|
Dolina Rivendell Twórczość Tolkiena
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Tina Latawiec
Strażniczka Białego Drzewa
Dołączył: 07 Lis 2008
Posty: 3465
Przeczytał: 4 tematy
Skąd: Ithilien
|
Wysłany: Pią 14:17, 20 Mar 2009 Temat postu: [M] Opowieść wiatrem niesiona |
|
|
Tekst pojedynkowy. Miał być dużo dłuższy, bardziej rozwinięty. Nie zdążyłam jednak go takim uczynić. Chciałam to poprawić po pojedynku. Rozmyśliłam się. Poprawiłam literówki, dodałam jedno zdanie i umieszczam go takim, jaki jest. Choć wiem, że nie jest wybitny.
Dedykowane Fayerce. Przede wszystkim za wymyślenie tak ciekawego tematu pojedynku. I z przeprosinami, że tenże temat zapożyczyłam na tytuł. Jeśli będzie trzeba, wymyślę coś innego.
(EDIT: Ariano, bardzo dziękuję za komentarz. Muszę jednak wyprowadzić cię z błędu - ten tekst w żadnym wypadku nie jest o Aragornie! Warunki pojedynku pozwalały na to, by główny bohater był osobą wymyśloną, nie występującą w książkach. Kanonicznych postacie można doszukiwać się już prędzej w osobach, którym opowiada swoją historię. Te nieszczęsne "światowi" natychmiast poprawiam.
Opowieść wiatrem niesiona
Słońce wynurzało się już zza horyzontu, gdy zatrzymałem się na środku wielkiego ogrodu. Płatki kwiatów budzonych przez różowe, nieśmiałe promienie, rozchylały się powoli. Kielichy innych, które tak samo jak ja wolą patrzeć na świat pod osłoną mroku, zmykały się, by cierpliwie poczekać aż znów nadejdzie krótka, gwieździsta noc. Były trochę podobne do mnie. Czas ich królowania, wciąż zakłócany oszałamiającym blaskiem nieba, mijał szybko niby mgnienie oka, a kiedy trwał, nikt go nie zauważał. Może gdyby na nocne kwiaty spojrzał ktoś prócz zabłąkanego, nic nieznaczącego nietoperza, okazałyby się równie piękne co inne? Może jeszcze piękniejsze?
Zacisnąłem powieki i wziąłem głęboki oddech, by choć na chwilę odegnać od siebie dziwaczne przemyślenia. Powietrze, które wdarło mi się do gardła było zaskakująco ciepłe jak na tak wczesną godzinę. Twarz owiewał mi przepełniony zapachami roślin wczesnojesienny wiatr, przynoszący niezmiennie wspomnienia i melancholię.
Przez chwilę stałem z zamkniętymi oczami, pogrążając się w pełnych żalu myślach. Otrząsnąłem się dopiero, gdy uświadomiłem sobie, że sterczę wciąż w cudzym ogrodzie. Wejście tam nie sprawiło mi najmniejszego problemu. Było zbyt wcześnie, by ktokolwiek mnie dostrzegł, a nawet gdybym natrafił na innego nocnego marka, przemknąłbym koło niego bez trudu. Któż zwróciłby w końcu uwagę na niepozornego, zwyczajnego człowieka w wyświechtanym płaszczu stąpającego cicho wśród cieni? Uznano by mnie zapewne za kogoś w rodzaju statysty w wielkim teatrze świata. Kogoś, kto istnieje tylko po to, by właśnie tak przejść na granicy wzroku.
Doszedłem do wniosku, że jakkolwiek by nie było, powinienem ruszyć dalej. Z doświadczenia wiedziałem, że ludzie nie lubią nieznajomych stojących w granicach ich posiadłości i wpatrujących się tajemniczym wzrokiem w przestrzeń. Podążyłem więc wijącą się przez ogród ścieżką w stronę dużego, białego domostwa. Z nieznanych przyczyn ten najpiękniejszy w okolicy dom przyciągał mnie od chwili, w której go z daleka ujrzałem. Nie mam pojęcia, skąd wzięła się ta pewność, ale wiedziałem, że właśnie tam powinien pójść. Że to miejsce, w którym będę mógł skryć się, nim nie nadejdzie cicha, spokojna, bezpieczna noc.
Stanąłem przed drzwiami i zawahałem się. Moje przekonanie gwałtownie osłabło. Przeczucia myliły mnie już niejednokrotnie. W dodatku szansa na to, że mieszkańcy tego domu nie mają nic przeciwko nieznajomym, którzy o piątej nad ranem przybywają w gościnę, zdawała się znikoma. Z drugiej strony cóż miałem do stracenia?
Zapukałem i zacząłem cierpliwie czekać. Przez dłuższy czas po drugiej stronie drzwi panowała głucha cisza. Załomotałem drugi raz, ale ponownie nie otrzymałem odpowiedzi. Zaczekałem jeszcze chwilę. Już chciałem odejść, gdy dosłyszałem pospieszne kroki. Ktoś przekręcił klucz w zamku i drzwi stanęły otworem.
