|
Dolina Rivendell Twórczość Tolkiena
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Tina Latawiec
Strażniczka Białego Drzewa
Dołączył: 07 Lis 2008
Posty: 3465
Przeczytał: 4 tematy
Skąd: Ithilien
|
Wysłany: Śro 10:32, 23 Gru 2009 Temat postu: [M] A śnieg sypał się z nieba... |
|
|
Tekst pojedynkowy. Bardzo słaby, ale świąteczny, więc nie mogę powstrzymać się od wklejenia go.
Dedykowany niezmiennie Fayerce, gdziekolwiek jest. I wszystkim, którzy kochają święta.
A śnieg sypał się z nieba...
Jest taki najpiękniejszy czas w roku, gdy biel śniegu, rozmigotane płomienie świec i zapach świerkowych gałązek budzą nawet najdłużej uśpione serca. Gdy każdy codzienny problem przesłaniają zaspy i blask pierwszej gwiazdy. Gdy na każdej twarzy choć przez chwilę gości życzliwy uśmiech. Gdy spełniają się cuda.
***
W Minas Tirith sypał leniwie śnieg. Wielkie płatki wirowały powoli i miękko opadały na ziemię pokrytą już grubym dywanem śnieżnego puchu. Biały Gród stawał się coraz bielszy. Misterne wzory ze szronu zdobiły okna sali tronowej. Z artystycznymi dziełami mrozu kontrastowało panujące wewnątrz przyjemne ciepło. Pochodziło ono nie tylko z płomieni wesoło trzaskających na kominkach w całym budynku. Sama komnata również zyskała cieplejszy niż zwykle wygląd. Pozornie nie wiele się zmieniło, a jednak ktoś bardzo się postarał, by kilka powieszonych wokoło drobiazgów zupełnie odmieniło atmosferę tego miejsca.
Denethor z lekką irytacją wpatrywał się w czerwone czapki z wielkimi, puchatymi pomponami zdobiące głowy większości posągów. Doskonale rozumiał ideę rozwieszania ozdób. Jałowcowe girlandy, którymi obwieszono tron wręcz mu się podobały. Lecz to była przesada. Gdyby nie to, że świąteczny entuzjazm udzielił się nawet Namiestnikowi, ktoś srogo by za to zapłacił.
Jednak w jakkolwiek dobrym humorze by nie był, Denethor nie potrafił znieść tych tandetnych nakryć głowy groteskowo opadających na poważne, kamienne twarze. Wyciągnął rękę najwyżej, jak mógł, próbując ściągnąć czapkę z jednego spośród niższych posągów. Pompon dyndał jednak kilka centymetrów ponad czubkami jego palców. Denethor rozejrzał się za czymś, na czym stanąwszy zdołałby dosięgnąć niegustownych ozdób. Nie miał zamiaru czekać ani chwili z pozbyciem się ich.
Podszedł do syna, który czytał książkę, usadowiwszy się na fotelu w rogu komnaty i zmierzwił mu czuprynę.
- Dość czytania. Wstawaj. Potrzebuję fotela - rzucił stanowczym tonem. Faramir spojrzał na niego z wyrzutem.
- Ale…
- Nie zaczyna się zdania od „ale”. Nie protestuj, tylko wstawaj. Muszę pozdejmować te czapki, zanim ktokolwiek je zobaczy. - Namiestnik przechylił fotel do przodu, ale chłopiec nie dał się z niego zrzucić.
- Są przecież inne krzesła. Dlaczego mam schodzić? To niesprawiedliwe!
- To ja ustalam, co jest sprawiedliwe. Zresztą, jeśli cię nie zadowala wyjaśnienie, to mam jeszcze jedno. Zejdziesz natychmiast z tego fotela za karę, bo znowu trzymasz na nim brudne buty - rzekł Denethor. Faramir błyskawicznie przerzucił nogi przez poręcz.
- Wcale nie! Poza tym też chcesz na nim stanąć.
- Ty natomiast chyba chcesz koniecznie oberwać w ucho. Szacunku trochę! - burknął Denethor.
Zanim jednak zdążył ostatecznie zepchnąć syna z fotela, drzwi otworzyły się z hukiem. Najpierw pojawiła się w nich olbrzymia choinka, która po kilku próbach została wepchnięta do środka. Później wynurzył się zza niej Boromir. Uśmiechnął się szeroko i oparł drzewo o ścianę. Otrzepał buty ze śniegu, tworząc na posadzce miniaturową zaspę. Ściągnął z dłoni rękawice. Twarz miał zaczerwienioną od mrozu, a do kurtki przyczepiła mu się cała masa świerkowych igieł.
- Wspaniała choinka, czyż nie? Jakiś gbur chciał mi ją sprzątnąć sprzed nosa, gdy na chwilę odwróciłem wzrok. Pokonałem więc go w uczciwym pojedynku i w blasku chwały kupiłem to drzewko. - Chłopak aż promieniał z dumy. Denethor oparł łokcie o oparcie fotela i z teatralnym westchnieniem ukrył twarz w dłoniach.
- O co chodzi? Coś nie tak? - oburzył się natychmiast Boromir. Faramir odłożył książkę na bok i wstał.
- Tak. Choinka to nie powód, żeby machać mieczem na przypadkowych ludzi - powiedział, mierząc świerk wzrokiem. Boromir rzucił w niego rękawicą.
- Nie wymądrzaj się, braciszku. Poza tym kto mówił o machaniu mieczem? Wystarczył jeden cios w podbródek. Dobrze zrobiłem?
- Tak - mruknął odruchowo Denethor, nie podnosząc głowy. Czasami jego starszy syn naprawdę popadał w przesadę. Szczególnie nazywając ten świerk „drzewkiem”.
Boromir tymczasem umocował choinkę w przygotowanym wcześniej stojaku. Przyjrzał się z aprobatą swojemu nieco chwiejnemu dziełu.
- Wspaniale - ocenił. - Gdzie są ozdoby?
- Może tam, gdzie co roku? - zaproponował Denethor, unosząc ironicznie brwi. Syn potrząsnął zrezygnowany głową.
- Czy wy w ogóle nie potraficie wczuć się w bożonarodzeniową atmosferę? - westchnął i wypadł z sali w poszukiwaniu choinkowych dekoracji. Namiestnik uśmiechnął się z rozczuleniem. Euforia syna była po prostu urocza.
