|
Dolina Rivendell Twórczość Tolkiena
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Nie 18:23, 14 Cze 2009 Temat postu: [M] Czerwień |
|
|
A/N: Pozwolę sobie zaryzykować i wkleić ten tekst pojedynkowy na forum ogólne. Moje niepoprawne angstowanie jest w całości zamierzone.
Dedykowane niezmiennie Tinie, za to, że ma jeszcze cierpliwość podnosić moje rękawice :)
„Czerwień”
„Jeszcze jest czas” – myśli Faramir.
Jest jeszcze dzieckiem, a jego świat kończy się na białych murach Minas Tirith. Podobno tam, za horyzontem, wszystko wygląda inaczej. Są tam drogi bez końca, puszcze bez kresu i piękne istoty o jasnych oczach. Woda ma inny smak, wiatr wieje w plecy, a kamienie nie ranią stóp. Ale teraz jeszcze za tym nie tęskni. Ma matkę, której ręce pachną rumiankiem, dobrego brata, który obiecał wystrugać mu drewniany miecz i ojca, który nie umie patrzeć mu w oczy. Życie jest spokojne, waha się od jednego wietrznego dnia, do kolejnej ciemnej nocy.
Więc Faramir się nie boi. Siedzi z matką w bibliotece i stara się uwierzyć, że krwiste rumieńce na jej policzkach i czerwień krwi na chusteczce odejmowanej od ust, to nic złego.
Czasem wybiera się z bratem pozwiedzać miasto. Chodzą krętymi ulicami, mijają sklepy, kramy, kuźnie i gospody. Faramir jest wtedy prawie szczęśliwy – Boromir trzyma go za rękę, a słońce sprawia, że kontury domów delikatnie się zacierają.
Pewnego dnia docierają na jakąś publiczną egzekucję – Faramir patrzy zastygły na przerażoną twarz człowieka, który powoli wchodzi na szafot. I wtedy starszy brat zakrywa mu dłonią oczy, by nie widział całej sceny. Ale Boromir zapomina o uszach i Faramirowi jeszcze długo dźwięczy w głowie rozdzierający szloch jednej z kobiet, gdy pętla zacisnęła się na szyi skazańca.
W drodze powrotnej obaj milczą.
*
Czasem, gdy boi się zasnąć, prosi matkę o kołysankę na dobranoc. Ta wtedy cichym głosem śpiewa mu do ucha:
"Kowale trudu i obłudy,
Złotnicy zła, szlifierze zysku
Myśl nazywają córką nudy
Choć są więźniami swych pomysłów,
Wycisną wszystko z ziemskiej grudy -
Przewrotne, chciwe krasnoludy.
Wiedzący skąd wiatr grom przywieje,
Ale zapobiec mu niezdolni,
Starych zagrożeń drążą rejestr
Żeby od nowych świat uwolnić,
A wiatr z nadziei ich się śmieje -
Osamotnieni czarodzieje.
Przejrzyste dla tych, którzy nie śnią,
Zawsze obecne w świecie dzieci,
Odchodząc cicho ścieżką leśną
Co śladem ich przez chwilę świeci
Pędzelkiem zmierzchu wróżbę skreślą -
Elfy ze swą smutną pieśnią.”*
(I wtedy zasypia)
*
Najlepszym schronieniem dla Faramira jest biblioteka. Siedzi tam do późna w noc,
z namaszczeniem przewracając pożółkłe karty ksiąg. Czyta o Świecie Zza Horyzontu, tajemniczym i odległym.
Jednej nocy zastaje go tam ojciec. Krzykiem wyrywa mu książkę, wrzeszcząc, że traci czas na brednie. W szale łapie świecznik stojący na stole i rzuca nim o ścianę za plecami Faramira. Gorący wosk parzy mu wtedy kark i zastyga niczym krople rosy na jego czarnych włosach.
