|
Dolina Rivendell Twórczość Tolkiena
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Ariana
Kronikarka z Imladris
Dołączył: 03 Maj 2009
Posty: 2116
Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Pią 22:28, 03 Lut 2017 Temat postu: [NZ] Pomyłki |
|
|
No dobrze, czas odblokować wenę.
Tak jak "Pojednanie' zakończyło się jesienią, tak akcja tego opowiadania rozgrywa się na przełomie następnej zimy i wiosny, więc upłynęło jakieś póltora roku.
Rozdział I
Metaliczny szczęk mieczy był czymś, co od niedawna znów zaczęło sprawiać Maedhrosowi przyjemność. Rok ćwiczeń przywrócił mu dawną sprawność, choć bracia nadal twierdzili, że pozostał szczuplejszy niż kiedyś, a rysy twarzy nie straciły ostrości, mimo że nie miał już zapadłych policzków. Nie było takiej rzeczy, której nie mógłby się nauczyć syn Feanora, podsumował kiedyś Curufin, a Maedhros przyjął te słowa za dobrą monetę i nie szczędził starań, by udowodnić innym, ale przede wszystkim samemu sobie, iż faktycznie zdoła wykrzesać z lewej ręki taką sprawność, jaką kiedyś miał w prawej. A może i większą, jako że ta jedna musiała mu teraz wystarczyć za dwie.
Vorindon nie odmawiał mu ćwiczeń, gdy bracia byli zajęci. Caranthir bawił akurat u Sindarów, Celegorm z Curufinem zniknęli na polowaniu i nie spieszyli się z powrotem. Amras ze swymi zwiadowcami patrolował wschodnie wzgórza, sprawdzając, czy teren jest bezpieczny; dbali, by okolica była czysta, zwłaszcza, że z nadejściem wiosny planowali wędrówkę na wschód. Maglor natomiast bawił po drugiej stronie jeziora u Finroda, podtrzymując wizyty w rodzinie.
Maedhros nie doszedł jeszcze do momentu, w którym mógłby powiedzieć, że jest usatysfakcjonowany swymi umiejętnościami, ale też nie był już bezbronny, tak jak poprzedniej wiosny, gdy wzięcie miecza do ręki wiązało się z nauką od podstaw, pełną frustracji i upokorzenia, ale też zacięcia i nieustępliwości. Nadal sporadycznie udawało mu się rozbroić partnera w pojedynku, lecz miał do czynienia z najlepszymi.
Krzyk i przerażenie, które go nagle zalało, wytrąciło go z równowagi. Maedhros odsłonił się, kompletnie zaskoczony, cofnął o krok, jak gdyby uderzony i tylko dlatego Vorindon zdołał zareagować w porę. Pierworodny Feanora nie widział jednak przyjaciela stojącego obok z wyrazem zdumienia na twarzy. Przed oczami miał inny obraz, co innego czuł niż skurcz w palcach zaciśniętych konwulsyjnie na rękojeści.
Ból. Strach. Krew rozlana dookoła na cienkiej warstwie śniegu. Przerażenie. Szarpnięcie, jęk. Zapach posoki, odór śmierci i zła.
I krzyk. Ślepy, przerażony krzyk. Maitimo, pomóż!
– Nelyafinwe? Co się dzieje?
Pojmali. Nelyo, pomocy! Zabili. Zabierają. Nelyo!
Obraz urwał się, krzyk ucichł, a szum w uszach zniknął. Maedhros wstrząsnął głową i ze zdumieniem zorientował się, że klęczy na placu przed domem, a jego miecz leży obok na ziemi. Odetchnął raz, drugi. Bracia wiedzieli, że osanwe nie jest w jego przypadku dobrym pomysłem, że zbyt długo był sam i zbyt głęboko wycofał się w niewoli, by akceptować taką formę komunikacji nawet z najbliższymi. Od jakiegoś czasu próbował wyszukiwać obecność fea braci, nie podejrzewał jednak, że któryś zdoła wtargnąć z taką siłą przez tę szparkę.
A potem uderzyło go z całą siłą, co tak naprawdę zobaczył i momentalnie zerwał się na nogi z mieczem w dłoni. Vorindon nie spuszczał z niego wzroku, zaniepokojony; miecz schował, ale stał spięty, wyczuwając emocje dowódcy.
– Pityo wpadł w zasadzkę – wyrzucił z siebie Maedhros. – Zbierz mi oddział, jedziemy. Bez chwili zwłoki – wycedził. – Chcę mieć tu za kwadrans tylu jeźdźców, ilu mamy pod ręką – rozkazał i zawrócił spiesznie do domu, nie oglądając się nawet na podkomendnego.
Ledwie został sam, odetchnął głębiej i sięgnął myślą ku najmłodszemu bratu; robił to pierwszy raz od wielu, wielu lat.
Pityo, gdzie? Pityo?
Maitimo...
Tym razem obecność brata była subtelniejsza. Mniej emocji, więcej obrazów, tylko trochę przeplecionych bólem. Strach wypełzał z kątów, cały przekaz był nim przesycony, choć już nie tak gwałtowny, ale Maedhros skupił się na miejscach.
Jadę. Wytrzymaj. Jadę.
Pierworodny Feanora zerwał kontakt, gdy tylko mógł. Osanwe zbyt wiele go kosztowało, a w tej chwili nie było czasu na to, by stać nieruchomo; rozmowa go paraliżowała. Zajął się spiesznym przygotowaniem do drogi, wiedząc, że Vorindon zadba o konia dla niego.
Zgodnie z rozkazem, oddział czekał na placu i, z braku miejsca, na drodze. Maedhros wyjaśnił w kilku słowach, co się wydarzyło i dokąd jadą, a potem dosiadł swego wierzchowca i poprowadził jeźdźców ku bramie. Jechali bez zbędnego obciążenia, gdyż zależało im przede wszystkim na szybkości. Amras przekazał dostatecznie jasno, gdzie był ze swoimi zwiadowcami, gdy wpadli w zasadzkę; prócz ćwiczeń i planowania, co zrobią dalej, Maedhros poświęcił również sporo czasu, by poznać okolicę, więc orientował się już, dokąd ma jechać.
Droga wzdłuż jeziora była prosta i pozwalała na szybszą jazdę. Maedhros okręcił wodze wokół łęku i przymknął oczy.
Makalaure. Makalaure, odpowiedz.
Maitimo? Z Maglora emanowało zdumienie, po trosze radość, ale głównie niepokój. Maedhros czuł nachalne wyczekiwanie, pytanie oplatające go ciasno, natarczywie, żądające odpowiedzi. Tłumiąc chęć zamknięcia z powrotem umysłu, zmusił się, by przekazać bratu najważniejsze wieści, lecz gdy Maglor próbował podtrzymać nić łączącą ich umysły, wycofał się spiesznie. Na krótki rozkaz oddział przeszedł w galop.
