|
Dolina Rivendell Twórczość Tolkiena
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Tina Latawiec
Strażniczka Białego Drzewa
Dołączył: 07 Lis 2008
Posty: 3465
Przeczytał: 4 tematy
Skąd: Ithilien
|
Wysłany: Nie 15:50, 13 Wrz 2009 Temat postu: [M] Czarne myśli, czarne czasy |
|
|
Tym razem bez dłuższych wstępów.
Tekst pojedynkowy.
Dedykowany Marysi - mojej towarzyszce w faramirowym obłędzie.
Czarne myśli, czarne czasy
Słońce wynurzyło się powoli zza linii horyzontu i oświetliło nas ciepłym blaskiem. Odetchnąłem głębiej, a rześkie, chłodne powietrze wdarło mi się do nosa i ust. Poczułem intensywny zapach jodłowych igieł. Lekki wiatr owiewał mi twarz.
Wspaniały jest wschód słońca w takim miejscu, prawda? Tylko czemu jakoś mnie to nie cieszyło? Po stokroć wolałbym stracić ten widok i prowadzić wciąż spokojne życie w stolicy.
Parsknąłem cichym, niewesołym śmiechem. Idący obok młody żołnierz zerknął na mnie zdziwiony. Posłałem mu krzywy uśmiech i skoncentrowałem się ponownie na milczącym kontemplowaniu okolicy. Nie podobała mi się. Zresztą w tych okolicznościach nic by mi się nie podobało.
Zgłosiłem się na ochotnika, a teraz narzekam. Wiem. To prawda. Lecz cóż mogę na to poradzić? W starych opowieściach wojny wyglądały po prostu inaczej. Było w nich pełno wspaniałych zwycięstw, blasku chwały i ratowania ludzi z niebezpieczeństw. Żeby wyrównać bilans, wymazano całkowicie z ich kart nękające wszystkich poczucie bezsilności, nieznośne zmęczenie i mdlący, gorzki smak w ustach, który pojawiał się za każdym razem, gdy patrzyło się na zakrwawione ciała przyjaciół, rodziny, zwykłych, bezbronnych ludzi.
Tak, byłem rozczarowany. Czułem się zawiedziony i rozgoryczony. Lecz nawet nie przeszło mi przez głowę, żeby zrezygnować, uciec. Nie pomogłoby mi to. I tak w końcu musiałbym stanąć znowu do walki. W końcu wszyscy będą musieli. Jeśli nie dziś, to jutro. Poza tym chyba gdzieś w głębi mojego serca wciąż tkwiło przekonanie, że honor, choć kłóci się często z rozsądkiem, jest bardzo ważny.
To samo przekonanie wyczytywałem z oczu moich towarzyszy broni. Wszystkich. Niezależnie od tego, jak radzili sobie z całą tą historią, czy widać było po nich przestrach, czy tak jak ja nauczyli się go dobrze ukrywać pod maską niezłomnej odwagi, czy też byli jednymi z tych, którzy zastanawiali mnie najbardziej. Z tych, którzy wydawali się faktycznie niczym nie przejmować. Tych, w których spojrzeniach naprawdę nigdy nie dostrzegłem nawet najmniejszego cienia. Tych, którzy byli niczym bohaterowie tych nieszczęsnych opowieści omamiających mnie w dzieciństwie – niestrudzeni, nieugięci, bez zmrużenia powieki wychodzący naprzeciw wszystkim okropnościom.
Lecz ja w tę postawę też nie wierzyłem. Nie chciałem wierzyć. To było niemożliwe. Na pewno po prostu lepiej opanowali sztukę udawania. Nikt nie byłby w stanie aż do tego stopnia wyzbyć się lęku, obrzydzenia, rezygnacji. Musieliby być po prostu ludźmi idealnymi. A ja nie uznawałem w tamtej chwili żadnych ideałów. Sądziłem, że wszystkie są fałszywe jak tamte historie.
I był jeszcze kapitan Faramir. Jego również nie potrafiłem rozgryźć, rozumiałem go jeszcze mniej niż tamtych. Niewątpliwie był doskonałym żołnierzem, a jednak zdawało się, że nienawidzi walk, nawet tych zwycięskich. Wyglądał czasem na zmęczonego, ale nic więcej. Nigdy nie widać było po nim strachu, niepokoju, rozterek. Jednak z drugiej strony zdawało się, że on nas rozumie, że nasz lęk nie jest mu obcy. Nie, zbyt mało go znałem, by to wyjaśnić.
Słyszałem nieraz, jak mówił, że chciałby, żeby wszystko potoczyło się inaczej, żeby do tej wojny nigdy nie doszło. Ludzie wokoło zgadzali się z nim, kiwali głowami, wymieniali smętne spojrzenia. A ja ledwo powstrzymywałem gorzki śmiech. Każdy przecież czegoś by chciał. Ja też. Chciałbym na przykład, żeby słońce świeciło na zielono.
