wyciągnąć ten jeden jedyny stroik. Miał nadzieję, że uda mu się spędzić z Arweną trochę czasu na osobności. Tym uważniej wodził wzrokiem za elfkami, ale żadna z nich nie była Arweną. Zamiast tego w pewnym momencie dostrzegł jednego z braci wymykającego się po kryjomu w głąb lasu. Z tej odległości nie mógł ocenić, czy był to Elladan, czy Elrohir. Niemniej jednak zachowanie któregoś z bliźniaków było co najmniej dziwne. Wiedziony ciekawością, podążył za przybranym bratem, starając się stąpać jak najciszej. Kryła się za tym jakaś tajemnica, tego był pewien.
***
Elladan szedł spiesznie na spotkanie, wciąż nie mogąc uwierzyć we własne szczęście. Jego najbardziej skryte marzenie właśnie miało się ziścić. Ledwie parę dni temu dostrzegł wśród elfek tę jedną, jedyną. Zapałał uczuciem gorącym i niewinnym, lecz brakło mu śmiałości, by podejść do obiektu swych westchnień. A tu dziś, zupełnie niespodziewanie, taka niespodzianka! Liścik z literami delikatnie wykaligrafowanymi na pergaminie z prośbą o spotkanie! Jeszcze tylko kawałek, już tak blisko… Fontanna, krzak, żywopłot, posąg… o, jeszcze jeden. Elladan zerwał w zamyśleniu ciemnoczerwoną różę. W sam raz na pierwszą schadzkę.
Wyszedł zza gęstwiny krzewów, ale wybranki jeszcze nie było. Elladan poczuł ukłucie niepokoju i rozejrzał się dokładnie, ale bez skutku. Przyszedłem za wcześnie, pocieszył się w myślach. Oparł się o kamienną balustradkę i cierpliwie czekał. Minęło pięć minut, dziesięć… Po piętnastu zaczął się denerwować. Cóż to ma znaczyć!? Przecież wyraźnie było napisane, że o zachodzie słońca! Tymczasem wokół robiło się już ciemno, a jej jak nie było, tak nie było. Już miał wrócić do swej komnaty, żeby upewnić się, czy z wrażenia nie pomylił miejsca spotkania, gdy usłyszał za sobą ciche kroki. Nie ruszył się, delektował się łagodnym szelestem szat.
- Witaj – szepnął namiętnie. Delikatna dłoń elfki spoczęła na jego ramieniu.
- Elladan? – znajomy głos zelektryzował go. Obrócił się i zamiast dostrzec upragnione złociste włosy, zauważył ciemne loki siostry. Opuścił wzrok i spojrzał wprost w srebrzyste oczy Arweny. Widział zaskoczenie malujące się na jej twarzy, a jednocześnie wiedział, że nie zdołał ukryć rozczarowania.
- Czy coś się stało? – spytała łagodnie, nadal świdrując go wzrokiem. Elladan spuścił oczy, zażenowany. Miałby się zwierzać siostrze ze swego problemu? W sumie nie widział w tym nic złego, ale nie dzisiaj. Nie było na to dość czasu, a poza tym nie chciał psuć Arwenie zabawy. Ze zdenerwowania obrywał róży kolce, nawet nie zdając sobie z tego sprawy, dopóki się nie ukłuł.
- Nie, wszystko w porządku – powiedział mało przekonywująco. – Co tu robisz? – spytał, chcąc zmienić temat. W oczach Arweny dostrzegł to samo pytanie adresowane do niego, ale zignorował je. Elfka również dała sobie spokój i nie wnikała, co też jej brat porabiał w tak odludnym miejscu o tej porze. Jak będzie chciała, i tak wszystko z niego wyciągnie. Poza tym teraz spieszno jej było znaleźć Estela.
- Szukam cię – odparła. – A dokładniej ciebie i Elrohira. Nie wiesz, gdzie może się podziewać? Ojciec mnie po was posłał, najwyraźniej mieliście się z nim spotkać jakiś czas temu.
- Ups, rzeczywiście – przypomniał sobie Elladan. – Bardzo był zły?
- Nie, raczej nie – uspokoiła go siostra. – Wiesz, wczuł się w atmosferę i jest bardzo zaaferowany. Włożył nawet wianek na głowę – dodała konspiracyjnie i wymieniła z bratem porozumiewawcze spojrzenie. – Na pewno wszystko w porządku? – spytała drugi raz. – Jesteś taki jakiś rozkojarzony.
- Rozkojarzony? – powtórzył nieco nieprzytomnie Elladan, patrząc ponad ramieniem siostry. – Tak, wszystko w porządku – zreflektował się. Wyobraził sobie Elronda z kwiatami na głowie i zachichotał.
- Chodźmy, trzeba znaleźć jeszcze Elrohira – zaproponowała Arwena, zastanawiając się, co jest przyczyną nieco dziwnego zachowania jej brata. Może lepiej nie będzie wnikać?
Elladan wziął obraną z kolców różę i wpiął ją Arwenie we włosy. Estel się ucieszy, pomyślał.
***
Aragorn tymczasem skradał się za bratem. Dlaczego zamiast w stronę dziedzińca, elf podążał w kierunku pustych obecnie ogrodów? W nocy wszystkie te zaułki wypełnią się parami szukającymi chwili prywatności, ale teraz mieszkańcy Rivendell szykowali się do zabawy w dużym gronie. Dziwne… Strażnik zwolnił kroku, nie chcąc, by syn Elronda go zauważył. Na szczęście długie lata spędzone z bliźniakami nauczyły go poruszać się bezszelestnie. Bracia dali mu dobrą szkołę. I teraz któryś z nich będzie za to płacił, pomyślał Aragorn, uśmiechając się do siebie. Elf zatrzymał się nagle, a człowiek skrył się w gęstych krzakach, skąd miał dobry widok na fontannę, przy której stał jeden z bliźniaków.
- Elladanie, tak się cieszę, że przyszedłeś – usłyszał damski głos. Aragorn nie za bardzo mógł go w tej chwili rozszyfrować, dawno nie było go w Rivendell.
- Me serce również raduje się z tego spotkania – odparł elf. Ujął dłoń dziewczyny w swoje ręce. Tymczasem Aragorn skryty w krzakach stłumił chichot. Więc to dlatego Elladan tak się wymykał! No proszę, chwilę go nie ma w domu i takie zmiany zachodzą!
Para szeptała coś między sobą namiętnie, na tyle cicho, że Aragorn nie mógł ich usłyszeć z miejsca, w którym się znajdował, a nie mógł zaryzykować podejścia bliżej. Zakochani czy nie, elfowie nadal mieli bardzo wyostrzone zmysły, a ostatnią rzeczą, której Aragorn by sobie życzył, była demaskacja. Jednakże coś mu się tu nie zgadzało, tylko nie był jeszcze pewien, co.
- Nawet nie wiesz, jaka jestem teraz szczęśliwa – powiedziała elfka. Strażnik nadal nie mógł skojarzyć, kto to jest. Z tej odległości dostrzegał jedynie jej długie, złociste włosy, które Elladan gładził czule. – W najśmielszych marzeniach nie sądziłam, że zdecydujesz się na spotkanie. Przecież mój ojciec…
- Nie mówmy teraz o twoim ojcu – przerwał jej syn Elronda. – Nic nie popsuje nam tej nocy – dodał głośniej.
- Myślałam, że obawiasz się jego reakcji.
- Zbyt długo już zwlekałem, moja miła – powiedział Elladan. Ton jego głosu nagle uświadomił Aragornowi, co mu się nie zgadzało. Przecież to nie Elladan, tylko Elrohir! O co tu chodzi? Strażnik wytężył słuch, ale elfy kończyły już rozmowę.
- Rozstańmy się teraz – odezwał się znów Elrohir. – Niech nikt nic nie podejrzewa. Tym słodsze będzie nasze następne spotkanie.
- Dobrze więc. Wrócę tak, jak przyszłam, ty idź inną drogą. Zobaczymy się ponownie tutaj, gdy będzie już po wszystkim.
Elfka narzuciła na głowę półprzejrzysty kaptur i zniknęła między drzewami. Elrohir stał jeszcze chwilę, a gdy był już pewien, że dziewczyna go nie usłyszy, roześmiał się dziko. Aragorn skorzystał z okazji i wyplątał się z krzaków. Nie podszedł jednak do brata, bo to by było zbyt podejrzane, lecz udał się w przeciwną stronę. Szedł powoli w stronę głównego dziedzińca. Tak jak przypuszczał, Elrohir wkrótce go dogonił. Elf zachował naturalny wyraz twarzy i nikt postronny nie domyśliłby się, że coś zaszło przed chwilą.
- Jeszcze nie z Arweną? – spytał wesoło.
- Właśnie jej szukam – odparł Aragorn. Bliźniacy, w przeciwieństwie do ojca nie mieli nic przeciwko jego związkowi z ich siostrą.
- Chyba już nie musisz – powiedział Elrohir wskazując ręką na parę, która wyraźnie zmierzała w ich stronę. Nim Aragorn zdążył podnieść wzrok, usłyszał znajomy głos.
- O, znalazła się nasza zguba – zawołała Arwena do brata. – Ojciec was potrzebuje.
- Ojciec? – powtórzył Elrohir. Zaraz, zaraz, kto tu właściwie kogo szuka?
- Tak – powtórzyła Arwena, nieco zirytowana już zachowaniem braci. No, idźcie już sobie, mówił jej wzrok. Doprawdy, co się z nimi wszystkimi dzisiaj dzieje? Najpierw ojciec, teraz oni… Cała nadzieja w Estelu, który jak dotąd zachowywał się jak najbardziej normalnie.
- Lepiej chodźmy do niego, zanim się zdenerwuje – powiedział Elladan, kiwając na brata. Odchodząc, mrugnął do Aragorna, zostawiając go samego z Arweną. No, nareszcie, pomyśleli oboje.
- Może pójdziemy okrężną drogą? – zaproponowała. – Wiesz, tata chyba potrzebuje jeszcze chwili, a przecież bez nas nie zacznie.
- Z najwyższą przyjemnością – odparł Aragorn, podając jej ramię.
- Tylko uważaj na girlandy, atakują ze wszystkich stron – poradziła.
***
Wreszcie zabawa mogła się rozpocząć. Elrond Półelf, z Elladanem i Elrohirem po jednej stronie i z Arweną oraz Aragornem po drugiej, uroczyście przeciął zdobionym sztyletem ogromną girlandę, która zagradzała drogę nad wodę. W pochodzie, wśród radosnych śpiewów i śmiechu, elfy przeszły do specjalnie przygotowanego miejsca przy rzece. Dużo osób niecierpliwiło się już, lecz najbardziej emocjonująca część dzisiejszego wieczoru miała dopiero nadejść. Nim strojne wianki spłyną rzeką wprost w ręce spragnionych kochanków, czas jeszcze na jedną uciechę. Suto zastawione stoły ostudziły zapał najniecierpliwszych.
Elladan wodził wzrokiem po zebranych. Gdzie ona jest? Nie przyszła na spotkanie, ale przecież nie mogła opuścić dzisiejszej uroczystości! Musi gdzieś tu być, musi! W końcu dostrzegł ją, szła u boku ojca. Jej złociste włosy błyszczały w świetle lampionów. W pewnym momencie podniosła wzrok i utonął w jej pięknych oczach. Posłała mu uśmiech i Elladan zapragnął podbiec do niej i na oczach wszystkich wyznać jej miłość. Byłby to prawdopodobnie uczynił, gdyby w tym momencie brat nie szturchnął go w bok.
- Spójrz na Arwenę i Estela – szepnął. Para stała nieco na uboczu, rozmawiając cicho. Elladan automatycznie przeniósł wzrok na siostrę, a potem na ojca. Elrond zdawał się tego nie zauważać, pogrążony w dyskusji z Erestorem.
- Ślicznie wyglądają, nieprawdaż? – zagaił Elrohir, gdy Elladan nadal milczał.
- Tak – przyznał starszy z bliźniaków. – Ciekawe, czy i nam będzie kiedyś dane to szczęście.
Elrohir przez moment miał obawę, że jeśli będzie musiał odpowiedzieć, to wybuchnie śmiechem. Uratował go Elrond, który opamiętał się i zaprosił wszystkich, by zasiedli do stołów. Bliźniacy zajęli miejsca po obu stronach ojca. Przyjęli tę zasadę, odkąd Elrond zaczął sprzeciwiać się związkowi Aragorna z Arweną. Tym sposobem ich siostra nie siedziała bezpośrednio obok ojca i mogła swobodniej rozmawiać z Aragornem. Teraz automatycznie zrobili to samo, chociaż prawdopodobnie dzisiaj Elrond nie zauważyłby nic, nawet, gdyby pod jego nosem rozgrywała się dzika orgia.
Elladan jadł niewiele i w zadumie wsłuchiwał się w pieśni i opowieści snute przez inne elfy. Wodził wzrokiem za jasnowłosą pięknością i czasem tylko otrzymywał w nagrodę nieśmiały uśmiech. Czemu tak go dręczyła? Czemu trzymała w niepewności, gdy on gotów był na wszystko? Siedzieli zbyt daleko od siebie, by móc rozmawiać i Elladan cierpiał okrutne męki. Uczta była wspaniała, a pieśni chwytały za serce, lecz cóż z tego, gdy on płonął ogniem czystej miłości?