***
Czas wlókł się niemiłosiernie, odmierzany przez kolejne wstrząsy, ale sługi Nieprzyjaciela przemieszczały się szybko, zatrważająco szybko. Amras czuł metaliczny posmak krwi, jedyną wilgoć w suchych ustach. Wewnętrzna część wargi napuchła, po wielokroć przygryzana, by nie krzyknąć. Na nic zdawały się wysiłki elfa, by chronić jakoś złamaną nogę; każdy wykrot, każdy kamień czy korzeń, o który zahaczyła klamra buta, próbował wyrwać z gardła jęk. Wykręcone ręce, za które wlekli go orkowie, litościwie zdrętwiały, ale Amras był zbyt przerażony, by choć na moment zamknąć oczy. Śledził teren, przez który zmierzali na wschód, starając się zapamiętać, którędy idą; znał te okolice, ale ta wiedza nie mogła mu się na wiele przydać. Sam, ze złamaną nogą, bez broni i przede wszystkim bez wierzchowca, nie miał szans, by skutecznie uciec; nawet woda, w której zdołałby płynąć, nie gwarantowałaby powodzenia.
Na wspomnienie towarzyszy oraz Rimpalote i tego, co się z nim stało, Amras z trudem zapanował nad mdłościami. Omal nie krzyknął, gdy uderzył o głaz plecami, a zaraz potem nogą; orkowie nie zwracali uwagi, którędy go wlekli, a jedyne zmiany polegały na tym, że co rusz inna para ciągnęła Noldo, który dla nich był duży i ciężki. Świeża krew zwilżyła wargi.
Nieoczekiwanie oddział zatrzymał się i jeniec został rzucony na ziemię. Wstrząs wyrwał z jego ust westchnienie, a zaraz potem jeden z orków przesunął mu ręce do przodu i skrępował mocno sznurem. Amras odetchnął głębiej, ale ulga ze zmiany pozycji była tylko chwilowa; ledwie krew popłynęła swobodnie w ramionach, mięśnie zapłonęły żywym ogniem. Nie krzycz. Niekrzyczniekrzycznie...
Posadzony jednym szarpnięciem, jęknął cicho i zagryzł wargi, przyciskając łokcie ciasno do boków. Świtało przecież, orkowie na pewno szukali miejsca na odpoczynek, dopóki dzień będzie trwać, a mimo to przez chwilę Amras obawiał się, że zaraz powloką go dalej.
Nic takiego się nie stało. Ork wcisnął mu w skrępowane ręce jakiś stęchnięty ochłap i kolejnym szarpnięciem podsunął pod nos. Elf odruchowo odsunął głowę z obrzydzeniem, a wtedy pokraka siłą wepchnęła mu jedzenie do ust.
Nie było takiej siły na Ardzie, która zmusiłaby go do przełknięcia. Amras podbił ręce do góry i odepchnął wroga, a pustym żołądkiem targnęły torsje i elf zwinął się, by jak najmniej wstrząsać żebrami, bezlitośnie skopanymi przy pojmaniu.
Pierwsze smagnięcie bata spadło mu na plecy. Amras zastygł, tylko żołądek wciąż kurczył się boleśnie.
– Więc nie smakuje ci nasze jedzenie? – warknął ten, który stał tuż nad nim. – Zapomniałeś już naszej kuchni, co? Jeszcze będziesz prosić o choćby kawałek.
– Zap... – powtórzył szeptem Amras i zamarł ze zgrozy, gdy uświadomił sobie, z kim został pomylony. Z całą mocą uderzyło go, dokąd zostanie zabrany. Teraz widział podekscytowanie orków, niewątpliwie uradowanych perspektywą nagrody za dostarczenie swemu panu jeńca, który kiedyś już uciekł z Angbandu.
Maitimo! Amras przymknął oczy, spróbował wywołać brata, po części wciąż zaskoczony, że w ogóle udało mu się z nim skontaktować. Maedhros odpowiedział cichą, stonowaną obecnością, która uspokoiła go nieco. Przekazał starszemu bratu, gdzie się zatrzymali, a jedyną reakcją było oszczędne stwierdzenie, że pomoc jest w drodze. Amras próbował utrzymać kontakt dłużej, ale Maedhros wycofał się, dawno niewyczuwalna obecność zniknęła.
Kopniak w żołądek szybko przywrócił go z powrotem do rzeczywistości. Elf opadł ciężko na ziemię i odruchowo podciągnął ręce do góry, by osłonić głowę; nadpsute jedzenie wysunęło się z palców, a bicz, który miał mu przeciąć twarz, zamiast tego pozostawił krwawą pręgę na przedramieniu.
– Jeszcze będziesz żałować naszej szczodrości – wysyczał z satysfakcją inny z oprawców. – Jeszcze będziesz prosił – wybełkotał z pełnymi ustami, wgryzając się z lubością w trzymany kawał świeżego mięsa.
Amras w odpowiedzi zdołał tylko zwymiotować na ziemię i odsunąć trochę w bok. Irracjonalnie próbował odpełznąć dalej, byle dalej od orków, aż ciężki but postawiony z siłą na złamanej nodze przyszpilił go do ziemi i pozbawił tchu. Krzyk poniósł się daleko, urwany w połowie, gdy elf zacisnął desperacko zęby na rękawie koszuli.
Jego gest został najwyraźniej odczytany jako próba poluzowania więzów, bo ciosy i kopniaki posypały się jeden za drugim. Amras zwinął się w kłębek, w miarę możliwości starając się osłonić ranną nogę, ale gdy raz się zdradził czułym punktem, był na straconej pozycji. Mógł tylko zagryzać zęby i zaciskać oczy, by nie dać im satysfakcji, większej niż już mieli z elfa u swoich stóp.
Zostawili go w końcu, brudnego i obolałego. Mokra od potu i krwi, podarta koszula szybko zrobiła się zimna, od ziemi bił przenikliwy chłód. Zabrali mu płaszcz i kaftan, tunikę podarli. Amras cieszył się, że pierścień zdołał sam zsunąć, bo w przeciwnym razie kto wie, czy nie ucięliby razem z palcem, tak jak to zrobili z ozdobami we włosach. To jednak było jego najmniejszym zmartwieniem, gdy leżał z głową litościwie skrytą w ramionach i prosił w duchu, by postój trwał jak najdłużej. Maedhros przecież obiecał.
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
die Otter
Jeździec Eomera
Dołączył: 11 Lis 2009
Posty: 1980
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Ze stepów Rohanu
|
Wysłany: Wto 20:23, 07 Lut 2017 Temat postu: |
|
|
Cała ja, miałam skomentować w niedzielę, komentuję we wtorek. Ale mam nadzieję, że Wen mimo wszystko przyjmie daninę i będzie ci się dobrze pisało dalszy ciąg. Bo ja tu czekam.^^
Fajne jest to, że jednocześnie pokazujesz upływ czasu, ale też widać, że tak traumatyczne przeżycia musiały zostawić w Maedhrosie trwały ślad, a przy długości życia elfów te kilkanaście miesięcy to przecież też niemalże jak nasze parę dni. Szczególnie mi się podobało to, jak to co przeżył, wpływa na jego zdolność do osanwe i jak te problemy przezwycięża, kiedy brat jest w potrzebie. To może i nadal jest Maedhros z czymś w rodzaju PTSD, ale już zdecydowanie jest zdolny do bycia Maedhrosem-przywódcą. A ja go w tej postaci uwielbiam.^^
Ach, więc Amrasa wzięto za Maedhrosa? Rudzielce faktycznie mogą się mylić z daleka, ale czy orki nie umieją policzyć kończyn? XD Chociaż znając ich eee... ograniczenia mentalne, to w sumie mnie ta pomyłka nie dziwi. Ale szczerze martwię się o Amrasa, szczególnie jeśli jego oprawcy się zorientują, że mają nie tego brata, co trzeba. Lubię, jak się dręczy moje dziama, ale pod warunkiem, że potem jest element "comfort", a znając kanon, trochę z tym może być kiepsko. XD Wprawdzie z tego, co pamiętam, to jeszcze Amras trochę powinien pożyć, ale całkiem nie pamiętam w sumie, czy w Silmarilionie było cokolwiek na temat okresu, który opisujesz. A wolę nie sprawdzać w książce, wolę zostać zaskoczona, więc nic mi nie zdradzaj. XD
PS. Oczywiście ucieszyłam się już na jedną małą wzmiankę na temat tych zza jeziora. Jest szansa, że Finrod i reszta pomogą braciom w tej akcji ratunkowej?
