|
Dolina Rivendell Twórczość Tolkiena
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Ariana
Kronikarka z Imladris
Dołączył: 03 Maj 2009
Posty: 2116
Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Pią 15:21, 21 Sie 2009 Temat postu: [M] Burza |
|
|
Długie to trochę jak na miniaturkę, ale cóż... w trakcie pisania zaczęło żyć własnym życiem i urosło takie cuś. Chyba nikogo nie zdziwi, że dla odmiany bliźniacy i Estel na tapecie.
Edit: Wklejam wersję poprawioną i z epilogiem
Za pomoc i cierpliwość dziękuję serdecznie Tici. Jej też dedykowany jest ten tekst.
Burza
Ciemne chmury przykryły niebo nad Rivendell. Wieczorną ciszę raz po raz przerywały grzmoty, a błyskawice oświetlały okolicę. Deszcz lał się strugami, zapędzając wszystkich amatorów nocnych spacerów pod dach. Lato dopiero się zbliżało i była to pierwsza burza w tym roku. Paru elfów stało w oknach i przyglądało się żywiołowi, ale większość nie przejmowała się tym zbytnio. Ot, wieczór jak każdy inny.
Tylko jedna osoba nie umiała sobie znaleźć miejsca. Estel kręcił się po całym Rivendell, aż w końcu zaszył się w kącie Sali Kominkowej, lecz nawet tam nie mogły go rozpogodzić pieśni śpiewane przez elfów. Chłopiec podciągnął kolana pod brodę i drżał, ilekroć grzmot przetoczył się nad doliną. Jednocześnie był zły na siebie, bo przecież nigdy nie bał się burzy. Wstydził się pójść do matki czy do Elronda. Zresztą Gilraena położyła się dziś wcześniej, a Elrond z pewnością pracował, w przeciwnym wypadku siedziałby bowiem w Sali Kominkowej. Było w tej nocy coś, co napawało go nieuzasadnionym lękiem. Tylko co? Wciąż się nad tym zastanawiał. Przecież tyle razy z zafascynowaniem obserwował błyskawice. Tyle razy wymykał się sam lub z braćmi, by pobiegać w deszczu… Gdy wspomniał Elladana i Elrohira, jego lęk skonkretyzował się nagle. Myśli chłopca popłynęły ku bliźniakom, którzy wyjechali niedawno na kolejny patrol. Ciekawe, gdzie zaskoczyła ich ta burza…
***
- Co za parszywa pogoda – odezwał się Elladan. Od samego rana wiało, a niebo zasnute było chmurami. Rzęsisty deszcz nie był więc zaskoczeniem, ale nie zmieniało to faktu, iż stanowił raczej niechciany dodatek do podróży. Do tego ta przeklęta burza…
- Jak pod zdechłym orkiem – zgodził się Elrohir. Odgarnął z twarzy mokre włosy i ponownie naciągnął na głowę kaptur, jednak wiatr natychmiast go strącił. Młodszy z braci westchnął z rezygnacją i zaprzestał bezowocnych prób. – Nie miało kiedy padać? – jęknął. Co ich, na litość Valarów, podkusiło, żeby jechać dalej? A mijali takie miłe miejsce na postój… Ale nie, oczywiście uznali, że nie ma sensu obozować zaledwie parę godzin jazdy od domu i kontynuowali podróż.
- To się nazywa mieć szczęście – mruknął Elladan i zwiększył tempo jazdy. Elrohir otulił się szczelniej płaszczem i ponaglił konia. Jechali kłusem przez jakiś czas. Pęd i wiatr smagały ich deszczem, ale było im to już zupełnie obojętne. Bardziej mokrzy i tak nie będą, skoro ubrania mieli przemoczone do suchej nitki, a i juki zapewne nie uchroniły się przed deszczem. Elladan pomyślał z niepokojem, że zamoczyły się również cięciwy łuków, ale pocieszył się myślą, że tylko skończeni szaleńcy podróżują przy takiej pogodzie. Poza tym orkowie nie zapuszczali się tak blisko Rivendell.
Burza zbliżała się szybko. Konie zdradzały coraz większy niepokój, ale bracia zdołali nad nimi zapanować. Początkowo zwolnili tylko tempo, ale wkrótce musieli zsiąść ze swych wierzchowców, ponieważ ściekająca z góry woda rozmywała wiodącą w głąb doliny ścieżkę i momentami ciężko było przejechać. Prowadząc konie za uzdy, bliźniacy ostrożnie posuwali się naprzód.
***
Estel uznał, że ma już serdecznie dość siedzenia bezczynnie. Nie mógł być oczywiście pewien, ale im dłużej się nad tym zastanawiał, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że znalazł przyczynę swojego lęku. No dobrze, i co teraz? Martwił się o braci, ale nie umiał tego dokładnie sprecyzować. Próbował sobie wytłumaczyć, że jego obawy są bezpodstawne. Przecież bliźniacy tyle podróżowali, że taka burza z pewnością nie jest dla nich niczym nowym. Pewnie schowali się pod jakimś nawisem skalnym, których nie brakowało w okolicy, i siedzieli teraz, usiłując jak najlepiej ochronić się przed deszczem. Mimo to niepokój pozostał. Estel zadecydował w końcu, że skoro matka śpi, to jednak pójdzie porozmawiać z Elrondem. Wiedział, że czegokolwiek by nie powiedział, przez niego nigdy nie zostanie wyśmiany. Wstał i po cichu, żeby nie zakłócać nikomu spokoju, ruszył w stronę drzwi. Chwytał właśnie za klamkę, gdy grzmot sprawił, że drgnął gwałtownie, a jego wzrok mimowolnie powędrował w kierunku okna, lecz przez zalane szyby chłopiec nie zdołał niczego dostrzec.
***
Bracia szli coraz wolniej. W wielu miejscach ziemia osunęła się już w dół, czyniąc przejście niemal niemożliwym. Musieli wtedy szukać drogi pośród skał i drzew, tak, by można było przeprowadzić konie. Elladan po raz kolejny przeklinał w duchu pomysł z jazdą bez zatrzymywania się, ale teraz nie mieli już gdzie zrobić postoju. Z jednej strony zbocze, z drugiej strome urwisko… Przechodzili akurat po rozmokłej ziemi, która groziła osunięciem się w każdej chwili, gdy piorun trafił w pobliskie drzewo. Huk spłoszył konie, które na ślepo rzuciły się do ucieczki. Elladan puścił wodze, żeby nie stracić równowagi na grząskim gruncie, ale Elrohir nie miał tyle szczęścia. Nim zdołał wyplątać rękę, wzruszona kopytami ziemia osunęła się spod przerażonego wierzchowca, który spadając pociągnął za sobą elfa. Elladan obrócił się, słysząc krzyk brata, ale nie zdołał go złapać.
- Elrohir! – krzyknął zdezorientowany, nie wiedząc, co zrobić.
Elrohir zjeżdżał w dół, desperacko próbując oswobodzić się z wodzów. Jednocześnie szukał czegoś, czego mógłby się złapać. Nim zdołał coś znaleźć, zatrzymał się gwałtownie; zahaczył nogą o wystający korzeń i zawisł na moment. Przez ułamek sekundy miał wrażenie, jakby wszystko zamarło, a potem kilka rzeczy wydarzyło się jednocześnie. Usłyszał niemiłe chrupnięcie i poczuł ból w kolanie, wodze zerwały się w końcu, przy okazji zdzierając mu skórę z nadgarstka, po czym on sam zleciał jeszcze kawałek w dół, by wylądować twardo na wystającym głazie. Leżał bez ruchu w obawie, że zsunie się na dół, i starał się uspokoić. Oddychał ciężko. Dopiero głos brata z góry przywrócił go do rzeczywistości.