***
Nieco dalej Aragorn nie posiadał się ze szczęścia. Siedział obok Arweny i nie zwracając uwagi na otoczenie, napawał się tą chwilą. Nieczęsto zdarzało się, by mogli spędzić razem tyle czasu. Pogrążeni w rozmowie, widzieli tylko siebie. Na prośbę Arweny Aragorn opowiadał o swej ostatniej podróży, która szczęśliwie zakończyła się w Rivendell zaledwie parę dni temu. W pewnej chwili sięgnął po dzban, żeby dolać sobie i elfce wina. Przy okazji zerknął na Elronda, spodziewając się srogiego spojrzenia, ale ten nawet na nich nie patrzył. Wzrok Aragorna przeniósł się na Elladana. Elf siedział zamyślony, niemalże smutny, a jego spojrzenie było dziwnie przytłumione. Coś się z nim dzieje, pomyślał Strażnik. Teraz, gdy się nad tym zastanowił, doszedł do wniosku, że jego brat od kilku dni zachowywał się dziwnie. Przecież nie może być chory, to niemożliwe.
- Estelu? – zniecierpliwiony głos Arweny sprawił, że Aragorn drgnął gwałtownie. Zorientował się, że nadal trzyma w rękach oba puchary, i że jego ukochana od dłuższej chwili próbuje przykuć jego uwagę.
- Wybacz – skłonił głowę, podając jej kielich. – Mam wrażenie, że coś jest nie tak z Elladanem.
- Nie tylko ty – odparła cicho Arwena, tak, by nie usłyszał jej nikt prócz Aragorna. – Spotkałam go dzisiaj w ogrodach, zdawał się na kogoś czekać. Był taki jakiś… smutny? Nie, to chyba złe określenie. Bardziej rozczarowany.
- Czekał na kogoś? – zainteresował się Strażnik. – I ten ktoś nie przyszedł – domyślił się. Przypomniał sobie swoje wcześniejsze obserwacje i nagle wszystko zaczęło nabierać kształtów.
- Wiesz coś o tym? – zaciekawiła się Arwena, lecz Aragorn nie odpowiedział.
- Trudno mi powiedzieć, dopiero co wróciłem – odparł. – Czy przedtem też się tak zachowywał? Bo odnoszę wrażenie, że tego wieczoru, którego przyjechałem, wszystko było w porządku.
- Masz na myśli te spojrzenia i zamglony wzrok? Nie, przedtem był normalny. Rzeczywiście zmienił się dopiero parę dni temu. Ciekawe, dlaczego…
Aragorn już miał odpowiedzieć, gdy Elrond zadzwonił łyżeczką o kieliszek na znak, że chce przemówić. Elfy ucichły i uwaga wszystkich skupiła się na lordzie. Elrond wstał, a za jego przykładem poszli wszyscy biesiadnicy.
- Kochani moi! Dzisiejszej nocy będziemy obchodzić początek lata. A lato to przecież szczęśliwy okres w roku. I oby to nadchodzące również takie było. Tak więc wypijmy za pomyślność. – Elrond uniósł kielich i upił nieco wina. Pozostali spełnili toast i chcieli usiąść, lecz lord nie skończył jeszcze. - Ale przede wszystkim Noc Świętojańska to święto zakochanych. Mówię tu przede wszystkim do młodych – paru „młodych” elfów parsknęło z rozbawieniem, ale Elrond nie zwrócił na to uwagi. – Nie bójcie się swoich uczuć! Wypijmy za zakochanych!
Wiele par wymieniło znaczące spojrzenia podczas tego toastu. Aragorn zapatrzył się w Arwenę, lecz nim utonął w jej spojrzeniu, zerknął ponad jej ramieniem na Elladana. Podążył za wzrokiem brata i jego wątpliwości rozwiały się, gdy dostrzegł obiekt westchnień brata. Tym razem zobaczył twarz wybranki. Te rysy twarzy wyglądały tak znajomo, że nie mógł się pomylić. O nie, jęknął w duchu. To Glorena! Elladan, w coś ty się wpakował?
***
W końcu nadeszła upragniona chwila. Przy stołach pozostali nieliczni, większość zgodnie zeszła nad rzekę. Panowie oddalili się od pań i udali się za zakręt rzeki, by tam wypatrywać wianków. Nikt nie obawiał się, że wyłowi niewłaściwy stroik, bowiem każda z elfek przyczepiła do swojego jakiś charakterystyczny drobiazg, rozpoznawalny dla ukochanego.
Elladan chciał podejść do Gloreny, ale ta pokręciła przecząco głową i uśmiechnęła się słodko. Pomachała mu wiankiem z daleka i pobiegła za Arweną, która prowadziła elfki do miejsca, z którego miały zacząć zabawę. Elladan patrzył za nią, dopóki Aragorn nie podszedł do niego. Pociągnął go za ramię i zmusił, by elf podążył za nim.
- Co robisz? – spytał z wyrzutem.
- Nie pozwalam ci się wpakować w kłopoty – syknął Aragorn, nadal prawie ciągnąc za sobą brata. Obejrzał się za siebie i dostrzegł na wybrzeżu Elronda ze swoją świtą, jak nazwał ich w myślach. Na szczęście żaden z nich niczego nie zauważył.
- Jakie kło… - zaczął Elladan, patrząc na niego półprzytomnym wzrokiem, ale Aragorn wtrącił się, nim zdołał dokończyć:
- Cicho, nic już nie mów – rozkazał. Po pierwsze, byli już prawie na miejscu, a po drugie Elrohir mógł ich usłyszeć. Aragorn nie chciał, żeby wydało się, że podsłuchiwał własnego brata. Strażnik spojrzał na Elladana, który posłusznie szedł obok. Co jest? Przecież elf nie może się upić, prawda? Nie taką ilością wina, swoją drogą niezbyt mocnego. Tymczasem Elladan zachowywał się, jakby był pod wpływem alkoholu. Nie, to niemożliwe, pomyślał Aragorn. Obiecał sobie, że później się tym zajmie. Na razie jego uwagę przykuła rzeka. Zza zakrętu powoli wypływały pierwsze wianuszki. Wszystkie były śliczne, widać, że elfki spędziły naprawdę dużo czasu przygotowując je, ale każdy kawaler wypatrywał tego jednego, jedynego. Aragorn również przyglądał się wiankom z uwagą, lecz bez trudu wychwycił ten zrobiony przez Arwenę. Cienka jak pajęczyna chusteczka rozpięta między wiankiem z róż mówiła sama za siebie. Na jej środku widniała bowiem misternie haftowana gwiazda, skrząca się srebrnymi refleksami w blasku księżyca. Aragorn wychylił się i chwycił wianek, gdy ten przepływał obok niego. Dopiero wtedy znów zaczął zwracać uwagę na otoczenie. Dwóch elfów nie miało tyle szczęścia, co on. Wianki płynęły zbyt daleko od brzegu i chcąc je wyłowić, musieli wejść do rzeki. Jednym z nich był Elladan. Woda sięgała mu do kolan, gdy w końcu zdołał pochwycić swój wianek.
Elladan wyszedł z wody, dumnie dzierżąc w garści ozdobę, niczym godne zaszczytów trofeum. Kilku elfów spojrzało na niego nieco dziwnie, ale żaden z nich nic nie powiedział. Większość tu zgromadzonych traktowała Noc Kupały jako zabawę. Pomijając oczywiście dostojników, którzy nie brali w niej udziału, a jedynie obserwowali. Biada temu, kto śmiał wypowiadać się lekceważąco o Nocy Świętojańskiej w obecności Elronda, Glorfindela czy Erestora! Wszyscy, łącznie z Estelem, wiedzieli, że nie należy ich prowokować, jeśli nie chce się zmarnować reszty dnia na pogadankę umoralniającą.
Dlatego też widok Elladana, który z namaszczeniem gładził mokry wianek, wzbudził małą sensację wśród zgromadzonych panów. Parę osób wymieniło spojrzenia, które mówiły mniej więcej: patrz, udziela mu się mania ojca na tym punkcie. Nikt oczywiście nie wypowiedział tego na głos z szacunku dla syna Elronda. Tylko Aragorn nie zareagował. Strażnik odnosił wrażenie, że nic go dzisiaj nie zdziwi. Natomiast Elrohir uśmiechnął się nieco złośliwie, ale prócz Aragorna nikt tego nie zauważył. Zaraz jednak opanował się i zaczął toczyć z bratem ożywioną rozmowę. Elladan był blady z przejęcia, gdy szeptał coś do Elrohira. Aragorn nie słyszał za dobrze, ale wyłapał brednie typu „niesamowite szczęście”, „spełnienie marzeń” i całą masę przeróżnych określeń pewnej złotowłosej elfki. Jak tak dalej pójdzie, zapowiada się ciekawa noc, pomyślał Aragorn. Był ciekaw, co wyniknie z całej tej sytuacji i jaki udział miał w niej Elrohir.
Towarzystwo rozchodziło się powoli. Każdy z elfów zmierzał na umówione spotkanie z panią swego serca. Ci, którzy w tym roku nie brali udziału w zabawie, a jedynie przyszli nad rzekę dla towarzystwa, wracali na ucztę. Aragorn podążył za bliźniakami, którzy udawali się w stronę miejsca, w którym czekała na niego Arwena. Bracia zdawali się nie zważać na jego obecność i nadal dyskutowali cicho. Strażnik dyskretnie podszedł bliżej, ciekaw, o czym tak zawzięcie rozmawiają.
- … ale Ro, zrozum, ona wcześniej nie przyszła! – mówił właśnie Elladan. – Co, jeśli i teraz się nie zjawi? Wyjdę na idiotę!
- Elladanie – powiedział uroczyście młodszy z bliźniaków. – Musisz iść. Nie przekonasz się, jeśli nie spróbujesz.
- A jeśli… - zaczął znów Elladan, ale Elrohir nie dał mu skończyć.
- Idź, nic nie stracisz – popchnął lekko brata. Odwrócił się i dostrzegł Aragorna. – Prawda, Estelu? – Aragorn poczuł na sobie świdrujący wzrok Elrohira. Miał dziwne wrażenie, że z tego nie wyniknie nic dobrego, ale z drugiej strony… Ciekawe, co knuje młodszy syn Elronda.
- Wiesz, spróbować chyba nie zaszkodzi – powiedział ostrożnie. Zauważył błysk triumfu w oczach Elrohira. Nim zdołał powiedzieć coś jeszcze, wyszli zza zakrętu rzeki i niemal wpadli na Elronda i resztę dostojników. Aragorn jęknął w duchu, widząc Glorenę u boku ojca. Elladan uśmiechnął się radośnie i już chciał wyrwać w stronę wybranki, gdy Aragorn ponownie tego dnia złapał go za ramię. Zaczyna mi to wchodzić w nawyk, pomyślał.
- Dan, na miłość Eru, opanuj się – syknął cicho. – Glorfindel patrzy!
- Co? – maślany wzrok Elladana mówił sam za siebie. Złotowłosa elfka posyłała mu zalotne spojrzenia spod długich rzęs, czym wzbudziła pożądanie w sercu starszego z bliźniaków. Aragorn zerknął na Elronda, ale ten zdawał się niczego nie zauważać. Jeden tylko Glorfindel patrzył surowo na młodzież i gdyby byli sami, z pewnością nie powstrzymałby się, żeby czegoś nie powiedzieć. Sytuację uratowała Arwena, która nieoczekiwanie dołączyła do nich.
- Ileż mam na ciebie czekać, Estelu? – spytała z wyrzutem, ale oczy jej się śmiały. Aragorn zostawił Elladana licząc, że brat się nim zajmie, i ujął dłoń Arweny w swoje ręce.
- Wybacz, mamy tu trochę… nietypową sytuację – wyjaśnił cicho. Chcąc odwrócić uwagę od brata, a zarazem nie mogąc się powstrzymać, schylił się i pocałował ją delikatnie w policzek. Raz mumakilowi śmierć, pomyślał, ale spodziewany grom nie spadł. Owszem, przykuł uwagę Glorfindela i braci, ale Elrond nadal rozmawiał i nie zwracał na nic uwagi.
- Dosypaliście mu czegoś do wina? – spytał, patrząc podejrzliwie na swoje przybrane rodzeństwo i wskazał na Elronda. Wszyscy troje zgodnie pokręcili głowami. – W takim razie ta noc jest naprawdę wyjątkowa – stwierdził. Oderwał wzrok od Arweny i zauważył, że Glorena gdzieś zniknęła. Bliźniacy zamienili parę słów z Glorfindelem i Erestorem i również się zmyli.
- Idziemy? – zapytała Arwena, uśmiechając się radośnie. – Znam takie miłe miejsce…
- Jasne, z najwyższą chęcią – odparł Aragorn i pozwolił się poprowadzić. Para oddaliła się, odprowadzana pobłażliwymi spojrzeniami starszych elfów. Gdy tylko zniknęli z zasięgu ich wzroku. Aragorn skręcił gwałtownie.
- Dokąd idziesz? – spytała zaskoczona Arwena.
- Mam dziwne wrażenie, że Elrohir coś knuje – odparł Aragorn, prowadząc swą wybrankę w miejsce, z którego przedtem obserwował młodszego z bliźniaków i Glorenę.
- Więc i ty to zauważyłeś?
- Trudno, żeby nie – mruknął Strażnik. – Chodź, przekonamy się.
Para ulokowała się wygodnie w krzakach i cierpliwie czekała. Po chwili ścieżką nadeszli bliźniacy…