PS. 2.
Cytat: | Na wspomnienie towarzyszy oraz Rimpalote i tego, co się z nim stało, Amras z trudem zapanował nad mdłościami. |
Towarzyszy przeboleję, ale jeśli pozwoliłaś skrzywdzić Kwiatka, to marny twój los...
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ariana
Kronikarka z Imladris
Dołączył: 03 Maj 2009
Posty: 2116
Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Nie 19:23, 12 Lut 2017 Temat postu: |
|
|
Rozdział II
Konie zwietrzyły coś i zaczęły zdradzać zaniepokojenie. Maedhros nakazał zwolnić, a łucznicy unieśli broń. Oddział wyczekiwał zasadzki, choć między drzewami nie było za wiele miejsca na ewentualną pułapkę.
Vorindon, jak wielu innych, zeskoczył z siodła. Pozostał z prawej strony Maedhrosa, gotowy osłonić dowódcę tam, gdzie wciąż mógł być słabszy. Zwierzęta prychały, choć jeźdźcy trzymali je krótko przy pyskach. Zachowywano ciszę, dopóki komuś nie wyrwał się zduszony okrzyk grozy.
Krew. Na łatach śniegu, zalegających w załomach i pomiędzy korzeniami, widniały czerwone plamy, czasem mniejsze, zakrzepnięte już kałuże. Rozwleczone końskie szczątki przedstawiały makabryczny widok, lecz uwaga elfów skupiła się na trzech ciałach pośród tego pobojowiska i orczych trucheł. Jedno było jednak pewne – Amrasa nie było pośród zabitych, lecz Maedhros odnalazł rude warkocze brata ciśnięte między ogryzionymi końskimi kośćmi.
Kilku Noldorów bez rozkazu zajęło się martwymi elfami, natomiast Vorindon podążył za dowódcą. Krótkie oględziny wystarczyły, by stwierdzić, ze polegli w walce, lecz później ich ciała pozostawiono w spokoju, czego nie można było powiedzieć o koniach, których pozostałości dawały świadectwo makabrycznej uczty. Ktoś nie omieszkał skomentować tego, gdy zawijał jedno z ciał w płaszcz; w jego głosie znać było ulgę, że zwłoki elfów nie zostały tak zbezczeszczone.
– Praktyczni. Nie zabawiali się martwymi, gdy schwytali żywego elfa – odezwał się Maedhros, a Vorindon poczuł chłód ścinający mu serce. – Konie zjedli, jeńca zabrali. – Ledwie skrywana furia sprawiała, że nie sposób było spojrzeć dowódcy w oczy.
– Co robimy? – Vorindon wziął na siebie obowiązek wypowiedzenia pytania, które wielu zamierzało zadać. Obawiał się trochę, co będzie, gdy Maedhros przestanie nad sobą panować; czuł, widział jego gniew, ale nie potrafił przejrzeć jego myśli i odgadnąć następnych rozkazów.
– Wyznacz pięciu, niech zabiorą ciała do obozu – polecił krótko Maedhros. – Reszta za mną.
Vorindon oddalił się na moment, by wykonać rozkazy. Pomiędzy wyznaczonymi elfami odesłał również tego, o którym wiedział, że przyjaźnił się z jednym z zabitych. Noldo próbował zaprotestować, ale jego obiekcje ucięło krótkie przypomnienie, że nie czas na dyskusje, kiedy wciąż mogli uratować Amrasa. Młody elf spuścił głowę na te słowa i, bliski łez, przyklęknął przy swoim martwym przyjacielu.
Problem stanowiły zwłoki Noldo z hufca Finroda. Elf zaprzyjaźnił się z oddziałami Amrasa poprzedniego lata, gdy wspólnie pojechali na wschód zbadać tamtejsze krainy, i od tamtego czasu nieraz takie mieszane ekipy patrolowały okolicę. Vorindon nie zamierzał zaprzątać Maedhrosowi głowy tą sprawą i kazał odesłać ciało bezpośrednio do obozu na północnym brzegu.
– Jesteśmy gotowi – oświadczył po chwili, gdy podszedł do dowódcy, ale zorientował się, że ten go nie słyszy.
Maedhros stał z dłonią zaciśniętą kurczowo na łęku siodła, jak już kilkakrotnie od czasu wyjazdu z obozu. Na jego twarzy malowało się skupienie, lecz on sam zdawał się być daleko, obojętny na otoczenie. Tym razem także trwał tak przez chwilę, a potem potrząsnął nagle głową, jakby ktoś prysnął mu wodą w oczy. Rozejrzał się czujnie po swoich elfach i napotkał pytające spojrzenie Vorindona.
– Wciąż żyje – powiedział tak cicho, że adiutant ledwie go usłyszał. – Jedziemy – rozkazał głośniej i jednym płynnym ruchem znalazł się w siodle. Oddział ruszył dalej wyraźnym tropem orków.
***
Godziny dnia płynęły powoli. Amras skulił się i miał nadzieję, że słońce wyjdzie zza chmur i zmusi orków, by poczekali z dalszą podróżą aż do zmierzchu. Dzień pozostał jednak ponury i mglisty, a Maedhros nie odezwał się więcej, choć Amras próbował się z nim skontaktować. Nie miał nic do przekazania, ale byłby wdzięczny za choćby słowo od brata, choć przypomnienie, że pomoc jest w drodze.
Gdyby ork, który przedtem próbował wcisnąć mu jedzenie do ust, przyniósł manierkę z wodą czy jakimkolwiek innym płynem, Amras nie protestowałby. W ustach miał tylko ohydny posmak, gardło zaschło na wiór. Łudził się, że poleży bez ruchu i chociaż trochę odpocznie, ale noga rwała niezależnie od pozycji, a wartowników przyciągało jego wiercenie. Niezależnie od tego, jak bardzo starał się osłonić ranną nogę drugą czy zakryć brzuch, orkowie bezbłędnie trafiali tam, gdzie chcieli, jak nie za pierwszym razem, to za drugim.
Było już dobrze po południu, gdy strażnikom pilnującym śpiących kamratów znudziło się sprawdzanie, jak wiele trzeba, by pojmany elf znów krzyknął. Uspokoili się trochę, pochowali głębiej i w końcu zostawili jeńca w spokoju.