Zacisnął na chwilę powieki, odpędzając od siebie te przemyślenia. Nie powinien tak się rozczulać. Jeszcze ktoś gotów pomyśleć, że to ze względu na święta.
- Czemu tak stoisz? Idź pomóc bratu - huknął na Faramira, opanowując się całkowicie. Chłopcu nie trzeba było dwa razy powtarzać. Pobiegł za Boromirem i już po chwili obaj bracia wracali do komnaty obładowani pudłami.
Gdy przytaszczyli wszystkie, Denethor rozejrzał się wokoło. Duża część sali zastawiona była skrzynkami pełnymi ozdób. Namiestnik nie miał pojęcia, skąd wzięło się ich aż tak wiele.
- Nie spodziewałem się, że tego tyle jest - mruknął. Boromir pokiwał z namysłem głową.
- Ja też nie. Obawiam się, że to nie wystarczy - stwierdził. Zaskoczony Denethor zamrugał oczami. Cóż… Właściwie była to prawda. Na taką choinkę żadna ilość dekoracji nie wydawała się za duża.
- Przydałoby się coś jeszcze… - ciągnął w zadumie Boromir. - Na przykład… Pierniki? Mama piekła pyszne…
- Może właśnie dlatego nigdy nie widziałem żadnego na choince - rzekł ponuro Faramir. Denethor rzucił mu miażdżące spojrzenie.
- Cicho bądź! Co ty możesz pamiętać? - warknął ze złością. Nie przypominał sobie, by syn kiedykolwiek wcześniej tak uciążliwie wszystko komentował.
- Bierzmy się do roboty, bo nigdy nie ubierzemy tego drzewka - powiedział w końcu Boromir po chwili pełnego napięcia milczenia. Otworzył pierwsze z brzegu pudełko i zaczął wyciągać bombki. Denethor kiwnął powoli głową. Znowu to „drzewko”.
Chłopcy rzucili się do rozwieszania ozdób. Pudełka pustoszały w zastraszającym tempie, a pozostawało nadal mnóstwo pustych gałęzi. Czyżby naprawdę miało zabraknąć tych bombek?
Po chwili Faramir przyciągnął z rogu sali fotel, postawił na nim opróżnioną już skrzynkę i zaczął wspinać się na chybotliwą wieżę. Boromir zerknął na niego z niepokojem.
- Zejdź, ja ustroję górne gałęzie - powiedział.
- Poradzę sobie - zapewnił brat, sięgając po pudełko z ozdobami.
- Zostaw, bo porozbijasz bombki!
- Nie rozbiję! - odpowiedział z uporem młodszy z braci. Wspiął się na palce, by zawiesić ozdobę jeszcze wyżej. Boromir wstrzymał na chwilę oddech, ale gdy Faramir bezpiecznie umieścił bombkę na gałęzi, wzruszył ramionami i powrócił do przerwanego zajęcia. Wydobył z nowego pudła zwój łańcuchów.
- Jak zawsze poplątane - mruknął. Zaczął rozwiązywać supły, ale było ich nadspodziewanie wiele. Po chwili podłoga u jego stóp pokryła się rozplątanymi i plączącymi się na nowo lśniącymi sznurami. Spojrzał na nie z irytacją.
- Mam dość! - zawołał, rzucając resztę łańcuchów na ziemię. Spróbował wyjść spomiędzy plątaniny, ale to okazało się niełatwe.
Denethor nie widział właściwie, jak wszystko się stało. Usłyszał tylko brzęk tłuczonego szkła i stłumione przekleństwo potykającego się Boromira. Faramir jakimś cudem zeskoczył na podłogę na ułamek sekundy przed tym, jak cała fotelowo – skrzyniowa konstrukcja runęła.
Przez chwilę wszyscy trzej patrzyli z nieco głupimi minami na powstałe pobojowisko. Pierwszy otrząsnął się Boromir.
- Mówiłem, że rozbijesz!
- Popchnąłeś mnie! To się nie liczy.
- Mimo wszystko rozbiłeś! Miałem rację! - dowodził triumfalnie Boromir. Denethor uniósł oczy do nieba.
- Ależ znaleźliście powód do kłótni… Macie jeszcze chyba czternaście tych bombek, a i tak są brzydkie.
- Czemu? Mi się podobają…
***
Drobne, roziskrzone śnieżynki spadały z nieba nad Shire. Przyprószały wszystko wokoło, niezależnie od tego czy było to samotne drzewo, czy hobbit przemykający na przełaj do swego domku. Śniegowe płatki nie omijały także przysadzistych choinek ustawionych po obu stronach drzwi Bag End.
Bilbo zaczynał tracić nadzieję, że spędzi te święta w spokoju. Przez większość roku nie utrzymywał zbyt ścisłych stosunków z wszystkimi tymi członkami rodziny, którzy tłoczyli się teraz w jego kuchni. Nie wydawali się z tego powodu specjalnie zawiedzeni. Jednak gdy tylko zbliżało się Boże Narodzenie, stawiali się pod jego drzwiami jak na zawołanie. Oczywiście próbował tego uniknąć. Przez dłuższy czas ignorował nachalne pukanie i udawał, że go nie ma. Niestety nie uwierzyli. Zdradziły go świeżo ustawione choinki. Za bardzo się z nimi pospieszył.
Trudno. Co się stało, to się nie odstanie. Pocieszało go przynajmniej, że gromadka hobbitów bez większego oporu dała się zapędzić do gotowania. Dzięki temu bardzo szybko po całej norce zaczęły się rozchodzić apetyczne zapachy świątecznych wypieków.
- Dobrze, przydadzą się jeszcze ze trzy ciasta… W końcu w drugi dzień świąt też nie możemy głodować. - Bilbo rozejrzał się po zebranych. - Niech będą cztery. Ktoś przygotował już paszteciki?
- Raczej nie. Przydałyby się też pierogi- zauważył jeden z hobbitów. Bilbo spojrzał na niego z namysłem. Nie miał pojęcia, jak się nazywał jego rozmówca i jakiego stopnia łączyło ich pokrewieństwo, ale nie miał zamiaru pytać. Brakowało mu podobnych informacji w stosunku do większości obecnych. Poza tym były ważniejsze sprawy.