***
- Jesteś pewien, że przyjdzie? – zapytał Elladan. Z miny jego brata można było wnioskować, że zadał to pytanie nie pierwszy raz.
- Na dwieście procent – powtórzył Elrohir po raz setny. – Masz wianek?
- Mam.
- Kwiaty?
- Mam.
- No to dobrze. Głowę na karku? – spytał asekuracyjnie. Nie doczekawszy się odpowiedzi, mruknął sam do siebie. – Z tym może być gorzej… Ale to nic. Nie martw się, serce samo ci podpowie, co robić.
- Mam taką nadzieję – Elladan był blady z emocji. – Ale na pewno przyjdzie?
- TAK! – Elrohir nie wytrzymał i podniósł nieco głos. Zaraz jednak opanował się i dodał spokojnie. – Masz, wypij to – powiedział, podając bratu kielich, który do tej pory niósł w ręku.
- Co to jest? – Elladan zerknął na płyn w środku naczynia.
- Wino – odparł Elrohir. – Wypij, dobrze ci zrobi – zachęcił. Elladan przechylił puchar i opróżnił go jednym haustem.
- Dzięki, braciszku.
- No, idź już. Nie możesz się spóźnić – Elrohir popchnął lekko brata. – Będę trzymać kciuki.
Elladan poszedł naprzód, a Elrohir stał jeszcze przez chwilę na ścieżce, nieświadom, że jest obserwowany przez dwie pary oczu. Poczekał, aż brat oddali się, i skrył się w krzakach po przeciwnej stronie niż Aragorn i Arwena. Zapowiadało się bardzo ciekawie…
***
Elladan zatrzymał się w umówionym miejscu i poczuł się, jakby miał swoiste deja vu. Już raz przecież dzisiaj czekał na swą wybrankę i nie zjawiła się. Tym razem jednak miał nadzieję, że Glorena przyjdzie. Błądził wzrokiem po elegancko wypielęgnowanych ogrodach, skrytych obecnie w ciemnościach. I wtedy ją zobaczył. Szła powoli i uśmiechała się promiennie. Elladan chciał do niej podbiec, gdy nagle świat zawirował mu przed oczami i musiał się chwycić brzegu fontanny. To ze szczęścia, pomyślał. Zamknął oczy, ale nieprzyjemne uczucie nadal mu towarzyszyło. Przed oczami tańczyła mu roześmiana Glorena. Podświadomie wiedział, że elfka naprawdę zaraz do niego przyjdzie i zobaczy go w tym dziwnym stanie, ale obrazy wyobraźni były tak sugestywne, tak realistyczne…
Nagle wszystko urwało się tak, jak się zaczęło. Elladan zamrugał oczami i rozejrzał się nerwowo po okolicy. Ogrody? W środku nocy? Co ja tu robię? Nie zdołał rozwikłać tej zagadki, gdy do kolekcji dołączyła kolejna. Jego wzrok padł bowiem na wianek i kwiaty, które wciąż ściskał w ręku. Co to, na litość Valarów, jest? Jaki dziś mamy dzień? Nagle go olśniło. Ten lekko pomięty stroik musiał być wiankiem świętojańskim! To oznaczałoby, że właśnie trwała noc przesilenia letniego. Ale w takim razie… Skoro trzymał w ręku wianek, to oznaczało, że go wyłowił. Tylko dlaczego tego nie pamiętał? I do kogo ten wianek należy? Elladan poczuł przypływ paniki. Jeśli dobrze zrozumiał znaki otoczenia, właśnie wyłowił wianek jakiejś elfki i czekał na schadzkę. Na którą w żadnym razie nie był gotowy. Eru, ratuj! Miał ochotę zwiać z tego miejsca jak najdalej, ale było już za późno. Gdy podniósł wzrok, dostrzegł elfkę sunącą w jego kierunku. Nie, tylko nie ona, jęknął w duchu. Wszędzie rozpoznałby te złote loki. Glorena! Dlaczego ze wszystkich kobiet z Rivendell to musi być właśnie ona? Tajemnicą Poliszynela dworu Rivendell był fakt, że córka Glorfindela kocha się w starszym synu Elronda. Elladan tymczasem, raz - nie odwzajemniając uczucia, a dwa – nie mając najmniejszej ochoty na posiadanie dawnego opiekuna w roli teścia, unikał jej jak ognia. Cóż więc się z nim stało, że dzisiaj, w tę nieszczęsną Noc Świętojańską, wyłowił ten przeklęty wianek? I dlaczego tego nie pamiętał? Teraz, jak się nad tym zastanowił, to w zasadzie niewiele pamiętał z poprzednich kilku dni. Ostatnim czystym wspomnieniem była uczta dzień po przyjeździe Estela. A to było… cztery dni temu? Niestety, na ucieczkę było już za późno. Elladan musiał stanąć do walki i zmierzyć się z nieznanym.
- Elladanie! – Glorena zrezygnowała w końcu z powolnego chodu i ostatnie metry przebyła biegiem. Z uczuciem rzuciła mu się na szyję. – Nareszcie, nareszcie – powtarzała, wtulając twarz w miękką tunikę Elladana, który stał sparaliżowany, nie mając pojęcia, co zrobić. W końcu odsunęła się na odległość ramion i spojrzała mu prosto w oczy.
- Witaj, Gloreno – wydukał niepewnie Elladan. Miał wrażenie, że zaczyna się czerwienić. Dyskretnie upuścił za sobą kwiaty i wianek. Wolałby w tej chwili walczyć ze zgrają orków, niż musieć patrzyć w jej błyszczące oczka.
- Tak dobrze wiedzieć cię ponownie – zaszczebiotała rozentuzjazmowana elfka. – Przyszedłeś, jak obiecałeś.
- Eee, obiecałem? – powtórzył Elladan nieco nieprzytomnie. O co tu chodzi?
- Tak, zanim rozpoczęła się zabawa, pamiętasz? – Glorena spojrzała na niego dziwnie, ale zaraz roześmiała się. – Nie żartuj sobie ze mnie. Ach, tak długo na to czekałam! – zawołała i znów wtuliła się w Elladana, który był zbyt sparaliżowany, by ją objąć.
- Ekhm, Gloreno… - zaczął niepewnie Elladan.
- Kocham cię! – radosny okrzyk elfki sprawił, że zamilkł przerażony.
- Ale Gloreno… - zaryzykował po chwili, ale i tym razem nie dane mu było skończyć.
- Nic nie mów – szepnęła, kładąc mu palec na ustach. – Mnie też brak słów ze szczęścia.
- Gloreno – za trzecim razem spróbował bardziej stanowczo. Chwycił ją za ręce i wyswobodził się z jej uścisku.
- Tak? – elfka oprzytomniała nieco. Już nie patrzyła na niego z tym ślepym uwielbieniem w oczach. Była czujna i spięta.
- O czym ty mówisz? Jakie spotkanie? Co tu się w ogóle dzieje? – wybuchnął Elladan, dając upust emocjom. – Nie byłem tu dzisiaj, tego jestem pewien. I nie mam pojęcia, co ja tu w tej chwili robię.
- Jak… jak możesz tak mówić? Po tym, co od ciebie dzisiaj usłyszałam? A wianek? Czy to nic nie znaczy? – Glorena wyrzucała z siebie słowa szybko, jakby bała się, że nie będzie miała czasu, by dokończyć myśl.
- Wianek? Wianek? – powtórzył Elladan nieco histerycznie. – Czy on coś znaczy? Nie, nic nie znaczy. Ta cała dzisiejsza noc to jedno wielkie nieporozumienie.
- Ale…
- Nie, Gloreno – uciął krótko syn Elronda. Nie zamierzał się cackać i brnąć dalej w rozmowę, która nie miała najmniejszego sensu. I która w ogóle nie powinna mieć miejsca, jeśli miał być szczery. – Też chciałbym wiedzieć, co tu się dzieje, bo mam mętlik w głowie. Ale jednego jestem pewien. Nie spodziewaj się po mnie niczego, bo niczego nie jestem ci w stanie dać. Wracaj na ucztę, idź się bawić. Ale nie ze mną.
Glorena stała przez moment, jak gdyby go nie zrozumiała. Potem w jej oczach błysnęły łzy. Zerwała z głowy ozdobny diadem, rzuciła go Elladanowi w twarz i uciekła, szlochając głośno. Elf patrzył za nią i zrobiło mu się jej żal, ale nie zamierzał jej za nic przepraszać. Ktoś mi jest chyba winien wyjaśnienia, pomyślał. Nie mógł być pewien, ale podejrzewał, kto krył się za tą sprawą.
***
Tymczasem Aragorn i Arwena siedzieli w krzakach, mocno wtuleni w siebie. Byli świadkami rozmowy bliźniaków. Tajemniczy napój, który Elrohir dał Elladanowi do wypicia, tylko pobudził ich ciekawość. Arwena śledziła wzrokiem starszego braci. Gdy zobaczyła, że Elladan opiera się o fontannę, westchnęła głośno.
- O co chodzi? – spytał Aragorn.
- Chyba wiem, co się dzieje – szepnęła Arwena. – Drań! – syknęła pod adresem Elrohira.
- Że co?
- Nie widzisz? Elrohir musiał zmieszać suszoną miłostkę złośliwą z cierpiętnikiem nadmorskim i zielem pamięci – wyjaśniła nerwowo elfka. – Wiesz, co z tego wyszło? – gdy Aragorn pokręcił głową, westchnęła tylko i powiedziała. – Napój miłosny.
- Chcesz mi powiedzieć, że Elladan właśnie wypił napój miłosny? – powtórzył Aragorn, patrząc na nią z niedowierzaniem.
- Nie, on właśnie wypił antidotum – sprostowała Arwena. – Biedna Glorena.
- Żartujesz? Biedny Elladan. - Oboje patrzyli, jak starszy brat męczy się z elfką. Miał tak niewyraźną minę, że Aragorn dziwił się, jak Glorena mogła tego od razu nie zauważyć. Na samym początku nie słyszeli rozmowy, ale gdy Elladan i Glorena zaczęli krzyczeć, nie musieli już wytężać słuchu. Jednocześnie dobiegł ich cichy chichot z krzaków po drugiej stronie ścieżki. Arwena nie wytrzymała i nim Aragorn zdołał ją pochwycić, zwinnym ruchem przeskoczyła dróżkę i znalazła się nad bratem. Strażnik, upewniwszy się, że para przy fontannie go nie widzi, podążył za nią.
Mina Elrohira była bezcenna. Nie spodziewał się, że ktoś oprócz niego będzie się przyglądał tej scenie i dał się zaskoczyć. Patrząc na wściekłą w tym momencie Arwenę, Aragornowi zrobiło się żal Elrohira. Potem jednak, gdy przeniósł wzrok na Elladana, uznał, że w sumie młodszy z bliźniaków zasłużył sobie na to. Arwena wygarnęła bratu parę rzeczy i pewnie długo by tak mogła, gdyby nie odgłos pospiesznych kroków. Rozszlochana Glorena przebiegła obok nich i Arwena zerwała się, gotowa podążyć za nią, jednak Aragorn ją powstrzymał.
- Zostań – poprosił. – Niech oni sami to załatwią, dobrze?
- Z najwyższą chęcią – odparła słodko Arwena i uśmiechnęła się jadowicie do brata. – Chodź, idziemy. – Siłą pociągnęła go, żeby wstał, i zawlokła aż do miejsca, w którym nadal stał Elladan. Na ich widok elf podniósł głowę.
- Co tu robicie? – spytał zaskoczony.
- Elrohir ma ci coś do powiedzenia – powiedziała Arwena. Aragorn nie zamierzał się wtrącać, niech rodzeństwo załatwi to między sobą.
- Domyślam się. Ro, czym ty mnie spoiłeś? – zapytał Elladan, zwracając się do brata. – Tak, przypominam to sobie – uprzedził pytanie.
- Chciałaś mi pokazać jakieś ustronne miejsca, prawda? – szepnął Aragorn do Arweny. – Jeszcze nie jest na to za późno.
- Oczywiście, że nie – Arwena uśmiechnęła się, a w jej oczach Estel nie dostrzegł nic prócz bezgranicznej miłości. – W końcu ta noc należy do nas, prawda? – to mówiąc, chwyciła go za rękę i poprowadziła przez labirynt krzewów i klombów, zostawiając braci samym sobie. Tak, ta noc należy do nas, pomyślał Aragorn.
***
Następnego ranka całe Rivendell pogrążone było w ciszy. Elfy (i człowiek) odsypiali nocne szaleństwa. Niestety, błogi spokój nie trwał długo. Wkrótce wszyscy mieszkańcy zostali obudzeni w bardzo niemiły sposób. Kto tego ranka zdecydował się sprawdzić, co jest źródłem hałasu, był świadkiem dziwnej sceny. Dwóch identycznie wyglądających elfów, dających się rozpoznać jako synowie Elronda, zabarykadowało się w stajniach, umykając przed pewnym wściekłym złotowłosym Pogromcą Balroga. Kto wsłuchał się uważnie w krzyki dochodzące z podwórza, mógł się dowiedzieć wielu ciekawych rzeczy. Jednakże para, która poprzedniego wieczoru bawiła się w podsłuchiwanie i śledzenie, jako jedyna nie robiła sobie nic z hałasu i spała w najlepsze. Można by wprawdzie spytać o to Elronda, lecz ten ubawił się tylko, patrząc na tę scenę, więc prawdopodobnie nie powtórzy wszystkiego dokładnie. Dlatego też spuśćmy zasłonę milczenia na słowa, które padły z ust Glorfindela, bowiem nie przystoją one tak dostojnemu elfowi.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Tina Latawiec
Strażniczka Białego Drzewa