Faramir czuje wtedy nienawiść. I poprzysięga sobie, że kiedyś odejdzie. Szary poranek zastanie go daleko w drodze, wreszcie wolnego i bez trosk.
A potem matka umiera i wszystkie marzenia przestają mieć znaczenie.
*
Faramir nie wie co czuje, gdy patrzy na biały sarkofag tonący w kwiatach. Nawet nie płacze i czuje z tego powodu wyrzuty sumienia. Boromir ma twarz lśniącą od łez, ale dumnie stara się to ukryć. W końcu ma już dziesięć lat, a chłopcom w tym wieku nie wypada płakać. Zwłaszcza nad sobą.
Ojciec stoi zgarbiony obok i wygląda jakby w ciągu jednej nocy postarzał się o wiele, wiele lat. Ruchy ma jakby spowolnione, niezgrabne, a zbroja zdaje się dla niego za duża. Oczy ma prawie nieruchome, przegrane. I Faramir czuje żal.
Potem musi odpowiadać na tysiące dworskich ukłonów, prawdziwych i fałszywych słów pociechy, musi patrzeć jak podczas stypy kolejny kielich wędruje do ust jego ojca, a jego wzrok staje się coraz bardziej mglisty. I wtedy Faramir ucieka.
Nikt go nie goni, gdy wybiega z pałacu, biegnie wzdłuż murów i w końcu upada na blankach, raniąc kolana i dłonie. Jesienny wiatr przewiewa go na wskroś, ale to nic, to nic.
Zza czarnych chmur znów widać horyzont i jest to jakaś pociecha. Jeszcze ma czas.
„Czasu jest coraz mniej” – krzyczy Faramir.
Jest jeszcze młody, zbyt młody, by widzieć śmierć. Brudną, odartą z ludzkiej godności.
To jego pierwsza walka. Razem z grupką innych żołnierzy kryje się w ciernistych zaroślach, próbując wypatrzeć cokolwiek w ciemności, rozmytej przez strugi deszczu. Czekają na przemarsz niewielkiego oddziału z Haradu. Obok niego klęczy jego przyjaciel, Castamir. Trzyma mu rękę na ramieniu, dodając otuchy. Farami myśli ze wstydem, że pewnie wszyscy widzą, jak bardzo drżą mu ręce ze strachu. Boi się, tak strasznie się boi, że może zginąć. Że jego czas skróci się do tych kilku minut bitwy i sekundy na umieranie. I wtedy już nigdy nie zdąży zobaczyć tych wszystkich ludzi i krain, o których słyszał w pieśniach.
A potem dłoń Castamira zaciska się na jego obojczyku, na drodze pojawiają się wrogowie i Farami już nic nie myśli. Umysł ma przerażająco jasny, trzeba tylko biec, biec, przeszywać szkarłatny kaftan południowca, byle by tylko zgasić ogień w jego ciemnych oczach. Czuje jak krew krąży mu w żyłach, rozsadzając płuca i skronie. Jeden, dwóch, trzech, tak, już czwarty pada martwy. Deszcz zalewa mu oczy, ale to nic, nic już się nie liczy. Wbija ostrze miecza pod żebra kolejnego napastnika, a obok słyszy tryumfalny śmiech Castamira, który niemalże tańczy między walczącymi, siekąc sztyletem na lewo i prawo. „Faramirze, wygramy!” krzyczy do niego. I nagle jego uśmiech gaśnie, gdy strzała jednego z wrogów trafia go między łopatki. I Faramir widzi, jak wojownik upada na twarz, prosto na rozmiękłą trawę.
