|
Dolina Rivendell Twórczość Tolkiena
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Tina Latawiec
Strażniczka Białego Drzewa
Dołączył: 07 Lis 2008
Posty: 3465
Przeczytał: 4 tematy
Skąd: Ithilien
|
Wysłany: Wto 22:40, 11 Lis 2008 Temat postu: [M] Tylko wtedy, gdy zechce |
|
|
Ten tekst jest w pewnym sensie eksperymentem. Inaczej nie mogę tego nazwać, bo ani to całkiem zgodne z kanonem, ani mądre, ani dobre stylistycznie. Nie wiem właściwie, czemu to umieszczam, ale mam nadzieję, że znajdzie się choć jedna osoba, która zechce to przeczytać i skomentować.
Mam dziwaczny nawyk umieszczania przy moich wszystkich "utworach" cytatu pasującego do danego tekstu. Przy tym fanfiction zamieściłam cytat wybrany przed napisaniem opowiadania. Zakończenia nie udało mi się jednak napisać tak, jak chciałam i stracił on (tak samo jak tytuł) nieco związek z tekstem. Sądzę jednak, że uda wam się doszukać, co miałam na myśli, więc pozostawiam to w niezmienionym stanie.
Przepraszam też za ewentualne błędy. Większość powstała przy przepisywaniu z kartki i jest spowodowana zapewne moim antytalentem komputerowym. Postaram się poprawiać wszystkie wytknięte mi lub zauważone przeze mnie pomyłki.
Tylko wtedy, gdy zechce
„JESZCZE CIĘ DORWĘ, oświadczył Śmierć (…) ZOBACZYSZ.” T.Pratchett „Kolor Magii”
Gdy zatrzasnął księgę, ze stołu podniósł się tuman kurzu. Przed nim nikt chyba nie był tam już od dawna. W końcu kto marnowałby czas na przesiadywanie w najgłębszym, najbardziej zabałaganionym i wypełnionym najgorszymi pajęczynami oraz najmocniej zniszczonymi książkami kącie biblioteki?
Usta młodzieńca wykrzywiły się w nieładnym uśmiechu. Wiedział kto. Ktoś, kto miał choćby odrobinę oleju w głowie. Źle świadczyło to o całej rzeszy ludzi, traktujących to miejsce niczym koniec świata, na który wyprawa była żmudna i bezowocna. Jednak on doskonale zdawał sobie sprawę, że zapomniane od lat regały skrywały tajemnice, o jakich poznaniu wielu nigdy nawet nie marzyło.
Nie miał zamiaru parać się magią czy innymi dziwactwami, których niektórzy używali, by zdobyć w życiu cokolwiek. Jednak nawet bez uciekania się do takich żałosnych metod miał zamiar osiągnąć coś niezwykłego. Nie chodziło mu o władzę, bogactwo lub resztę bzdur, o których marzyli zwykli, ograniczeni ludzie. Uważał takie pragnienia za skrajnie przyziemne i godne wyłącznie małego dziecka. Możliwe, że łatwiej było mu tak mówić, skoro i tak przy okazji miał zdobyć to wszystko. Jednak to w żaden sposób nie wpływało na jego zdanie i nie zaprzątał sobie tym głowy.
Chodziło mu o coś zupełnie innego. Chciał być wyjątkowy przez mądrość. Bo wiedza była kluczem do wszystkiego. Jego rodzina miała ogólnie skłonność do patrzenia szerzej na świat i każdego, kto potrafił to wykorzystać, zapamiętywano jako postać nieprzeciętną. On korzystał z tego od zawsze. W połączeniu z wiedzą, którą po mozolnej pracy wydobędzie w końcu z tych starych, tajemniczych ksiąg, pozwoli mu to osiągnąć, co tylko zechce. Będzie wiedział, co się wydarzyło w przeszłości, przewidywał, co się dzieje w teraźniejszości i panował nad tym, co się stanie w przyszłości.
Nad wszystkim. Nawet śmierć, której despotyczna wola decyduje o losie każdego, dosięgnie go dopiero wtedy, gdy on na to pozwoli.
Dokładnie wszystkim.
