|
Dolina Rivendell Twórczość Tolkiena
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Solena Faé
Bojowniczka o Faramira
Dołączył: 02 Sty 2012
Posty: 1705
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: B.
|
Wysłany: Śro 0:29, 15 Sty 2014 Temat postu: [M] Cisza |
|
|
Pamiętam, gdy kiedyś w jakiejś rozmowie po premierze pierwszej części "Hobbita" ten temat został po prostu rzucony. Teraz zwyczajnie do mnie przyszedł. Nie będę pisać o czym ta miniaturka jest - zbytnio złamała mi serce. Czytajcie, komentujcie. A tekst dedykuję mojej Rose - bo jest światłem moich gwiazd i najjaśniejszym słońcem.
Zalegająca wszędzie cisza nie była przytłaczająca. Przytłaczająca może być zbyt masywna budowla, zbyt bogata dekoracja lub zbyt grubo ciosane kolumny, które górują nad biedną głową przechodzącego u ich stóp niewinnego osobnika. Przytłaczająca bywa zbyt kwiecista mowa, czy też ociekające złotem i przepychem podarki, ofiarowywane biedniejszemu członkowi rodziny. Podarunki składane z dobroci serca, a jednak wprawiające w zakłopotanie. Biorąc to wszystko pod uwagę, można powiedzieć, że „przytłoczenie” wcale nie jest czymś tak bardzo negatywnym. Dlatego cisza zalegająca w sali położonej głęboko po Górą nie była przytłaczająca. Była martwa. Wsączająca w serca zebranych tam krasnoludów, elfów, ludzi, czarodzieja i jednego hobbita zimną igłę pustki i końca. Stęchlizny opuszczenia i skamieniałego żalu. Cisza wisiała pod sufitem ciężko i nieubłaganie, niemal zapierając dech w piersiach, jakby chciała stworzyć cały zastęp żałobników na wzór i podobieństwo tych, których żegnali. Którzy odchodzili do lepszej krainy, aby spotkać swoich przodków i ucztować z nimi radośnie, aż po krańce wieczności.
Dis nie płakała. Jej blada twarz była zapadnięta niczym szkaradna maska, lecz pozbawiona tej znienawidzonej wilgoci, otoczona masą włosów i brody splecionych w warkocze. Specjalne rodzaje żałobnych warkoczy, których nie nosiła od wielu dekad i o których nie myślała, gdyż przypominały jej tak wielu straconych przedwcześnie. Tak wielu bliskich sercu... I oto znów jej palce musiały się trudzić ze skomplikowanymi splotami. Któż by pomyślał, że z takiej przyczyny? Tak szybko, tak okrutnie, tak niespodziewanie. Jej mali chłopcy. Jej duży chłopiec, który za takie określenie spojrzałby na nią chmurnie i uniósł się urażoną dumą. Na tą myśl omal nie wymknął jej się z uwięzionej w bezlitosnych kleszczach bólu piersi suchy szloch. Już nigdy tak na nią nie spojrzy. Już nigdy nie będzie musiała przypominać mu, żeby odłożył koronę do szafy i zaczął zachowywać się jak normalny krasnolud. Już nigdy... Wspomnienia napływały co chwilę, ostre i przejrzyste niczym najpiękniej oszlifowany diament. Śmiech, płacz, zdarte kolana, pierwsze zęby, pierwsze – rachityczne jeszcze – warkoczyki, pierwszy meszek brody. Pierwszy miecz i pierwszy łuk. Tak wiele radości wśród nieskończonego bólu wygnania. Bólu niebezpieczeństw i niepewności, czy przeżyją kolejny miesiąc... Dis pamiętała każdą nieprzespaną noc od dnia narodzin, aż po dzień początku wyprawy, kiedy została w pustym domu zupełnie sama, rzucona na pastwę swoich myśli i lęków. Nie znaczy to wcale, że wtedy zaczęła sypiać lepiej i regularniej. Wręcz przeciwnie – pogrążona w tęsknocie siadywała na krześle, zwrócona twarzą do okna. Strach krążył w niej całymi dniami, kumulując się właśnie w tych najdłuższych, nocnych godzinach. Strach, który nie pozwalał jej jeść, czy też pić, czy też jasno myśleć, i tylko ogromnym wysiłkiem woli zmuszała się do tego, żeby go przezwyciężyć i przewodzić swojemu ludowi. Była z krwi Durina. Nie mogła okazywać słabości. Nie mogła się jej poddawać. Jej ojciec i dziad byliby tak bardzo rozczarowani... ale jej ojca i dziada dawno już tu nie było. Odeszli w mrok i może było to dla nich błogosławieństwem. Wybawieniem od szaleństwa i odnalezieniem spokoju. Dis również chciałaby odnaleźć spokój. A nie tylko tą ciszą. Tą martwą, martwą ciszę.