- Ro! Słyszysz mnie? – zawołał Elladan, szukając wzrokiem jakiejś możliwości zejścia do Elrohira. Odpowiedz, odpowiedz, błagał w myślach.
- Słyszę – trzeźwy głos brata uspokoił go nieco. Elrohir ostrożnie uniósł się na rękach i usiadł.
- Jesteś cały?
- Mniej więcej – odparł Elrohir, chyba zbyt oszołomiony upadkiem, żeby móc dokładnie ocenić.
- Widzisz tam ze swojej pozycji jakieś zejście w dół? – spytał starszy z braci. Elrohir przechylił się przez krawędź i zawołał po chwili:
- Jeśli tylko zsuniesz się tu do mnie, to tam po lewej stronie od biedy da się zejść.
- Całe szczęście, bo nie wiem, czy podszedłbyś tu do góry bez pomocy liny – Elladan odetchnął ulgą. – Już do ciebie idę. – To mówiąc kucnął i pomagając sobie rękami zaczął ostrożnie schodzić. Po chwili był już obok brata i patrzył wprost w jego podrapaną twarz.
- Nigdy więcej tego nie rób – powiedział z wyrzutem i otarł Elrohirowi stróżkę krwi płynącą z rozciętego policzka. – Wystraszyłeś mnie.
- Staram się, jak mogę – Elrohir uśmiechnął się, ale po jego pobladłej twarzy widać było, że i on nie do końca się uspokoił. Kolejny grzmot przetoczył się tuż nad nimi powodując, że obaj drgnęli. Ciekawe, co się stanie z moim koniem, pomyślał przelotnie Elladan, ale jego uwaga zaraz skupiła się na bracie.
- Na pewno wszystko w porządku? – spytał. Elrohir właśnie przewiązywał otartą dłoń, żeby móc swobodnie używać ręki przy schodzeniu.
- Chyba – mruknął młodszy z braci. – Na razie trudno powiedzieć, i tak wszystko mnie boli – skrzywił się. Elladan zaniepokoił się, ale Elrohir nie pozwolił mu dojść do głosu. – To co? Siedzimy tu, czy próbujemy zejść? – spytał i nie czekając na odpowiedź przechylił się ponownie przez krawędź głazu, gestem nakazując bratu, by do niego dołączył. Gdy to zrobił, Elrohir zaczął tłumaczyć, którędy proponuje iść.
- Ładne mi zejście – mruknął sceptycznie Elladan. – Będzie ciężko.
- Będzie – przyznał Elrohir. – Ale nie mamy zbytniego wyboru, prawda? – spróbował się podnieść, ale w tym momencie osunął się z powrotem i jęknął z bólu. Zaalarmowany Elladan natychmiast oderwał wzrok od zbocza.
- Co…?
- Kolano – syknął Elrohir i skrzywił się.
- Pokaż mi to – zarządził Elladan i zaczął badać nogę brata. – To jest to twoje „chyba” i „mniej więcej” cały, tak?
- Mniej więcej – młodszy z braci spróbował się uśmiechnąć, ale wyszedł mu raczej grymas bólu.
- Kości są całe, ale staw już zaczyna puchnąć. Zerwane więzadła jak nic – powiedział Elladan. – Marnie widzę to nasze schodzenie.
- Dam radę – odparł hardo Elrohir. – Muszę.
- Obawiam się, że tutaj nawet nie bardzo jak mam ci to opatrzyć – stwierdził starszy z bliźniaków. Rzeczywiście, ledwo mieścili się we dwóch, Elladan kucając, Elrohir siedząc, więc nie mogło być mowy o jakimkolwiek polu do manewrów. – Musimy znaleźć jakieś dogodniejsze miejsce. – Kilka rzeczy skłaniało Elladana do pośpiechu. Po pierwsze, ulewa sprawiała, że zejście z każdą chwilą robiło się coraz bardziej niebezpieczne, pomijając już kwestię komfortu, a po drugie Elrohir jak najprędzej powinien znaleźć się pod opieką ojca.
- Nie ma co tracić tu czasu – zgodził się Elrohir. Zacisnął zęby i uniósł się jakoś, gotowy do drogi, ale Elladan go powstrzymał.
- Pójdę pierwszy.
- Tak, w razie czego będziesz mnie łapał – rzucił pół żartem, pół serio Elrohir i odsunął się na tyle, na ile mógł, żeby przepuścić brata.
- Ani mi się waż znowu spadać – zastrzegł Elladan, osuwając się do następnego głazu około metr niżej. – Limit na dzisiaj już wyczerpałeś – dodał i wyciągnął rękę do brata, żeby pomóc mu zejść.
- Mam poczekać do jutra? – spytał Elrohir, siląc się na wesołość. Przyjął oferowaną pomoc i obaj rozpoczęli mozolną wędrówkę w dół, której nie ułatwiała ciemność i strugi deszczu.
***
Elrond siedział przy biurku w swoim gabinecie i wertował grubą księgę, gdy usłyszał pukanie, a potem szelest otwieranych drzwi. Tylko jego dzieci wchodziły do środka, nie czekając na odpowiedź. Arwena od dawna przebywała w Lothlorien, bliźniacy wyjechali, więc pozostawała tylko jedna osoba…
- Estelu, nie powinieneś być już w łóżku? – spytał, nie odrywając wzroku od księgi. – Jest późno.
- Ta burza nie daje mi spokoju – wyznał chłopiec. Coś w jego głosie sprawiło, że Elrond przerwał pracę i spojrzał na niego uważnie.
- Co się stało? – spytał łagodnie. – Tylko błagam, nie mów mi, że w czasie burzy Valarowie gniewają się na dzieci – zastrzegł. Kiedyś jeden z elfów wmówił kiedyś taką bajkę w jego synów, gdy byli mali, i w efekcie Elrond wraz z Celebrianą spędzili sporo czasu na przekonywaniu Elladana i Elrohira, że to nieprawda. Nie zdziwiłby się, gdyby któryś z bliźniaków poczęstował Estela tą opowiastką.
- Co? – zdziwił się chłopiec. – O co chodzi? – spytał zaciekawiony. Elrond odetchnął z ulgą.
- Nie, nic – uśmiechnął się elf. – Znając twoich braci, mogli naopowiadać ci bzdur – Estel roześmiał się, ale zaraz spoważniał.
- Kiedy Elladan i Elrohir wrócą? – spytał. – Martwię się o nich – wyznał. Więc o to chodzi, pomyślał Elrond.
- Już niedługo – zapewnił go. – Nie pojechali daleko.
- A jeśli coś im się stało? – naciskał chłopiec. – Ta burza jest okropna. Co jeśli…
- Nie bój się, żadna burza ich nie zatrzyma. Trzeba naprawdę czegoś więcej, żeby im przeszkodzić – Elrond uśmiechnął się pokrzepiająco do dziecka. Nie okazał tego, ale teraz i on zaczął się zastanawiać, gdzie są jego synowie.
***
Bracia zatrzymali się pod nawisem skalnym, który choć trochę osłaniał od zacinającego deszczu. Burza przeszła, więc błyskawice przestały oświetlać drogę. Zejście okazało się być dłuższe i trudniejsze, niż początkowo sądzili. Schodzili już prawie godzinę i przez cały czas nie znaleźli ani jednego miejsca, w którym mogliby zrobić postój. Poruszali się wolno, głównie z powodu deszczu i ciemności. Elrohir wytrzymywał tempo dlatego, że głównie zsuwali się w dół i nie musiał opierać się na kontuzjowanej nodze. Teraz jednak usztywnienie kolana było niezbędne. W dole widzieli już co prawda ścieżkę, którą nieraz chodzili, ale dzieliła ich od niej stromizna, po której niebezpiecznie było się zsuwać. Dlatego też zdecydowali się na postój.