***
Wiedział, co się wydarzyło. Rozumiał też jak i dlaczego do tego doszło, ale było zbyt późno, by działać. Nic przecież nie mogło zapobiec temu, co już nieodwracalne. Może gdyby przez te lata uważniej obserwował to, co działo się najbliżej niego… Może gdyby słuchał, co ukrywają ludzie za pozornie nieistotnymi słowami rzucanymi gdzieś obok niego codziennie… Wtedy byłby w stanie coś zrobić. Wszystko mógł w końcu osiągnąć, gdy chciał.
Trzeba było tylko zechcieć. Skąd miał wiedzieć, że akurat tego? Ktoś powinien powiedzieć mu to wprost. Miał za wiele ważnych spraw na głowie, by zwracać uwagę na niuanse i aluzje. Musiał podejmować decyzje, zgłębiać wiedzę, korzystać z niej. Robił to właśnie po to, by zapobiec czemuś takiemu. I mógł tego dokonać. Gdyby tylko wiedział…
O dziwo nie targały nim nawet żadne gwałtowne uczucia. Czuł po prostu pustkę. Tak, jakby ktoś wypompował z niego wszelkie emocje razem z większością wnętrzności i nie użytą w porę wiedzą, zostawiając nicość. I przeraźliwe pieczenie rozdzierające serce, tamujące płuca i zatrzymujące słowa w gardle.
Podniósł wbity dotąd w ziemię wzrok, czyniąc jeszcze bardziej uciążliwym ból, który trawił go od środka. Wyciągnął drżącą rękę i zacisnął ją na bladej i przeszywająco zimnej dłoni kobiety spoczywającej w łożu. W lśniącym, srebrnym pierścionku, który wciąż tkwił na jednym z jej smukłych, delikatnych palców, odbijała się twarz niezbyt młodego już człowieka napiętnowana smutkiem i cierpieniem.
Zrobiło mu się słabo. Zacisnął gwałtownie powieki, by pozbyć się czarnych plam wirujących przed oczyma. Wstał, z trudem zwalczając zawrót głowy. Ułożył lodowatą dłoń kobiety na posłaniu. Przez ułamek sekundy wpatrywał się w nią, a potem odwrócił twarz do ściany. Nie miał już siły nawet na jedno spojrzenie. Zdecydowanym ruchem naciągnął czarny niczym węgiel całun z powrotem i wyszedł z komnaty.
Będzie musiał bardziej uważać na teraźniejszość, by więcej nic mu nie umknęło. W końcu chciał mieć kontrolę nad wszystkim.
***
Przewidywał, co się działo. Zbyt dużo czasu minęło. Zbyt wiele sygnałów i znaków wskazywało na taki rozwój wydarzeń. Nie widział innego wyjścia. Starał się co prawda jeszcze nie tracić nadziei, nie dopuszczać do siebie tej myśli. Okłamywał się w ten sposób, ale prawda sprawiała zbyt straszny ból. W głębi serca jednak rozumiał już wszystko i czekał tylko na ostateczną wiadomość.
Wyrzucał sobie, że nic nie zrobił, że nie wpłynął na to, czemu mógł zapobiec. Przecież jeszcze niedawno mógł zapanować na tym, co miało się stać na wiele sposobów. Lecz nie zrobił tego. Nie potrafił znaleźć nawet całkowicie sensownego wyjaśnienia dlaczego. Przez zwykły brak mobilizacji do działania. Przez to, że patrzył w przeszłość, obserwował to, co tu i teraz, a przestał myśleć przyszłościowo. Tak, jakby zapomniał, że będzie jeszcze jakieś „później”.
Nikłe promienie słońca sączyły się przez głęboko wcięte w chłodny mur okna. Przez głowę starego człowieka przemknęło pytanie, ile czasu już tak siedział, wpatrując się w pustkę, ale zniknęła równie szybko, jak się pojawiła. Nie starczało mu już sił na nic, nawet na przyziemne myślenie. Nie chodziło o brak energii fizycznej, tej całe pokłady drzemały wciąż uśpione pod pozornym wyglądem zmęczonego starca. Zniknęła raczej cała jego siła psychiczna, mentalna. Wszystko straciło dla niego jakikolwiek sens i cel. Nie widział powodu, dla którego warto by dalej żyć. Czas przepływał przez palce, a on siedział na zimnym, kamiennym krześle, nie robiąc zupełnie nic. Tylko czekając aż wszystko minie.