Pojawiła się w nich młoda kobieta. Szczerze mówiąc, nie pamiętam już, jak dokładnie wyglądała. Wiem, że była ubrana w białą, zwiewną sukienkę. Włosy miała misternie upięte, ale wydawała się lekko zaspana, jakby dopiero co się obudziła. Tyle tylko sobie przypominam.
Ogólnie nie mam w zwyczaju szczegółowego przyglądania się innym. Nauczyłem się już dawno, że akurat do powierzchowności nie należy przywiązywać zbyt dużej wagi. Ciężko przecież znaleźć coś bardziej ulotnego, zmiennego. Nie jedna jest osoba, której wygląd muszę poznawać przy każdym spotkaniu od nowa. Poza tym czy istnieje na tym świecie coś równie mylnego i fałszywego? Jeśli szuka się prawdy o kimś, nie należy patrzeć w twarz, lecz w oczy. One są bowiem drzwiami do ludzkiej duszy.
Tak więc oczy kobiety, którą ujrzałem, potrafię opisać bez problemu – otwarte na oścież wejścia, morza błękitu, których nigdy nie zapomnę i w których odnalazłem własne odbicie. Widziałem w nich nieprawdopodobnie wielki natłok wszelkiego rodzaju doświadczeń, przeżyć. Taki, jaki zdaniem większości świata, był zbyt wielki nawet dla starca, nie wspominając o tak młodej osobie. Taki, jaki wypisany był również w moich oczach.
- Słucham? Co pana sprowadza? Kim pan jest? - zapytała po chwili kobieta, zniecierpliwiona moim milczeniem. W gruncie rzeczy wcale się jej nie dziwię, sam zdenerwowałbym się jeszcze wcześniej na jej miejscu.
- Jestem półelfem - wypaliłem, nim zdążyłem się zastanowić. Dlaczego muszę zawsze wygadywać takie rzeczy? Nie powinienem, szczególnie, gdy chcę zdobyć czyjąś przychylność. Kobieta uśmiechnęła się dziwnie.
- Naprawdę? - zapytała uprzejmie. Wahałem się, co odpowiedzieć. Brnąć dalej? Chyba i tak nie wierzyła. Właściwie kto by uwierzył?
- Nie - zaprzeczyłem smętnym głosem. - Moja matka zawsze twierdziła, że mamy w żyłach kroplę elfiej krwi, ale nie wiem, czy to prawda. Cóż, nawet jeśli tak, to pewnie wypłynęła już dawno przez jakąś ranę i ślad po niej nie został. - Byłem wściekły na samego siebie. Dlaczego ja jej to wszystko mówiłem?!
Tego ranka jednak sprzyjało mi chyba szczęście. Mimo wybryku, jakim popisałem się chwilę wcześniej, kobieta zaprosiła mnie do środka. Wszedłem za nią do domu. Przemierzyliśmy kawałek korytarza i weszliśmy do kuchni znajdującej się po lewej stronie. Usiedliśmy przy stole. Przez chwilę moja gospodyni wpatrywała się we mnie z rozbawioną miną.
- Kim pan więc jest naprawdę? - zagadnęła w końcu. Wzruszyłem ramionami. Jest jeszcze jedna rzecz, którą uważam za tak samo, a może jeszcze bardziej ulotną niż wygląd – imiona.
- Wędrowcem - odrzekłem po chwili namysłu. Uśmiechnęła się znowu, tym razem już bez kpiny, a ze zrozumieniem. Nie sądziłem jednak, by rozumiała mnie naprawę. Nikt nigdy nie rozumiał.
- Dokąd w takim razie pan wędruje? - zapytała. Wzruszyłem ramionami. Znowu trywialne pytanie. Czy zawsze trzeba wędrować dokądś…?
- Chyba donikąd - odpowiedziałem. - Cel mojej podróży przestał być dla mnie jasny już bardzo dawno. Szczególnie, że całe mojej życie to nic innego jak wędrówka…
***
…W moim przypadku to nie metafora. Uświadomiłem sobie teraz, że nawet nie pamiętam swojej pierwszej podróży. Zabawne. Chociaż to było do przewidzenia. Czy ktoś, kto zawsze wędrował, wędruje i będzie wędrował, może wiedzieć, kiedy zaczął?
Nie mam pojęcia, czy łączy mnie jakieś pokrewieństwo z elfami. Jednak prawdą jest, że moja rodzina żyła zawsze w przyjaźni z nimi. Nie mieszkaliśmy w żadnym z ludzkich królestw, tylko sami, na zupełnym pustkowiu. Bliższa droga prowadziła do siedzib elfów niż do miast Gondoru czy Rohanu. Tak więc, gdy mieliśmy z matką dość samotności, a zdarzało się to często, właśnie elfom składaliśmy wizyty.
Jedną z pierwszych wypraw, które pamiętam, był ta chyba najważniejsza ze wszystkich. Miałem wtedy siedem, może osiem lat. Jeśli się nie mylę, trwało lato. Gdy zwędrowaliśmy na miejsce, gwiazdy lśniły już na niebie. W powietrzu unosił się słodki zapach liści i przekwitających kwiatów. Cykały świerszcze.