- Jak noga? – spytał Elladan, z niepokojem spoglądając na brata. Widział krople potu spływające po twarzy brata. Elrohir przesunął się aż pod skalną ścianę i siedział z przymkniętymi oczami.
- Gorzej – syknął, dotykając kolana. – Trzeba je czymś usztywnić.
- Koniecznie – zgodził się starszy z braci, przyglądając się opuchliźnie. – I musimy się stąd wynosić, póki dajesz radę. Przed nami ciężki kawałek drogi.
- Po równym chyba będzie mi łatwiej – wyraził nadzieję Elrohir. - Tylko nie bardzo mamy z czego zrobić opatrunek – zauważył. – Podarcie płaszczy przy takiej pogodzie raczej nie wchodzi w grę – spróbował się uśmiechnąć. Elladan nie mógł nie zgodzić się z bratem. Mokre czy nie, płaszcze choć trochę chroniły przed deszczem. Chociaż z drugiej strony przeszkadzały przy schodzeniu.
- Płaszcze nie, ale tuniki… - mruknął do siebie Elladan. Sięgnął po sztylet i sprawnie skrócił przód swojej sięgającej połowy uda tuniki do długości koszuli. Krytycznym wzrokiem spojrzał na względnie równe paski materiału. – Mało tego. Ro, gdybyś mógł obciąć z tyłu… - poprosił, odgarniając płaszcz. Nie miał najmniejszej ochoty się rozbierać.
- Mogłeś wziąć moją – zaprotestował Elrohir.
- Nie martw się, twoja też zaraz pójdzie pod nóż – odparł Elladan. Gdy Elrohir ściął tył tuniki Elladana, zabrał się za przód własnej. Po namyśle skrócił również swój płaszcz, przede wszystkim dlatego, żeby było mu wygodniej. Starszy z braci rozglądał się w tym czasie za czymś, co mogłoby posłużyć za usztywnienie. Z okolicznych krzaków wyłamał kilka grubszych gałęzi i rozłupał je na pół.
- To musi na razie wystarczyć – powiedział. Wziął od Elrohira paski materiału i naprędce opatrzył bratu nogę.
- Ojciec się załamie, jak to zobaczy – mruknął Elrohir. Nie uściślił, czy miał na myśli opatrunek, czy kolano, ale z powodzeniem mogło mu chodzić zarówno o jedno, jak i o drugie.
- Najpierw musi to zobaczyć – zauważył Elladan. – Trzeba się stąd zabierać. Idziemy?
- A mamy wybór? – odpowiedział pytaniem Elrohir. Znów puścił brata przodem. Podążył za nim z trudem, uparcie wmawiając sobie, że ścieżka poniżej to jak na razie miejsce docelowe, do którego musi dotrzeć. Bracia schodzili twarzami zwróceni do skalnej, niemal pionowej ściany, nieustannie wyszukując oparcia dla rąk i nóg. Elladan nie szedł pierwszy, ale trzymał się z boku tuż obok brata, żeby w razie czego mu pomóc. Gdyby był poniżej, a Elrohir straciłby równowagę, nie zdołałby go złapać i obaj polecieliby w dół. Deszcz, choć zelżał nieco, nie ułatwiał im zadania; skały były mokre, a niektóre, poruszone już wcześniej przez spływającą wodę, osuwały się spod nóg, tworząc zdradliwe pułapki. Kilkakrotnie któryś z braci osuwał się kawałek w dół, nim złapał się czegoś mocno.
Elrohir z każdym metrem posuwał się coraz wolniej. Zaraz na początku, chcąc sprawdzić swoje siły, oparł się na próbę na usztywnionej nodze; omal nie krzyknął. Od tego momentu starał się w ogóle na niej nie stawać, w efekcie czego zdarzały się chwile, gdy musiał utrzymać się tylko na rękach. Mięśnie, nadwerężone lub stłuczone już wcześniej, teraz protestowały. Gdyby mógł, zatrzymałby się na chwilę dla odpoczynku, ale nie było takiej możliwości. Natomiast mając do wyboru: wisieć lub schodzić, Elrohir zdecydowanie wolał to drugie. Uparcie sunął w dół, a Elladan dostosowywał swoje tempo tak, by nie wyprzedzać brata. Byli już ledwie parę metrów od ścieżki, gdy Elrohir zatrzymał się nagle.
- Nie zejdę – syknął przez zaciśnięte zęby. Przed chwilą, wisząc na rękach, szukał oparcia dla zdrowej nogi, ale nie znalazł. Nie zamierzał ponownie ryzykować wsparciem się na uszkodzonym kolanie, bo bał się, że zbyt gwałtownie zareaguje na ból.
- Poczekaj moment – przykazał Elladan i zszedł trochę niżej. - Pół metra pod twoimi nogami jest półka, na której można stanąć – powiedział, przyjrzawszy się dokładnie skale. Wdrapał się z powrotem i zatrzymał tuż obok brata.
- I? Mam niby tam zjechać? – spytał Elrohir.
- Nie zjechać – zaprzeczył starszy z braci. – Przytrzymam cię – to mówiąc umiejscowił się mniej więcej pomiędzy Elrohirem i półką i upewniwszy się, że pewnie stoi, objął mocno brata. Elrohir ostrożnie puścił jedną rękę i znalazł dla niej oparcie nieco niżej. Przesuwając się w ten sposób, cały czas asekurowany przez Elladana, dotarł do wspomnianej półki.
- Dzięki, braciszku – powiedział cicho. – Dalej już chyba sobie poradzę.
Ostatnie metry pokonali w miarę sprawnie, ale zacięcie Elrohira powoli się już wyczerpywało. Tuż przed samym końcem luźny kamień osunął mu się spod ręki i elf nie zdążył złapać się czegoś mocnego. Na szczęście od ścieżki dzielił go zaledwie metr, a Elladan uchronił go przed twardym lądowaniem. Poczuwszy pod nogami względnie równy teren, Elrohir osunął się na ziemię. To zejście było bardziej męczące, niż początkowo sądził. A wbrew temu, co sobie przedtem wmawiał, ścieżka to jeszcze nie koniec. Zastanawiał się, w którym dokładnie miejscu się znajdowali, ale pozostawił tę sprawę bratu.
- Wiesz, jeśli się nie mylę, to zaoszczędziliśmy ponad dwie godziny jazdy – odezwał się Elladan, jak gdyby odpowiadając na myśli Elrohira.
- Tak? Ale straciliśmy prawie tyle samo, żeby tu dojść – zauważył młodszy z braci. - Pozwolisz, że nie będziemy więcej skracać sobie tędy drogi.
- Nie będę się upierał, skoro nie chcesz – Elladan uśmiechnął się lekko, ale zaraz spoważniał. – Tak czy inaczej, mamy przed sobą jakieś dwie godziny marszu.
- Dwie godziny normalnego marszu – zaznaczył Elrohir. – Nie sądzę, bym zdołał utrzymać zwykłe tempo, czuję się cokolwiek spowolniony, oględnie mówiąc – przyznał. Nie dodał już, że czuł się koszmarnie i perspektywa marszu nie napawała go radością.
- Dasz radę stanąć na nodze? – spytał Elladan, choć spodziewał się, jaka będzie odpowiedź.
- Wolałbym nie musieć – mruknął niechętnie młodszy z braci. Jest kiepsko, pomyślał Elladan. Elrohir rzadko kiedy przyznawał się do słabości, podobnie zresztą jak on sam. Zaczął rozglądać się po okolicy i rychło znalazł grube, w miarę proste drzewko, które z powodzeniem mogło posłużyć za podporę. Nie szukając więcej wyłamał je, pomagając sobie sztyletem.
- Gotowy?
- Bardziej nie będę – Elrohir przejął od brata odarty z liści kij i pozwolił postawić się na nogi. Elladan otoczył go silnym ramieniem i ruszyli, a raczej powlekli się w stronę domu.