Na kolejny moment wyrwał go z namysłu odgłos otwieranych drzwi. Przez szparę, jak gdyby bał się mocniej uchylić skrzydło metalowych wrót, wsunął się do środka wysoki młodzieniec. Bez słowa ruszył w głąb komnaty, lecz jeszcze zanim się zbliżył, stary człowiek doskonale wiedział, co się stało. Nie było mowy o pomyłce. Widział wszystko jak na dłoni w pobladłej twarzy i smutnym, nieobecnym spojrzeniu szarych oczu młodzieńca. Więc to już. Przysłowiowa klamka zapadła. Koniec złudzeń.
-Ojcze.- Młody człowiek skłonił się lekko. Jego głos był dziwnie słaby i schrypnięty. Starzec roześmiał się gorzko w duchu, korzystając z ostatniej, histerycznej resztki sił. Ojcze. Jak to brzmiało w jego ustach. Z takim chłodem i nieudolnie ukrywanym wyrzutem. Gdyby tylko wiedział, jaką łaskę otrzymuję, mogąc tak mówić. W mniemaniu starego człowieka było to wierutne kłamstwo. Tylko jedną osobę uważał za syna.
Młodzieniec doszedł chyba do słusznego wniosku, że nie otrzyma odpowiedzi na powitanie. Jego spojrzenie utkwiło gdzieś na zwieńczeniu jednej z kolumn. Wziął głęboki oddech.
-On nie żyje.- Słowa dotarły do starca cicho, jakby z dużej odległości. Poczuł krótkie, bolesne ukłucie, a potem wszystko uleciało z jego duszy i umysłu, pozostawiając jedynie palącą pustkę. Przed oczyma zaczęły mu pląsać zbyt dobrze znane ciemne punkciki. Pochylił głowę, zacisnął pięści. Na rzęsach chyba pierwszy raz w życiu pojawiły mu się krople łez.
-Wyjdź- rzucił twardym tonem do młodzieńca, sterczącego wciąż na środku komnaty. Rozległy się kroki i po chwili drzwi zatrzasnęły się, pozostawiając starca samego ze swoim bólem.
Stracił wszystko, co w jego życiu się liczyło tylko dlatego, że zagapił się i nie popatrzył przed siebie. Teraz nie miał już na co patrzeć. Zabrakło powodu, by bardziej pilnować przyszłości. Lecz musiał tak robić. W końcu obiecywał sobie, że będzie miał władzę nad wszystkim.
***
Zadziałał na przyszłość, zapanował nad nią. Teraz widział skutki tego panowania i wcale mu się nie podobały. Zupełnie nie rozumiał szaleństwa, które go ogarnęło, gdy z pełną premedytacją przedstawił niewykonalny plan i celowo wysłał nieśmiejącego się sprzeciwić młodego człowieka na pewną śmierć.
Teraz młodzieniec leżał przed nim oddychając resztkami uchodzących z niego sił, a on czuł się, jakby sam zadał śmiertelną ranę. Zupełnie nie wiedział, czemu w przypływie impulsywnego żalu podjął taką a nie inną decyzję. Gdyby choć przez chwilę obejrzał się za siebie i zastanowił, co robi… Jednak nie zrobił tego, zabijając dobrego, niewinnego człowieka, na którym zawsze mu zależało, tylko na moment o tym zapomniał.
Nieprzytomny młodzieniec jęknął przez gorączkowy sen i poruszył lekko ręką, odsłaniając paskudną, szeroką bliznę po dopiero co wygojonej ranie, przecinającą dłoń, nadgarstek i znikającą gdzieś pod zakrwawionym rękawem. Starzec poczuł jeszcze silniejsze ukłucie żalu. Czarne plamy nie znikały, nawet gdy zamknął oczy. Zdał sobie sprawę, że okrutna decyzja nie była owocem chwilowego szaleństwa, lecz takiego, które trwało już od dłuższego czasu. Ignorował, nie zwracał uwagi, nie zadawał pytań. Nie obchodziło go nawet, co się stało chwilę wcześniej.