Szliśmy właśnie prosto do najbardziej zaprzyjaźnionego z elfów. Matka była zmęczona, ciągnęła mnie za rękę, nie pozwalając przyjrzeć się temu niezwykłemu światu. Wszystko zachwycało mnie, oczarowywało tak samo, ilekroć tam przybywałem. W końcu zirytowana matka puściła mnie i powiedziała, żebym ją później dognił. Dotąd nie wiem, czy zrobiła dobrze. Mogła zaoszczędzić mi wiele cierpienia. Lecz odebrałaby jeszcze więcej szczęścia.
Pobiegłem przed siebie. Elfowie znali mnie, nie dziwili się. Nie zwracałem na nic uwagi, upajałem się tym miejscem. Aż do momentu, w którym Ją ujrzałem. Byłem przyzwyczajony do widoku elfów, spotykałem je od zawsze. Lecz Ona wydała mi się piękniejsza, najpiękniejsza ze wszystkich. Nie potrafię Jej opisać, żadne słowa nie oddadzą tego, jak Ją postrzegałem. Poza tym moje spostrzeżenia nijak do obiektywnych nie należały. Mówią, że miłość jest ślepa. Dopiero teraz wiem, że to prawda.
Patrzyłem oszołomiony, zauroczony, zafascynowany. Śmiała się, rozmawiała, w Jej oczach lśniły te tajemnicze iskierki, które miały wyryć się w mojej pamięci już na zawsze. W końcu zdołałem oderwać od Niej wzrok. Ruszyłem na poszukiwania matki. Gdyby ktoś położył kłodę na mojej drodze, nie zauważyłbym jej, potknąłbym się. Nie widziałem nic.
Matka i nasz elfi przyjaciel nie potrafili zrozumieć, o co mi chodzi. Tak po prawdzie to nie starałem się im nawet tego wyjaśnić. Myśleli, że spotkało mnie coś przykrego. Nie wiem, czy aż tak się mylili, czy aż tak nieprzytomnie wyglądałem. Elf starał się mnie rozweselić. Zapytał, czy wiem, co według elfich przysłów pomaga w nieszczęściach. Nie wiedziałem. Twierdził, że podróż. Że wędrówka pozwala zostawić za sobą wszelką rozpacz.
Gdyby tylko wiedział…
Następnego dnia wróciłem na miejsce, w którym Ją spotkałem. Znów tam była. Patrzyłem na Nią długo i wreszcie coś mnie podkusiło, by do Niej podejść. Ona i dwie pozostałe elfki, które tam były, zamilkły na mój widok. Zatrzymałem się i wbiłem spojrzenie w ziemię. Zrozumiałem, że mój pomysł należał do raczej nieprzemyślanych.
- Tak? - zapytała w końcu elfia piękność, przeciągając samogłoskę. Zacząłem się na przemian czerwienić i blednąć, ale zdołałem wydukać kilka słów.
- Jesteś piękna, pani… Kocham cię - mówiłem cicho, czułem się coraz bardziej speszony. Po mojej wypowiedzi zapadła na chwilę cisza, a potem wszystkie trzy wybuchły śmiechem.
- Zabawny jesteś, mały - orzekła moja wybranka. Wróciły do rozmowy. Stałem uparcie dalej obok nich. Po chwili chciałem się znowu odezwać, ale przerwała mi ostrzejszym tonem.
- Nie mam zbyt wiele czasu dla zakochanych ludzkich chłopców. Wróć, jeśli przez dekadę ci nie przejdzie. Teraz już idź - fuknęła. Cała ta „miłość” to było jedno wielkie głupstwo, ale wtedy czułem się zrozpaczony. Nie rozumiałem, jak mogła mnie tak potraktować. Zdawało mi się, że dziesięć lat to wieczność, ale miałem zamiar powrócić. Nie wyobrażałem sobie, że mogę postąpić inaczej. Właśnie to dziecinne przekonanie zaważyło na całym moim życiu. Gdyż czasem, gdy coś uparcie powtarzamy, zaczynamy naprawdę w to wierzyć.
W pewnym sensie zastosowałem się do rady naszego przyjaciela. Wyruszyliśmy bowiem w drogę do domu jeszcze tego samego dnia. Czy ta podróż mi pomogła? Nie pamiętam.
Trzy lata później moja matka zachorowała i umarła. Zostałem sam na świecie. Ojca nawet nie znałem. Matka powtarzała zawsze uparcie, że wyruszył w bardzo długą podróż. Nawet nie podejrzewała, jaką ironią losu wyda mi się to sformułowanie za kilka lat…
Urządzenie pogrzebu sprawiło mi wiele trudności. Byłem kiedyś przy pochówku mojej babki, ale pamiętałem to jak przez mgłę, więc nie miałem pojęcia jak się do tego zabrać. Właściwie to nie wiem, jak temu podołałem, ale udało mi się.