***
Elrond po raz kolejny przeklął w duchu chwilę, w której podzielił się z Estelem swoimi myślami. Przeczuwał, że jego synowie wrócą jeszcze tej nocy i nieopatrznie powiedział to chłopcu, chcąc go uspokoić. Efekt był taki, że Estel za nic nie dał się odesłać do łóżka, mimo że burza dawno już przeszła i tylko deszcz nadal zacinał. Najpierw wykłócał się, gdy Elrond chciał go odprowadzić do pokoju, a potem zwiał i schował się gdzieś, prawdopodobnie po to, by wypatrywać powrotu Elladana i Elrohira. Po krótkim namyśle Elrond pozwolił mu na to. Chłopiec był całkowicie bezpieczny w Rivendell, a jedna nie do końca przespana noc z pewnością mu nie zaszkodzi. Elf pozostawił więc Estela samemu sobie i wrócił do gabinetu. Miał nadzieję, że dzisiejszej nocy skończy choć część pracy nad księgą. Po uwolnieniu się od rozgadanego dziecka liczył na trochę ciszy. Nie dane mu było jednak długo cieszyć się spokojem. Elrond miał wrażenie, że ledwie usiadł za biurkiem, a już przerwało mu pukanie do drzwi.
- Proszę – powiedział, z westchnieniem odkładając na bok pióro, którym właśnie notował coś na arkuszu pergaminu. Drzwi otworzyły się cicho, lecz wbrew jego oczekiwaniom w progu stanął nie Estel, lecz Glorfindel.
- Wybacz, że ci przeszkadzam, ale mam niepokojące wieści – odezwał się elf podchodząc do biurka.
- Co się stało?
- Przed chwilą przybiegł do mnie Estel i powiedział, że widział przy stajniach samotnego wierzchowca. Nie on jeden zresztą – powiedział Glorfindel.
- Czy wiadomo, czyj to koń? – spytał Elrond, chociaż przeczuwał już, jaka będzie odpowiedź. Ponieważ Glorfindel nie usiadł, lord wstał także.
- To koń Elladana – odparł jasnowłosy elf. – Miał normalnie przytroczone bagaże, jak gdyby uciekł w czasie jazdy, lub tuż po zatrzymaniu się na postój. Osobiście odrzuciłbym drugą wersję, ponieważ brak choćby śladów pękniętej liny, które mogłyby świadczyć o tym, że koń się urwał. Coś musiało im się przydarzyć trakcie podróży i wcale mi się to nie podoba.
- Roześlij patrole, niech przeszukają okolice. Koń raczej nie przybył sam z daleka – rozkazał Elrond. Teraz naprawdę się martwił. Czyżby Estel miał rację twierdząc, że stało się coś złego?
- Osiem czteroosobowych oddziałów właśnie szykuje się do drogi – odparł Glorfindel uśmiechając się lekko. Nie spodziewał się innego polecenia.
- Dziękuję – Elrond spojrzał na przyjaciela z wdzięcznością. – Skąd przybył wierzchowiec?
- Od wschodu – odparł drugi elf. – Prawdopodobnie ścieżką, która prowadzi z południa i obniża się łukiem aż do doliny. To trochę dłuższa droga, ale wygodniejsza dla koni. Twoi synowie zwykle tamtędy jeżdżą. Zaraz roześlę elfów, żeby się tam rozejrzeli.
- Pójdę razem z tobą – oświadczył Elrond. Praca może poczekać; zresztą w tej chwili był zbyt zaniepokojony, by móc się skupić. Podążył za Glorfindelem do stajni, ponieważ z powodu deszczu właśnie tam szykowały się oddziały. Pierwszą osobą, którą tam zobaczyli, był Estel czyszczący konia Elladana. Na widok elfów przerwał swoją pracę i podbiegł do nich.
- Ojcze, pozwól mi jechać z Glorfindelem – poprosił. – Wiem, że zaraz wyruszają. – Elrond westchnął duchu. Czemu to go nie zdziwiło? Nie mógł jednak spełnić prośby.
- Estelu, jest środek nocy – powiedział.
- A tam gdzieś są Elladan i Elrohir – wytknął Estel, świadomy, że taka odpowiedź mogła oznaczać tylko „nie”. – Chcę pojechać, chcę pomóc!
- Wiem o tym, ale nie mogę się na to zgodzić. I myślę, że twoja mama poprze mnie w tej kwestii – odparł Elrond tonem ucinającym wszelkie dyskusje. – Glorfindelu, sprawdzisz tę drogę?
- Jeśli Elladan i Elrohir stracili konie, to równie dobrze mogli pójść inną, krótszą drogą – zauważył Glorfindel. Nie dodał już, że bracia mogli być dosłownie wszędzie, bo nie chciał straszyć Estela, który przysłuchiwał się rozmowie. – Trzeba sprawdzić również te ścieżki, które są niedostępne dla koni.
- Proooszę, puść mnie – wtrącił znowu Estel. Elrond spojrzał na niego i wpadł na pomysł, jak skutecznie zająć chłopca.
- Nie, będziesz mi potrzebny tutaj – powiedział. – Glorfindelu, mam nadzieję, że zaraz będziecie gotowi. Chodź, Estelu, pomożesz mi – zwrócił się ponownie do chłopca.
- W czym?
- Mam nadzieję, że tak nie jest, ale któryś z twoich braci może być ranny. Musimy naszykować zestawy, które patrole zabiorą ze sobą, tak, żeby mieli jak udzielić pomocy – wyjaśnił Elrond. Ku jego zadowoleniu Estel podążył za nim do pracowni uzdrowiciela.
- Co mam robić? – spytał chłopiec, rozglądając się wokół. Lubił tu przychodzić i przyglądać się, jak Elrond pracuje. Fascynowały go lecznicze właściwości ziół, które często znosił do ojca i dopytywał się, do czego można je wykorzystać.
- Wiesz, gdzie są bandaże. Naszykuj je tak, żeby się niczym nie pobrudziły – poinstruował i zajął się przygotowywaniem naparów z ziół, które potem rozlewał do niewielkich buteleczek. Jeśli się zmarnują, trudno. Ziół w Rivendell nigdy nie brakowało. Oczywiście oprócz gotowych preparatów dołączył również suszone liście, ale gdyby zaszła potrzeba szybkiego reagowania, patrole nie będą musiały tracić czasu na rozpalanie ogniska, co mogłoby być trudne przy dzisiejszej pogodzie. Jednocześnie Elrond kątem oka śledził poczynania Estela i musiał przyznać, ze chłopiec radził sobie bardzo dobrze. Sam, bez przypominania, przygotował również materiały potrzebne do usztywnienia złamanej kończyny.
Wkrótce naszykowane rzeczy zostały podzielone i schowane do ośmiu poręcznych toreb. Elrond i Estel właśnie brali je z zamiarem zaniesienia ich aż do stajni, gdy do komnaty wszedł Glorfindel wraz z siedmioma elfami, najwyraźniej chcąc oszczędzić im drogi, a sobie czasu.
- Możemy ruszać w każdej chwili – oznajmił. Wziął od Estela jedną z toreb i uśmiechnął się do chłopca. – Skoro leki są już gotowe, zaraz wyjeżdżamy. Nie sądziłem, że dostaniemy je tak szybko. Miałeś dobrego pomocnika – dodał, wymieniając z Elrondem porozumiewawcze spojrzenia.
- Mam nadzieję, że nasze przygotowania okażą się zbędne – odparł Elrond. – Którą drogę obierzesz, Glorfindelu? – spytał. Od początku widział, że elf nie zamierza jechać drogą, którą przybył wierzchowiec, chyba, że dostanie bezpośredni rozkaz.
- Pójdę ścieżką na południe – powiedział Glorfindel. – Nie biorę koni, tylko utrudnią nam drogę.