Amras spróbował jeszcze raz wywołać Maedhrosa, ale bez skutku. Skoro więc brat nie odpowiadał, najmłodszy syn Feanora zdecydował się działać. Związane ręce zgrabiały, ale gdyby zdołał się odczołgać...
Orkowie znieruchomieli, strażnicy także. Jeśli tylko odpełznie poza obozowisko i ukryje się w jakiejś rozpadlinie, może zdoła rozsupłać ręce. Jakby tak znaleźć coś, co pozwoliłoby mu się oprzeć, może nawet da radę jakoś pójść... A nawet jeśli nie, to orkowie stracą czas na szukanie go i przez to pozwolą pościgowi się zbliżyć.
Elf przetoczył się ostrożnie na brzuch. Przesuwanie się tak, by nie zahaczać nogą o wszystko po drodze, okazało się wyzwaniem, ale zdołał unieść ją w górę i oprzeć o drugą. Powoli, cal po calu, by nie szurać zbyt mocno i nie robić hałasu, odsuwał się od śpiących porywaczy, wdzięczny za brak śniegu, w którym pozostawiłby ślad jak ranne zwierzę. Zaraz za rozpadliną, w której skryli się orkowie, znajdował się szereg innych, Amras znał te okolice dość dobrze, by wiedzieć, że znajdzie sporo kryjówek, jeśli tylko trochę się oddali.
Ruch wymagał wysiłku, większego, niż się początkowo spodziewał. Nie zdążył minąć uśpionych strażników, gdy skurcz zmusił go do zrobienia przerwy. Zacisnął zęby, by nie zdradzić się jękiem, nie teraz...
Zawył.
Czyjś ciężki but docisnął jedną nogę do drugiej, a Amrasowi pociemniało w oczach. Chwycony za stopy i pociągnięty, zachłysnął się własnym krzykiem.
– Dokąd to, robaczku? – Zniekształcona twarz orka znalazła się nagle bardzo blisko, a szkaradny uśmiech uświadomił Amrasowi, że popełnił błąd i porywacze od jakiegoś czasu musieli obserwować jego próby ucieczki.
Zdesperowany, szarpnął się i sięgnął na poły na oślep do pasa oprawcy. Jeżeli chwyci nóż...
Ork uderzył go na odlew trzymaną pałką i wszelkie dalsze próby odeszły w niebyt.
|
|
Powrót do góry |
|
|
die Otter
Jeździec Eomera
Dołączył: 11 Lis 2009
Posty: 1980
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Ze stepów Rohanu
|
Wysłany: Nie 23:25, 12 Lut 2017 Temat postu: |
|
|
Och, przez chwilę miałam szczerą nadzieję, że Amrasowi się uda, ale zdaję sobie sprawę, że to było bardzo naiwne z mojej strony - wszak "impreza" dopiero się rozkręca i jestem pewna, że jeszcze długo potrzymasz nas w niepewności. Swoją drogą, przydatna umiejętność, taka możliwość sprawdzenia, czy bliska osoba żyje, kiedy jest daleko. Sama bym taką nie pogardziła.
Cytat: | Problem stanowiły zwłoki Noldo z hufca Finroda. |
Kolejny powód dla tych zza jeziora, żeby się przyłaczyć. Choć myślę, że przyłączyliby się i tak, to tylko kwestia czasu, mam rację? (Ćśś, nie mów, sama się przekonam w swoim czasie XD).
Ale i tak foch z przytupem. Nie dość, że uśmierciłaś Kwiatka, to jeszcze zrobiłaś z niego orczą kolacyjkę, okrutna!
Tak czy inaczej, nie mogę się doczekać dalszego ciągu. Wena!
|
|
Powrót do góry |
|
|
Senna
Dołączył: 13 Sty 2015
Posty: 24
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: z lasów Śródziemia
|
Wysłany: Śro 0:11, 15 Lut 2017 Temat postu: |
|
|
Dlaczego Kwiatek?! Opłakiwałam go równą godzinę, aż mama przyszła z zapytaniem co się stało... Ale tak to zapowiada się super! Już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału. Pisz szybko i nie trzymaj nas w niepewności co do Amrasa... (naprawdę uparłaś się żeby robić krzywdę moim ulubionym postaciom). Aha i mam nadzieję, że Fingon, Finrod czy kto tam jeszcze, przyjadą pomóc...
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ariana
Kronikarka z Imladris
Dołączył: 03 Maj 2009
Posty: 2116
Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Wto 19:30, 21 Lut 2017 Temat postu: |
|
|
Ja wiem, że rozdziały jak kwitki z pralni, ale obawiam się, że aktualnie do takich się mogę zebrać.
Rozdział III
Gnali bez chwili postoju. Vorindon nie opuszczał dowódcy ani na moment, wszelkie rozkazy przekazując bez odjeżdżania. Obserwował dyskretnie Maedhrosa niespokojny i niepewny, czego się spodziewać. To był pierwszy raz, gdy dowódca osobiście prowadził zwiad z jednym nastawieniem – zabić. Vorindon widział to w jego płonących oczach, w spiętych ramionach i palcach krążących przy głowicy miecza. Nieprzyjaciel uderzył tam, gdzie zabolało najmocniej – w brata, w dodatku najmłodszego. Dla Amrasa Maedhros gotów był otworzyć się na osanwe; Vorindon widział kilka razy w czasie drogi, jak przyjaciel zamierał w siodle z przymkniętymi oczami, a jego wierzchowiec utrzymywał tempo koni obok. Na początku jeszcze odpowiadał półsłówkami i przekazywał, czego się dowiedział, ale gdy w pewnym momencie stracił kontakt z bratem, komenda była tylko jedna.
Naprzód.
Wpadli w obozowisko orków z ostatnimi poblaskami ponurego dnia. Vorindon obiecywał sobie nie odstępować boku dowódcy, niepewny, czy ten aby na pewno sobie poradzi, ale zwyczajnie nie zdołał dotrzymać mu kroku.
Maedhros wykorzystał pierwszy impet natarcia, by staranować najbliższych orków, a potem zeskoczył z siodła i przeszedł do ataku. Stal błyskała w jego dłoni oszczędnymi ruchami, a orkowie pierzchali na boki. Na próżno – miecz Maedhrosa dosięgał ich jednego po drugim, a ci, co zdołali umknąć, ginęli z rąk pozostałych Noldorów.
Vorindon wypatrzył sylwetkę elfa rzuconego pomiędzy głazy i błyskawicznie przedarł się ku jeńcowi, torując sobie drogę pomiędzy orkami. Ściął jednego, który pochylał się z nożem nad Amrasem, drugiego wykończył osłaniający Vorindona Noldo. Maedhros, jak dostrzegł adiutant oglądając się przez ramię, był pochłonięty walką, o ile można tak było nazwać urządzaną przez niego rzeź orków. Z całą pewnością też, w przeciwieństwie do swojego brata, nie potrzebował teraz pomocy.