Dokładnie, wyraźnie zachował się w mojej pamięci tylko jeden obraz z tamtych dni. Stałem nad mogiłą mojej matki… Mogiłą! To zbyt wiele powiedziane. Trumnę przysypałem ziemią, położyłem na wierzchu duży, okrągły kamień i wyskrobałem na nim ledwo widoczny napis. To wszystko. Tak więc stałem raczej nad lichym grobem. Wiatr rozwiewał mi włosy, ćwierkały ptaki. Była chyba wczesna jesień. Świat się śmiał. Ja jeden tylko płakałem.
Elfowie nie przybyli na pogrzeb matki. Zresztą nigdy nie zapytali nawet, co się z nią stało. Może ta przyjaźń nie była tak wielka, jak mi się wydawało? Może tylko nas tolerowali, litowali się nad nami? Teraz już się tego nie dowiem.
Przez kilka dni byłem zupełnie zagubiony, rozbity. Nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Później to odczucie mnie opuściło, a pojawił się smutek. Tak, po prostu trywialny smutek. Taki, który rozrywa serce, odbiera oddech i wywołuje pojedyncze bolesne łzy.
Doszedłem wtedy do wniosku, że nie mogę w nieskończoność trwać całymi dniami przy matczynym grobie, a w bezsenne noce wpatrywać się w niebo przez okno opustoszałego domu. Musiałem coś zrobić, wykorzystać życie. Lecz to nie było takie proste. Nigdy nikt nie pytał mnie, co chciałbym robić, gdy dorosnę. Nigdy też nikt nie sugerował mi, co robić mógłbym. Nie mówili mi także, jak podejmować trudne decyzje. Jedyną ważną radą, jaką otrzymałem, była ta od naszego elfiego przyjaciela. Postanowiłem ją wypróbować. Cóż właściwie innego mi pozostało?
Wyruszyłem na wędrówkę, jedną z dalszych jakie kiedykolwiek odbyłem. Musiało to ciekawie wyglądać z zewnątrz – chłopiec błąkający się samotnie po całym świecie, żyjący z dnia na dzień. Myślałem, że zobaczyłem chyba wszystko, co ujrzeć można w Śródziemiu. Trochę racji miałem, bo faktycznie widziałem dużo więcej niż przeciętna osoba w moim wieku, w ogóle niż większość ludzi. Lecz tak naprawdę było to nic nie warte. Nie wiedziałem jeszcze prawie nic.
W końcu, po mniej więcej roku podróży, zawędrowałem do Gondoru. W pierwszej miejscowości zupełnym przypadkiem spotkałem swoją ciotkę, czy kogoś takiego; nie wiem dokładnie jakie łączyło nas pokrewieństwo. W każdym razie widziałem ją wcześniej może raz w życiu, praktycznie się nie znaliśmy, a jednak poczuła się do odpowiedzialności nade mną. Załamywała ręce nad moim nieszczęściem. Powtarzała, jaki to ze mnie biedny, samotny chłopiec. Ugościła mnie, troszczyła się o mnie. Chętnie zostałem u niej na kilka dni. Taki przynajmniej miałem zamiar. Okazał się on całkowicie nierealny. Nie zdołałem się już wyrwać spod jej skrzydeł.
***
- To miło, że się panem tak zaopiekowała - stwierdziła kobieta, wyrywając mnie ze świata wspomnień. Kiwnąłem z namysłem głową. Nigdy nie lubiłem określenia „miło”, ale chyba było właściwe.
Drzwi za moimi plecami skrzypnęły. Ktoś wszedł do kuchni, ale zatrzymał się tuż za progiem, chyba zdziwiony moją obecnością. Kobieta zaczęła dawać nowo przybyłemu jakieś znaki, nieświadoma, że zwróciłem na to uwagę. Wzruszała ramionami, kręciła głową, wykonywała delikatne gesty dłonią.
Po chwili milczącego porozumiewania się, w pole mojego wzroku wszedł mężczyzna. Przysunął sobie krzesło i usiadł koło kobiety. Jego ciemne włosy była mocno rozczochrane. Nie wyglądał, jakby dopiero wstał, ale jakby w ogóle się nie kładł. Zmierzył mnie czujnym spojrzeniem szarych oczu, nieprzeniknionych, pilnie strzegących dostępu do duszy.
Postanowiłem podjąć swoją opowieść. Nie miałem zamiaru sprawdzać, czy nadal jestem mile widziany.
- Można tak powiedzieć. Faktycznie wiele jej zawdzięczam…
***
…Szczególnie jeśli chodzi o wykształcenie. Potrafiłem już czytać, ale nie wykorzystywałem tej umiejętności. Ciotka natomiast miała olbrzymi zbiór książek. Nigdy więcej nie widziałem takiego w posiadaniu jednej osoby.
Po pierwszych kilku dniach przestała mnie rozpieszczać, to prawda. Musiałem pomagać we wszystkim, nie spełniała wszystkich moich zachcianek, ale dużo dla mnie zrobiła. Miałem gdzie mieszkać, co jeść, nareszcie po roku samotności posiadałem kogoś bliskiego. Przez czas pobytu u niej uczyłem się żyć wśród tylu ludzi, chociaż, szczerze powiedziawszy, nigdy nie przyzwyczaiłem się do tego. Rozbudziła się za to we mnie pasja czytania. Pochłaniałem księgi jedna za drugą i był nawet moment, w którym sądziłem, że zdobędę z nich więcej wiedzy niż z podróży. Nie rozumiałem jednak, że nie taka mądrość przyda mi się naprawdę.