- Dobrze – zgodził się Elrond. W pełni ufał osądom Glorfindela. – Idźcie więc. Obyście znaleźli ich jak najprędzej – dodał cicho. Elfowie skłonili lekko głowy i wyszli w milczeniu. Elrond odprowadził ich wzrokiem, ale zaraz przeniósł swą uwagę na stojącego obok chłopca. Estel patrzył na niego błagalnie, najwyraźniej nie mając nic do roboty, ale Elrond nie pozwolił mu na nowo rozpocząć próśb.
- Chodź, mamy jeszcze sporo do zrobienia. Tutaj też wszystko musi być gotowe.
***
Szli dużo wolniej, niż początkowo przewidywał Elladan. Minęła godzina, odkąd zakończyli męczące zejście, ale nie posunęli się wiele do przodu. Elrohir nie dawał rady. Starał się iść, ale co chwila musieli przerywać marsz z powodu skurczów, które go łapały. Nie chciał się przyznać, ale chyba przecenił swoje siły.
- Musimy zrobić dłuższy postój – stwierdził stanowczo Elladan, kiedy Elrohir po raz kolejny stracił równowagę. Wyrzucał sobie w duchu, że poprzednio zatrzymali się tylko na chwilę.
- W takim tempie do jutra nie dojdziemy – zaprotestował słabo Elrohir. – Przejdźmy jeszcze kawałek.
- Nie ma mowy – powiedział kategorycznie starszy z braci i widząc zwalony pień posadził na nim Elrohira. – Jutro, nie jutro, wolałbym, żebyś doszedł w jak najlepszym stanie. Gdyby ktoś z nami był, już bym go posłał po jakąś pomoc – mruknął bardziej do siebie. Chociaż byli już blisko domu, zostawienie Elrohira samego nie wchodziło w grę. Nigdy nie wiadomo, co może się stać.
- Jakoś chyba dojdę – odparł Elrohir. – Jak teraz trochę odpocznę. Potem ojciec będzie się o mnie martwił - dodał, próbując się uśmiechnąć. Starał się bagatelizować sprawę, ale zaczynał się już niepokoić swoim stanem i Elladan to widział.
- Na razie to moja działka, tak?
- Na razie to ja bym się z chęcią pozbył tych mokrych rzeczy – powiedział Elrohir, na moment skupiając swe myśli na czym innym. – I napiłbym się wina.
- Nie sposób się z tobą nie zgodzić – przyznał Elladan. – Wina wprawdzie nie mam, ale mogę ci dać wodę, jeśli chcesz – dodał i wskazał na rozłożyste liście rosnące obok, na których zgromadziło się trochę deszczówki. Zerwał jeden z nich i zwinął. Ostrożnie zlał do niego wodę i podał bratu.
- Dziękuję – Elrohir z wdzięcznością przyjął ten nietypowy kielich. Spijając wodę przypomniał sobie, jak bawili się w ten sposób, gdy byli mali.
- Moglibyśmy spróbować rozpalić ognisko, skoro stajemy na dłużej, ale marnie to widzę – odezwał się znowu Elladan. – Wszystko jest mokre, łącznie z moim krzesiwem.
- Moje pewnie też – mruknął Elrohir sięgając do paska. – Ja swoje zgubiłem – stwierdził ponuro, natrafiwszy na pustkę.
- Najwyraźniej będziemy musieli się obyć bez ognia – skwitował Elladan. Chciał, żeby zrobiło się już jasno; niestety, od świtu dzieliło ich jeszcze kilka godzin. W świetle dnia mógłby się lepiej zorientować w okolicy i może znalazłby coś, z czego można by było zrobić coś rodzaju sań. Patrząc na brata wątpił, by Elrohir zdołał dojść do Rivendell o własnych siłach, nawet z pomocą. Jeśli zmusi ich do tego sytuacja, Elladan po prostu weźmie go na ręce.
- Słyszysz? – szepnął Elrohir, przerywając bratu rozmyślania. Do uszu bliźniaków dotarł cichy odgłos kroków. Chwilę później dojrzeli pomiędzy liśćmi wyłaniające się zza zakrętu cztery postaci oświetlone nikłym blaskiem pochodni. – Czyżbyśmy rozmawiali o ogniu? Ciekawe, co tu robi Glorfindel – Obaj bez trudu rozpoznali sylwetkę elfa idącego na przedzie.
- Nieważne, co tu robi, ważne, że jest – stwierdził zadowolony Elladan. – Chyba jednak mamy szansę dotrzeć dzisiaj do domu.
Tymczasem czterech elfów zbliżyło się na tyle, by mogli dostrzec braci siedzących w niewielkim oddaleniu od ścieżki. Na widok Elladana wychodzącego im naprzeciw Glorfindel odetchnął z ulgą.
- Elladan! Elrohir! – zawołał i przyspieszył kroku. Nie umknął mu fakt, że tylko starszy syn Elronda wstał. Coś tu jest nie tak.
- Dobrze cię widzieć, Glorfindelu – przywitał go Elladan. – Zjawiacie się w samą porę. Co was wygnało z domu w taką pogodę? – spytał pozornie żartem, ale widać było, że cieszy się ze spotkania.
- Szukamy was – odparł Glorfindel. – A raczej szukaliśmy. Twój koń, Elladanie, przybiegł samotnie do Imladris i postawił wszystkich na nogi. Co się stało?
- Zaraz wszystko wyjaśnimy, ale przede wszystkim: masz coś do zrobienia porządnego opatrunku z usztywnieniem? – spytał Elladan, nie odpowiadając wprost.
- A mógłbym nie mieć? – Glorfindel uśmiechnął się lekko, ale zaraz przeniósł wzrok na młodszego z braci. – Co ci jest, Elrohirze?
- Zerwane więzadła – wycedził Elrohir przez zaciśnięte zęby. Postój niewiele mu pomógł.
- Paskudna sprawa – mruknął Glorfindel i zaczął wyciągać z torby potrzebne rzeczy z zamiarem przygotowania opatrunku, ale Elladan odebrał od niego bandaże, dając mu do zrozumienia, że sam się tym zajmie. Starszy elf nie oponował; znał ogólną niechęć obu bliźniaków do znajdowania się w roli pacjenta. Widział doskonale, że Elrohir nie czuje się najlepiej i nie chciał do tego dodawać odczucia dyskomfortu.
Elladan zdjął prowizoryczny opatrunek. Gdy usunął usztywniające kolano patyki, Elrohir syknął i instynktownie ugiął nieco nogę. Zaczął rozmasowywać naciągnięte mięśnie, jednocześnie starając się możliwie jak najmniej poruszać kolanem. Sam już zwątpił, jak było mu lepiej. Przy usztywnieniu ciągnęły go napięte mięśnie, bez niego kolano rwało mocniejszym bólem przy najmniejszym ruchu. Elrohir zacisnął zęby. Skupił się na poczynaniach brata, a jednocześnie kątem oka zauważył, że Glorfindel wyjmuje z torby jakieś buteleczki. Normalnie natychmiast rozpoznałby, co się w nich znajdowało, ale teraz miał tylko nadzieję, że ojciec nie zapomniał o jakimś środku przeciwbólowym. Wiedział, że Elladan za chwilę na nowo unieruchomi mu staw i ta świadomość wcale go nie pocieszała. Dlatego ucieszył się, gdy Glorfindel pochylił się nad nim z małym kubkiem w ręku.
- Wypij to, powinno trochę pomóc – powiedział starszy elf i, przytknąwszy mu naczynie do ust, napoił go. Elrohir w pierwszym odruchu miał ochotę się żachnąć, ale dał sobie spokój. W tej chwili było mu to naprawdę obojętne. Pół uchem słuchał, jak Elladan streszczał pokrótce, co się wydarzyło, i szykował opatrunki.