- Co?! Nikt nie zrobił jeszcze pierogów? To do roboty! - zakomenderował i powrócił do własnego zajęcia – przechadzania się i kosztowania wszystkich potraw. Oczywiście jedynie w celach nadzorczych.
Właściwie to całkiem lubił te spotkania. Święta to czas, w którym wszyscy potrzebują bliskości rodziny, nawet on. Szczególnie jeśli wiązało się to z taką ilością przepysznych dań. Tylko czemu, do – pozostając w bożonarodzeniowym tonie – jasnej choinki, to wszystko musiało odbywać się akurat u niego?
- Do tego ciasta potrzebuję konfitury. Najlepiej truskawkowej - ogłosił jeden z hobbitów, przekrzykując panujący w kuchni gwar i zaczynając już myszkować po szafkach. Bilbo zanurzył palec w salaterce z sosem.
- Zaraz przyniosę - mruknął. Oblizał niepewnie sos oblepiający opuszkę. Był lepszy niż się spodziewał, więc spróbował jeszcze raz. Tak, stanowczo się nie mylił. Bardzo dobry sos. Będzie pasował do sałatki.
- Konfitura - przypomniał piekący ciasto krewny. Bilbo spojrzał na niego z roztargnieniem.
- Słucham? Tak, racja, już idę - powiedział pospiesznie. Wyszedł z zatłoczonej kuchni. Zamknął za sobą drzwi. Poczuł się, jakby przeszedł do innego świata. Było cicho, chłodno i niesamowicie. Zdawało mu się, że słyszy padający za oknem śnieg. Dopiero tu była prawdziwa świąteczna atmosfera. Może właśnie do tego potrzebna była rodzina? By zrozumieć, co jest innego, pięknego w tym cudownym czasie. W końcu tylko ktoś, kto spędza czas w gwarze i towarzystwie, umie docenić ciszę i samotność.
Otrząsnął się z namysłu. Powinien pójść po tę konfiturę.
Nie skierował się jednak do spiżarni. Podszedł do udekorowanej rano choinki. Oczywiście brakowało kilku pierniczków i lizaków. Westchnął i uśmiechając się, podszedł do sekretarzyka. Wyjął z szuflady pudełeczko, z którego zaś wyciągnął garść złocistych, papierowych gwiazdek. Uzupełnił nimi brakujące miejsca po choinkowych słodyczach. Był przygotowany na taką sytuację, bo następowała każdego roku.
Odłożył pudełko na miejsce i jeszcze raz przyjrzał się świątecznemu drzewku. Było naprawdę piękne. Wyciągną dłoń i pogłaskał lśniące igły. Potem zerwał z gałęzi jeden z większych cukierków. Należał mu się bardziej niż gościom. Spróbował. Nie wiedział czemu, ale bożonarodzeniowe słodycze zawsze zdawały mu się smakować lepiej od tych codziennych.
Drzwi kuchni uchyliły się i wynurzyła się zza nich pyzata hobbicka twarz.
- Konfitura!
- Już niosę. Po co tak się spieszyć? - mruknął Bilbo. Pochwycił ze spiżarni słoik i wrócił do kuchni. Postawił konfiturę na stole i omiótł wszystko wzrokiem. Tak… Rodzinne święta. Ciche westchnienie wyrwało mu się z piersi.
Zanurzył palec w miseczce. Sos był naprawdę dobry.
***
W Krainie Mordor, gdzie zaległy cienie, zalegał też śnieg. Wszystkich jej mieszkańców stanowczo to niepokoiło. Od wielu lat żyli jak na siebie stosunkowo spokojnie wśród tych wszystkich wulkanów, ognistych rzek i popękanej ziemi, nienękani żadnymi anomaliami pogodowymi. Aż tu pewnego dnia ni z tego, ni z owego biały wilgotny puch zasypał znajomą okolicę, zadziwiając orków i sprawiając im nie lada trudności.
Najbardziej denerwowało to Władcę Ciemności. Czuł się niekomfortowo ze świadomością, że do wyizolowanego światka, w którym wszystko podporządkowane było dotąd jemu i jego diabolicznym planom, wdarło się nagle bez jego wiedzy jakieś dziwne zjawisko. W dodatku ten okropny, nieskazitelny śnieg kojarzył mu się z czymś nieodzownie. Jednak za żadne skarby świata nie mógł sobie przypomnieć z czym. Co gorsza im dłużej nad tym rozmyślał, tym bardziej go ta kwestia nurtowała.
W końcu po długim namyśle doszedł do wniosku, że z tej sytuacji było tylko jedno wyjście. Dokładnie takie jak zawsze – szpiedzy. Jednak sprawa śniegu okazała się bardziej zawiła niż sądził, gdyż wywiadowcy naprawdę długo nie przynosili mu żadnych wiadomości. Nie brał pod uwagę, że mogli się po prostu ociągać. Wiedzieli przecież, co by ich czekało.
Wreszcie któregoś dnia jeden z wysłanych na przeszpiegi orków powrócił z triumfalnym wyrazem na zielonkawej twarzy. Stanął przed obliczem Władcy, kłaniając się wielokrotnie.
- Panie! Przynoszę informację, o którą prosiłeś! Rzeczywiście te padające z nieba płatki wiążą się z ważnym wydarzeniem. Wszyscy sentymentalni lalusie ze Śródziemia obchodzą niedługo Boże Narodzenie! - zakrzyknął wesoło. Zapadła chwila milczenia. Sauron zastanawiał się, co to wszystko ma ze sobą wspólnego. I od kiedy orkowie znają słowo „sentymentalni”.
- To takie święto - dodał ork, choć mina mu zrzedła. Owszem, Władca Ciemności zaczynał coś sobie przypominać. Tak… Święta… Obawiał się jednak, że jego wiedza na ten temat może być nieco przestarzała. Przydałoby się trochę więcej informacji. W końcu do pokonania wroga potrzebna była znajomość jego mocnych i słabych punktów.
Śnieg stanowczo był wrogiem, więc Sauron wysłał orka, po dalsze wiadomości. Ten rozpromienił się znowu.