W każdym razie były to wspaniałe czasy, nie wiem, czy nie najlepsze w moim życiu. Tęsknię za nimi dotąd, choć wiem, że nie wrócą. Nic nie powróci.
Oczywiście moje szczęście nie mogło trwać wiecznie. W dniu moich siedemnastych urodzin ciotka nagle umarła. Tak po prostu, nie wiem, co było przyczyną. Przecież nawet nie chorowała. Ciężko mi się przyznać, ale bolało mnie to bardziej niż kiedyś śmierć matki.
Chociaż nie, bardziej to złe słowo. Inaczej. Tym razem nie było smutku i pustki. Czułem się rozgoryczony, rozczarowany, wściekły na los. Nie potrafiłem zaakceptować tego, że tak gwałtownie, tak szybko odebrano mi pomyślność. Tym razem doskonale wiedziałem, co powinienem zrobić.
Zaraz po pogrzebie spakowałem się, zamknąłem dom, oddałem klucze przyjaciółce ciotki i wyruszyłem w drogę. Miałem zamiar kiedyś tam wrócić. Chciałem tylko ochłonąć, zapomnieć, zacząć wszystko od nowa. Jednak wbrew początkowym planom nie pojawiłem się tam nigdy więcej.
Błąkałem się znowu po świecie, lecz niezbyt długo. Gdy tylko emocje opadły, ruszyłem już w sprecyzowanym kierunku. Zrobiłem to nie do końca świadomie. Choć z drugiej strony od zawsze wiedziałem, że prędzej czy później tam trafię.
Nie wiem, czy mnie poznawali. Chyba tak, bo nikt się nie dziwił, widząc mnie. Nikt prócz Niej. Zmieniłem się bardzo, lecz na pewno mnie rozpoznała. Ona nie zmieniła się ani trochę.
Śmiała się, rozmawiała. Odwróciła się, słysząc moje kroki za placami. Mówiła coś nadal, lecz umilkła wpół słowa, gdy nasze spojrzenia spotkały się. Wyglądała na zdziwioną, chociaż w przypadku elfów nigdy nie można być pewnym. Jestem ciekawy, o czym pomyślała.
- Mówiłaś, żebym wrócił, jeśli nie wyzdrowieję z miłości za dekadę, pani - odezwałem się w końcu, przełamują ciszę. Uśmiechnęła się lekko. Nigdy nie zapomnę tego uśmiechu. Kiwnął głową i wyciągnęła w moją stronę rękę. Poszliśmy.
Nie wiedziałem, czemu tak nagle zmieniła zdanie i prawdę mówiąc, nadal nie wiem. Teraz mam swoje przypuszczenia, lecz pewności już nie zdobędę. Wtedy chciałem myśleć, że trafiło jej do serca moje oddanie, niezmienność, cierpliwość. Cokolwiek stanowiło tego przyczynę, nie liczyło się już dla niej to, że pochodziłem z ludzkiego plemienia, że byłem właściwie jeszcze dzieciakiem, że się nie znaliśmy, że to wszystko nie miało naprawdę sensu.
Było cudownie, było nierealnie, było wspaniale. Spełniało się moje marzenie. Pragnienie, które przecież sam sobie wmówiłem. Długo później patrzyliśmy razem w gwiazdy, czując jakby świeciły tylko dla nas. Teraz wiem, że to bzdura, że lśniły, lśnią i będą lśnić zawsze przeciwko nam, przeciwko mnie. Chciałem obejrzeć z Nią wschód słońca, tak jak widziałem to w snach. Lecz, o ironio, zasnąłem.
Gdy obudziłem się rano, leżałem na trawie, w cieniu rozłożystego drzewa. Po Niej nie został nawet ślad. Nie martwiłem się, myślałem, że czeka na mnie w innym miejscu. Zerwałem się na równe nogi i ruszyłem na poszukiwania. Długo nie mogłem jej odnaleźć, lecz w końcu mi się udało. Może lepiej, gdybym nie zdołał Jej znaleźć?
Stała w tym samym miejscu, w którym ją pierwszy raz ujrzałem. Rozmawiała z innymi elfami. Wychwyciłem jej słodki głos pośród innych.
- Naiwny chłopak. Naprawdę uwierzył, że… Będzie mu przykro, lecz muszę przyznać wam rację – cóż możemy na to poradzić? - Zaśmiała się perliście, a pozostali Jej zawtórowali. Zacisnąłem pięści ze złością. O dziwo nie zdążyłem wtedy jeszcze się przekonać, że wszystko, co piękne lub szczęśliwe, musi się szybko skończyć lub okazać iluzją.
***
- Co pan wtedy zrobił? - zapytał mężczyzna. Wyrwałem się z zamyślenia. Najwyraźniej przez dłuższy czas milczałem. Nawet nie zauważyłem, kiedy kobieta opuściła kuchnię.
- Wyruszyłem w drogę. Jak zawsze. - Wzruszyłem ramionami. Mój rozmówca patrzył na mnie uważnie.