Macierzyństwo to ciężki kawałek chleba. Wycierasz zasmarkane nosy, zmieniasz pieluchy, wysłuchujesz wrzasków i kwilenia. Ale jednak jest w tym piękno. Matka na całe życie zapamiętuje pierwsze kroki swojego dziecka. Pierwsze słowo, które pada z jego ust. Pamięta wszystkie łzy i wszystkie psoty. Dis również pamiętała. Ale w jej pamięci było i inne dziecko. Oddalone od dnia obecnego wieloma, wieloma latami. Mały następca Ereboru, który boso i z drewnianym toporkiem w dłoni biegał po bibliotece, przyprawiając urzędujące tam krasnoludy o zgrozę. Wdrapujący się na kolana ich dziada w najmniej odpowiednich momentach, zanim jeszcze Thror stracił rozsądek i pogrążył się w otchłani mrocznego pożądania wszystkiego, co kosztowne. Mały chłopiec, ciągnący ją za warkocze, a potem przepraszający ze skruszoną miną. Młody książę o dumnym obliczu, pozbawionym jeszcze wszelkich zmarszczek zgryzoty, stalowego chłodu rezydującego w oczach i tych długich srebrzystych pasm, rozjaśniających ciemną burzę włosów. Włosów tak łudząco podobnych do jej własnych.
Teraz została sama.
Patrzyła nieruchomym wzrokiem, gdy Thranduil składał ostrze z odległych czasów na piersi jej brata. Pasowało do niego. Dumne, piękne, pełne szlachetności i siły, dokładnie jak pozbawiony oddechu i tak bardzo, bardzo blady krasnolud. Jego dłonie spoczywały na rękojeści miecza, którego imienia nie pamiętała, złożone tam przez króla elfów. Wydało jej się to niesamowicie śmieszne. Zdrajca ich ludu, którego jej brat tak bardzo nienawidził i tak bardzo pragnął jego śmierci... teraz wysyłał upartego krasnoluda w ostatnią podróż. Ironia wywołała cień kwaśnego uśmiechu na jej twarzy, który po chwili zniknął, jakby nigdy go tam nie było. Po cóż była ta nienawiść? Co dobrego uczyniła, oprócz zatrucia serca prawego męża – i wszystkich jego poddanych? Dis nie czuła nienawiści. Bo czym właściwie jest nienawiść? Czym są uczucia? Nie wiedziała. Pogrążona w zimnym otępieniu czuła jedynie podnoszącą na duchu obecność synów Fundina, stojących po jej obu stronach. Teraz była królową. Ostatnią z wielkiego i dumnego rodu. Więc stała wyprostowana, nieruchoma niczym posąg z dawnych wieków. Wzruszająco piękna w tej ciężkiej ciszy, mimo ściągniętej i zapadniętej twarzy.
Elfi król wyszeptał coś, pochylony nad ciałami jej chłopców. Położył swoje dłonie o długich palcach na ich zimnych czołach, potem na oczach, o opuszczonych powiekach. Widziała ruch jego warg, ale nie słyszała jego słów. Nikt nie odważył się zakłócić ciszy przemowami. Wszyscy żegnali poległych gestami, lub szeptanymi modlitwami, pokłonami i delikatnymi dotykami. Wiele było łez. Niemal wszystkie krasnoludzkie oblicza lśniły w blasku pochodni od wilgoci, która wsiąkała w gęste brody. W jakiś sposób było to jeszcze bardziej łamiące serce, niż głośne poematy, chwalące czyny zmarłych. Ostatni hołd w martwej ciszy, w głębinach odzyskanego i z dawna zbroczonego krwią niezliczonej ilości poddanych królestwa. Jej domu. Domu ich wszystkich.
Dis powoli zbliżyła się do kamiennych sarkofagów. I właśnie wtedy, po raz pierwszy, martwa, piękna w swym obrzydlistwie cisza została przerwana. Zaskoczona spojrzała na najmniejszego członka drużyny jej brata. Hobbit. Jakie było jego imię? Nie pamiętała... Stał wyprostowany, z zamkniętymi oczami, a z jego małej piersi i małego gardła wydobywał się niespodziewanie czysty i silny głos. Śpiewał. Zamrugała. Znała tą pieśń. Wielokrotnie śpiewała ją swoim synom, żeby ukołysać ich do snu. Ale teraz Fili i Kili nie potrzebowali już zachęty. Byli martwi. Nawet po śmierci nierozłączni, pochowani w jednym sarkofagu. Tuż obok – jej brat. Wiedziała co było wyryte na ciężkim, kamiennym wieku. Thorin III Dębowa Tarcza, Król pod Górą. Załkała żałośnie, niekontrolowanie, gdy nachyliła się nad jego ciałem i złożyła pocałunek na zimnym czole. Łzy kapały na nieruchomą, nareszcie spokojną i wygładzoną twarz. Niemal pogodną. Na piersi Thorina, tuż nad rękojeścią miecza, spoczywał Arcyklejnot.