Czas nagle zwalnia, a przestrzeń zdaje się rozpadać na kawałki. Bitwa się kończy, ostatni Haradczyk leży już na ziemi, ale on tego nie widzi. Wspólnie z Gondorczykami przenosi rannego pod osłonę drzew. Castamir umiera, widać to po każdym jego słabnącym oddechu i po siniejących wargach. „Trzeba go ratować, czasu jest coraz mniej” krzyczy Faramir do innych, rozrywając własną tunikę, by zatamować buchającą krew. Ale inni milczą, w smutku kiwając głowami. Oni już wiedzą – rana jest zbyt głęboka, a zatruty grot pewnie przebił płuco. A gdy Castamir zamyka oczy na zawsze, zostawiają Faramira samego ze swoim bólem i zakrwawionym materiałem w dłoni. Taka jest zasada – nie patrzeć na czyjąś rozpacz.
I wtedy wstaje świt.
Zimny, pełen światła świt, który zawsze zjawia się nie w porę, jak zły gość. Spóźnia się, gdy długa, zimowa noc nie daje wytchnienia, wyzierając z kątów i wpełzając pod pościel. Spieszy się, gdy człowiek pragnie dłużej wytchnąć w łaskawym półmroku, który daje schronienie dla ciała i myśli.
Teraz również przychodzi za wcześnie, odsuwając atramentową kotarę. Boleśnie wyostrza leżące ciała poległych, odbija się w kałużach wody i krwi, zabiela policzki martwych.
Faramir milczy całą drogę do Henneth Annun. Nie odwraca się za siebie. Nie chce widzieć świeżego, szarego kurhanu, pod którym pochowali Castamira. Zabrakło czasu na prawdziwy pogrzeb, z honorami. „Jest wojna” – uciął tylko Boromir i jako dowódca poprowadził ich z powrotem do kryjówki, Okna Zachodu.
(Za mało, za mało czasu)
„Nigdy go nie było” – szepcze Faramir.
Ta noc jest bezgwiezdna, spokojna. Obóz rozbili w jeszcze nieopanowanej przez orków części Osgiliath. Żołnierze śpią pokotem w ruinach jednego z budynków. Sklepienie jest kopułą, a jej szczyt ginie gdzieś w ciemnościach. Faramir czuwa na warcie, owinięty płaszczem, z mieczem trzymanym w pogotowiu. Myśli o Boromirze – pewnie niedługo zjawi się on już w Gondorze, przynosząc wieści z dalekiego świata i rozwiązanie zagadki. Często w snach widzi brata, jak siedzi przy ognisku, lub wędruje po nieznanych ścieżkach.
Czasem Faramir czuje zawiść – że to brat poszedł, a nie on. Że to jemu dane było wyrwać się z lepkiej, szarej wojny w jakiej pogrążył się kraj, i że to on spotkał Elfów i zobaczył to wszystko, co leży po drugiej stronie linii na styku ziemi i nieba.
Wtedy Faramir wmawia sobie, że może tak chciał los. A on i tak kiedyś odejdzie, jak to wszystko się skończy.
Cichym głosem budzi jednego z rycerzy, który miał go zmienić na warcie. Sam odchodzi w stronę migoczącej niedaleko rzeki. Klęka nad przejrzystą taflą Anduiny, nabierając chłodnej wody w dłonie i pijąc chciwie. Widać stąd drugi brzeg, nad którym górują upiorne katapulty orków. Otrząsa się ze wstrętem i wyciera dłonie o płaszcz. I wtedy to widzi.
Środkiem rzeki płynie łódka. Wąska, połyskliwie szara, o rzeźbionym dziobie. Otacza ją mleczna poświata. Faramir, nie zdając sobie z tego sprawy, wchodzi prosto w nurt. Lodowata woda oblewa jego nogi, ale on idzie, jakby przyciągany jakąś magiczną siłą. Łódka przepływa teraz dokładnie obok niego, ukazując jeden z najsmutniejszych widoków na świecie.
Twarz Boromira jest łagodna, przypomina teraz trochę jego własną. W sztywnych palcach trzyma miecz, a na zbroi miał przypięty dziwny, złocony pas. Brakuje tylko rogu.
- Boromirze! Gdzie twój róg? Dokąd płyniesz? Boromirze! – woła Faramir, ale łódka już odpływa.