- Moim zdaniem to nie najlepsze rozwiązanie - stwierdził. Łatwo mu było mówić.
- Mogła przecież mówić o czyś zupełnie innym. Powinien się pan upewnić - dodał. Pokręciłem z powątpiewaniem głową. Próbowała później to samo sugerować, lecz nigdy nie uwierzyłem do końca.
- Zbyt wielki musiałby to być zbieg okoliczności - mruknąłem. - W każdym razie wyruszyłem w drogę…
***
…Która była chyba ostatnią sprawiającą mi przyjemność. Już podczas niej zacząłem zdawać sobie sprawy, że świat jest okrutny, a los złośliwy. Że Śródziemie to wbrew pozorom nie miejsce na wzniosły idealizm.
Zobaczyłem wiele, dowiedziałem się wiele, tym razem naprawdę nauczyłem się wiele. Spotykałem mnóstwo ciekawych osób, choć nie zawsze chcieli zaszczycić mnie chociaż rozmową. Zrozumiałem między innymi, jak mało znaczę, jak marnym pyłem jestem na mapie świata.
Nie będę strzępił języka, opowiadając o całej mej podróży. Nie potrafiłbym nawet, zbyt wiele absurdalnych, ulotnych przygód, znajomości i snów w ciągu niej miałem. Poza tym jest zupełnie nieważna. Zresztą tak samo jak każda inna. Miała tylko pomóc zapomnieć.
Trzy lata później znowu wróciłem. Nie zdołałem wymazać Jej z pamięci. Nie umiałem się powstrzymać. Tym razem gdy Ją spotkałem, była sama. Tym razem to Ona mnie odnalazła, nie ja Ją. Przez chwilę stała na środku drogi, wpatrując się we mnie. Oczy Jej lśniły, choć nie wiem, czy z mojej przyczyny. W końcu podbiegła do mnie i rzuciła mi się w ramiona.
- Czemu odszedłeś? Tęskniłam - szepnęła, kładąc dłoń na moim policzku. Wplątałem palce w Jej włosy, objąłem Ją drugą ręką. Przyszedłem tam z mocnym postanowieniem, że wszystko Jej wygarnę, że tylko się rozliczę ze starych historii, że nie będę niczego zaczynał od nowa. Lecz w tamtym momencie uleciało to z mojej głowy.
- Wróciłem - zapewniłem ściszonym głosem. Tylko to się wtedy liczyło. Spędziliśmy cudowne dni. Nie wiem, ile czasu tam byłem, lecz czułem się szczęśliwy, nie chciałem nigdy odejść.
Któregoś wieczora, ciepłego, jesiennego, patrząc we wrogie gwiazdy błyszczące na odległym niebie, siedzieliśmy na wzgórzu, w cieniu tego samego drzewa. Nie odrywaliśmy oczu od firmamentu, choć ciekawsze lśnienie dostrzeglibyśmy w naszych oczach. Milczeliśmy. Słowa były niepotrzebne.
- Nie odchodź nigdy. Nie przerywajmy tego, nie zaczynajmy od nowa. Trwajmy - szepnęła nagle. Spojrzałem na Nią. Na Jej twarzy malował się szczery smutek.
- Dlaczego? Przecież…
- Kiedyś nie wrócisz - przerwała mi cicho. - Nie, nie zaprzeczaj! Może będziesz chciał, lecz nie wiadomo, czy zdołasz. Życie jest jak rzeka. Na jednym brzegu znajdują się początki, na drugim tylko końce. Na jeden się powraca, drugim idzie się jedynie dalej. To nie ty, lecz nurt losu zdecyduje, na który z nich cię wyrzuci - rzekła. Ująłem Jej dłoń i spojrzałem poważnie w oczy.
- Wiesz, że odejdę. Nie mogę inaczej. Lecz obiecuję – zawszę cię odnajdę. Wrócę i zaczniemy wszystko od nowa. Wciąż będzie początek. Bo wszędzie są mosty* - szepnąłem stanowczo. Chciała coś powiedzieć, ale zamknąłem jej usta pocałunkiem.
- Zawsze wrócę. Gdziekolwiek będziesz, cokolwiek się stanie* - przyrzekłem.
Kilka dni później wyruszyłem na kolejną wędrówkę. Nie mogłem inaczej. Odszedłem.
***
- Odszedłem - powtórzyłem szeptem. Czy musiałem…?
Drzwi za moimi plecami znowu skrzypnęły. Mężczyzna zerwał się z krzesła i zniknął z zasięgu mojego wzroku. Usłyszałem słowa powitania, a potem zduszony szept:
- Nie wiem, nie mam pojęcia. Proszę, pięć minut, nie dłużej. Życie mi ratujesz! - Drzwi znowu trzasnęły. Usiadł przede mną nowo przybyły mężczyzna. Miał jasne włosy, był bardzo podobny do spotkanej o świcie kobiety. Oczy – szczere, niebieskie i nic więcej. Wrota z lustrami.
Zawahałem się przez chwilę, ale ciągnąłem opowieść dalej.