- Oczywiście, Panie! Za chwilę wracam z odpowiedziami! Odkryłem bowiem, że w więzieniu siedzi jakiś Gondorczyk! Wszystko zaraz mi wyśpiewa!- zawołał, zginając się w ukłonach. Sauron z trudem trzymał nerwy na wodzy. Tyle czasu potrzebowali, by dokonać takiego odkrycia? Poza tym nie podobało mu się nakrycie głowy orka. Gdy o nie zapytał, uśmiech Mordorczyka poszerzył się jeszcze bardziej.
- To czapka, Panie! Nosi się ją, żeby biały puch nie sypał na głowę! - poinformował, odgarniając pompon, który opadł mu na oczy. - Do widzenia, Panie! Niech blask chwały cię nie opuszcza! - krzyknął, wypadając za drzwi. Sauronowi to wszystko coraz bardziej nie odpowiadało. Orkowie nie powinni być tak elokwentni. Poza tym sens słów szpiega też wydał mu się podejrzany. Czyżby on próbował być miły?!
Władca Ciemności nie miał zamiaru czekać na powrót wywiadowcy. Nie po to znalazł sposoby, by obserwować całą Krainę, by z nich nie korzystać. Po chwili odnalazł więźnia, do którego zaraz potem dotarł ork w dziwacznym nakryciu głowy. Szpieg trącił człowieka butem i zadał mu jakieś pytanie. Twarz mężczyzny rozjaśniła się gwałtownie.
- O tak… Święta to cudowny czas… - szepnął. - Rodzinne spotkania, zapach choinki i pyszne potrawy… Wszyscy dają sobie prezenty. - Jego głos brzmiał zupełnie nieobecnie. Był wyraźnie rozanielony.
Władca Ciemności zastanowił się przez moment. Choinka, prezenty… Dobrze, bardzo dobrze.
***
Śnieg padający w Lórien przypominał ten umieszczany w ozdobnych, szklanych kulach. Duże, suche płatki z gracją opadały na ziemię, ledwo muskając osoby napotykane w drodze z nieba. Większość ze śnieżynek w niepojęty sposób omijało również gałęzie gęstych, ciemnoszafirowych świerków, które pojawiły się pewnego pięknego poranka w Złotym Lesie.
Z tegorocznych choinek Galadriela była szczególnie dumna. Uważała, że wpadła na świetny pomysł, pozwalając prawdziwym drzewom prześwitywać zza iglastych gałęzi. Złote liście wiły się na świerkach niczym łańcuchy i odbijały światło poustawianych na ziemi świec. Sprawiało to wrażenie, jakby choinki obwieszone były sznurami z samoistnych światełek dających ciepły blask.
Całe Lórien było ciche i spokojne. Jedynymi odgłosami, które się rozlegały, były niebiańsko piękne głosy elfów śpiewających kolędy. Galadriela uśmiechnęła się do swojego gościa.
- Czyż nie jest cudownie? - zagadnęła. Zapatrzony w drzewa Aragorn pokiwał głową. Nie miał zamiaru znaleźć się w Złotym Lesie. Jednak dopadła do okropna zamieć, zmuszając do udania się w jedyne zadziwiająco bezpieczne miejsce w okolicy – właśnie do tego niezwykłego lasu. Jak zawsze trafił tam przypadkiem i jak zawsze zastawał coś pięknego.
- Tak, to naprawdę niesamowite… - szepnął w zadumie.
- Cicha noc…
- Co podoba ci się tu najbardziej? - zapytała Galadriela z tajemniczym uśmiechem. Aragorn spojrzał na nią z ukosa.
- Czy w tym pytaniu jest jakiś haczyk?
- Święta noc…
- Nie, skądże. W święta nawet ja nie zadaje podchwytliwych pytań! - Śmiech Pani Lórien wypełnił cały las. Aragorn zamyślił się.
- W takim razie mogę szczerze powiedzieć, że najmocniej urzekły mnie te drzewa. Nigdy nie widziałem czegoś podobnego. Są przepiękne. Gdybym kiedykolwiek założył na skronie przeznaczoną mi koronę, chciałbym, żeby przez wszystkie święta za mojego panowania w sali tronowej stały takie właśnie choinki…
- Pokój niesie ludziom wszem…
***
Tymczasem choinka w sali tronowej w Minas Tirith w niczym nie przypominała wytwornych, delikatnych świerków ze Złotego Lasu. Uginała się pod ciężarem przeróżnych dekoracji, które przesłaniały niemal całą zieleń gałęzi. Jednym słowem ubrana była jak… Jak choinka?
Początkowe przewidywania Denethora sprawdziły się. Ozdób było stanowczo zbyt wiele. Jednak synowie uparli się, by zawiesić na świątecznym drzewku wszystkie i teraz Namiestnik musiał ukradkiem zdejmować część z nich. Nie chciał dopuścić do tego, by świerk przewrócił się komuś na głowę. Ani żeby ktokolwiek zobaczył tak chaotyczną mieszaninę kolorów i kształtów stojącą na środku tej komnaty.
Sądził, że tego roku poczynił wystarczające już odstępstwa na rzecz świątecznych dekoracji. Musiał nawet pozostawić na posągach te koszmarne czapki. Nadal nie potrafił na nie spokojnie patrzeć, ale nie mógł się ich pozbyć. Okazały się bowiem pomysłem Boromira, a Denethor nie chciał mu wyrządzić w święta przykrości, mówiąc, co naprawdę uważa o tych wątpliwych dekoracjach.
Namiestnik westchnął, sięgając po kolejną zbędną bombkę dyndającą na gałęzi. Jego życie znacznie się komplikowało przed świętami. Zamiast pozwolić mu spokojnie odpocząć, dostarczało nowych powodów do zmartwień i irytacji.
Chociaż z drugiej strony ten osławiony bożonarodzeniowy nastrój też go trochę ogarniał. Gdy na chwilę oderwał się od problemów, tych nowych i tych starych, czuł jakąś dziwną radość, której źródła nie potrafił określić. Może to kompletna bzdura, ale w głębi ducha naprawdę cieszył się z nierównomiernie ustrojonej choinki, uciążliwie padającego śniegu i tego, że z żadną napotkaną osobą nie dało się porozmawiać logicznie o niczym innym niż święta.