Amras żył, tyle Vorindon stwierdził na pierwszy rzut oka, gdy upewnił się, że ma chronione plecy i może zająć się jeńcem. Młody lord przedstawiał paskudny widok z zalaną krwią twarzą skrytą między ramionami, wyciągniętymi do góry i związanymi ponad głową. Był nieprzytomny i nie zareagował na rozcięcie więzów i opuszczenie rąk wzdłuż tułowia. Vorindon upewnił się, że ranny nie dusi się własną krwią i przekręcił go ostrożnie na bok, a potem obejrzał się na Maedhrosa.
– Nelyafinwe, tutaj! – zawołał, widząc, że dowódca rozgląda się czujnie wokół, choć stał pomiędzy trupami orków, a jego Noldorowie kończyli właśnie wybijać ostatnich, pierzchających w popłochu wrogów.
Maedhros miał coś takiego w oczach, gdy na niego spojrzał, że Vorindon pożałował zawołania dawnego towarzysza z dzieciństwa po imieniu. Podszedł do nich szybkim, płynnym krokiem, choć oczy nie przestawały wyglądać zagrożenia. Jeśli na elfach robił takie wrażenie, tym bardziej straszliwy musiał wydawać się orkom.
– Żyje? – zapytał krótko Maedhros, obrzucając brata uważnym spojrzeniem; w przeciwieństwie do większości nie odłożył broni.
– Żyje – przytaknął Vorindon, przesuwając ostrożnie palcami po czole nieprzytomnego, aż ku rozbitej skroni, skąd drobną strużką sączyła się krew. – Mój panie – dorzucił z wahaniem; Maedhros w tej chwili był dla niego zagadką nie do rozgryzienia. – Będę potrzebować pomocy, żeby go opatrzyć – zasugerował niepewnie. Musiał obejrzeć Amrasa dokładniej, by móc ocenić jego stan, ale i bez tego widział krwawe pręgi na plecach i zapuchniętych ramionach.
– Więc weź sobie kogoś, kto ma parę sprawnych rąk – polecił Maedhros. Przyklęknął na moment i dotknął policzka brata, ale zaraz zerwał się na nogi i spojrzał po swoim oddziale. – Zebrać rzeczy naszych elfów, trupy zostawić. Vorindonie, opatrz, co pilnie trzeba. Ruszamy bez zbędnej zwłoki, im szybciej wrócimy, tym lepiej.
Po raz pierwszy od czasu spotkania po ocaleniu z niewoli Vorindon poczuł się tak onieśmielony obecnością dowódcy, że nie odważył się zapytać, czy Maedhros nie zostanie przy bracie. Amras wyglądał raczej żałośnie i pewnie nie pogardziłby jego wsparciem, przy założeniu oczywiście, że zdołają go docucić.
Koszula była jednym krwawym strzępem, ale najmłodszy syn Feanora nie poruszył się i nie zareagował, gdy Vorindon przesuwał dłońmi po ramionach i torsie. Adiutant Maedhrosa oglądał skaleczenia, sińce i pręgi od bicza, ale uznał, że to może zaczekać i nie zagraża życiu młodego lorda. Jego uwagę zwróciły natomiast barki rannego.
– Jeśli go przytrzymasz, nastawię od razu, póki jest nieprzytomny – odezwał się Aphedir ponad nim. Przykucnął obok Vorindona i syknął ze złością przez zęby. – Potem będzie gorzej.
– Lord nakazywał pośpiech – mruknął cicho Vorindon, ale podniósł nieprzytomnego i unieruchomił go. Aphedir miał rację, lepiej załatwić problem wybitych barków; lord Maedhros poczeka tę chwilę dłużej.
Na dojmujący krzyk Amrasa wielu obejrzało się ze współczuciem, ale Vorindon skupił się przede wszystkim na tym, by utrzymać rannego w bezruchu. Nie znalazł żadnej głębszej rany, która mogłaby grozić wykrwawieniem, co nie oznaczało, że nie mógł czegoś przeoczyć
.
– Nie, nnie, nie – wyjęczał chrapliwie Amras. jego oddech przyspieszył, całym ciałem wstrząsnęły dreszcze.
– Drugie – zaordynował Aphedir. – Niech ma to już za sobą.
Amras szamotał się słabo, pojękując cicho i łapiąc spazmatycznie powietrze, gdy Vorindon przesuwał się pod nim, by zrobić Aphedirowi miejsce. Ranny trząsł się z każdą chwilą coraz mocniej, a palce nastawionej ręki błądziły na oślep, mimo że nie był w stanie jej podnieść. Vorindon próbował go spiesznie wyciszyć, ale bez powodzenia.
– Nie uspokoi się, póki nie będzie mógł was zobaczyć – odezwał się nieoczekiwanie Maedhros ponad nimi. – Zmyjcie mu oczy i przygotujcie do drogi, ruszamy. Pospieszcie się – ponaglił zniecierpliwiony i odszedł, nim Vorindon zdążył odpowiedzieć.
Zgodnie z poleceniem, zmoczył kawałek szarpi wodą z manierki i przytknął do rozbitej skroni, a potem przetarł oczy, raz za razem, dopóki nie rozmoczył skrzepu. Najmłodszy syn Feanora zastygł w bezruchu, a gdy w końcu dał radę, otworzył oczy i zamrugał.
– Pityafinwe, to my – odezwał się spokojnie Vorindon, ale ledwie zobaczył nieprzytomne spojrzenie czarnych źrenic, przestał się łudzić, że porozumie się z rannym. – Jesteś bezpieczny – obiecał i przytknął rannemu manierkę do ust.
Amras pił chciwie, gdy tylko poczuł wilgoć na ustach, jakby obawiał się, że zaraz ktoś mu zabierze bukłak i nie pozwoli dokończyć. Vorindon próbował go miarkować, ale nie miał serca odsunąć manierki, gdy ranny łykał, omal się nie dławiąc.
– Drugie - stwierdził Aphedir, gdy puste naczynie zostało odłożone na bok. – Nie ma co zwlekać.
I wystawiać na próbę cierpliwości lorda Nelyafinwe, dodał w duchu Vorindon, kiwając głową. Nie było sensu uprzedzać, co zamierzają zrobić, więc tylko poprawił uścisk.
Amras zawył krótko, nim nie przygryzł warg w desperackim odruchu opanowania się. W następnej chwili zwrócił całą wypitą wodę, dławiąc się i kaszląc. Spróbował skulić się na boku, ale gdy Aphedir przytrzymał mu nogi, zachłysnął się i zwiotczał w uścisku.