-… czy to będzie ciężka bitwa? – głos idącego koło mnie młodzieńca przerwał moje rozmyślania. Powtórzyłem w myślach jego pytanie. Czy walka będzie trudna? Każda jest. Mniej lub bardziej, ale jednak ciężka. Każda mogła być tą ostatnią, dla mnie albo nawet dla całego znanego mi świata. Po każdej czułem się wyczerpany i zdruzgotany psychicznie.
Na samym początku było jeszcze gorzej. Bałem się zabijać. Fatalnie czułem się przy każdym machnięciu mieczem. Zmuszałem się do tego, bo inaczej sam bym zginął. Nie potrafiłem się jednak pogodzić z tym, co robiłem, z tym, że musiałem zadawać śmierć innym żywym istotom. Czemu takie problemy nigdy nie przychodzą do głowy wcześniej, dopóki nie stoimy oko w oko z wrogiem, dopóki jest jeszcze możliwość odwrotu?
Na szczęście chociaż ten problem w końcu rozwiązał się sam. Gdy przeżyłem już parę bitew, gdy zobaczyłem kilka rzeczy, których wolałbym nigdy nie widzieć, nabrałem przekonania, że, bez względu na aspekt moralny tej sprawy, oczyszczanie świata ze sług Mordoru jest konieczniejsze niż wcześniej sądziłem. Poza tym zacząłem podejrzewać, że nasi wrogowie nie mają dusz. Bo jakże by mogli mieć i nadal czynić tyle zła? To pomogło. Naprawdę.
Lecz mimo wszystko wciąż nie było mi łatwo. Nikomu chyba nie było.
- Zobaczymy. – Posłałem chłopakowi pokrzepiający uśmiech. O dziwo jeszcze pamiętałem, jak taki wygląda. Nie wiem, czy mi uwierzył. Zdawał się być jeszcze bardziej przestraszony niż ja. Zastanawiałem się, co go skłoniło do zostania żołnierzem. Te same opowieści, które ja też zbyt dobrze znałem? Być może.
Rozejrzałem się uważnie wokoło. Mordorczycy się zbliżali, czułem to podświadomie. Starałem się nie myśleć o niczym, nie dopuszczać do siebie pesymistycznych wizji, ale niezbyt mi się udawało. Napominałem sam siebie, żeby zachować spokój. Przede wszystkim nie należy wpadać w panikę.
Rozprostowałem zdrętwiałe od bezwiednego zaciskania pięści palce. Przeciągnąłem się, żeby rozluźnić mięśnie. Stłuczenia, których nabawiłem się w poprzedniej walce, natychmiast dały o sobie znać. Skrzywiłem się z bólu. Musiałem bardziej uważać, żeby nie dorobić się kolejnych. Albo żeby nie stało się coś jeszcze gorszego, jak przypominał mi wciąż ponury głosik w głowie.
Ciekawe, jak zareagowałaby moja rodzina, gdybym zginął? Załamaliby się? Smuciliby się tylko trochę? Może ich prognozy na przyszłość są jeszcze gorsze niż moje? Może już są przekonani, że nie wrócę i nieszczególnie by się przejęli? Nie spodobała mi się ta wersja, ale mój wisielczy humor zaraz podpowiedział, że gdyby doszło co do czego, niewiele obeszłoby mnie ich zachowanie. Zresztą sami byliby sobie winni. Nie musieli opowiadać mi tyle bajek o bohaterach wojennych.
Jakoś nie rozśmieszył mnie własny żart. Może zbyt długo wałkowałem ten temat, może był zbyt makabryczny, może zbyt się denerwowałem. Nie wiem. Wiem tylko, że bolały mnie zęby od tego wszystkiego. Dosłownie.
Zacisnąłem powieki i przełknąłem ślinę. Stało się, zacząłem panikować. Spokojnie, tylko spokojnie. Otworzyłem powoli oczy i powidłem wzrokiem wokoło. Inni też czuli już, co się święci. Rozglądali się nerwowo, zaczynali przygotowywać się do walki. Kapitan wydał rozkaz do zajęcia pozycji.
Przyczaiłem się we wskazanym miejscu w zaroślach. Młodzieniec, z którym rozmawiałem wcześniej, stał tuż obok mnie. Spróbowałem posłać mu kolejny pocieszający uśmiech, ale nie udało mi się. Mięśnie twarzy odmawiały współpracy. Tak samo jak wszystkie pozostałe.
Przeciągnąłem się jeszcze raz, tym razem ostrożniej. Nie przyniosło to żadnego rezultatu, z wyjątkiem kolejnej, choć nieco słabszej fali bólu. Nadal nie kontrolowałem swojego ciała w takim stopniu, jak chciałem. W takim stopniu, żeby mieć szansę bezpiecznie przetrwać bitwę.