Rozejrzał się dyskretnie. W sali nie było nikogo…
- Wśród nocnej ciszy…
***
W Rohanie rozpętała się prawdziwa zamieć. Olbrzymie śniegowe płatki padały tak gęsto, że trudno było cokolwiek poza nimi dostrzec. Biała pierzyna grubiała z każdą minutą, zaczynając zupełnie okrywać progi wszystkich budynków. Jednak nawet ta nawałnica nie mogła zepsuć nikomu humoru. Przecież żadna pogoda nie jest zła na święta.
Zamieć nie powstrzymała też Théodreda przed opuszczeniem pałacu. Młody spadkobierca rohańskiego tronu uwielbiał święta. Na ten czas z utęsknieniem czekał przez cały rok. Przepadał za niesamowitą atmosferą, roztrajkotaną wesoło rodziną zjeżdżającą się do pałacu i gwarem przygotowań do świąt. Szczególnie za tym ostatnim. Natomiast w tym roku, jak na złość, został od wszystkiego odsunięty. Delikatnie i dyplomatycznie, ale jednak.
Toteż, gdy został już taktownie wyproszony z kuchni po rozbiciu kilku talerzy, pozbawiony pudełka z ozdobami ze względu na ilość tych, które zdążył już potłuc i powstrzymany przed rozstawianiem na stołach stroików, dlatego że złamał parę gałązek oraz jedną świeczkę, w akcie desperacji postanowił zgłosić się do pomocy w jedynej czynności, której mu nie zabroniono. Wybrał się po składniki, których jak zawsze zabrakło w ostatniej chwili do wigilijnych potraw.
Pełen optymizmu i zadowolenia, że jednak na coś się przydawał, ruszył przez zawieję. Zabrał ze sobą małego kuzyna, dochodząc do wniosku, że kilka godzin przed wigilijną wieczerzą nikt nie powinien próżnować. Pomysł ten okazał się jednym z większych błędów, jakie mógł popełnić. Éomer nie pomógł Théodredowi w niczym, bo właściwie nie było takiej potrzeby. Przysporzył jedynie kłopotu, gubiąc się co chwilę wśród gęstego śniegu.
Gdy po wielu perypetiach i sprzeczkach udało im się wreszcie załatwić wszystkie sprawunki, zamieć zelżała odrobinę. Spokojniej już zaczęli zmierzać z powrotem w stronę pałacu. Po chwili namysłu Théodred zarządził powrót okrężną drogą. Nie potrafił powstrzymać się od odwiedzenia najpiękniejszego miejsca w całym mieście.
Tak więc stali przed uroczą szopką z krzywych desek, w której tłoczyły się drewniane figury i przeróżne żywe zwierzęta. Na dachu uczepiona była wielka pozłacana gwiazda. W tle ktoś śpiewał kolędy. Zachwycony Théodred patrzył ponad głowami zebranych ludzi na świąteczną konstrukcję. Już chciał podejść bliżej, gdy Éomer uczepił się jego rękawa.
- Nie idź! To nudne! - pisnął swoim dziecinnym głosem. Kuzyn uwolnił rękę i zaczął przebijać się przez tłum.
- Daj spokój, mały! To jest przepiękne. Wiesz, co to atmosfera świąt?
- Wracaj! Bo nie zdążymy na Mikolaja! - wyseplenił Éomer. Théodred zaśmiał się serdecznie.
- Tu cię boli, mały! Nie martw się, prezenty nie umkną - powiedział i ruszył do przodu. W tym samym momencie kuzyn pociągnął go znowu. Oblodzona ziemia też zrobiła swoje i Théodred runął jak długi w zaspę śniegu. Zakupy wylądowały kawałek dalej i rozsypały się na wszystkie strony, rozbijając się przy okazji.
- Wspaniale. Trzeba zdobyć wszystko znowu - jęknął Théodred. Rzucił ostatnie, pełne żalu spojrzenie na szopkę i ruszył po nowe sprawunki.
Wracając drugi raz, nie nadkładali już drogi. Rzeczywiście do wieczerzy nie pozostało im wiele czasu. Na twarzach obu kuzynów malowało się przygnębienie. Przez dłuższy czas szli w zupełnym milczeniu.
- Teraz to już na pewno nie zdążymy na Mikolaja - mruknął w końcu Éomer. Théodred rzucił mu ponure spojrzenie. Mały zaczynał go denerwować. Zepsuł mu świąteczną zabawę, a teraz jeszcze śmiał narzekać.
- Przestań już! Nie ma żadnego Mikołaja! - warknął, tracąc panowanie nad nerwami. Widząc minę kuzyna, natychmiast pożałował tych słów. Nie powinien niszczyć chłopcu marzeń. Zapadło niezręczne milczenie.
- Glupi jesteś. Mikolaj jest, bo przynosi prezenty - stwierdził w końcu z pewnością chłopiec. Jednak dalsza droga upłynęła w nieprzyjemnym milczeniu. Obaj wpadli w jeszcze gorsze humory. Wlekli się powoli po śniegu, nie zwracając uwagi na wesołe miny mijających ich ludzi.
Dopiero przed samym pałacem naburmuszeni kuzyni przerwali ciszę. Éomer nagle zatrzymał się jak wryty.
- Patrz! Mikolaj! - zawołał. Théodred powiódł wzrokiem we wskazanym przez chłopca kierunku i uśmiechnął się pod nosem. Kilkanaście metrów dalej po śniegu sunęły wielkie sanie, w których siedział ubrany na czerwono człowiek z białą brodą.
- Mówilem. Mikolaj jest - orzekł Éomer, ale kuzyn wpadł już do pałacu. Przebiegł korytarz i pchnął drzwi do jadalni.
- Wspaniały pomysł! Po prostu genialny! - zawołał, wchodząc do środka.
- Nie wchodź… - jęknął król Théoden, ale było już za późno. Théodred wparował do środka i rozdziawił usta ze zdziwienia. Na środku komnaty stał mężczyzna w czerwonym płaszczu, zakładając sztuczną brodę.
- Jak to…? Przecież on… Tam… Więc… Nie wierzę! - Théodred nie dokończył. Wybiegł z pałacu, śmiejąc się jak małe dziecko.