- Nie ruszajcie nogi – powstrzymał ich Maedhros, nim zdążyli sprawdzić, co spowodowało tak gwałtowną reakcję rannego. – Nie krwawi. Okryjcie go i na koń.
|
|
Powrót do góry |
|
|
die Otter
Jeździec Eomera
Dołączył: 11 Lis 2009
Posty: 1980
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Ze stepów Rohanu
|
Wysłany: Wto 19:58, 28 Mar 2017 Temat postu: |
|
|
Mam wrażenie, że Maedhros należy do tych osób, które rzadko wpadają w prawdziwą wściekłość, ale jak już ktoś naprawdę ich do tego doprowadzi, są zabójczo groźni. Było trzymać łapska z daleka od Amrasa, głupie orki Ładnie pokazujesz tę przemianę w nim z punktu widzenia towarzyszy i to, że ona przeraża nawet swoich. Poza tym jakoś tak rozczulił mnie ten Vorindon tak wiernie troszczący się o Maedhrosa i Amrasa. Myślałam też, że będzie odwrócenie ról z "Pojednania" - najstarszy opiekuje się najmłodszym, ale na razie nie i naprawdę intryguje mnie to, że Maedhros trzyma się na dystans. Choć mam swoje podejrzenia, dlaczego tak jest. I myślę, że zafundujesz tu jeszcze sporo angstu. Lubię to! XD
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ariana
Kronikarka z Imladris
Dołączył: 03 Maj 2009
Posty: 2116
Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Nie 23:24, 02 Kwi 2017 Temat postu: |
|
|
Rozdział IV
Jechali szybko i w milczeniu. Maedhros czuł na sobie wzrok Vorindona, który zdawał się wypalać mu dziurę w plecach, ale nie zamierzał zwolnić. Wciąż znajdowali się zbyt blisko obozowiska orków, pola walki, trucheł, potencjalnego miejsca zasadzki. Amras był już pod ich opieką, wolny, ale nie dość daleko od zagrożenia. Ciągle jeszcze mógł się powtórzyć tamten koszmarny scenariusz negocjacji, które zakończyły się rzezią.
Krótki zmierzch przeszedł w noc. Wiejący z północy wiatr odegnał część chmur i w górze błysnęły pojedyncze, nieśmiałe gwiazdy, a połówka księżyca co jakiś czas wychylała się przez fragment czystego nieba i oświetlała im drogę srebrzystym blaskiem. Wraz z wiatrem pochłodniało; noc przypominała, że wiosna miała dopiero nadejść mimo tego, że niektóre słoneczne dni niosły jej pierwsze zapowiedzi.
– Chyba powinniśmy stanąć – odezwał się w końcu elf wiozący przed sobą Amrasa. – Nie mogę go ani docucić, ani ogrzać. – Podjechał bliżej ku dowódcy; ranny wisiał w jego uścisku bezwładny jak kukiełka. – Niepokoi mnie to.
– Konie też będą potrzebować odpoczynku – zauważył Vorindon. – Nie damy rady dojechać do domu bez jednego postoju.
Maedhros wolałby poczekać z tym do rana, lecz musiał przyznać rację swoim podwładnym. Brat wyglądał źle, a wierzchowcom faktycznie należał się odpoczynek.
Jechali jeszcze przez chwilę, aż trafili na zagłębienie pomiędzy skałami, które dawało względnie osłonięte miejsce na postój. Rychło też Amras znalazł się przy niewielkim ogniu, otulony dodatkowo drugim płaszczem. Maedhros początkowo kręcił się jeszcze pomiędzy swoimi elfami, wyznaczając straże, ale w końcu, gdy był już pewien, że nie można ich będzie zaskoczyć, przysiadł obok brata. Odgarnął mu z twarzy wilgotne włosy i przetarł czoło, starając się trzymać własne emocje na wodzy. Amras jęknął i skulił się pod płaszczem. Zorientował się chyba, że ma wolne ręce, bo spróbował się podnieść. Maedhros otoczył go ramieniem i pomógł usiąść.
– Już dobrze, Ambarussa, już dobrze. – Nachylił się i szepnął bratu do ucha, na co ten słabo spróbował się wyrwać. Zaskoczony, Maedhros rozluźnił uścisk.
– Nnie... Nienienie! – Amras zachłysnął się i przechylił się niebezpiecznie w bok, ale ramię brata utrzymało go w pionie. – Nie ciebie, nie ciebie, nie ciebie!
– Pityo! – Maedhros otrząsnął się ze zdziwienia i chwycił lodowatą dłoń brata. – Już dobrze, jesteś wolny. Nikt cię nie więzi. Mnie też nie – dorzucił sztywno.
Amras otworzył w końcu oczy, powiódł rozkojarzonym spojrzeniem po krzątających się wokoło elfach. Przycisnął ręce do brzucha i przysunął się bliżej.
– Maitimo... – wychrypiał zdławionym głosem i następnym, co zarejestrował Maedhros, był mokry policzek brata na szyi, gdy Amras przylgnął do niego.
Vorindon przyniósł kubek z gorącym naparem i torbę z opatrunkami. Napoił rannego, a kiedy Amras opróżnił naczynie, odchylił płaszcz i sprawnie zajął się pręgami na rękach. Później podciągnął podartą koszulę, by przemyć smagnięcia na plecach.
Maedhros pomagał, ile mógł, ale przede wszystkim starał się przytrzymać brata i uspokoić jego i siebie. Gdyby nie bliskość najmłodszego rudzielca, nie zapanowałby nad furią. Amras. Bezpieczny. Masz go pod opieką. Pilnuj. Maedhrosowi przypominał się tamten zapłakany dzieciak na wybrzeżu, któremu obiecywał, że będą się trzymać razem, a którego zaraz potem zostawił na długie lata. Amras zdawał się teraz tak samo bezbronny, gdy starał się znieść zabiegi bez skargi. Zaprotestował dopiero, gdy Vorindon skończył, okrył go od góry płaszczem i sięgnął do uszkodzonej nogi.
– Nie ruszaj – poprosił cicho bez otwierania oczu. – Złamana, zostaw.
– Tylko zabezpieczę – obiecał adiutant Maedhrosa. – Im mniej będzie się ruszać, tym lepiej.
Starał się być delikatny, ale i tak zanim skończył, Amras znów dygotał, a jego ręka zaciskała się na dłoni Maedhrosa. Zsunął się niżej i oparł głowę na udzie brata, skutecznie unieruchamiając go pod sobą.
– Pomogło trochę? – zagadnął Maedhros już nieco spokojniej, poprawiając mokry okład na czole rannego.
– Mmm... – wymamrotał Amras bez przekonania, próbując znaleźć wygodniejszą pozycję bez poruszenia nogą.
– Postaraj się przespać, jeszcze trochę tu zostaniemy i będziemy wracać do domu – polecił Maedhros.
– Mhm... – Amras spróbował zogniskować wzrok na twarzy brata, ale skrzywił się tylko i zamknął z powrotem oczy. – Daleko...
– Niestety, będziesz musiał wytrzymać. Odpocznij teraz. Gdybyś czegoś potrzebował, jestem tu.
Noldorowie także korzystali z postoju, by odpocząć chwilę i się przespać. Nieliczni rozmawiali cicho, ale większość po zjedzeniu skromnego posiłku położyła się spać. Maedhros trochę im tego zazdrościł. Siedział przy bracie, sprawdzając co jakiś czas, czy nie jest mu zimno i czy nie zaczyna go dręczyć wyższa gorączka, ale nie umiałby położyć się obok niego i zamknąć oczu, tak jak nie potrafił rozluźnić napiętych mięśni ramion i karku.
Amras, zdawało się, drzemał przez dłuższy czas, bo ucichł zupełnie, a dłoń, zaciśnięta przedtem na rękawie brata, zsunęła się niżej. Dlatego też Maedhros mimowolnie drgnął, gdy Amras wstrząsnął się nagle i jęknął głucho. Przysunął się i oparł coraz cieplejszym policzkiem o dłoń starszego rudzielca.