Dołączył: 07 Lis 2008
Posty: 3465
Przeczytał: 4 tematy

Skąd: Ithilien

PostWysłany: Czw 22:32, 02 Lip 2009    Temat postu:

Tekst drugi - Marysia - Gondor:

,,Smutek w Noc Świętojańską”

Dzień poprzedzający Noc Świętojańską. W Minas Tirith trwały przygotowania do tego niezwykłego święta. Wszędzie słychać było muzykę, suszone kwiaty wirowały w powietrzu, a ich zapach wciskał się w każdy zakamarek Białego Miasta. Magiczna atmosfera panowała w sercu każdego Gondorczyka. Już jutro zabłysną ogniska, a dziewczęta uplotą wianki. Tak. Radosna wrzawa opanowała wszystkich. Albo prawie wszystkich. W tym samym czasie Denethor, namiestnik Gondoru siedział przy oknie i z niesmakiem przyglądał się co wyprawiają jego poddani. Nie podobało mu się to wszystko. Wolał, aby w mieście panował spokój i ład. Te ceremonie bardzo go denerwowały. Gniew Denethora wzrósł jeszcze bardziej, kiedy do sali weszli jego dwaj synowie – uśmiechnięci i całkowicie zaangażowani w święto. Namiestnik odszedł od kamiennego okna i ze złością zwrócił się do synów:
- Wy też?! Wy też poddaliście się temu wariactwu?!
Bracia stanęli jak wryci.
- Ojcze! – po chwili odezwał się Boromir – Czyż nie cieszy cię radość poddanych?
- Nie – powiedział nieco ciszej Denethor. W stosunku do najstarszego syna był zawsze łagodny – Cóż to za głupie ceregiele?
- To obchody Nocy Świętojańskiej – odezwał się Faramir – Gondor zawsze świętuje! Czy nie pamiętasz, ojcze, kiedy to wszyscy razem uczestniczyliśmy w tych ceremoniach?
- Pamiętam – wycedził Denethor – Ale wtedy żyła jeszcze wasza matka i wszystko wyglądało inaczej! A teraz macie mi uciszyć tych wszystkich ludzi! To zakłóca mój spokój.
Bracia umilkli. Wspomnienie dawnych lat boleśnie ich dotknęło.
- Nie zdołamy uciszyć całego ludu – rzekł Boromir – możemy tylko przenieść się w inne miejsce.
Po tych słowach skłonili się lekko i odeszli. Już na dziedzińcu starszy brat zauważył przygnębienie Faramira.
- Nie przejmuj się! – odezwał się – Pojedziemy do Osgiliath i tam wszystko zorganizujemy.
Chłopak uśmiechnął się blado.
- A co zrobimy z ludźmi? – zapytał.
Boromir zamyślił się.
- Trzeba będzie ogłosić – zaczął – aby wszystko przenieśli do Osgiliath i w jego okolice.
- To ty się tym zajmij – powiedział Faramir, po czym powoli oddalił się w stronę swojej komnaty.
Boromir stał tak jeszcze długi czas patrząc za odchodzącym bratem.
„To niesprawiedliwe” – pomyślał – „Ojciec zawsze ma do niego pretensje i ciągle go o coś obwinia”.
Rzeczywiście, tak było. Boromir nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, co musiał przeżywać Faramir. Teraz, kiedy go zobaczył idącego samotnie, z pochyloną głową poczuł współczucie. Zrobiło mu się go żal i postanowił, że podczas święta Kupały jakoś podniesie go na duchu.
Lecz nagle wszystkie myśli Boromira rozwiały się jak mgła na wietrze, kiedy napotkał wzrokiem pewną smukłą i piękną postać.
- Aurelia – wyszeptał.
Tak, to była Aurelia, dziewczę, dla którego Boromir zupełnie stracił głowę.
Jasne włosy otaczały jej rumianą twarz, szafirowe oczy błyszczały wesoło, a różane usta cicho nuciły nieznaną mu pieśń. Delikatnie się uśmiechając układała piękne kompozycje z kwiatów.
Boromir stał bez ruchu i wpatrywał się w swoją ukochaną.

***

Nastał przez wszystkich wyczekiwany dzień – święto Kupały. Słońce chyliło się ku zachodowi, więc mieszkańcy Minas Tirith zebrali się w Osgiliath. Ostatni Gondorczycy w pośpiechu kierowali się na miejsce. Jednym z nich był Faramir. Kiedy tam dotarł zaczął wypatrywać brata. Nigdzie nie mógł go dojrzeć. Po dłuższym czasie dał za wygraną. W momencie kiedy rozglądał się za wygodnym miejscem do obserwacji obchodów zauważył Boromira. Podszedł do brata.
- Gdzieś ty się podziewał? – zapytał z wyrzutem w głosie – Wszędzie cię szukałem.
- Pomagałem w przygotowaniach – odrzekł Boromir.
- Rozumiem – powiedział – Pospieszmy się, zaraz wszystko się rozpocznie.

***

Zapadł zmrok. Rozpalono ogniska. Rozpoczęły się radosne tańce i śpiewy.
Po paru skocznych melodiach przyszedł czas na balladę. Wszyscy zasiedli przy największym ognisku i zaczęli wsłuchiwać się w powolną melodię graną na harfie.
Boromir wstał i podszedł do Aurelii odciągając ją na bok. Dziewczyna uśmiechnęła się i zapytała swoim słodkim i melodyjnym głosem:
- Czy coś się stało?
Boromir bez słowa zerwał kwiat macierzanki i wplótł go w jej wianek. Przez chwilę patrzył jej głęboko w oczy.
- Aurelio! Kocham cię! Kocham cię od kiedy się poznaliśmy.
Twarz dziewczyny zaczęła się powoli rozjaśniać. Uśmiechnęła się i rzekła:
- Ja również cię kocham, Boromirze!
Zakochani powoli oddalili się w stronę pobliskiego lasu. Nikt nie zwrócił na nich uwagi.