- Odszedłem i moje szczęście skończyło się raz na zawsze…
***
…Trochę się powłóczyłem, lecz nie sprawiało mi to przyjemności. Trochę się nauczyłem, zyskałem trochę doświadczeń, zazwyczaj gorzkich. Nic specjalnego.
Szybko dotarły do mnie wiadomości o wojnie. Spotkałem bowiem przypadkiem na gościńcu znajomego z czasów, gdy mieszkałem u ciotki. To chyba jedyny człowiek, którego mogłem nazwać kiedykolwiek swoim przyjacielem. Okazało się, że zaciągnął się do wojska. Patriotyzm… Nigdy nie rozumiałem tego zjawiska, lecz przecież ja nie miałem żadnej ojczyzny.
Przyjaciel próbował mnie namówić, bym zrobił to samo, co on. Obiecałem, że się zastanowię. Wędrowaliśmy przez kilka dni razem. Później musiał wracać do swojego oddziału. Ja natomiast powróciłem do Niej.
Cieszyliśmy się sobą parę dni, patrzyliśmy w gwiazdy, zasypialiśmy przed wschodami słońca, lecz nie zostałem dłużej. Nie mogłem, nie chciałem. Byłem zbyt ciekawy. Niesłusznie. Rozczarowałem się. Wojna zabiła we mnie resztki idealizmu.
Wędrowałem odrobinę sam, odrobinę z wojskiem i moim przyjacielem. Odkryli we mnie doskonałego szpiega i zwiadowcę. Mógłbym się przydać, lecz nie było nikogo, kogo bym śledził. Szkoda.
Moje wspomnienia z tamtych chwil są dość mętne. Nie wiem, co opowiedzieć i chyba nie powiem nic. Wszyscy pamiętają tamte czasy.
Gdy wojna rozgorzała na dobre, próbowałem namówić przyjaciela, by się wycofał, by poszedł dalej ze mną, gdzie nas nogi poniosą. Nie zgodził się. Powiedział, że musi walczyć dla dobra wszystkich. Starałem się mu uświadomić, że dobro to pojęcie względne, że dobro wszystkich nie zawsze pokrywa się z jego dobrem. Nie słuchał.
Zginął, a ja wyruszyłem w drogę.
***
- To przykre - orzekł mężczyzna. Wzruszyłem ramionami. Całe moje życie było przykre.
Drzwi otworzyły się znowu. Do kuchni wpadła znana mi już kobieta. Przywitała się wylewnie z mężczyzną.
- Wybacz, siostro, ale twój mąż będzie miał kłopoty - powiedział w końcu. - Miało go nie być pięć minut, a ja tu już siedzę przynajmniej godzinę i słucham tych bredni!
- Wiem, wiem! Przepraszam. Przyszłabym wcześniej, lecz dopiero się dowiedziałam, że przyjechałeś - rzekła. Przez chwilę ich obserwowałem. Zdawali się w ogóle mnie nie zauważać. Trudno…
- Wyruszyłem w drogę…
***
…I wędrowałem długo, bardzo długo. Do momentu aż życie Śródziemia zaczęło stabilizować się po wojnie, a to nie nastąpiło szybko. Moje serce było już trwale rozdarte, przyzwyczajałem się do tego powoli. Trwała dla mnie wieczna melancholijna jesień.
W końcu wróciłem. Zawsze wracałem. Lecz tam też dotarł mój nieprzemijający wrzesień. Wiatr hulał w opustoszałym świecie elfów. Szukałem Jej, lecz nie zdołałem. Znalazłem tylko list, długi i raniący me serce. Znam go na pamięć, lecz jego treść nie jest ważna. Kończył się tak: „Tak, teraz ja odeszłam, odpłynęłam tam, gdzie wszyscy elfowie. Pamiętasz, jak kiedyś powiedziałeś, że wszędzie są mosty? Tam nie ma. Żegnaj na zawsze. Kochałam”.
Nie wiem dlaczego, ale pierwsze, co przyszło mi na myśl, to fakt, że nigdy nie obejrzeliśmy wschodu słońca. Następnie uświadomiłem sobie, co właśnie przeczytałem.
Zawsze nienawidziłem morza, jak się okazało słusznie.
Ruszyłem w drogę.
***
Stoję w ogrodzie pachnącym jesienią. Zachodzi słońce. Wiatr rozwiewa mi włosy. Wiem, że mi nie uwierzyli. Nie dziwię się. Sam sobie nie wierzę. Zapamiętają to jak bajkę z dzieciństwa. Jak opowieść, którą przyniósł wiatr i wiatr zabierze.
Ten sam wiatr targa moim życiem. Jestem jak pył, który nie potrafi się mu przeciwstawić. Muszę iść, bo on mnie pcha.
Wczoraj wędrowałem jeszcze, dziś jestem, jutro odejdę.
Wczoraj mnie jeszcze nie znaliście, dziś jestem, jutro zapomnicie.
Wczoraj jeszcze nie istniałem, dziś jestem prochem na wietrze, jutro, jeśli będę miał szczęście, ten sam wiatr uniesie moją historię, mimo że umrę.