(To na nic, on nie żyje, nie żyje, nie żyje)
*
Faramir wraca do obozu jak w malignie. Cały drży, potyka się na nierównościach strzaskanego bruku, czarne, matowe włosy opadają mu na twarz. W milczeniu mija wartownika, śpiących żołnierzy i siada pod ścianą w najdalszym kącie zrujnowanej sali. Za sobą ma zimny mur, nad głową niewidoczny sufit, a w sercu pustkę.
‘Ta wojna nigdy się nie skończy” – myśli. – „Ona będzie trwać i trwać, aż zginiemy my, zginą ci co będą po nas i jeszcze następni. Białe Miasto upadnie, Świat Zza Horyzontu też. A ja nawet nie zdążyłem go zobaczyć”.
Nad Osgiliath rozpętuje się burza, przecinając niebo białą siateczką błyskawic. Grzmoty słychać wszędzie, wszędzie, a może to serce tak bije, to nic.
Prawa dłoń jest cała w czerwieni, zaciśnięta w pięść, paznokcie ranią skórę.
(I wszystko w czerwieni, a czasu nigdy nie było)
„Oto świat bez śmierci. Świat śmierci bez mordu,
Świat mordu bez rozkazu, rozkazu bez głosu.
Świat głosu bez ciała i ciała bez Boga,
Świat Boga bez imienia, imienia - bez losu.”
KONIEC
* i ** - fragmenty utworów Jacka Kaczmarskiego
Ostatnio zmieniony przez Gość dnia Nie 22:11, 14 Cze 2009, w całości zmieniany 4 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Tina Latawiec
Strażniczka Białego Drzewa
Dołączył: 07 Lis 2008
Posty: 3465
Przeczytał: 4 tematy
Skąd: Ithilien
|
Wysłany: Nie 19:05, 14 Cze 2009 Temat postu: |
|
|
Fayerko, mówiłam ci już, że kocham ten tekst?
A mówiłam ci, że płaczę za każdym razem, gdy go czytam? Nie? W takim razie piszę to teraz.
Przed chwilą zaczynałam czytać twoje opowiadanie z mocnym postanowieniem, że tym razem się nie rozkleję. Bo ile można...? Lecz nic z tego, łzy same zaczęły mi ciec z oczu. Takie to wszystko smutne, takie prawdziwe...
I ten styl! Świetnie piszesz, wiesz? To na pewno ci kiedyś mówiłam. Każde zdanie jest takie obrazowe, ładnie napisane. Naprawdę gratuluję.
Mam tylko jedną uwagę. Napisałaś, że w czasie pogrzebu matki Boromir ma dwanaście lat. Jednak zgodnie z datami z dodatków na końcu "Władcy Pierścieni" powinien mieć wtedy dopiero dziesięć...
Literówek czepiać się nie będę, bo przez łzy ich nie widać. Wytknę tylko jeden błąd, bo akurat na to jestem uczulona.
Cytat: | W drodze powrotnej oboje milczą. |
Obaj! Obaj, nie oboje!
W każdym razie - naprawdę uwielbiam to opowiadanie. Błąka mi się w pamięci, odkąd przeczytałam je pierwszy raz i na pewno jeszcze nie raz do niego wrócę, i nie raz będę przy nim płakać.
Dziękuję ci, Fayerko. Za dedykację, ale też w ogóle za ten tekst.
T.L.
Ostatnio zmieniony przez Tina Latawiec dnia Nie 20:20, 14 Cze 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gość
|
Wysłany: Nie 20:44, 14 Cze 2009 Temat postu: |
|
|
Kiedy przeczytałam to opowiadania od razu przyszło mi na myśl, że to nie jest zwykłe ff. To odrębna opowieść, którą na dobrą sprawę można byłoby nagiąć do innej rzeczywistości, być może nawet naszej.