Przełknął z trudem ślinę. Wiedział, że było już za późno na odkrywanie zapomnianych pokładów miłości i wyciąganie wniosków z tego, co się działo wcześniej. Mógł zawczasu pomyśleć o tym, że trzeba działać, patrząc na wszystko, nie tylko pod wpływem chwili. Będzie musiał koniecznie wziąć to pod uwagę później. Mało możliwości mu już pozostało, ale ten czas, który jeszcze miał, chciał wykorzystać tak, jak powinien. Mając go pod kontrolą. Tak, żeby zgodnie z planem poszło dokładnie wszystko.
***
Wszystko widział jak przez mgłę. Słowa wypowiadane obok ledwo docierały do jego uszu i zaraz zapominał, jakie miały znaczenie. Sam mówił chyba dość sensownie, choć z całkowitym pominięciem udziału umysłu.
-W każdym zaś razie nie powinieneś swego syna pozbawiać prawa wyboru, gdy jeszcze nie zgasła nadzieja, że może uniknąć śmierci.-Dotarło do jego uszu trochę wyraźniej. Poderwał wzrok i spojrzał z nienawiścią na tego, kto wyrzekł to zdanie. Białobrody był personifikacją upadku jego ideałów i końca wszechwładzy zdobytej z poświęceniem wiedzy. Tego, w jak bardzo pełen goryczy sposób osiągnął swoje zamierzenie. Tego, że w tym momencie wiedział wyłącznie, że stracił to, co było dla niego najważniejsze, przewidywał jedynie, że miasto już płonie i zapanować mógł tylko nad sposobem, w jaki zginie jego syn.
Tylko to zaprzątało jego uwagę. Nie zdawał sobie już nawet sprawy z tego, co robił. Nie był pewien, czy coś mówił. Chciał jednego – nie poddać się. Nie miał już nic, ale tym razem go nie pokonają. To będzie ostatnia rzecz w jego życiu. Zrobi jednak, co zechce i jak zechce. Cofnął się o kilka kroków.
Nie wygrają z nim. Umknie przed wszystkim.
Przed wszystkim. Nawet przed śmiercią, która ostrzy gdzieś na niego pazury. Lecz będzie musiała obejść się smakiem, bo to zadecyduje, kiedy ma po niego przyjść.
Przed wszystkim. Krwawoczerwone płomienie zaczęły przesłaniać cały świat.
Wszystkim.
T.L.
Ostatnio zmieniony przez Tina Latawiec dnia Pią 20:49, 28 Lis 2008, w całości zmieniany 3 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Gość
|
Wysłany: Śro 15:48, 10 Gru 2008 Temat postu: |
|
|
Tino!
Nie martw się, że jeszcze nikt nie skomentował tego tekstu. Pod trudnymi tekstami zazwyczaj mało osób się wypowiada, a szkoda.
Twój Denethor mnie urzekł, kupuję go w całości. To takie smutne - nie mogąc zrozumieć otaczającego go świata, myślał, że odnajdzie wszystkie odpowiedzi w książkach. Bał się życ, bał się popełnić błędu. Unoszony na fali wydarzeń, nawet nie zauważył gdzie mu przeminęła młodość, przegapił też moment nadejścia starości. Trwał po prostu, uczepiony tronu namiestnika Gondoru, jako jedynej trwałej rzeczy. Myślał, że jest twardy jak głaz, a okazał się kruchy jak spróchniałe drzewo. Jako chłopak nie zdołał ocalić matkę/ukochaną od śmierci , stracił najdroższego syna, skazał na pewną zagładę tego młodszego. Co musiał czuć, patrząc na rannego Faramira? To bolesne poczucie, że znowu czegoś nie dopatrzył, coś prześlizgnęło mu się między palcami. Za długo stał na rozdrożu, by móc obrać jedną z dróg.
I co mu zostaje? Szaleństwo. Obłęd. Tylko płomienie są wybawieniem. A on spłonie w nich razem z synem - wreszcie będzie Panem życia i śmierci, wreszcie będzie miał nad czymś władzę.
Cholernie dobry tekst udało ci się napisać. Przejmujący obraz człowieka przegranego, który nie ma już nic do stracenia, więc nic nie ma dla niego wartości - nawet życie.
Cieszę się, że to przeczytałam. I zapamiętam na długo, bo miniaturka jest przejmująca, prawdziwa i zmusza do refleksji.
Gratuluję!
P.S. Oczywiście, czekam na następne twoje teksty. Masz już stałą czytelniczkę.
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|