***

Północ. Gondorczycy poszli nad rzekę z wcześniej uplecionymi wiankami ziołowymi, aby puścić je na wodę i obserwować ich bieg. Inni powędrowali na łąkę, by zebrać różnorodne rośliny, albo do lasu w poszukiwaniu kwiatu paproci. Jeszcze inni zostali na miejscu dodając drwa do ognisk, przeskakując przez nie i śpiewając pieśni. Faramir był jednym z nich. Po długim świętowaniu odprężył się całkowicie. Podczas wszystkich obrzędów nigdzie nie widział swojego brata. Zaczął się niepokoić. Postanowił go znaleźć. Pierwszym miejscem, o jakim pomyślał była rzeka.
Faramir szedł wzdłuż jej nurtu wypatrując Boromira. Niestety nie mógł go nigdzie dostrzec. Wtedy chłopak postanowił udać się do lasu. Wsiadł na konia i pogalopował w jego stronę. Kiedy już mijał pierwsze drzewa przywiązał konia do sosny i zniknął w zaroślach.
Szedł tak długi czas. W końcu dotarł do leśnego źródła.
- Boromirze? – zawołał z cicha – Boromirze, jesteś tu?
Ku jego zdziwieniu odpowiedział mu mocny głos:
- Faramirze, to ty?
- Tak, to ja! – odkrzyknął – Czy to ty Boromirze?
- Tak.
Po chwili z gęstwiny w pobliżu źródła wyłoniła się ciemna postać jego brata.
- Co tu robisz? – zapytał zdziwiony Faramir.
Cisza.
- Boromirze?
- Nic…
Faramir był zdziwiony. Brat nigdy z nim tak nie rozmawiał. Coś musiało się stać.
- To tajemnica, prawda? – zapytał – Nie możesz mi powiedzieć?
Boromir rzucił bratu nieufne spojrzenie.
- Istotnie, to tajemnica.
- Czy jest ona związana z twoim rogiem – kontynuował spokojnie Faramir.
Boromir zdumiał się.
- Z rogiem? O co ci chodzi?
- Nie masz go przy sobie! – rzekł Faramir – To się nigdy nie zdarza, zawsze go nosisz. Zgubiłeś go?
Starszy brat dopiero teraz zauważył brak swojego rogu.
- Do licha! – zaklął pod nosem – Musiałem go zostawić przy tamtym źródle…
Spojrzenia braci spotkały się ze sobą. Boromir westchnął.
- Dobrze, powiem ci – odezwał się po chwili – Chodzi o Aurelię. Postanowiliśmy wziąć ślub.
Faramir otworzył usta z niedowierzaniem. Ten Boromir, jego starszy brat! Zwykle nie zadawał się z dziewczynami, zawsze poważny i waleczny, a teraz!... Nie, młodszy brat nie mógł w to uwierzyć.
- I to jest ta tajemnica… - odezwał się – A gdzie ona jest?
- Tam – Boromir wskazał ręką pobliskie zarośla – Tam jest kolejne źródło.
Faramir przyjął stanowczą postawę.
- No to chodźmy! – rzekł mocno.
- Ale dokąd? – zdumiał się Boromir.
- Jak to dokąd? Do naszego ojca, prosić o błogosławieństwo dla młodej pary!
Starszy brat roześmiał się serdecznie. Poszedł do swojej ukochanej, powtórzył jej co zaszło. Potem zaczął szukać zgubionego rogu. Leżał niedaleko sadzawki, więc po paru minutach Boromir go znalazł i wtedy udali się do Minas Tirith.

***

Białe Miasto opustoszało. Wszyscy mieszkańcy nadal byli zajęci świątecznymi obrzędami. Denethor siedział jak zwykle na tronie namiestnika. Drzwi od sali otworzyły się gwałtownie, po czym weszli do niej jego dwaj synowie oraz młoda dziewczyna. Boromir przyklęknął u stóp ojca, ucałował jego pierścień, po czym przemówił cichym, ale stanowczym głosem:
- Ojcze! To jest Aurelia. Poznaliśmy się już dawno temu. Kochamy się i przychodzę tutaj, aby prosić cię o zezwolenie na ślub, a także o twoje błogosławieństwo.
Kiedy Boromir skończył mówić Denethor podniósł się ze swojego tronu. Jego wzrok był błędny i zamglony.
- Zgodziłbym się na to – rzekł po chwili – ale dzisiaj okazałeś mi nieposłuszeństwo i bardzo się na tobie zawiodłem.
Bracia spojrzeli po sobie. Ich ojciec nigdy nie zachowywał się tak w stosunku do najstarszego syna. Faramir postanowił interweniować.
- Ojcze… - zaczął powoli - Może wolałbyś mnie nie słuchać, ale powiem, że Boromir zawsze myśli o twojej wygodzie i bezpieczeństwie.
Denethor udał, że nie słyszał słów Faramira.
- Nie zgadzam się, Boromirze! – krzyknął w nagłym ataku szału – Ostatnie słowo należy do mnie, a ja mówię nie!
Boromir zamarł. Faramir nie mógł patrzeć na niedolę brata.
- Dlaczego? – wrzeszczał – Dlaczego mu nie pozwolisz?! Dlaczego nie może wziąć ślubu?
Denethor spojrzał na Faramira.
- Nie zrobię tego, bo tak uważam za słuszne! A ty nie będziesz stawał między mną a moim synem!
Faramir umilkł. Te słowa bardzo go zabolały. Poczuł jak łzy napływają mu do oczu, ale jakoś je powstrzymał. Po chwili odezwał się drżącym głosem:
- Prawdziwy ojciec chce dla syna jak najlepiej. Widać ty nie jesteś prawdziwym ojcem.
To mówiąc odwrócił się i odszedł, a Boromir bez słowa zwrócił się w stronę Aurelii i razem w ciszy wyszli z sali.

***

Ciemność ogarnęła Białe Miasto. Gondorczycy zapadli w sen. Jednak dwaj bracia nie mogli tej nocy spać. I nie spali. Starszy z powodu swojej miłości, utraconej miłości. Nie płakał. To nie przystoi rycerzowi. Ale cierpiał. Cierpiał bardzo i wiedział, że nigdy nie zapomni tej nocy. Natomiast drugi, młodszy płakał gorącymi łzami zalewając pościel. Płakał z powodu braku miłości ojca. Czuł się tak, jakby był wydrążony w środku. Jakby był bez duszy, a raczej jego dusza nie mogła zaznać spokoju. Ojciec nie mógł tak traktować syna! W końcu wszystko ustało, łzy przestały spływać po czerwonych policzkach, a Faramir zapadł w głęboki sen. W sen, który przyniósł ukojenie i spokój i pozwolił zapomnieć o tym, co wydarzyło się tego dnia.
Boromir również zasnął. Jemu przyśniła się Aurelia i w głębi duszy wierzył, że kiedyś w końcu spełnią swoje marzenie.


*** KONIEC ***
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Tina Latawiec
Strażniczka Białego Drzewa


Dołączył: 07 Lis 2008
Posty: 3465
Przeczytał: 4 tematy

Skąd: Ithilien

PostWysłany: Czw 22:35, 02 Lip 2009    Temat postu:

Tekst trzeci - Fayerka - Mroczna Puszcza

Doszedł, ale mój program antywirusowy go zablokował. Niestety musisz wysłać jeszcze raz, Fayerko.

T.L.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Tina Latawiec
Strażniczka Białego Drzewa


Dołączył: 07 Lis 2008
Posty: 3465
Przeczytał: 4 tematy

Skąd: Ithilien

PostWysłany: Czw 22:40, 02 Lip 2009    Temat postu:

Tekst czwarty - Lalaith - Fangorn:

„Entiany wracają…”
Wigilia św. Jana, najbardziej magiczny dzień w roku. W tym czasie dzieją się cuda, a całe Śródziemie szykuje się do świętowania Sobótki. Nie inaczej jest w Fangornie. Tego dnia Onodrimowie schodzą się, by wspominać odejście entian.
W Entowym Lesie jest polana, z pozoru zwyczajna. Jednak pozory mylą… To Polana Odejścia; na niej odbywają się świętojańskie wspominki. Na samym jej środku ułożony jest stos gałązek jarzębiny. Każda gałąź symbolizuje mijające lata bez entian. Co rok dokładana jest jedna i stos urósł już bardzo. Gdy entiany powrócą, stos zostanie spalony, by nie przypominał o Tęsknocie Entów.
Gdy zakończyła się wojna i Sauron został pokonany, w sercach entów zapłonęła nadzieja, że entiany powrócą. Minął rok, dwa, trzy, a entowych kobiet nie było. Nieliczni wyprawiali się na wschód, ale nikt nie odnalazł bodaj śladu po entianach.
Tego lata noc świętojańska miała być wyjątkowo smutna. Jednak coś przeszkodziło Pasterzom Drzew w rozpamiętywaniu dawnych chwil…
Jeden z entów, którzy najbardziej ucierpieli przez odejście entian, bo utracili swe żony, nigdy nie stracił nadziei, że jego ukochana Firien powróci. Galdrif – Wytrwalec – dzień w dzień wychodził na wschodnie krańce lasu, by zobaczyć, czy entiany nie wracają. Tegoroczna wigilia św. Jana nie była wyjątkiem. Przechadzał się po skraju puszczy, wypatrując znajomej sylwetki.
Jaka była jego radość, gdy na horyzoncie zamajaczył kształt łudząco podobny do entiany! Wszystkie drzewa powtarzały tą wesołą nowinę, aż rozentuzjazmowani Onodrimowie tłumnie wylegli, aby ujrzeć na własne oczy powracającą entianę.
Do Galdrifa zbliżył się Fangorn i zapytał:
- Jesteś pewny, że to entiana?
Młodszy ent schylił głowę z szacunkiem.
- Spójrz Drzewaczu. Czyż może to być ktoś inny? Ten charakterystyczny chód, przygarbione plecy… - Już w trakcie mówienia poznał, że jest to jego ukochana Firien, do brzozy wyglądem zbliżona.
Wręcz podbiegł do niej, przytulił mocno i chwycił za rękę, prowadząc ku zgromadzonym Pasterzom Drzew.
- Cóż, opłaciła się twa cierpliwość Wytrwalcze – powiedział Fladrif.
- Chyba trzeba będzie zmienić formę dzisiejszego spotkania – mruknął Finglas, kolejny z trójki Starszych. – Na entowisko! – zawołał z mocą. Echo odbiło kilkakrotnie jego słowa, a po chwili nadpłynęła odpowiedź innych.
Wśród entów zapanowało podniecenie i radość. Entiany wracają, rasa przetrwa! Jeden tylko Fangorn miał marsową minę, jakby przybycie Firien było powodem do złości.
Gdy wszyscy Onodrimowie dotarli do Tajemnej Kotliny, Finglas wykrzyknął:
- Bracia, przyjaciele! Mieliśmy jak co roku spotkać się na Polanie Odejścia, by wspominać entiany. Lecz entiany wróciły! – wskazał na Firien. – Dziecko drogie, opowiedz, co działo się z wami i kiedy przybędą twe siostry? – zapytał.
- Po ostatniej wizycie Fangorna utworzyłyśmy Radę Entian, na kształt entowiska. Postanowiłyśmy, że odejdziemy jeszcze dalej na wschód, by wojna nas ominęła. Założyłyśmy nowe ogrody, mając ciągle w pamięci tereny przy rzece, gdzie miałyśmy wszystko – i was. Lecz tam, na wschodzie było bezpiecznie, tu ciągle wisiała nad nami groźba wojny. Słyszałyśmy nasze imiona, wiatrem niesione, elfie pieśni też do nas dotarły. Niestety, nie mogłyśmy pozostać głuche na szczęk mieczy i głosy orków. – Tu entiana skrzywiła się teatralnie. – Uciekałyśmy dalej i dalej, aż za jezioro Rhun. Aż w końcu, całkiem niedawno, usłyszałyśmy pieśń o Frodo Dziewięciopalcym, a później nasze imiona, bliższe i głośniejsze niż zwykle. Nieliczne entiany zrozumiały, że Cień nad Śródziemiem zniknął. Niestety, tylko ja wyruszyłam, by spotkać się z wami. Reszta jest chyba szczęśliwa. Albo boi się zmian, nie mnie to rozstrzygać. Mogę wskazać drogę na Nowe Pola; tak nazwałyśmy nasze ogrody – zakończyła Firien.
Wśród entów zawrzało. W zazwyczaj spokojnych Onodrimów coś wstąpiło. Zaczęli się przekrzykiwać, mając niczym nie uzasadnione pretensje do każdego.
Drzewacz potoczył spojrzeniem po zgromadzonych entach. Jak dobrze rozumiał ich wątpliwości! Teraz jednak bał się, że entiana wyda go. Przecież to on namówił je do ucieczki na wschód.
Nagle rozpętało się małe piekło. Jeden z entów z sam siebie zaczął płonąć. Jego sąsiedzi rozpierzchli się w przestrachu. Z drugiej strony kotliny pojawiło się kilku rozjuszonych huoronów, którzy tratowali wszystko, co stało na ich drodze.
Zdumiony Drzewacz zawołał gromkim głosem:
- Uspokójcie się!
O dziwo, pomogło. Huoronowie dali się zaprowadzić w głąb lasu; zostali uśpieni przez swoich strażników. Reszta entów ucichła. Niestety, Dębowca nie dało się odratować, samospalenie jest nieodwracalne.
- Bracia, spory i kłótnie do niczego nie doprowadzą. Gniewem i złością nie sprowadzimy entian. Kilku entów niech wyruszy na wschód według wskazówek Firien. Spróbujemy namówić nasze kobiety do powrotu. Jeśli nie zechcą na nowo zasiedlić terenów przy rzece, będzie to znak, że Onodrimom nie jest pisane przetrwanie – zawyrokował Fangorn.
Natychmiast zgłosiło się kilku jeszcze młodych entów, chcąc wyruszyć za Brunatne Ugory. Starsi udzielili im rad i wydali polecenia, po czym odesłali ją do Firien. Ta wskazała im najdogodniejszą trasę i zwróciła się od Starszych:
- Czy mogę już odpocząć? Przeszłam dziś wiele kroków i jestem zmęczona.
- Oczywiście! – zreflektował się Fladrif. – Galdrifie, oczekuję, iż zapewnisz Firien spokój i ciszę.
- Zabiorę ją do swego domu na wzgórzach, tam nikt nie będzie nam przeszkadzał.
Powiedziawszy to, Wytrwalec zabrał Firien do swego domu, by odpoczęła. W tym czasie Fangorn przemierzał las, rozmyślając. Teraz, gdy jest duża szansa na odrodzenie Onodrimów, nie był pewny swej decyzji o odesłaniu entian aż za jezioro Rhun. Chciał je uchronić od zagłady, by choć one przetrwały. Wszak stare przepowiednie mówiły, że w Wojnie o Pierścień zniknie ród Pasterzy Drzew. Nie, zadecydował. Dobrze zrobiłem, przecież po Brunatnych Ugorach przetoczyła się wojna. Zmieniłem przeznaczenie, uratowałem nasze istnienie. Zamyślony Drzewacz dotarł na skraj lasu. Nie zauważył postaci wyłaniającej się z mgły. Ocknął się dopiero, gdy melodyjny głos powiedział cicho:
- Fangornie!
Zaskoczony uniósł głowę. Stała przed nim jeszcze jedna entiana.
- Fimbrethil! – zdumiał się i ucieszył jednocześnie. – Wróciłaś!
- Entiany wracają Fangornie. Wracamy, niosąc nadzieję na odnowę naszej rasy. Gdy odchodziłyśmy, niektóre z nas był brzemienne… Aalaine! – zawołała entiana. Zza jej pleców wychynęła entianka, uderzająco podobna do starszej.
- Oto twoja córka Drzewaczu.
Zapadła cisza. Najstarszy z entów nieco zamglonym wzrokiem spoglądał to na Fimbrethil, to na Aalaine. Po chwili powtórzył:
- Entiany wracają… Czemu Firien nic nie powiedziała?
- Och, bo sama nic nie wiedziała. Tak jej spieszno było do ukochanego, że nie czekała na decyzję Rady Entian – odezwała się Aalaine. – Wyruszyła od razu, gdy tylko dowiedziałyśmy się o końcu wojny. W międzyczasie rada zadecydowała, że wracamy . My wybrałyśmy się od razu po ogłoszeniu decyzji, ale za nami idą wszystkie pozostałe entiany.
- Przysposobimy Płaskowyż i Ugory, odnowimy nasze ogrody. Te krainy znów zatętnią życiem – zawtórowała jej matka.
Rozmawiali jeszcze długi czas. Drzewacz w końcu przypomniał sobie, że pozostali entowie nic nie wiedzą, na dodatek wciąż są w Tajemnej Kotlinie.
- Cóż moje drogie. Musimy przekazać innym szczęśliwą nowinę. Aalaine, powinnaś poznać krainę swych przodków. – Opowiadając córce o Fangornie, zaprowadził swe kobiety na entowisko.
Część Pasterzy Drzew już się rozeszła. Finglas i Fladrif pozostali za to w kotlinie, toteż Drzewacz natychmiast się do nich udał. Wskazał im żonę i córkę, a później streścił usłyszaną od nich historię.
- Liściloku, ty masz chyba najmocniejszy głos. Zechciej przywołać naszych braci z powrotem – zwrócił się z prośbą Nakorzec.
Już po chwili polana wypełniła się entami.
- Dziś wigilia św. Jana, najbardziej magiczny dzień w roku. W tym czasie dzieją się cuda, a całe Śródziemie szykuje się do świętowania Sobótki. Wielu z was pewnie nie wierzy w cuda. Ale cud się zdarzył. Entiany wracają! A z nimi i entianki – powiedział Drzewacz. – Fimbrethil, Aalaine?
Wywołane entiany wyszły z lasku, pokazując się zgromadzonym Onodrimom.
- Entiany wracają! – powtórzył Fangorn. Niech od dziś po wsze czasy ten dzień zwie się Powrotem Entian. I niech wszyscy w całej Ardzie dowiedzą się o naszej radości! – zawołał.
Echo zwielokrotniło okrzyk Fangorna. Usłyszały je elfy w Lorien i krasnoludy w Morii. Wiatr zaniósł je do Edoras, Imladris, Minas Tirith i Ithilien. Usłyszeli je Merry i Pippin w Shire i zaśmiali się, ciesząc się radością przyjaciół. A później echo dostało się przez morze aż do Amanu, ogłaszając szczęście entów.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Tina Latawiec
Strażniczka Białego Drzewa


Dołączył: 07 Lis 2008
Posty: 3465
Przeczytał: 4 tematy

Skąd: Ithilien

PostWysłany: Czw 23:10, 02 Lip 2009    Temat postu:

Tekst piąty - Tina Latawiec (ja) - Gdzieś w siedzibie Mandosa:

Wianek z nieba

Mimo późnej pory słońce wisiało jeszcze dość wysoko nad horyzontem. Trwał przecież najdłuższy dzień w roku. Mieszkańcy Śródziemia szykowali się już do rozpoczęcia szalonej, choć krótkiej sobótkowej zabawy. Na całym świecie zaczynały płonąć ogniska, rozbłyskując jedno po drugim niczym gwiazdy na wieczornym niebie.

- Nuda – orzekł Théodred, ziewając dyskretnie.

- Tak… - zgodził się Boromir. – Kiedyś to się porządnie obchodziło Noc Świętojańską! A teraz tylko ogienek mały rozpalą, usiądą, piosenkę jakąś odśpiewają i koniec. Gdybym był żywy, pokazałbym im, jak się powinno bawić…

- Ciekawy jestem ogromnie, jak byś to zrobił – prychnął Théodred. Boromir zamarł na chwilę z otwartymi ustami.

- Jakkolwiek – parsknął w końcu. – Pokaż lepiej jeszcze, co się tam na dole dzieje.

- Zastanawiam się, jak to działa – stwierdził Théodred, rozgarniając gęste podłoże. – Trochę to dziwne.

- To prawda. Mógłbym przysiąc, że naprawdę nie znajdujemy się nad Śródziemiem – zgodził się Théoden. Boromir wzruszył ramionami.

- Przysiąc to ja mógłbym wiele rzeczy. Na przykład, że to niemożliwe, by to miejsce było tak olbrzymie. Albo że powinno kręcić się tu dużo więcej osób. Albo że chmury są białe i miękkie, a nie tak solidnie i okropnie różowe. Albo że nie pokrywają calutkiego nieba – wyliczał. – Jednak z przysięgania nic nam nie przyjdzie, bo rzeczywistość jest taka, jak widzimy. Utknęliśmy tu na dobre.

- I na złe.

- Albo jeszcze gorsze.

- I nudniejsze.

- Nic nudniejszego nie mogłoby się nam już chyba przytrafić…

- Nie myślicie czasem, że to trochę niesprawiedliwe? – wtrącił się Théoden. – Za życia wszyscy mają nadzieję, że po śmierci dostaną, jeśli nie nagrodę za dobre życie, to chociaż wynagrodzenie za jego utratę. A trafiają tu i czeka ich wieczność monotonii… - westchnął. Nie odpowiedzieli. Wszyscy trzej milczeli przez chwilę ponuro, zatopieni w swoich rozmyślaniach.

- Zabawne – mruknął w końcu Théodred, wpatrując się w rozciągający się pod nimi świat żywych. Zerwał wyrastającą w niepojęty sposób z chmury stokrotkę i rzucił w dół. Przyglądał jej się w milczeniu.

- Zabawne – powtórzył. – Nigdy nie mogłem zrozumieć, czemu sobótkowych wianków jest zawsze więcej niż ich właścicielek. – Upuścił kolejny kwiatek. Boromir sięgnął po puchar pełen wina i upił kilka łyków. Zmarszczył brwi.

- Myślisz, że…?

- Widzisz inne wyjaśnienie? Poza tym co tu można innego robić?

- To akurat racja. Ale przecież to zaświaty, prawda? Więc te kwiaty powinny być jakby… martwe?

- Jak to – martwe? Zrywasz tam na dole kwiatek i jego duch frunie tutaj?

- Mniej więcej – zgodził się Boromir.

- Za życia uznałbym to za bzdurę, ale teraz to już chyba nic by mnie nie zdziwiło. Chociaż z drugiej strony wyglądają całkiem normalnie, gdy spadają. Chyba że to tylko my je widzimy… - Théodred zaczynał nabierać wątpliwości.

- A kto je tam wie, zielska przebrzydłe. Jakby nie mogło tu znaleźć się cokolwiek innego. Choćby trochę orków. Przynajmniej przestałoby być tak nudno.

- Sądziłem, że tobie nie powinno ich brakować.

- I kto to mówi? – zirytował się Boromir. Théodred wzruszył ramionami.

- Lecz ja za nimi wcale nie tęsknię. Twój pomysł natomiast ma jeden poważny mankament. Jak miałbyś zamiar na nich polować, skoro byliby już martwi?

- O tym nie pomyślałem – przyznał niechętnie Boromir. – Więc twierdzisz, że można zrzucić prawdziwy wianek? – wrócił do porzuconego tematu.