– Przepraszam, Maitimo – wymamrotał cicho.
– Valarowie, za co? – Maedhros spojrzał na niego w zdumieniu; kolejna fala bezsilnej wściekłości ścięła serce.
– Nie umiałbym... – Amras zadławił się, umilkł zawstydzony.
– Nie masz za co przepraszać. – Pierworodny Feanora pochylił się niżej, ściszył głos; nie potrzebowali świadków. – Nie próbuj przepraszać. Nic z tego, co się stało, nie było twoją winą, słyszysz?
– Nie dałbym rady, nie zniósł... – wyrzucił z siebie Amras. – Ty dałeś. Ty to wszystko przetrwałeś... Ja nie... Nie byłbym tak dzielny... Gdybyś nie zdążył, nie dotarł... Nóż... Gdybym zdołał go dostać... Przepraszam, Maitimo...
Maedhrosa zmroziło. Starał się nie myśleć o tym, co by się stało, gdyby nie zdążył z pomocą. Co, gdyby Amrasowi udało się spełnić swe zamiary... Mimo to odpowiedział zimnym, spokojnym tonem.
– Gdyby kiedykolwiek któryś ze sług Nieprzyjaciela miał położyć na mnie rękę i zawlec mnie z powrotem do Angbandu, nie wahałbym się ani chwili – wycedził. – Nie wrócę tam żywy, nigdy. Nigdy, Smyku. I nie pozwolę, by trafił tam któryś z was.
|
|
Powrót do góry |
|
|
die Otter
Jeździec Eomera
Dołączył: 11 Lis 2009
Posty: 1980
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Ze stepów Rohanu
|
Wysłany: Pon 16:18, 03 Kwi 2017 Temat postu: |
|
|
Aww, i mam, co chciałam - opiekuńczego Maedhrosa zajmującego się bratem. Chociaż nie jestem nadal pewna, co spowodowało jego wcześniejszy dystans. Chęć oddalenia się jak najszybciej od zagrożenia po prostu? Ale podoba mi się też fragment z Maedhrosem wspominającym, jak obiecywał już wsparcie znacznie młodszemu Amrasowi i wtedy w pewnym sensie go zawiódł. Końcówka też mnie zmroziła, podobnie jak Maedhrosa. Aż strach pomyśleć, co by było, gdyby Amras jednak zdążył dorwać nóż, nim dotarła pomoc. Opisujesz to tak dobrze, że ta bezsilna wściekłość Maedhrosa udziela się czytelnikowi.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ariana
Kronikarka z Imladris
Dołączył: 03 Maj 2009
Posty: 2116
Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Nie 16:30, 02 Lip 2017 Temat postu: |
|
|
Przepraszam, że to tyle trwało. Mam nadzieję, że ten tekst przestanie być dla mnie zatruty i że dam radę się z niego wygrzebać.
Rozdział V
Choć nie czekali do świtu i wyruszyli w drogę, ledwie konie trochę odpoczęły, zmierzch zdążył już dawno zapaść, zanim dotarli do obozu. Maedhros zluzował towarzyszących mu elfów i wyłamał się z oddziału, ledwie znaleźli się za bramą. Amras w jego ramionach od dłuższego czasu nie odzywał się, nie pojękiwał nawet, więc najstarszemu bratu spieszno było do domu.
Celegorm czekał już na nich. Zmierzył braci ponurym spojrzeniem, usta ściągnął w wąską kreskę, gdy jego wzrok spoczął na najmłodszym.
– Daj – zażądał krótko, jak tylko Maedhros zatrzymał się przy drzwiach. Wyciągnął ręce i ostrożnie wyłuskał Amrasa ze sztywnego uścisku najstarszego brata.
– Co...? M'timo? – wymamrotał nieprzytomnie ranny.
– Nie, Tyelko – poprawił go Celegorm pozornie lekkim tonem, ale choć uśmiechnął się do brata, wyglądał raczej, jakby chciał obnażyć zęby. – Maitimo przywiózł cię do domu.
– Zabierz Pitya, ostrożnie – polecił Maedhros, wciąż tkwiąc w siodle. – Uważaj na nogę.
– Jasne. Ćśś, jesteś w domu – mruknął Celegorm do Amrasa.
Amras wczepił się słabo w tunikę brata, gdy ten niósł go do pokoju. Celegorm miał nadzieję, że rudzielec nie czuł, jak bardzo waliło mu serce. Na widok zakrwawionego opatrunku na twarzy Amrasa robiło mu się słabo na myśl o tym, co jest pod spodem. Odsłonięte oko najmłodszego brata błądziło spojrzeniem, ale co z drugim...
Celegorm posadził Amrasa na krześle w pokoju i zmusił go, by puścił jego ubranie. Rudzielec chwiał się niebezpiecznie, tak że brat nie ważył się cofnąć drugiej ręki. Razem z Alcarino, który przyniósł miednicę ciepłej wody i czyste ręczniki, ostrożnie zdjęli z rannego płaszcz i podartą koszulę. Celegorm zmoczył szmatkę i nie mogąc wytrzymać niepewności, zaczął od twarzy brata. Opatrunek był wilgotny, odszedł od skóry bez problemów, a myśliwy z ulgą zajrzał w półprzytomne oczy Amrasa. Obie szare tęczówki niemal niknęły w czerni źrenic. Obie. Krew, która go tak przestraszyła, pochodziła z rozcięcia na skroni, otoczonego krwiakiem.
– Alcarino... – Celegorm obejrzał się niespokojnie na uzdrowiciela.
– Tak, widzę. Spójrz na mnie, Pityo – polecił rannemu Alcarino.
Amras podążał za wskazówkami uzdrowiciela, mamrocząc cicho w proteście, gdy ten zwrócił jego głowę ku światłu. Celegormowi starczyło, że brat nie stracił oka, jak się początkowo obawiał. Cały czas podtrzymując go asekuracyjnie, sukcesywnie zmywał brud i krew.
– Już kończę – obiecał po chwili Alcarino. – Zaraz ci coś dam, wytrzymaj jeszcze chwilę – pocieszył, gdy Amras spróbował uciec przed ręką brata.
Uzdrowiciel odsunął się, by przygotować leki, a Celegorm skorzystał z większej swobody i przykucnął przy krześle. Alcarino dał mu znak, by utrzymał brata przytomnego, więc myśliwy zagadywał go, pytając o raczej bezsensowne rzeczy, zmuszając Amrasa do odpowiedzi.
– Smyku? No, nie śpij, jeszcze chwilkę – poprosił, bo bratu zamknęły się oczy. – Pochyl się trochę do przodu, chcę ci zmyć plecy.
Amras posłuchał i oparł policzkiem o ramię brata. Celegorm, pochylony, zaczął wycierać mu plecy, ostrożnie, by nie uciskać pręg i ciemnych sińców.
– Zabili mi Kwiatka – wymamrotał nagle rudzielec. – Tyelko, oni go zabili i pożarli... Na m-moich oczach... Jak, jak... – Wyraźnie zabrakło mu porównania, za to Celegorm poczuł na szyi urwany, gorący oddech. – Rozerwali na ss-strzępy... Mojego Rimpalote...