A szczęście wiatr zabrał już dawno…
Cóż więc mam zrobić?
Ruszam w drogę.
*"Wciąż będzie początek. Bo wszędzie są mosty", "Gdziekolwiek będziesz, cokolwiek się stanie" Marek Grechuta "Gdziekolwiek"
T.L.
Ostatnio zmieniony przez Tina Latawiec dnia Wto 16:01, 05 Maj 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Ariana
Kronikarka z Imladris
Dołączył: 03 Maj 2009
Posty: 2116
Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Wto 0:03, 05 Maj 2009 Temat postu: |
|
|
Przepraszam, że będę nieco nieskładnie, ale późno jest a chcę napisać o swoich pierwszych odczuciach. A moje odczucia są mieszane. Bo tekst jest oryginalny, muszę przyznać. Jak dobrze rozumiem, narratorem jest Aragorn, prawda? Tak mi się przynajmniej zdaje. I tu pojawia się moje "ale", a mianowicie kanoniczność, która poszła daleko w las. Aragorn wychowywał się w Rivendell u elfów i mieszkał tam razem z matką, która tam również umarła. Nie widział Arweny wcześniej, niż skończył 20 lat - spotkał ją wtedy po raz pierwszy po tym, jak Elrond wyjawił mu jego dziedzictwo.
Druga rzecz, która mi zazgrzytała, to początek rozmowy. Jakoś nie mogę sobie wyobrazić Aragorna wypalającego na wstępie "jestem półelfem". Nawet jśli by przyjać, że był na pół śpiący, a nie sprawia takiego wrażenia.
Jeśli przymknę oko na tę kanoniczność, której mi strasznie brakuje, to wychodzi bardzo ładny tekst. Lubię refleksje w różnych wydaniach, a pomysł rozmowy z obcą osobą poprzeplatanej wspomnieniami bardzo mi się podoba.
Co do błędów, to przyznam, że czytałam szybko, ale rzucił mi się w oczy jeden rażący szczegół:
Cytat: | Matka była zmęczona, ciągnęła mnie za rękę, nie pozwalając przyjrzeć się temu niezwykłemu światowi. |
światu
Ogólnie - byłoby bardzo, bardzo fajnie, gdyby było kanonicznie.
Pozdrawiam i dużo wena życzę
Ariana
EDIT: Zostawię, co mi wyszło wyżej, zanim zostałam uświadomiona. Skoro bohaterem nie jest Aragorn i nie mam się tu doszukiwać kanoniczności, to powtórzę tylko, że tekst bardzo mi się podobał, a zwłaszcza to przemieszanie wspomnień z rozmową. Skojarzenie z Aragornem wzięło się stąd, że Twój bohater wspomina o elfickiej krwi w jego żyłach, o tym, że został wychowany przez elfy... Późno było, jak czytałam i tak to wtedy odebrałam.
Pozdrawiam ponownie\
Ariana
Ostatnio zmieniony przez Ariana dnia Pon 22:47, 11 Maj 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gość
|
Wysłany: Nie 23:03, 10 Maj 2009 Temat postu: |
|
|
<bardzo, bardzo, bardzo spóźniony komentarz>
Tino, tekst czyta się świetnie, jak najlepszą baśń. Osobiście uwielbiam jak bohaterowie opowiadają o swoim życiu, a jak już robią to z takim wdziękiem jak twój, to już mrrrrrru!
Ja wiem, pełno tu sentymentalizmu, romantyzmu, bohater jest posępny, aż strach, ale mi się to kurczę podoba Jest refleksyjnie, momentami gorzko, ale mi (w swoim chorym umyśle) facet od razu skojarzył się z Forrestem Gumpem, który, gdy odeszła od niego dziewczyna, zaczął biec i przebiegł tak całą Amerykę. Po trzech latach zaś stanął nagle (w sercu dziekiego stepu) i oznajmił, że się zmęczył. Po czym wrócił do domu, pogodzony ze sobą.
No, ale pomińmy moje durnowate skojarzenia
Najbardziej chyba podobał mi się właśnie motyw wędrówki, a raczej ucieczki. Dla mnie też często droga jest jak lekarstwo. Byleby iść, nie istnieje nic oprócz rytmu kroków, oddechu, nieba nad tobą. Dlatego tak go (Bezimiennego? Aragorna?) rozumiem.
Bardzo mi się podobało, serio. Owszem, były błędy, troszkę za dużo wielokropków i może ze dwie literówki (jedną z nich wypatrzyła już Ariana), ale to już "kosmetyka-czepiatyka", jak mawia moja polonistka.
Jedyne co mnie drażniło, to potraktowanie nieco po "macoszemu" tajemniczej dziewczyny i dwóch mężczyzn, którym bohater się zwierza. Ale cudowne wstawki o oczach i kropli elfiej krwi przyćmiły wszystko.
Naprawdę fajny, porządny fik, z wieloma perełkami.
Dziękuję za dedykację i za przyjemność czytania!
Fayerka (błagająca o wybaczenie za tak mało konstruktywną opinię)
Ostatnio zmieniony przez Gość dnia Nie 23:31, 10 Maj 2009, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|