- Możliwe…

- W takim razie nie musi być tu wcale tak nudno.

- Ten uśmiech mnie niepokoi. Co chcesz zrobić?

- Zabawić się, komplikując parę spraw. – Boromir zerwał garść kwiatów.

- Gdybym był żywy, chyba nie spodobałby mi się ten pomysł.

- To kolejny argument przemawiający za nim. Za dobrze mają tam na dole – stwierdził, zaczynając splatać rośliny ze sobą. – Popatrzmy tymczasem, jak idzie świętowanie – zaproponował.

- Już cię to nie nudzi? – zapytał Théodred. – Więc dokąd zajrzymy?

- Do Minas Tirith?

- Wedle życzenia. Prosto w okna króla? – Wyszczerzył zęby w uśmiechu.

- Chociażby – zgodził się Boromir. Théodred odsunął dłonią fragment chmury. Zajrzeli do powstałej dziury i przez chwilę przyglądali się czemuś w pełnym konsternacji milczeniu.

- I co porabia Aragorn? – zagadnął Théoden. Na moment znowu zapadła cisza, a później dwaj pozostali mężczyźni ryknęli głośnym śmiechem.

- Cóż tam takiego śmiesznego? – zdziwił się poległy król, wstając. Théodred szybko zamknął okienko w chmurze.

- Wolałbyś tego nie widzieć, ojcze – zapewnił, ciągle chichocząc. Boromir pokiwał z zapałem głową.

- Każdy by wolał. Chociaż z drugiej strony, gdybym miał wciąż w sobie życie, też bym z niego korzystał…

- Racja. Szczególnie, jak ma się taką żonę – zgodził się Théodred. Milczeli przez chwilę, a potem znowu parsknęli niepohamowanym śmiechem. Théoden przyglądał im się z dezaprobatą.

- Dobrze, dość już – zakomenderował w końcu. Théodred uspokoił się z trudem.

- Właśnie. Czyjeś romansowanie w Noc Świętojańską to nie nasza spawa.

- Oczywiście, że nasza! Skoro możemy wszystkich podglądać, to znaczy, że powinniśmy to robić – oświadczył Boromir. Jego rozmówcy spojrzeli na niego z powątpiewaniem. Zadumał się nad swoimi słowami głęboko. Przyszło mu na myśl kilka scen, które zdążył już ujrzeć z góry. Zadumał się jeszcze bardziej.

- Chociaż nie zawsze – dodał w końcu. Obrócił w dłoniach niedokończony wianek, przyglądając mu się krytycznie. Cisnął go w wyrwę w chmurach.

- Nigdy nie umiałem ich zakańczać – burknął zirytowany. Wychylił kolejny kielich wina.

- Przestań tyle w siebie wlewać, bo się upijesz – rzucił Théodred, zabierając się za plecenie swojego wianka.

- Czym? Duszą wina?

- Przecież wina nie da się zabić!

- Można je wypić…

- Jak w takim razie wydostaje się jego duch?

- Paruje?

- Z człowieka, nie z wina.

- To może… przez uszy?

- Przez uszy…? – jęknął Théodred. – Nie, skończmy lepiej już ten temat!

- Słusznie. Popatrzmy raczej, jak obchodzą Noc Kupały w naszej stolicy – poprosił Théoden. Jego syn kiwnął głową.

- Już się robi.

- Od kiedy jesteś nadwornym rozsuwaczem chmur? – prychnął Boromir.

- Odtąd, jak okazało się, że ty nie potrafisz tego robić.

- Oczywiście, że potrafię! Zawsze odsłaniam dokładnie miejsce, które chcę obserwować!

- W takim razie masz bardzo dziwny gust. Ja wolałbym oglądać coś ciekawszego od ślimaka wspinającego się na kamień – oświadczył Théodred. Boromir przewrócił oczyma, ale nie odezwał się.

- Proszę bardzo, oto i Edoras! – Théodred rozpędził obłoki dłonią. Stolica Rohanu była całkowicie pusta i cicha, jakby pogrążona we śnie. Natomiast tuż za jej granicami trwała huczna zabawa. Płomienie ognisk strzelały ku niebu, ludzie tańczyli i śpiewali. W powietrzu unosił się zapach ziół. Nie brakowało oczywiście też koni, które ustrojono w wielkie wieńce z kwiatów.

- Chciałbym tam teraz być – westchnął Théoden, przyglądając się wszystkiemu tęsknym wzrokiem. Milczeli przez chwilę.

- Spójrzcie, jak Éomer przygląda się tej kobiecie – mruknął nagle Théodred. Zerknęli we wskazanym kierunku.

- Czy wszystkich musi dziś nachodzić taki romantyczny nastrój? – zapytał z irytacją Boromir. Théodred rzucił wianek w dół, celując w stronę Éomera. Chybił.

- Co w tym złego? Dzień tak samo dobry, jak każdy inny, może nawet lepszy. Ważne, żeby nie przegapić całej sprawy…

- Jakiej sprawy?

- Miłości! Nie byłeś nigdy zakochany?

- Nie – burknął Boromir.

- A ja byłem. I to przegapiłem. Cudna była dziewczyna, cudna… - rozmarzył się Théodred. – Gdybym był żywy, skoczyłbym z nią przez ognisko bez wahania.

- Bezsensowne zwyczaje. Lecz czemu w takim razie nic nie zrobiłeś?

- Młody byłem i głupi…

- Teraz też jesteś.

- Teraz jestem przede wszystkim martwy – stwierdził ponuro Théodred. Boromir zastanawiał się nad tym przez chwilę, a potem wypił solidny łyk wina i uśmiechnął się szeroko.

- Dobrze, dość tej nudy. Nam się też coś od życia... – zawahał się – to znaczy – od nieżycia należy. Jak tu można rozpalić ognisko?

- Co masz na myśli?

- Nasze obchody Nocy Świętojańskiej, oczywiście.

- Oszalałeś?! – Théodred wytrzeszczył oczy ze zdziwienia. - Gdyby nie fakt, że to niemożliwe, uznałbym, iż naprawdę jesteś pijany. Jednak to musi być coś innego…

- Uwierzyłeś jednak, że to tylko duch wina?

- Tego nie wiem, ale znalazłem inny argument przemawiający za tym, że nie możesz się upić.

- Zamieniam się w słuch.

- Właściwie to bardzo proste. Nie mam pewności, jeśli idzie o wino, lecz ty bez wątpienia jesteś duchem.

- Rzeczywiście dość proste. Chociaż z drugiej strony… Te kwiaty, jak mówisz, są prawdziwe, te wino chyba też. A ja widzę siebie tak samo wyraźnie i materialnie. W dodatku mogę pić… Może jednak nie jestem całkiem nieżywy?

- Nie opowiadaj głupstw. Gdybyś był żywy, twoje ciało nie leżałoby gdzieś tam w formie pokarmu dla ryb.

- Gdybym żył… Nie! Gdybyś ty żył, zabiłbym cię za takie komentarze.

- Nie zabiłbyś, bo chciałbyś mieć tu święty spokój.

- Słusznie. W takim razie, gdybyśmy obaj żyli…

- Właśnie zweryfikowałem swoje poglądy – przerwał wymianę zdań Théoden. Spojrzeli na niego pytająco.

- Musiałem za życia zrobić coś bardzo złego, czego nie pamiętam. I teraz za karę wysłuchuję waszych kłótni. Z pewnością nie spotkał mnie taki los bez powodu – rzekł spokojnym tonem. Przez moment patrzyli na niego, zastanawiając się, co mogą odpowiedzieć. W końcu Boromir rozejrzał się wokoło.

- Co z tym ogniskiem? – wrócił do tematu. Théodred zamrugał powiekami.

- Nie żartowałeś?

- Oczywiście, że nie! – oburzył się Boromir. – Jak to można zrobić? Pocieranie patykiem o patyk chyba odpada. To w końcu zaświaty, na pewno istnieją tu prostsze sposoby… - wymruczał do siebie. Pstryknął na próbę palcami. Na różowej chmurzastej ziemi natychmiast wykwitł olbrzymi snop płomieni. Boromir klasnął w dłonie z zadowoleniem.

- I to mi się podoba!

- Więc ty będziesz natomiast nadwornym rozpylaczem ognisk? – zapytał z przekąsem Théodred.

- Zazdrościsz?

- Nie, raczej współczuję.

- W takim razie mi pomóż – zażądał Boromir. Schylił się i zerwał wielką garść kwiatów. Rzucił je w płomienie.

- Co robisz? – zdziwił się Théodred.

- Ognisko w Noc Świętojańską musi pachnieć ziołami, prawda?

- Te rośliny, które spalasz, to nie zioła, a zwykłe zielska!

- Cóż to za różnica? Jedno i drugie rośnie, pachnie, jest zielone…

- Stosując tę zasadę, można dojść do wniosku, że świat jest bardzo mało zróżnicowany…

- Może jest? Nie znam się na tym. Przestań zrzędzić, mamy przecież świętować! – Boromir wcisnął krzywo uwity wianek na głowę Théodreda.

- To musiała być naprawdę straszliwa zbrodnia… Tylko czemu jej nie pamiętam? – jęknął Théoden. Boromir ukoronował go kolejnym wiankiem.

- Dziś to nie jest istotne! Jest Noc Kupały!

- Skoro nie alkohol, to może winne są te kwiaty? Pewnie to reakcja alergiczna…

- Świetnie! Ryby nie będą chyba jadły niczego, co jest pokryte wysypką.

- Ech, wisielczy humor…

- Dziwne. Byłem pewien, że wszyscy tutaj polegli w boju…

- Oszaleję z wami, oszaleję…

- To nie czas na szaleństwo, tylko na zabawę!

- Boromirze! Zły duch w ciebie wstąpił?

- Nie. To ja jestem złym duchem!

- O Eru…

- Duchem jestem niewątpliwie. Złości mnie natomiast to, że nikt nie czuje tu sobótkowego nastroju!

- Jemu się pogarsza…

- To nieprawda! Zamiast wątpić w przytomność mojego umysłu, przyłączcie się do świętowania.

- Litości, błagam! Nigdy więcej nie uczynię nic złego! – Théoden przeciągnął dłonią po twarzy. Jego syn przypatrywał się z mieszaniną przerażenia i rozbawienia w oczach Boromirowi, który zaczynał właśnie pląsać wokół ogniska…

***

Ciepłe nocne powietrze przepełnione było intensywnym zapachem czarnego bzu i ziół palonych w ogniskach. Pogodne dźwięki muzyki i wesołe głosy bawiących się ludzi mieszały się z głośnymi koncertami świerszczy i cykad. Na bezchmurnym, gwieździstym niebie można było dostrzec dużą, ognistoczerwoną plamę.

Éowina podeszła nieco tanecznym krokiem i złapała Faramira za rękę.

- Czegóż tam wypatrujesz? – zapytała ze śmiechem. Przez dłuższą chwilę nie otrzymywała odpowiedzi.

- Coś płonie na niebie – szepnął w końcu Faramir. Éowina spojrzała przelotnie w górę.

- To pewnie odblask któregoś z naszych ognisk – stwierdziła, a widząc, że Faramir wciąż wpatruje się w gwiazdy, dodała:

- Nie rozumiem cię. Tak się cieszyłeś na tę Noc Świętojańską. Mówiłeś, że to takie ciekawe tradycje, takie fascynujące zwyczaje. A teraz zamiast się bawić, przejmujesz się drobiazgami. – Pociągnęła go za rękę. – Chodź! Spróbuj lepiej zgadnąć, który wianek jest mój…

***

Boromir opadł na różowy obłok obok ogniska. Uśmiechnął się krzywo.