***
Droga obsypana była śniegiem tak samo jak czapka opadająca na oczy Sama Gamgee. Mały hobbit, nie przejmując się zbyt obszernym nakryciem głowy i nawołującą go rodziną, z rozmarzonym wyrazem twarzy budował bałwana po prawej stronie ścieżki, tuż obok ogrodu Bagginsów. Był dumny ze swojego dzieła. Śniegowa figura prawie dwa razy przewyższała wzrostem twórcę. Jej szeroki, węgielkowy uśmiech zabawnie kontrastował z wystrzępionym, brzydkim kapeluszem, który umieszczono na niej głowie. Długa marchewka wetknięta w miejsce nosa wyraźnie odcinała się kolorem od białego otoczenia. Wszystko było niemalże idealnie. Brakowało tylko miotły.
Sam podkradł się do żywopłotu i wspiął się na palce, by zajrzeć do ogrodu. Wiedział, że nie powinien zabierać żadnej gałęzi, ale w końcu były święta. Na pewno by mu wybaczono. Zanim jednak zdążył zdobyć atrybut dla swojego bałwana, usłyszał za swoimi plecami kroki. Odskoczył przestraszony od żywopłotu. Przyjrzał się nadchodzącemu staruszkowi. Stanowczo nie był hobbitem. W dodatku miał długą brodę, dziwaczną czapkę i taszczył spory bagaż. Sam przemyślał te poszlaki i w jego umyśle błyskawicznie pojawił się najoczywistszy z wniosków.
- Mikołaj! - krzyknął uradowany i wystrzelił jak z procy w stronę przybysza. Zatrzymał go jednak nadchodzący z przeciwnej strony Dziadunio. Mały hobbit zaczął się szamotać.
- Tam jest Mikołaj! Zobacz! - zawołał ponownie, próbując uwolnić się z uścisku.
- To chyba nie on. Chodź, zaraz siadamy do stołu - powiedział Hamfast, ciągnąc syna w stronę domu. Gdy zniknęli za rogiem, tajemniczy przybysz zastukał do drzwi Bag End. Po chwili otworzył mu Frodo. Rozpromienił się i zawołał w głąb norki:
- Gandalf przyjechał!
***
Nakryty śnieżnobiałym obrusem stół zaczynał powoli zapełniać się potrawami. Na choince w niepojęty sposób pojawiły się ozdoby, które Namiestnik przez pół nocy pracowicie zdejmował i ukrywał w niemożliwym jego zdaniem do odkrycia miejscu. Pod obwieszonym dekoracjami świerkiem leżała sterta bajecznie kolorowych paczek.
- Zaraz będzie, zobaczycie - odezwał się z przekonaniem w głosie stojący przy oknie Boromir. Denethor zmarszczył brwi. O co mogło znowu chodzić?
- Mówię o pierwszej gwiazdce - dodał jego starszy syn, wyczuwając, co oznacza pełne niezrozumienia milczenie. Denethor wzruszył ramionami. Osobiście nie wiedział, czemu chłopak z taką niecierpliwością czeka na prezenty. Jego zdaniem było to trochę infantylne. Szczególnie, gdy nie chodziło o sam fakt dostania czegoś, a tylko o, jak już wiele razy mu tłumaczono, niespodziankę. Jego prezenty nigdy nie zaskakiwały. Gdy wie się od kogo jest dana paczka, łatwo domyślić się, co zawiera. Nie trzeba więc mówić o jakimkolwiek problemie, bo obdarowującego można domyślić się na pierwszy rzut oka. Przynajmniej Namiestnik nie miał z tym żadnych kłopotów.
Zerknął na prezenty pod choinką. Dwa owinięte trochę na łapu capu kolorowym papierem i obwiązane lekko ponadrywaną wstążką. Oczywiście od Boromira. Dwa kolejne pedantycznie opakowane i ozdobione misternymi atramentowymi gwiazdkami. Stanowczo od Faramira. Tylko on miałby cierpliwość do wymalowywania na opakowaniu tylu wzorów. Pozostałe dwa, zapakowane dość estetycznie, lecz bez polotu, musiały więc być tymi, które Namiestnik, zmarnowawszy kilka arkuszy papieru, nakazał opakować pokojówce.
Tak więc żadnych niespodzianek. Denethor był niemalże pewien zawartości paczek. Chociaż podobno nikt nie rozumiał jego przewidywań. Może tylko jemu zdawało to się takie oczywiste?
- Na pewno za chwilę wzejdzie - zapewnił ponownie Boromir, wyrywając ojca z niecodziennych rozmyślań. Po raz kolejny nie otrzymał żadnej odpowiedzi, ale niezrażony wpatrywał się dalej w niebo za oknem.
Faramir, który siedział dotąd przy stole, przyglądając się uważnie choince, wstał i ruszył szybkim krokiem w stronę małych drzwi w głębi komnaty. Otworzył je energicznie i wpadł niemal na chwiejącą się pod ciężarem kilku półmisków kucharkę. Mruknął coś przepraszająco i spróbował ją wyminąć.
- Dokąd się panicz tak spieszy? - fuknęła na niego, przeciskając się przez wąskie drzwi.
- Po zapałki - rzucił lakonicznie Faramir. Kucharka spojrzała na chłopca podejrzliwie.
- A po co paniczowi zapałki? Lepiej pomógłby mi panicz z tymi talerzami - prychnęła, ale on zniknął już w głębi budynku.
- Właściwie to słuszne pytanie. Do czego ci potrzebne te zapałki? - zawołał za nim Boromir. Faramir wszedł z powrotem do sali, podrzucając w dłoni małe pudełeczko. Spojrzał na brata z politowaniem.
- Przydałoby się zapalić świeczki na choince, nie sądzisz? - rzekł z przekąsem. Boromir kiwnął głową.
- Racja - mruknął. - Daj, ja to zrobię - dodał, wyciągając dłoń po zapałki. Faramir potrząsnął głową.
- Poradzę sobie.
- Spalisz choinkę!- Boromir próbował odebrać bratu pudełko, ale ten zacisnął mocniej palce.
- Nieprawda!- oburzył się natychmiast.