Kolejne głosy przyłączyły się do pieśni. Drużyna składała ostatni hołd swojemu królowi i jego następcom. Swoim przyjaciołom. Cała komnata wibrowała od silnych, schrypniętych i głębokich krasnoludzkich głosów.
Ponad gór omglonych szczyt
Lećmy, zanim wstanie świt,
By jaskiniom, lochom, grotom
Zapomniane wydrzeć złoto.
Nagle sosen słychać szum,
Wichrów nocą zawył tłum...
Nie dołączyła do chóru. Silna i dumna Dis z rodu Durina, ostatnia żyjąca córa królów, padła na kolana przy grobie swoich synów. Jakże krótkie jest życie, pomyślała, gdy skowyt zranionego zwierzęcia wydarł się z jej piersi. Zawibrował, splatając się z rozbrzmiewającą pieśnią, i zanikł, potęgując pochłaniającą wszystko duszną atmosferę śmierci. Jakże krótkie jest życie. I jak długie w perspektywie samotności.
Ostatnio zmieniony przez Solena Faé dnia Śro 1:14, 05 Lut 2014, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Marysia
Dołączył: 09 Cze 2009
Posty: 632
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Kraków
|
Wysłany: Pią 18:33, 17 Sty 2014 Temat postu: |
|
|
Soliś... To jest genialne! Bardzo, bardzo poruszające. Czytałam ze ściśniętym gardłem i wilgotnymi oczami. Nie wiem, co więcej można napisać na temat tego tekstu... Po prostu: piękne i niesamowicie smutne. Brawo!
A tak przy okazji: mam nadzieję, że film nie zniszczy tej sceny...
|
|
Powrót do góry |
|
|
Tina Latawiec
Strażniczka Białego Drzewa
Dołączył: 07 Lis 2008
Posty: 3465
Przeczytał: 4 tematy
Skąd: Ithilien
|
Wysłany: Nie 14:42, 26 Sty 2014 Temat postu: |
|
|
Zdaje się, że obiecałam skomentować ten tekst już z tydzień temu albo i dawniej... Cóż, skleroza. Ale w końcu nadrabiam.
Świetny tekst ci się udał, Sol. Poruszający, pełen emocji i bardzo dobrze napisany. Szczególnie podoba mi się to, że jest taki spokojny, wyważony, bez zbędnego patosu. Ciekawy jest też wybór postaci, z perspektywy której wszystko jest opisane. I bardzo dobry efekt dają te drobne wspomnienia z dawnego, codziennego życia.
Cytat: | Ostatnią w wielkiego i dumnego rodu. |
Tylko tutaj wkradła ci się chyba literówka.
Podsumowując - bardzo ładny, wzruszający tekst ci wyszedł. Gratuluję!
T.L.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Thirdiwena
Ork
Dołączył: 04 Lis 2013
Posty: 31
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Ithilien czy tam Winterfell...
|
Wysłany: Nie 19:57, 16 Lut 2014 Temat postu: |
|
|
Przepraszam za zwłokę, ale miałam urwanie głowy! Namiestnik też stoi w miejscu, niech cię to pocieszy
Kawał dobrego tekstu, jednego z tych, w których niby nic się nie dzieje… Opisane bardzo poetycko i z wrażliwością. Największe wrażenie zrobił na mnie śpiew Bilba. Mogłam się tego po nim spodziewać, kochany mój…
Pozdrawiam i życzę wiele weny, moja droga!
|
|
Powrót do góry |
|
|
die Otter
Jeździec Eomera
Dołączył: 11 Lis 2009
Posty: 1980
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Ze stepów Rohanu
|
Wysłany: Wto 14:36, 09 Wrz 2014 Temat postu: |
|
|
Oczywiście prawie się poryczałam, ja nie chcę tej sceny w filmie, a jednocześnie chcę, żeby wyglądała właśnie tak, jak ty to opisałaś, z tym nastrojem, ciszą i kompanią śpiewającą Misty Mountains, którą zaintonuje oczywiście Bilbo. Genialny tekst! Piękny i poruszający w swojej prostocie. Poza tym, kocham to, jak cudownie potrafisz malować słowami. Zawsze będę zazdrościć twojej zdolności do opisywania tak, że opis oddziałuje na wszystkie zmysły czytelnika.
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|