|
Dolina Rivendell Twórczość Tolkiena
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Halcatra
Dołączył: 07 Cze 2010
Posty: 68
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Bydgoszcz okolice
|
Wysłany: Czw 17:47, 10 Cze 2010 Temat postu: [NZ] O Bellatriks |
|
|
Mam kilka fffików z moją ukochaną Bellatriks w roli głównej. Nie wiem, czy prezentują jakąkolwiek wartość językową, w każdym razie zaryzykuję i wrzucę jeden z nich. Wszelkie opinie mile widziane.
Dwóch Tomów
- Bello, co ty najlepszego wyrabiasz? – krzyknęła, a raczej wrzasnęła z przerażeniem Druella. Drobniutka, czarnowłosa dziewczynka jedynie uśmiechnęła się promiennie w odpowiedzi.
- Mamo, zobacz! Udało mi się sprawić, że nowe autko Toma samo jedzie! I to dokładnie tam, gdzie ja sobie tego zażyczę! – Bellatriks podbiegła do matki, jej włosy falowały na wietrze, a małe czerwone autko posłusznie pojechało za nią.
Druella jednak nie wyglądała na zadowoloną. Rozległ się głośny trzask i samochodzik stanął w płomieniach, a po chwili powietrze przecięła jej ciężka dłoń spadająca na policzek córki. Bella z zaskoczenia zatoczyła się i byłaby upadła, gdyby nie jej wierny kompan, który w porę ją podtrzymał. Wtedy to trzasnęło po raz kolejny i chłopca odrzuciło na kilkanaście metrów. Druella doskoczyła do niego jednym susem.
- Ty... – wysyczała, łamiąc mu żebra kilkunastocalowym, idealnie gładkim patykiem. Błysnęło i Tom zaczął zwijać się z bólu. Z twarzy Druelli dało się wyczytać wyraz mściwej satysfakcji, gdy obserwowała ciemiężonego cierpieniem malca. Z wyszukaną perfekcją obracała różdżkę w palcach, to lekko ją podrywała, za każdym razem zadając coraz to bardziej wymyślny cios.
- Przestań! – Bellatriks próbowała odciągnąć matczyną rękę, lecz albo wspomnienie zadanego ciosu było zbyt świeże, albo dziecięce zauroczenie nie dość silne i godne poświęceń, gdyż po chwili zwątpiła i cofnęła się. Chwilę później oprzytomniała i Druella. Opuściła różdżkę i popatrzyła na Toma, a raczej na strzępki człowieka będące Tomem, z wyraźnym wstrętem.
- Nigdy więcej nie waż się do niej choćby zbliżyć – wycedziła przez zęby. Przerażony i zmaltretowany chłopiec ledwie skinął głową, ale to wystarczyło.
Czarownica odwróciła się, chwyciła córkę za rękę, trzasnęło po raz kolejny i obie zmaterializowały się przed własnym domem. Nie zamieniwszy ze sobą bodaj jednego słowa, weszły do nieco demonicznego i mrocznego budynku. Bellatriks próbowała cichcem uciec na schody i stamtąd przedrzeć się do swojego pokoju, gdzie mogłaby przeczekać w spokoju atak wściekłości matki, ale ta ją uprzedziła.
- Nigdzie nie idziesz. Z tobą też się musze rozliczyć.
Bellatriks powoli przełknęła ślinę. Spodziewała się tego, ale w gruncie rzeczy bała się. Czy matka i ją także będzie torturowała, tak jak zrobiła to z kochanym Tomem?
- To haniebne. Nigdy by mi przez myśl nie przeszło, że którakolwiek z moich córek mogłaby zadawać się z cuchnącymi mugolami.
- Tom nie cuchnie – wyrwało jej się, zanim zdążyła ugryźć się w język. Zobaczyła minę matki i uznała, że trzeba kontynuować tę wypowiedź. – Pięknie pachnie. I przynosi mi zawsze świeże kwiatki.
- Wystarczy – uciszył ją chłodny głos Druelli. Posłusznie zamilkła, ucieszona, gdyż wszystko wskazywało na to, że matka nie zamierzała po raz kolejny podnieść na nią ręki.