Zły znak? Zapewne. I to nie pierwszy tego dnia. Od samego świtu byłem przecież pełen jak najgorszych przeczuć. Nastrój też miałem wyjątkowo okropny, a i zmęczenie doskwierało bardziej niż zazwyczaj. Stanowczo to nie był dobry dzień.
- Na samym dnie mojego bagażu ukryty jest list do rodziny. I sakiewka z pieniędzmi za fatygę – powiedziałem do bladego z przerażenia chłopaka, nie odwracając głowy w jego stronę. Spojrzał na mnie zdumiony, najwyraźniej nie rozumiejąc, dlaczego mu to mówię.
Ledwo powstrzymałem się od mruknięcia, żeby sam się domyślił. Skrzywiłem się.
Wesołe jest życie żołnierza! Dopóki w ogóle trwa.
T.L.
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Gość
|
Wysłany: Nie 17:43, 13 Wrz 2009 Temat postu: |
|
|
Tinuś, kupiłaś mnie tym tekstem.
Po pierwsze - główny bohater. Jest cudny. Taki bardzo-czarno-humorzasty, ze skrzywieniem w stronę ironii i goryczki. Jest też świadomy swojej sytuacji, swojego życia, zagrożenia. Nie wierzy już w bajki o białych sztandarach, złotych mieczach i dzielnych bohaterach. Chciałabym poczytać o nim coś więcej, poznać jego imię, wygląd, charakter. Jakim człowiekiem był przed wojną, jaki stał się po wojnie (o ile przeżył ;)).
Po drugie - styl. Jest taki twój, po prostu. Lekki, słowa same wchodzą w oczy. Każdy twój fik czytam jednym tchem, ani się obejrzę, a już jestem przy końcówce. I chcę wtedy jeszcze więcej ;)
Całość jest tekstem bardzo smutnym, mimo wszystko. Obrazuje prawdziwy strach, rozczarowanie, lęk przed śmiercią, oraz pogodzenie się z nią. I pokazuje, że przed złem może nas uchronić jedynie humor, choćby i ten najczarniejszy.
Chciałabym ci bardzo pogratulować, że udało ci się oddać realia wojny w, można powiedzieć, zwykłym fiku. To pokazuje, że naprawdę nie potrzeba angstu, czy wielkich słów, by pokazać tą tragedię jednego człowieka na wielkiej wojnie, którą wywołali wielcy, a muszą kończyć mali.
Kłaniam się nisko. Świetna ci wyszła ta miniaturka.
F.
(ja naprawdę nie umiem komentować, wybacz)
|
|
Powrót do góry |
|
|
Kiran
Ómarnięta Narzeczona
Dołączył: 14 Kwi 2010
Posty: 442
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: G-ce
|
Wysłany: Czw 12:54, 14 Paź 2010 Temat postu: |
|
|
Zgodnie z życzeniem, piszę ten oto komentarz.
Tinuś, to jest świetne. Wisielczy humor mnie rozbroił, choć obiecałam sobie po początku, że zachowam powagę. Oczywiście wszystko wzięło w łeb.
Opisane wszystko ładnie, żywo, czułam tego żołnierza. Myśli bardzo możliwe, czyli psychologicznie przekonujący. Zastanawiam się tylko, kim on był. Opisy, jak zawsze, lekkie i wciągające, czytając, nie myślałam o dzisiejszej rozprawce
Nie wiem, co mam ci napisać. Że stylistycznie świetnie? Przecież ty to wiesz. Że wiarygodne? - Też. Więc tym oto "inteligentnym" akcentem zakańczam cały ten chaos powyżej.
Pozdrawiam i Wena życzę,
Kiran
|
|
Powrót do góry |
|
|
Aeria
Szara Eminencja
Dołączył: 25 Lis 2009
Posty: 1416
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Gondor
|
Wysłany: Czw 18:27, 14 Paź 2010 Temat postu: |
|
|
Nie czytałam tego wcześniej. Naprawdę. Straszne przeoczenie.
Tekst świetny. Nie będę krytykować, bo przyszłoby mi to równie ciężko, co próba krytyki samego Tolkiena. Tino, zachowałaś tu iście książkowy charakter wypowiedzi. Przez chwilę miałam wrażenie, że siedzę sobie w autobusie i czytam kolejną lekturę 'do jazdy'. Masz świetny styl. Ale tego chyba po raz kolejny już powtarzać nie trzeba.
Bohater jest typowo ludzki, nie ma w nim przesadyzmu. W tym momencie mogłabym zacząć używać wielu patetycznych zwrotów aby opisać, jak bardzo do mnie przemawia on sam jak i jego postawa, jednak daruję sobie. Nie przeciągając, cudowny utwór, Tino.
A.
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|