- Ro, muszę usztywnić – ostrzegł. Elrohir skinął tylko głową i zgryzł wargi. Spróbował sam wyprostować nogę, ale napotkał blokadę bólu, której nie był w stanie samodzielnie przełamać. Mięśnie w nodze protestowały i odmawiały posłuszeństwa. Środek, którym napoił go Glorfindel, albo był zbyt słaby, albo nie zaczął jeszcze działać. Elrohir miał nadzieję, że to drugie; nie zdołał powstrzymać jęku, gdy Elladan wyprostował mu nogę.
- Szzz, zaraz skończę – mruknął uspokajająco starszy z bliźniaków. Nie liczył zbytnio na to, że uda mu się odwrócić uwagę Elrohira, ale próbował. Dopiero gdy skończył bandażować kolano, młodszy z braci rozluźnił się nieco. Prawdopodobnie wywar Elronda zaczął spełniać swoje zadanie.
- Co robisz? – spytał zdziwiony Elrohir, gdy Elladan wziął go za rękę, trzymając kawałek bandaża.
- To też się prosi o świeży opatrunek – zauważył Elladan, zdejmując skrawek materiału, którym Elrohir przewiązał wcześniej rękę. Sprawnie zabandażował przecięte przez wodze i otarte o skały wnętrze dłoni. Potem zabrał się za drugą, która po schodzeniu wyglądała podobnie.
- Twoje są w nie lepszym stanie – wytknął Elrohir.
- To drobiazg – powiedział Elladan, patrząc na swoje poharatane dłonie. Wzruszył ramionami. Doprawdy, miał teraz większe zmartwienia!
- Drobiazg, ale uciążliwy – wtrącił Glorfindel. – I będzie ci się paprać i krwawić – dodał. Elladan wywrócił tylko oczami. Naprawdę nie jest już dzieckiem.
- Dobrze byłoby zawiadomić ojca o sytuacji – powiedział, zmieniając temat.
- Racja – zgodził się Glorfindel. – Gahdirze, gdybyś mógł, idź już przodem i zawiadom lorda Elronda.
- Powiedz ojcu, żeby się nie martwił – dodał cicho Elrohir. Elladan pomyślał, że w ustach brata zabrzmiało to niedorzecznie, ale nic nie powiedział. Swoją drogą, Elrond będzie się martwił tak czy tak, dopóki nie zobaczy synów. Gahdir skinął tylko głową i zniknął w ciemności. Elladan patrzył za nim przez chwilę. Nim się zorientował, Glorfindel przewiązywał mu dłonie.
- Musisz? – spytał. Starszy elf wzruszył ramionami i nie odpowiedział. Elladan poddał się.
- Idziemy? – zapytał Elrohir. Czuł się paskudnie i miał wrażenie, że jeszcze chwilę tu posiedzi, a nie wstanie w ogóle. Co prawda lek złagodził trochę ból, ale Elrohir i tak miał wrażenie, jakby coś wbijało mu się w nogę.
- Spróbujemy – odparł Elladan, patrząc na brata sceptycznym wzrokiem. Wraz z Glorfindelem niemal podnieśli go z pnia. Elrohir stał przez moment na zdrowej nodze, po czym ostrożnie przeniósł ciężar ciała. Przygryzł mocniej wargi. Przytrzymywany przez brata, desperacko starał się zapanować nad bólem i utrzymać równowagę, ale po chwili musiał się poddać.
- Nie dam rady – wycedził przez zaciśnięte zęby. Elladan natychmiast posadził go z powrotem. Patrzył z niepokojem na pobladłą z wysiłku twarz brata. Nie sądził, że jest aż tak kiepsko.
- Potrzebne będą nosze – powiedział Glorfindel. – Płaszcze powinny się nadać – uznał. Wraz z dwoma pozostałymi elfami wyszukał dwa drągi, pomiędzy którymi rozpięli płaszcze.
- Ro, już niedługo – Elladan kucnął obok brata. – Niecałe półtorej godziny marszu i będziemy w domu – powiedział pokrzepiająco. Elrohir skinął tylko głową, niepewny, czy nie wyrwie mu się jęk, jeśli rozewrze szczęki. Elladan zrozumiał to i westchnął w duchu. Elrohir może mógł się starać nie okazywać niczego po sobie, ale i tak było widać, że jest niemal półprzytomny. Skoro sam w końcu przyznał, że nie da sobie rady, to było źle. Elladan miał nadzieję, ze uszkodzenie kolana nie było na tyle poważne, by Elrond miał kłopoty z leczeniem.
- Napijcie się – odezwał się Glorfindel za jego plecami. Elladan odwrócił się i wziął od niego niewielką manierkę. Sądząc po zapachu, w środku mógł się znajdować tylko kordiał. Syn Elronda skinął głową w podziękowaniu i podał manierkę bratu.
- Wprawdzie to nie wino, na które miałeś ochotę, ale też powinno ci pasować – powiedział z lekkim uśmiechem. Elrohir z przyjemnością pociągnął kilka łyków i poczuł ciepło rozchodzące się po ciele. Niewiele to wprawdzie pomogło, ale przynajmniej przestał zwracać uwagę na mokre ubrania, które go przedtem irytowały. Elladan również się napił. Zamknął manierkę i z zadowoleniem stwierdził, że nosze są już gotowe.
- Daj mi swój kołczan, będzie ci niewygodnie – powiedział. Pomógł bratu rozpiąć paski i przewiesił sobie kołczan przez ramię. – No, chyba możemy iść – wraz z Glorfindelem ostrożnie umieścili Elrohira na noszach, starając się zrobić to jak najdelikatniej. Czterej elfowie podnieśli rannego i szybkim marszem ruszyli w stronę Rivendell.
***
W pracowni Elronda panował półmrok. Ledwie kilka świec rozświetlało pomieszczenie; lampy zostały przygaszone, ale były gotowe do rozpalenia w każdej chwili. Więcej światła nie było w tej chwili potrzebne, a poza tym Elrond nie chciał zbudzić Estela. Chłopiec, zmorzony czekaniem, zasnął z głową opartą o stół, przy którym wcześniej siedział. Elrond zauważył z rozbawieniem, że Estel wsadził łokieć do jednej z misek, a część ziół wysypała się. Elf zgarnął je i zabrał ostrożnie naczynie. Sprzątając skrupulatnie stół, wmawiał sobie, że to zwykła dokładność skłania go do tego. Prawda była taka, że dłużyło mu się czekanie i starał się czymś zająć. Chociaż uspokoił się, gdy posłaniec doniósł mu, że jego synowie znajdują się w bezpiecznych rękach Glorfindela, to dowiedziawszy się, co się wydarzyło, pragnął mieć już Elrohira pod swoją opieką. Spodziewał się, że nie będzie musiał długo czekać, bo goniec nie szedł dużo szybciej od oddziału, który prawdopodobnie wyruszył wkrótce po nim. Niemniej jednak denerwowała go bezczynność, a nie sądził, by mógł wrócić do pracy nad księgą. W efekcie kolejny raz metodycznie układał uporządkowane już leki i potrzebne rzeczy, na nowo upewniając się, że wszystko będzie miał pod ręką. Przenosząc miejsce swych działań do szafek, w których wszystko zawsze stało w idealnym porządku, pomyślał, że Elrohir nie będzie zachwycony, gdy się dowie, że zostanie uziemiony na ładnych kilka tygodni.
***
- Postawcie mnie – poprosił Elrohir. Wokół widział już zabudowania Rivendell i wiedział, że za chwilę spotkają ojca. Nie chciał, by ten zobaczył go na noszach. Przez całą drogę Elrohir skupiał się na tym, by się wyciszyć i rozluźnić napięte mięśnie. Po części mu się to udało i uważał, że da radę stanąć na nogach. Kołysanie w rytm kroków zadziałałoby pewnie usypiająco, gdyby ból pozwolił mu na pełne odprężenie. Elrohir ograniczył się więc tylko do zamknięcia oczu i odliczania drogi pozostałej do domu. Ilekroć je otwierał, napotykał czujne spojrzenie Elladana, który zdawał się nie spuszczać z niego wzroku.