- Cisza! Przestańcie się kłócić! - huknął Denethor. - Wy mi śmiecie zarzucać brak świątecznego nastroju? Spójrzcie na siebie. Wigilijny wieczór, a wy się tak zachowujecie.
- Przepraszam - mruknął bez przekonania Faramir, ale nie puścił zapałek, które wciąż usiłował mu zabrać brat.
- Trochę przesadziliśmy - zgodził się Boromir. - Ale przyznaj. Spaliłby choinkę.
- Nie byłaby to wielka strata. - Denethor zręcznie przechwycił pudełko zapałek. Przez moment obracał je w dłoni, a potem rzucił w stronę Boromira. Chłopak złapał je i z triumfalnym uśmiechem ruszył w stronę udekorowanego świerku. Natomiast Faramir wyglądał, jakby ktoś go uderzył w twarz. Przez chwilę stał oniemiały, czując jak czerwienią mu się uszy.
- Nawet w święta - parsknął w końcu nieco stłumionym głosem. Obrócił się na pięcie i wypadł z sali. Przebiegł pędem korytarz, pchnął ciężkie drzwi i wyszedł z budynku. Osunął się na lekko ośnieżone schodki, dopiero co opuszczone przez wartowników. Natychmiast pożałował, że nie zgarnął po drodze kurtki.
Po jakiejś minucie, w ciągu której zdążył zmarznąć na kość, a palce zupełnie mu zdrętwiały, drzwi za jego plecami otworzyły się cicho. Ktoś stanął za nim.
- Zostaw mnie - powiedział chłopiec, wciskając zesztywniałe dłonie do kieszeni. Nie miał ochoty na rozmawianie z nikim, a już szczególnie z bratem. Zawsze tak było. Najpierw pierwszy się wyzłośliwiał, a potem udawał takiego dobrego i łaskawego.
Ktoś położył mu dłoń na ramieniu. Była stanowczo zbyt ciężka na Boromira. Faramirowi przeszedł dreszcz zdziwienia i nadziei po plecach, ale dalej wpatrywał się w śnieg wirujący przed nim. Na długą chwilę zapadło milczenie pełne namysłu i śniegu. Świat w ogóle wydawał się po brzegi wypełniony śniegiem.
- Wejdź do środka, bo się przeziębisz - powiedział w końcu cicho Denethor. Wcisnął synowi w dłoń pudełko zapałek i wrócił powoli do budynku.
***
W Krainie Mordor, gdzie zalegał śnieg, było cicho i spokojnie jak nigdy. Władca Ciemności wpatrywał się z wyczekiwaniem w niebo. Czuł się jakoś dziwnie dobrze. Może jednak żył w zbyt dużym stresie? Może przydałoby mu się więcej takiej ciszy i spokoju? Nie narzekałby. O ile przyjemniej czas spędzało się bez tych usłużnych kreatur włóczących się wszędzie dookoła.
Przerwał rozmyślania. Na niebie dostrzegł bowiem błysk. Możliwe, że to tylko jakiś płomień odbijał się od bieli śniegu. Lecz wolał sądzić, że to gwiazda. Jego pierwsza pierwsza gwiazdka. Odwrócił się i sięgnął po przepięknie opakowany prezent, który stał opodal pod miniaturową choinką. Pociągnął za wstążkę.
Dawanie sobie prezentów nie było w sumie takim złym pomysłem.
- Wesołych świat - mruknął z namiastką śmiechu w głosie, wyjmując z paczki misterny model Jedynego Pierścienia.
***
A chłodny, nieskazitelnie biały śnieg sypał się z nieba, ogrzewając serca mieszkańców Śródziemia.
T.L.
Ostatnio zmieniony przez Tina Latawiec dnia Śro 11:58, 23 Gru 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Lalaith
Slashynka Czarodziejka
Dołączył: 13 Lut 2009
Posty: 2710
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Dorlomin
|
Wysłany: Śro 11:08, 23 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
Mooooje! I wcale nie beznadziejne, Tin, kto pozwolił Ci tak mówić?
Za Denethora zdejmującego czapki zamorduję Cię chyba. Wiesz przecież, że go nie znoszę! A tak musi mi się podobać. I bracia są cudowni, tacy... AWWW.
Ach, Bilbo. Mały, słodki hobbit. Też uwielbiam podjadać jak on : ) A że jestem naczelną mistrzynią sosów do sałatek... Tematyka miła memu sercu.
YAAAAY, Sauroooon<333333 To takie... Słodkie. Urocze. Świąteczne!~~ Śnieg w Mordorze, hihihi ; P
Och, Galadriela i Aragorn. I Cicha noc. Kurczę, Lórien musiała pięknie wyglądać w czasie świąt.
Skąd ja znam problem ze zbyt dużą ilością bombek? Co roku się wkurzam na rodziców, że mamy za dużo czerwonych bombek.
Biedny Éomer, tak zniszczyć dziecku wiarę w Mikołaja. Toż to grzech! I ten niezdarny Théodred<3
Och, Sam. Mikołaj ma czerwone ubranie, nie wiedziałeś? Ale swoją drogą, jakby Gandalfa ubrać na czerwono i poduszkę wepchnąć pod nią, byłby całkiem udanym Mikołajem : D
AAAAAA, Tiiiiiiiiin. Jesteś zUa, bardzo zUa. Nie, nie, nie, czemu Denethor jest taki... dobry? No, czemu? On jest przecież złym i głupim Namiestnikiem!
Cytat: | W Krainie Mordor, gdzie zalegał śnieg |
KWIIIIIK!!!
Cytat: |
- Wesołych świat - mruknął z namiastką śmiechu w głosie, wyjmując z paczki misterny model Jedynego Pierścienia. |
Kocham Twego Saurona. Jest taki... świąteczny : D
Tinuś, zabraniam Ci mówić o tym tekście słaby. Jest przewspaniały i ma mnóstwo perełek. I tak dużo ciepła.
Zabrakło mi jednego - rozwinięcia wątku Lórien. Może Arwena, jako prezent dla Obieżyświata? *wyobraża sobie Arwenę owiniętą papierem i z kokardą*
Aaa, i znalazłam jeden mały błąd. Przecinek zjadłaś : P
Cytat: |
- Zejdź, ja ustroję górne gałęzie - powiedział. [/b] |
Lai świąteczna
Ostatnio zmieniony przez Lalaith dnia Czw 11:34, 24 Gru 2009, w całości zmieniany 3 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ariana
Kronikarka z Imladris
Dołączył: 03 Maj 2009
Posty: 2116
Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Śro 18:33, 23 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
Tino, mogę krótko i zwięźle? Gdzieś już się kiedyś produkowałam na temat tego tekstu.