Celegorm złapał się na tym, że zamiast dokończyć mycie, bezwiednie gładził brata po plecach. Wplątał palce w potargane włosy Amrasa i dopiero wtedy zorientował się, co mu nie pasowało. Część warkoczy najmłodszego brata rozplotła się, nic dziwnego, inne trzymały sie tylko dlatego, że zlepiła je zaschnięta krew. We wszystkich brakowało natomiast srebrnych koralików, a włosy były poszarpane, poobcinane na różnych długościach. Najwyraźniej ozdoby stanowiły łakomy kąsek, tak jak Rimpalote, jak wynikało z urywanego mamrotania Amrasa. Pokraki musiały obcinać warkocze jak leci, byleby tylko zdobyć błyskotkę. Celegorm nie miał najmniejszego zamiaru zwracać na to głośno uwagi, dochodząc do ponurego wniosku, iż powinien się pewnie cieszyć, że obcinali, zamiast wyrywać.
– Pij, Pityo. – Alcarino pochylił się nieoczekiwanie nad nimi, gdy starszemu z synów Feanora zaczynało sie robić niewygodnie w tak dziwnej pozycji. – Do dna.
– Mmm... – Amras bez protestów przełknął zawartość kubka i oparł się ponownie o brata. Pozostali dwaj elfowie wymienili spojrzenia ponad jego głową.
– Pomożesz mi, Tyelko.
***
Celegorm zostawił w końcu Amrasa pod opieką uzdrowiciela i wyszedł. Polecenia wydawane przez Alcarino pozwoliły mu opanować nieco wściekłość, jaka ogarniała go na widok stanu brata, ale teraz, gdy ten spał już spokojnie, chętnie dowiedziałby się, co dokładnie się wydarzyło. Maedhros wprawdzie wyglądał na zesztywniałego po tak długiej jeździe bez porządnego odpoczynku, ale Celegorm nie sądził, by był w stanie udać się na spoczynek bez wywiedzenia się przedtem, czy Amrasowi nic nie groziło.
Myśliwy opróżnił miednicę z brudnej wody i poszedł odnieść ją do łaźni przylegającej do kuźni Curufina. Zdziwił się nieco, że starsi bracia wciąż tam byli, ale wyglądało na to, że Maglor zdołał nakłonić Maedhrosa do dłuższej kąpieli. To tłumaczyło, dlaczego dotąd żaden z nich nie przyszedł zapytać o Amrasa, ale Celegorm nie miał im tego za złe, gdy zmierzył rudzielca spojrzeniem. Najstarszy brat sprawiał wrażenie nieco mniej poszarzałego ze zmęczenia, niż gdy Celegorm odbierał od niego Amrasa. Siedział pochylony do przodu i pozwalał Maglorowi bez pośpiechu rozczesywać włosy; znak, że był bardzo znużony. Mimo to obaj obrócili głowy do drzwi, ledwie Celegorm wszedł.
– Pityo?
– Śpi jak dziecko – odparł myśliwy, odstawiając miednicę w kąt. – Alcarino jest dobrej myśli, uderzenie w głowę nie jest takie poważne. A przy okazji, Maitimo, kazał spytać, czy czegoś nie potrzebujesz – powtórzył zgodnie z prośbą uzdrowiciela, nie zastanawiając się, czy brat poczuje się dotknięty sugestią.
– Nie wiem – mruknął leniwie Maedhros. – Później do niego zajdę. Amras bardzo niespokojny?
– Padnięty. – Celegorm wzruszył ramionami. – Zasnął, nim go do łóżka doniosłem, jak wypił zioła. Ale przedtem przeżywał mocno Rimpalote, ponoć go rozszarpali i zjedli – powtórzył braciom z obrzydzeniem.
– Tak, widziałem, co z niego zostało – potaknął ponuro Maedhros. – Ale nie dziwi mnie to, konina to rarytas. Jest całkiem niezła.
– Nelyo?! – Celegorm nie zdołał powstrzymać oburzenia na tak bezrefleksyjną uwagę brata.
Maedhros nie przejął się tym zbytnio. Spojrzał na brata przenikliwie i wyjaśnił.
– Uwierz, że jest niezła, nawet taka suszona, bez niczego – powiedział obojętnym tonem.
Celegorma skręciło. Wiedział już, co niechcący wywołał, znał dobrze pusty głos brata, ilekroć ten wracał do wspomnień z niewoli. Potrafił je wtrącać ot, tak, w najmniej oczekiwanym momencie.
– Zdarzyło mi się kiedyś dorwać trochę, była świetna w porównaniu z tym, co mi dawano, a ja byłem głodny... I nieostrożny – ciągnął Maedhros, nie patrząc już na brata, a w ścianę obok. – Być może tak naprawdę była obrzydliwa – przyznał po chwili refleksji – ale wtedy zdawała się smakować dobrze. Przyłapali mnie. Dopilnowali, bym ją wyrzygał do ostatniego kęsa.
– Valarowie... – westchnął Maglor, jakby sam miał zaraz zwymiotować. Przestał czesać brata i zamarł z grzebieniem wciąż wplecionym w mokre rude włosy.
Maedhros oprzytomniał i spojrzał po braciach. Wstrząsnął głową i wyplątał zapomniany przez Maglora grzebień.
– Wybaczcie – zreflektował się, zobaczywszy nietęgie miny braci. – Jestem znużony – przyznał.
– Tylko lepiej nie powtarzaj tego przy Amrasie – poradził Celegorm, próbując nie widzieć obrazów podsuwanych przez wyobraźnię. – Prześpij się, ja wracam do młodego. Alcarino obiecał, zostać do rana, gdyby coś się działo – dodał jeszcze na odchodnym; rozmowa o ratunku mogła poczekać do rana.
|
|
Powrót do góry |
|
|
die Otter
Jeździec Eomera
Dołączył: 11 Lis 2009
Posty: 1980
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Ze stepów Rohanu
|
Wysłany: Nie 18:45, 02 Lip 2017 Temat postu: |
|
|
Ja śmierci Rimpalote jeszcze ci nie wybaczyłam, a ty mi tu znowu łamiesz serce rozpaczającym Amrasem? No wiesz? xD Ale bardzo mi się ten rozdział podoba, nawet jeśli za dużo się w nim nie dzieje, to mówi co nieco o braciach. Na przykład ta obojętność Maedhrosa w rozmowie o koninie jest przerażająca, ale jednocześnie bardzo wiarygodna. Potrafię sobie wyobrazić, jak wtrąca takie teksty do pozornie niewinnych nawet rozmów, szokując przy tym otoczenie - nieświadomie, bo mam wrażenie, że on po prostu ma potrzebę to z siebie wyrzucić, choć jednocześnie nie chce i nie da rady o tym rozmawiać, stąd takie pojedyncze wyznania ni z tego, ni z owego. Poza tym chyba po raz pierwszy moje serduszko skradł też Celegorm - taki był tu troskliwy, czuły i delikatny. No i zawsze się cieszę, jak pojawia się Alcarino, bo go lubię i bo to oznacza nową dawkę hurt/comfortu. ;) Poza tym nie chwaliłam chyba dawno strony językowej, więc muszę wspomnieć, że bardzo lubię styl tych twoich fików, bo bardzo ładnie mi pasuje do ich treści.
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|