- To nie jest dobry pomysł – sprzeciwił się starszy z bliźniaków.
- Jesteśmy już prawie na miejscu, dojdę ten kawałek do ojca – uparł się Elrohir. Zanim na dobre mnie unieruchomi, pomyślał.
- Elrohirze, udawanie przed światem, że czujesz się lepiej, niż jest w rzeczywistości, naprawdę nie ma najmniejszego sensu – powiedział Glorfindel, wzdychając w duchu. – A już kto jak kto, ale twój ojciec natychmiast to zauważy.
- Wiem – mruknął Elrohir. – Ale pozwólcie mi iść samemu – ponowił prośbę. Byli już przy samych drzwiach do pracowni Elronda, więc Glorfindel uległ. W końcu to zaledwie parę metrów. Gestem nakazał pozostałym elfom, by postawili nosze. Elladan postawił brata na nogi i przytrzymał go. Nie był jednak w stanie sam go zaprowadzić, więc Glorfindel, odprawiwszy resztę swego oddziału, wsparł Elrohira z drugiej strony.
Gdy drzwi otworzyły się wreszcie, Elrond trzeci raz sprawdzał, czy nie brakuje oleju w lampach. Usłyszawszy odgłos naciskanej klamki, rozjaśnił pomieszczenie i odwrócił się. Na widok synów, przemokniętych i w podartych ubraniach, w pierwszej chwili ojciec zagłuszył w nim Uzdrowiciela.
- Jesteście nareszcie – powiedział ciepło i uścisnął obu braci. Gdy Elrohir został posadzony na łóżku, wskazał na dwa stosiki ubrań. – Przebierzcie się – dodał i odszedł kawałek, by zamienić z Glorfindelem kilka słów. Elladan sięgnął po jedną z szat i przyjrzał się jej z niedowierzaniem. Zerknął na drugą i upewnił się, że jest identyczna. Skąd ojciec to wytrzasnął? Tych ubrań nie nosili od bardzo dawna; tylko przez delikatność nie pozbyli się ich jeszcze, jako że był to jeden z urodzinowych prezentów. Szaty były bowiem w takim odcieniu zieleni, którego obaj szczerze nie znosili. Elladan, trzymając w ręku jedną nich stwierdził, że jedno trzeba im było przyznać. Były miękkie i wygodne. I bardzo domowe.
- Ro? – Elladan podał bratu szatę widząc, że ten zdołał się już oswobodzić z resztek tuniki.
- Żartujesz sobie ze mnie? – spytał Elrohir zauważywszy, co trzyma w ręku.
- Raczej nie – starszy z braci pokręcił głową i wskazał na drugi, identyczny strój. Spojrzenia braci jak na komendę powędrowały ku ojcu.
- Nie patrzcie tak na mnie, to Estel je tu przyniósł – Elrond wzruszył tylko ramionami. Bliźniacy popatrzyli po sobie. Jassssne. Rozważania nad ubraniami pierwszy przerwał Elrohir, który uznał, że jest mu obojętne, co na siebie włoży, byle by było suche. Narzucił na siebie szatę od góry i spojrzał niepewnie na opatrunek.
- Nie ruszaj go, zaraz się tym zajmę – powiedział Elrond. – Dziękuję ci, Glorfindelu – zwrócił się w stronę jasnowłosego elfa, który skinął głową i wyszedł cicho, widząc, że nie będzie potrzebny.
- Pomóc ci? – spytał Elladan, wciąż dzierżąc w ręku nieszczęsną szatę.
- Poradzę dobie – odparł Elrond. – Przebierz się lepiej, jesteś cały mokry. I zbudź Estela, bo wam nie daruje. – Elladan dopiero teraz dostrzegł chłopca śpiącego w rogu sali. Westchnął w duchu, ale zdjął podartą tunikę i resztę rzeczy, po czym narzucił na siebie szatę. Podszedł do stołu, który służył Estelowi za poduszkę i kucnął obok.
- Estelu – powiedział, potrząsając nim lekko. Chłopiec poruszył się i spojrzał na niego nieco nieprzytomnym wzrokiem. Zaraz jednak rozpoznał, kogo ma przed sobą.
- Elladan! Wróciliście! – zawołał i wtulił się w brata. – Co się stało? Skąd ten koń? Jesteście cali? Gdzie Elrohir? – pytania posypały się jedno za drugim, ale przy ostatnim Estel rozejrzał się czujnie dookoła.
- Jesteśmy obaj – uspokoił go elf. – Ja jestem cały, Elrohir mniej więcej – dodał, posyłając bratu znaczące spojrzenie. W odpowiedzi usłyszał ciche prychnięcie.
- Ro! – Estel puścił Elladana i pobiegł w stronę drugiego brata, przy którym już krzątał się Elrond. – Co ci jest?
- Uszkodzone kolano – odparł Elrohir. – Nie martw się, nic mi nie będzie – uśmiechnął się blado. Estel przyglądał mu się z niepokojem, ale nim znów posypały się pytania, Elrond wtrącił się:
- Estelu, ja tu sobie poradzę – zapewnił, uprzedzając ofertę pomocy. – Już wszystko naszykowałeś. Idź lepiej z Elladanem do kuchni, pewno jest głodny. Dla Elrohira mam tutaj – przykazał. Posłał uprzednio po lekki posiłek dla rannego. Elladan wymienił porozumiewawcze spojrzenia z ojcem i pozwolił się wziąć chłopcu za rękę. Prosty sposób na pozbycie się nas stąd, pomyślał z rozbawieniem.
***
- Co jest z twoimi dłońmi? – spytał Estel, gdy znaleźli się na korytarzu. Natychmiast wyczuł bandaże. Elladan westchnął w duchu, przeklinając w duchu metodyczność Glorfindela. Co oni dzisiaj z tymi rękami?
- Nic, to tylko otarcia – uspokoił braciszka. – Zabandażowane dla wygody – wyjaśnił, jednocześnie próbując przekonać się do glorfindelowych opatrunków. Estel zdawał się zaakceptować to wytłumaczenie. – To co? Idziemy zobaczyć, czy zostało coś z kolacji? – spytał, zmieniając temat. Estel, teraz już zupełnie rozbudzony, pociągnął go w stronę kuchni, po drodze zasypując gradem pytań. Elladan opowiedział w miarę dokładnie, co się wydarzyło i wywołał falę radości, obiecując chłopcu, że pokaże mu urwisko, oczywiście tylko ze ścieżki. Siedząc przy kuchennym stole z kieliszkiem wina w ręku i słuchając trajkotania Estela, Elladan pomyślał, że dobrze już być w domu. O Elrohira nie musiał się martwić. Pomyślał, że mógłby zanieść mu wina, ale uznał, że ojciec nie zgodzi się na mieszanie alkoholu z lekami, więc zrezygnował z tego zamiaru. Rozmawiając z Estelem nie uniknął oczywiście dokładnego dociekania chłopca, co też się przytrafiło Elrohirowi.
- Nie ma powodów do niepokoju, ale trochę czasu minie, nim znowu gdzieś razem pojedziemy – powiedział, udzieliwszy wyczerpującej odpowiedzi.
- Zostajecie na dłużej? – choć w głosie Estela znać było troskę o brata, Elladan nie mógł nie zauważyć radosnych iskierek w jego oczach. W końcu bracia rzadko bywali w domu, gdy rozpoczynało się lato.
- I to na takie dłuższe „dłużej” – uśmiechnął się.