Przedstawione uczucia Faramira, wzbudzają współczucie. Ta gorycz, rozpacz, osamotnienie... Chwilami mam wrażenie, że czytam o człowieku, który od urodzenia był skazany przez los na takie właśnie życie. Smutne, bez miłości. Stracił matkę, ojciec go nienawidził, musiał być żołnierzem, choć urodził się naukowcem. Urodził się synem namiestnika - zaszczy, ale i przekleństwo.
Ten Faramir jest tragiczną postacią. Przemawiającą do serca, trochę jak bohaterzy greckich tragedii. Gdybym nie znała zakończenia WP, po tym tekście uznałabym, że zginął na gruzach Osgiliath i nikt nie zapłakał nad jego ciałem.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ariana
Kronikarka z Imladris
Dołączył: 03 Maj 2009
Posty: 2116
Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Nie 23:18, 14 Cze 2009 Temat postu: |
|
|
Fayerko, ten tekst jest śliczny. Uwielbiam wchodzenie w głąb bohatera. Przede wszystkim już na samym początku rzuca mi się w oczy sposób, w jaki ukazałaś więź Faramira z Boromirem. Tak, jak bym sobie to wyobraziła, bo taki "model" mi odpowiada.
Cytat: | Boi się, tak strasznie się boi, że może zginąć. Że jego czas skróci się do tych kilku minut bitwy i sekundy na umieranie. |
zdecydowanie moja perełka. Ukazujesz Faramira tak po ludzku, że bardziej się nie da. Jest młody, to pierwsza bitwa - boi się. Jest w tym taki zwyczajny, taki bliski.
Jedno mi tylko nie pasuje, ale nie jestem pewna, czy mam rację. Faramir widział łódkę w filmie, ale czy w książce też? Bo nie kojarzę.
A to druga moja perełka:
Cytat: | Białe Miasto upadnie, Świat Zza Horyzontu też. A ja nawet nie zdążyłem go zobaczyć”.
|
No to teraz się trochę poczepiam, bo zgrzytnęło mi parę rzeczy:
Cytat: | Siedzi z matką w bibliotece i stara się uwierzyć, że krwiste rumieńce na jej policzkach i czerwień krwi na chusteczce odejmowanej od ust, to nic złego.
|
Powtarza się krwiste i krwi - zgrzyta to jakoś. Może po prostu czerwone rumieńce <albo niezdrowe> i krew na chusteczce...?
Cytat: | Najlepszym schronieniem dla Faramira jest biblioteka. Siedzi tam do późna w noc,
z namaszczeniem przewracając pożółkłe karty ksiąg. |
ten enter tutaj jest przypadkowy czy celowy?
Cytat: | Potem musi odpowiadać na tysiące dworskich ukłonów, prawdziwych i fałszywych słów pociechy, musi patrzeć jak podczas stypy kolejny kielich wędruje do ust jego ojca, a jego wzrok staje się coraz bardziej mglisty |
przecinek przed "jak"
Cytat: | A potem dłoń Castamira zaciska się na jego obojczyku, na drodze pojawiają się wrogowie i Farami już nic nie myśli. |
Faramir
Cytat: | Białe Miasto upadnie, Świat Zza Horyzontu też. A ja nawet nie zdążyłem go zobaczyć”.
|
Podsumowując - Fayerko, gratuluję świetnego tekstu i liczę, że niedługo znów będę mogła przeczytać coś twojego.
Pozdrawiam i duuużo Wena życzę
Ariana
|
|
Powrót do góry |
|
|
Marysia
Dołączył: 09 Cze 2009
Posty: 632
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Kraków
|
Wysłany: Pon 16:00, 15 Cze 2009 Temat postu: |
|
|
Fayerko! Powiem ci tak samo jak Tina. Teskt jest świetny, kiedy go czytam, to czuję łzy w oczach! To taka smutna historia. Faramir był tak niedoceniany, a tutaj jeszcze bardziej zagłębiłaś się w ten problem. Dziękuję serdecznie i gratuluję!
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|