Ciepły i sympatyczny. O bardzo, bardzo świąteczny. Posągi dawnych królów w mikołajowych czapkach... to było jedno wielkie KWIK. I ta choinka, uroczo swojska. W=U mnie w domu jest odwrotnie, to ja czasemdyskretnie ściągam ukochaną bombkę taty, albo jachociaż przewieszam, bo jak dla mnie jest szczytem bezguścia i mnie razi xD.
No i nic na to nie poradzę, pasuje mi to, że nawet Denethor w święta mowi ludzkim głosem. Przecież cały tekst jest kompletnie niekanoniczny, bo Bożego Narodzenia w Śródziemiu przecież nie ma. Ale cóż z tego? Spymatycznie się czyta.
Jedna rzec, któej się czepię, to chronologia. Kiedy Aragorn byłw Lorien, a byłtylko raz, Boromira nie było jeszcze na świecie, a jeśli był, to jako mały dzieciak. A Faramira nie mogło być z pewnością.
Cieszę się, że jednak wrzuciłaś ten tekst tutaj.
Wesołych Świąt!
Ariana
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gość
|
Wysłany: Pią 22:00, 05 Lut 2010 Temat postu: |
|
|
Kurczę, wzruszyłam się, choć sama nie wiem dlaczego.
Tęsknię za takimi świętami. Co roku mam nadzieję, że tym razem będzie tak, jak powinno być, a za każdym razem coś się psuje. A to nie znajdę chwili, by choć na chwilę stanąć w oknie i pomyśleć (pierwszej gwiazdki nie ma nawet sensu wypatrywać, wszystko przysłaniają paskudne wieżowce), albo z kimś się pokłócę, zepsuję... Ale i tak uparcie co roku czekam, aż wreszcie będzie inaczej, tak jak powinno być.
I może dlatego przez ten fik jeszcze bardziej za tym zatęskniłam. Bo atmosfera w nim jest genialna - te czapeczki na posągach, zgryźliwy Denethor, bezskutecznie próbujący ukryć nadmiar ozdób z choinki, Bilbo podjadający z sosjerki, Sauron wręczający sam sobie model pierścienia... Miałam na twarzy tak szeroki uśmiech, że hej :)
Napisałaś coś po prostu do bólu świątecznego, pachnącego trochę choinką, a trochę hobbicią norką w czasie gotowania świątecznych potraw. Słychać w tym tekście pogłos cichej kolędy i charakterystyczny dźwięk, jaki słychać, gdy idzie się butami po zmarzniętym śniegu.
A ja, jak to ja, miałam oczywiście od razu lawinę skojarzeń podczas czytania. Zima w Dolinie Muminków i Muminki siedzące pod wielką choinką z zatkniętą parasolką na czubku, a wokół tańczące malutkie, leśne stworzonka, które zbawiło ciepło ognia. Scena z "Księżycowej, jasnej nocy" Whartona - wojenne Boże Narodzenie i wieszanie na drzewku łusek od karabinu zamiast bombek. "Noelka" nielubianej, co prawda, przeze mnie pani Musierowicz i Wigilia w przejściu podziemnym.
I jeszcze jakiś obrazek - zaśnieżona chatka i poblask światła na śniegu.
(Dobra, wiem, że jestem porąbana.)
W każdym razie - strasznie, strasznie mi się podobało. To chyba na razie mój ulubiony z twoich tekstów, choć przecież na punkcie wszystkich wariuję.
Mogę jeszcze perełki wypisać? ;)
Cytat: | W Krainie Mordor, gdzie zaległy cienie, zalegał też śnieg. |
Piękne zdanie xD
Cytat: | Przyjrzał się nadchodzącemu staruszkowi. Stanowczo nie był hobbitem. W dodatku miał długą brodę, dziwaczną czapkę i taszczył spory bagaż. Sam przemyślał te poszlaki i w jego umyśle błyskawicznie pojawił się najoczywistszy z wniosków.
- Mikołaj! - krzyknął uradowany i wystrzelił jak z procy w stronę przybysza. Zatrzymał go jednak nadchodzący z przeciwnej strony Dziadunio. Mały hobbit zaczął się szamotać.
- Tam jest Mikołaj! Zobacz! - zawołał ponownie, próbując uwolnić się z uścisku.
- To chyba nie on. Chodź, zaraz siadamy do stołu - powiedział Hamfast, ciągnąc syna w stronę domu. Gdy zniknęli za rogiem, tajemniczy przybysz zastukał do drzwi Bag End. Po chwili otworzył mu Frodo. Rozpromienił się i zawołał w głąb norki:
- Gandalf przyjechał! |
Kwiiiik xD Biedny Gandalf, z Mikołajem pomylony ;)
Cytat: | - Wejdź do środka, bo się przeziębisz - powiedział w końcu cicho Denethor. Wcisnął synowi w dłoń pudełko zapałek i wrócił powoli do budynku. |
Zmiękłam w tym momencie. Taki drobny gest - oddanie w pierwszym odruchu zapałek starszemu synowi, a tyle znaczy i tak dużo pokazuje o Denethorze. To dobrze, że tym razem poszedł jednak za Faramirem, ale... boję się, że takie rzeczy zdarzają się tylko w święta.
Cytat: | - Wesołych świat - mruknął z namiastką śmiechu w głosie, wyjmując z paczki misterny model Jedynego Pierścienia. |
Ómarłam. Ta wizja... O Eru, nie wskrzeszać xD
No i "Cicha noc"... Choć od fragmentu "Pokój niesie ludziom wszem" wolę stokroć bardziej "Niesie dziś całemu światu odkupienie win". Ale to już takie osobiste, więc nie będę ględzić.
Piękny, uroczy, ciepły tekst. Wydrukuję go sobie i będę czytać co roku przed Gwiazdką.
I dziękuję za dedykację :)
Fay[/i]
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|