- Ooo, to pokażę ci, czego ostatnio nauczył mnie Glorfindel! – oczy chłopca rozbłysły z podniecenia. – Coraz lepiej radzę sobie z mieczem – powiedział dumnie.
- Jasne, sam jestem ciekaw, co też ci pokazał – odparł Elladan. – Ale teraz wypadałoby iść spać, bo inaczej jutro zaśniesz mi z mieczem w garści, zamiast walczyć.
Perspektywa jutrzejszego treningu z bratem była na tyle atrakcyjna, że Estelowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Pozwolił się odprowadzić do pokoju i Elladan miał nadzieję, że rychło zaśnie. Zgasił światło i cicho zamknął za sobą drzwi, zostawiwszy chłopca w łóżku. Następnie podążył wprost do swoich komnat. Otworzył szafę i wyjął z niej pierwszą lepszą szatę. Z ulgą pozbył się zielonego szkaradztwa i upchnął je w najgłębszym zakamarku szafy, mając nadzieję, że nikt go tam nie znajdzie przez długi czas. Wiedząc, że Elrohir ma podobne zdanie o tym, co obecnie miał na sobie, Elladan wyszukał dla brata inne ubranie. Gdy jednak doszedł do pracowni i zajrzał cicho do środka, Elrohir spał już, zmożony drogą i lekami. Zostawił więc szatę na krześle i wrócił do siebie, by zażyć trochę odpoczynku.
Po burzowej i deszczowej nocy nadszedł pogodny poranek. Słońce zalało dolinę złocistymi promieniami, które powoli wypijały wodę z kałuż i osuszały budynki. Wkrótce też dało się przejść suchą nogą przez dziedzińce.
Tuż przed południem główny plac rozbrzmiewał szczękiem krzyżowanych mieczy i rzucanymi co rusz uwagami. Elladan spędził poranek u brata, ale Estel nie dał mu długo spokoju. Chciał również wyciągnąć drugiego bliźniaka, ale Elrohir, obolały i niekoniecznie w humorze, łatwo się wymigał. Elladana zaś, zgodnie z nocną obietnicą, czekała lekcja fechtunku. Dlatego też dwie postaci, jedna drobna, druga wysoka, uwijały się po dziedzińcu w blasku słońca. Śmiech i okrzyki wywołały Elronda, który zaprzestał pracy i wyszedł na balkon, by przyjrzeć się swoim synom. Wszyscy trzej byli bezpieczni w Rivendell. Takie chwile lubił najbardziej. Przynajmniej w końcu pomieszkają trochę w domu, pomyślał, uśmiechając się do siebie. A najszczęśliwszy z tego tytułu będzie Estel.
Ostatnio zmieniony przez Ariana dnia Pią 17:28, 01 Sty 2010, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Tina Latawiec
Strażniczka Białego Drzewa
Dołączył: 07 Lis 2008
Posty: 3465
Przeczytał: 4 tematy
Skąd: Ithilien
|
Wysłany: Pią 18:08, 21 Sie 2009 Temat postu: |
|
|
Nigdy chyba tak wiele razy nie przerywano mi czytania, ale warto było się postarać. Bo opowiadanie jest świetne. Wciągające i ładnie napisane. Mignęły mi może ze dwie literówki, ale to drobiazgi i nie będę nawet próbować ich znowu odnaleźć.
Cóż ja mogę więcej napisać, Ariano? Jestem pełna podziwu dla ciebie, za ten tekst i za wszystkie inne.
Wybacz, że tak krótko i przyjmij moje gratulacje. Może później jeszcze coś dopiszę.
T.L.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gość
|
Wysłany: Nie 22:52, 06 Wrz 2009 Temat postu: |
|
|
Arian, wiem, że strasznie późno piszę ten komentarz, ale tak jak Tinie - ciągle mi coś przerywało.
Bardzo długo zastanawiałam się, co mogę ci napisać. Z jednej strony - mogłabym znów się rozwodzić, że lubię twoich bliźniaków, że dobrze się czuję w tym twoim Rivendell, że uroczo ci wychodzi mały Estel... Ale pomyślałam, że czasem lekka krytyka też się przyda.
Zastanawia mnie bardzo, czy "Burza" nie lepiej nadawałaby się na jeden z rozdziałów dłuższej powieści. Bo tak, jako niezależna miniaturka, wygląda dość dziwacznie. Jest to po prostu opisane zdarzenie, jakby wyrwane z kontekstu. Ale akurat cię rozumiem, dlaczego ją napisałaś - sama czasem spisuję przebłyski wizji, jedną sytuację, dialog. Które potem planuję wpleść w coś dłuższego, ale zwykle mi nie wychodzi.
Świetnie opisujesz tą sferę uczuciową między Ro, Danem, Estelem i Elrondem. Naprawdę miło się o tym czyta, robi się tak ciepło na sercu. Ale jeśli samym wątkiem głównym jest właśnie ta miłość, troska, to robi się trochę za słodko. Oczywiście, jest to tylko moje subiektywne zdanie. Na przykład kiedyś, bardzo lubiłam czytać właśnie takie rzeczy. Żeby bohaterowie się nawzajem pocieszali, martwili się o siebie, przyjaźnili ze sobą. Ale niekiedy chcę czegoś więcej, jakiegoś zgrzytu, rysy, koloru czerni.
Nie umiem wyjaśnić dokładnie o co mi chodzi. I czuję się bardzo nie w porządku, bo cały mój komentarz będzie brzmiał negatywnie, jakby mi się nie podobało. A to nieprawda. Bo podobało mi się, tylko wiem, że stać cię na dużo, dużo więcej.
Przepraszam, że tak niekonstruktywnie i nieprzyjemnie. Ale za bardzo cię szanuję jako autorkę, by zachwalać coś nieszczerze, jeśli widzę wady.
Pozdrawiam ciepło i jeszcze raz wybacz mi, że jestem taką jędzą ;)
|
|
Powrót do góry |
|
|
Aeria
Szara Eminencja
Dołączył: 25 Lis 2009
Posty: 1416
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Gondor
|
Wysłany: Nie 19:32, 31 Sty 2010 Temat postu: |
|
|
Chciałam tu coś napisać, ale po przeczytaniu pozostałych komentarzy nic nie przychodzi mi do głowy... I chyba nad tym tekstem ciąży jakieś przerywające czytanie fatum. Mi także nie udało się przeczytać wszystkiego od razu, może w trzech, czterech częściach? Tak samo oglądałam drugą część trylogii... I wiem, że to już jest stare, ale mimo wszystko czuję się w jakiś sposób zobowiązana do zostawienia komentarza.
Wracając do tematu. Strasznie mi się podobało. Idealnie opisujesz bliźniaków (jak ja ich kocham...), wszystkie wydarzenia... One po prostu płyną do przodu, zmierzają do określonego z góry celu, czyta się to tak lekko i przyjemnie. Kiedy pierwszy raz na to weszłam byłam dosyć zestresowana różnorakimi sprawami, a to opowiadanie całkiem mnie rozluźniło, pomogło ochłonąć. I na jakiś czas udało mi się uciec od rzeczywistości, za co bardzo Cię cenię, Ariano. Jest niewiele amatorskich twórców przy których utworach mogę zapomnieć o całym świecie i puścić w mojej głowie coś w rodzaju filmu, który pokazuje to, co się dzieje w danej historii.
Co do błędów to nie pasowało mi jedno zdanie, na początku nie mogłam go do końca zrozumieć i dopiero za trzecim razem dopatrzyłam się w nim odpowiedniej treści. Być może jest ono całkowicie poprawne pod każdym względem, ale i tak jakoś dziwnie mi brzmi... <nie ma nic złego na myśli> O to mi chodzi: 'Estel zdawał się zaakceptować to wytłumaczenie.' Oprócz tego nic nie rzuciło mi się w oczy.
Gratuluję talentu pisarskiego, Ariano.
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|