- Świetna zabawa, czyż nie? – zagadnął. – Ale ci na dole i tak mają lepiej. Tutaj trochę pusto, towarzystwo takie niemrawe. Gdybym tylko był żywy…

- Lecz nie jesteś – uciął Théodred. – Więc może odpuścisz nam już te szaleństwo?

- Raczej nie. – Boromir pokręcił głową. – Jeśli chcecie, mogę zezwolić na chwilę przerwy.

- Jakiż jesteś łaskawy!

- Prawda? Jeśli koniecznie chcesz się odwdzięczyć, to pokaż mi, co się dzieje w Ithilien. Właśnie uświadomiłem sobie, że nie widziałem jeszcze, jak świętuje mój brat.

- Pokazać mogę, lecz żadnej wdzięczności w tym nie będzie. Kiedyś mi za tę całą Noc Kupały zapłacisz – zagroził Théodred, rozpędzając dłonią część chmury. Boromir wyjrzał przez powstałe okno i jęknął.

- Nie. On też?! – Wychylił się w dół. – Zawiodłem się na tobie, Faramirze! – zawołał, choć wiedział, że nie zostanie usłyszany. Rozejrzał się bezradnie, pochwycił upleciony przez Théodreda wianek i cisnął nim w brata. Nie trafił oczywiście.

- Przestań ją całować! – wrzasnął. Théoden uśmiechnął się pod nosem.

- Czyżbyś miał coś przeciwko naszej Éowinie?

- Nie! Mam wiele przeciwko temu, że nikt nie potrafi sobie znaleźć normalnego zajęcia w Noc Świętojańską!

- A cóż jest w tym nienormalnego? – zdziwił się uprzejmie Théodred.

- Nie, nie mam zamiaru o tym dyskutować. I chcę na to patrzeć!

- Spokojnie, nie denerwuj się tak. – Théodred zsunął chmury z powrotem. Wciąż naburmuszony Boromir podniósł się z ziemi.

- Dobrze, wracajmy więc do świętowania.

- Nie, mowy nie ma! Więcej mnie w to nie wciągniesz.

- Tak. To było… zabawne, ale trzeba znać umiar.

- Ech… Tam na dole mają inne pojęcie umiaru. Gdybym żył… - Boromir zamyślił się. W końcu schylił się i rozgarnął chmury.

- Mam dość – ogłosił. Théodred spojrzał na niego zdumiony.

- Co zamierzasz?

- Dołączyć do porządnego świętowania.

- Zwariowałeś?! Przecież tak się nie da!

- Czemu? Jeżeli wianki spadają tam naprawdę, ja też mogę.

- Ustaliliśmy już, że one to zupełnie inna historia! Poza tym…

- Co? Nie wolno mi? Ktoś mnie powstrzyma? Kto? Przecież tu
nikogo nie ma! Czasem kogoś spotykamy, ale dziś jest tu pusto i głucho! Nikt mi nie zabroni wrócić – rzekł i skoczył w dół.

- Szaleniec – wyjąkał Théodred. Théoden pokiwał głową.

- Prawdopodobnie. Lecz to mu się nie może udać. Prędzej czy później sprowadzą go z powrotem. Inaczej to wszystko nie miałoby sensu.

- Zapewne masz rację, ojcze – przyznał Théodred. – Cieszmy się zatem tą krótką chwilą ciszy i spokoju – dodał i zamilkł. Z nieco nieprzytomną miną wrzucił do płonącego wciąż ogniska kilka kwiatów.

- Théodredzie?

- Tak?

- Co robisz?

- Sobótkowe ognisko musi przecież pachnieć.

- Théodredzie? Théodredzie!

***

Głowę Éowiny zdobiły dwa wianki – jeden z białych lilii, drugi z macierzanki i bzu. Na jasnej, zwiewnej sukience błyszczały odblaski ogniska, wokół którego wirowała w tańcu. Jej oczy rozświetlały inne ogniki, pogodne i pełne szczęścia.

- Pani Éowino! Pani Éowino! – doszedł do jej uszu nagły krzyk. Zatrzymała się i odwróciła zdziwiona. Młoda służąca pędziła w jej stronę, potykając się co chwilę. Wyglądała na przerażoną.

- Czy coś się stało? – zapytała Éowina. Dziewczyna dobiegła do niej.

- Tam… Widziałam coś dziwnego… Białe strzępy… Mówiły do mnie! Goniły! Ratuj mnie, pani! – załkała. Éowina poklepała ją po ramieniu.

- Spokojnie, już spokojnie. Pójdę zobaczyć, co to jest – obiecała. Odwróciła się do Faramira.

- Przepraszam, sam widzisz…

- Tak, oczywiście! Ale może lepiej to ja pójdę? To może być coś niebezpiecznego. – Spojrzał na nią z troską. Machnęła ręką z rozbawieniem i ruszyła szybkim krokiem w kierunku wskazanym przez służącą.

Wróciła kilka chwil później. Minę miała lekko zaniepokojoną.

- Tam naprawdę coś jest – powiedziała cicho do Faramira. – Nie mam tylko pojęcia, co… Jakby biały zarys postaci. Wydawał z siebie takie dziwne szemranie. Myślisz, że to mógł być duch? – zapytała szeptem, zagryzając wargę.

- Nie, nie sądzę… - odpowiedział niepewnie Faramir. – Pójdę też to zobaczyć, dobrze? – Pocałował Éowinę w czoło i poszedł.

Las był mały, lecz gęsty. Rośliny pachniały mocno, dźwięki zabawy docierały tam przytłumione. Faramir stąpał ostrożnie, rozglądając się wokoło. Zatrzymał się natychmiast, gdy usłyszał szelest zarośli. Spojrzał w tamtą stronę i momentalnie zbladł jak papier. Cofnął się o kilka kroków.

- Faramir! Wyglądasz, jakbyś zobaczył ducha, braciszku! – Przybysz zawahał się. – Racja, przecież zobaczyłeś…

- To ty, Boromirze? – upewnił się zaszokowany wciąż Faramir. Duch pokiwał głową.

- Oczywiście, że tak! – prychnął. – Widzisz mnie? Tak zwyczajnie?

- Tak.

- To dobrze. Lecz niestety jesteś jedyny, więc nici z zabawy, którą sobie wymarzyłem… - mruknął Boromir. Faramir wpatrywał się w niego zdumiony.

- Jak…? – zaczął, ale brat przerwał mu machnięciem dłoni.

- Nie warto opowiadać – stwierdził. – Dostałem się tu bez problemu. Choć teraz nie wydaje mi się to zbyt rozsądne. Lepszym pytaniem byłoby, jak mam się stąd wydostać…

- Tą samą drogą nie możesz? – zapytał Faramir. Nadal był bardzo blady. Boromir potrząsnął głową.

- Raczej nie…

***

Théodred roześmiał się ponuro, wpatrując się w ognisko.

- Mówiłem mu, że to niemożliwe.

- Na pewno jakoś wróci…

- Niekoniecznie. Może to właśnie kara dla uciekinierów? Wieczna tułaczka tam w dole…

- Czemu więc tak cię to raduje?

- Sam jest sobie winien. Wiadome było, że się doigra. Poza tym wreszcie będzie spokój.

- Jak ja cię wychowałem?! Żadnego współczucia dla innych…

- Co w związku z tym, ojcze? Zabronisz mi oglądać, co się dzieje na dole, by dać mi nauczkę? – zakpił Théodred. Théoden westchnął.

- Nie poznaję cię, synu.

- Przepraszam. To nie ze złośliwości…

- Więc dlaczego?

- Po prostu mu zazdroszczę…

***

- Więc całkiem nieźle ułożyłeś sobie życie?

- Tak, myślę, że miałem sporo szczęścia – przyznał Faramir. – A ty? Jak tam jest? – zapytał. Boromir zamyślił się.

- Nudno – odparł w końcu. – Bardzo nudno, ale chyba muszę tam wrócić. Masz jakiś pomysł?

- Nie – zaprzeczył Faramir. – Nie mam pojęcia, co możesz zrobić.

- Jak zawsze mówiono? Jak odpędzić ducha? – zastanawiał się głośno Boromir. – Pchnąć srebrnym sztyletem w serce?

- Nie, przestań… - przeraził się Faramir. Brat rzucił mu ponure spojrzenie.

- Znasz lepsze rozwiązanie?

- Nie, ale…

- Właśnie. Więc lepiej mi pomóż.

- Nie! Ja nie mogę, nie dam rady. Poproś kogoś innego – jęknął Faramir.

- Jak?! Tylko ty mnie widzisz! Inni uciekają z wrzaskiem… - rzekł zdecydowanie Boromir. Jemu również nie bardzo podobał się ten pomysł, ale innego nie miał.

Faramir oparł podbródek na dłoni i zacisnął na chwilę powieki. Wsłuchał się w szumiące wokoło rośliny, starał się uspokoić.

- Nie, Boromirze, przepraszam… Naprawdę… - zaczął, unosząc głowę. Rozejrzał się zdziwiony. Był całkiem sam…

***

Boromir wstał powoli. Otrzepał się ze strzępków różowych chmur. Théodred uśmiechnął się szeroko.

- Witaj. Czemu jesteś taki zdziwiony? Naprawdę uwierzyłeś, że zostaniesz tam na zawsze?

- Ty też w to wierzyłeś – zauważył Théoden, ale nikt nie zwrócił na to uwagi.

- Przez chwilę… Lecz nie żałuję, że uciekłem.

- Nie?

- Ani trochę. Śródziemie to jednak piękne miejsce…

- To prawda – westchnął Théodred. Milczeli przez moment. Ciszę przerwał w końcu Boromir.

- Piękne miejsce, lecz już nie dla nas. Nie należy tego rozpamiętywać. Szczególnie, że nie skończyła się jeszcze Sobótka. Teraz powinniśmy świętować!

- Znowu…?

***

Éowina przyskoczyła natychmiast do wracającego Faramira. Wyglądała na nieco zaniepokojoną.

- Czemu nie było cię tak długo? Co znalazłeś?

- Nic. Cokolwiek to było, już odeszło – powiedział, nie patrząc jej w oczy. Éowina przyjrzała mu się zdziwiona. Nadal wyglądał dość blado, a i ta odpowiedź nie brzmiała zbyt przekonująco.

- Co się stało, Faramirze?

- Naprawdę nic! – Zdobył się na słaby uśmiech. – Chodź. Noc Świętojańska wciąż trwa – dodał, chwytając Éowinę za dłonie. Uśmiechnęła się uspokojona.

Niespodziewanie uderzył ją ogromny wieniec z twardych kwiatów. Poderwała głowę do góry.

- Cóż to? – krzyknęła. Faramir uśmiechnął się bezradnie i spojrzał w niebo.

- Może tam na górze też ktoś świętuje?


Ostatnio zmieniony przez Tina Latawiec dnia Nie 18:46, 05 Lip 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Tina Latawiec
Strażniczka Białego Drzewa


Dołączył: 07 Lis 2008
Posty: 3465
Przeczytał: 4 tematy

Skąd: Ithilien

PostWysłany: Czw 23:13, 02 Lip 2009    Temat postu:

Jeszcze raz wszystkim gratulujemy!

Mam nadzieję, że teksty, które jednak do nas nie doszły, zostaną kiedyś również skończone i opublikowane przez autorów. A jeśli ktoś ma ochotę wykorzystać któryś z niezaklepanych tematów, zapraszamy. ;)

T.L.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Dolina Rivendell Strona Główna -> Konkursy Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
subMildev free theme by spleen & Programosy
Regulamin