- Bello, jesteś tak czystej krwi, jak mało kto – podjęła czarownica na nowo. – To cię do czegoś zobowiązuje. Musisz podtrzymać nieskazitelny charakter naszego rodu. To dzięki czystej krwi twoja moc magiczna jest aż tak wielka, nie wolno ci tego zmarnować! Mugole... Oni niczego nie rozumieją. Nie znają się na magii, nie wierzą w jej istnienie. Będą cię prześladować za twe zdolności, będą próbowali ci je wykraść, będą z ciebie kpić, poniżać cię, gnębić. Jedynie w towarzystwie prawdziwych czarodziejów, czarodziejów krwi równie czystej jak twoja, możesz czuć się bezpiecznie i w pełni się rozwijać. Szukaj przyjaciół w szlachetnych rodach, jak choćby rodzina Lestange.
- O nie! Nie znoszę Rudolfa i Rabastana, sama nie wiem, którego bardziej! O nie, z nimi na pewno nie będę się bawić – Bellatriks zrobiła obrażoną minę.
Druella juz otworzyła usta, by ją zbesztać, gdy w drzwiach kuchennych stanął jej mąż, Cygnus.
- Czy ja dobrze słyszę? Nasza córka zadaje się ze śmierdzącymi mugolakami i brzydzi się szlachetnie urodzonych czarodziejów?
Bellatriks kurczowo przyległa do ściany, była równie blada jak ona. Druella też jakby skurczyła się w sobie. I ona bała się Cygnusa, gdyby wiedziała o jego obecności w domu, z całą pewnością nie zaczęłaby tej rozmowy z córką. Znakomicie zdawała sobie sprawę, czym to groziło. A chciała przecież tylko Bellę nastraszyć, wytłumaczyć jej, że źle czyni.
Cygnus w istocie budził przerażenie. Był wysoki, dobrze zbudowany, jego twarz stale znaczył grymas gniewu i pogardy. Nos miał nieco zakrzywiony, oczy szare, puste i drapieżne, powieki ciężkie, a brwi gęste. Twarz okalały opadające na ramiona poplątane, czarne, kręcone włosy. Mała Bellatriks znacznie bardziej przypominała ojca, aniżeli matkę, drobną blondynkę, w którą z kolei wdała się najmłodsza z córek, Narcyza.
- Bellatriks, czy to prawda, że zadajesz się z brudnymi mugolami?
Kręciła głową, chcąc zaprzeczyć, ale Cygnusa nie można było tak łatwo zwieść.
- Kłamiesz – syknął. – Widzę to po twoich oczach, Bellatriks, o tak, kłamiesz.
Odwróciła głowę, z uporem wpatrywała się w ścianę i próbowała zaprzeczyć raz jeszcze.
- Nie zadaję się z mugolami – powiedziała martwym głosem.
Cygnus prychnął z pogardą, podszedł do córki, chwycił ją za włosy tak mocno, że aż wrzasnęła i przymusił ją, by patrzyła mu prosto w oczy.
- Powiedz to jeszcze raz – syknął i szarpnął ją ponownie.
W oczach zalśniły jej łzy bólu i poniżenia.
- Nie zadaję... nie zadaję... się... z mu... z muuu... z mugolami – jęczała. Ale Cygnus już znał prawdę.
- Co jeszcze robiłaś? Co... – Wciąż szarpał jej włosy, aż w pewnym momencie puścił ją z taką furią, że upadła. Zacisnął w dłoni jej kilka czarnych loczków. – Bellatriks, ty... Całowałaś się z mugolem?
Nie miała już siły przeczyć. W milczeniu kiwnęła głową. Cygnus siłą postawił ją na nogi i z całej siły wymierzył policzek. Kiedy już i tak jej twarz była czerwona po ciosie zadanym przez Druellę. Nie zapłakała. Wyciągnął różdżkę i wymierzył nią w córkę. Nie cofnęła się.
- Nie – to Druella wreszcie przemówiła. Była blada jak upiór, ale głos jej nie nawet nie drgnął. – Nie możesz torturować własnej córki, nie możesz!
- Obowiązkiem ojca jest wychowywać swoje dzieci. Z bólem widzę, że Bellę chyba zaniedbałem. Nie jest jednak za późno, by naprawić te braki.
Druella stanęła między nim a Bellatriks. Była zdecydowana na działanie. Kochała swoje córki, nie mogła pozwolić na to, by Cygnus skrzywdził którąkolwiek z nich. Owszem, ona także nie rozumiała postępowania Belli, sama wszakże ją uderzyła, ale nie mieściło jej się w głowie, by torturować ją. Torturowanie mugola to coś zupełnie innego. Mały, brudny, zasmarkany niegodziwiec – w pełni na to zasłużył. Ale Bella... Nie, Bella postąpiła źle, lecz nie można osądzać jej zbyt pochopnie. To jeszcze dziecko.
- Odsuń się – powiedział łagodnie. Łagodnie, ale Druella zrozumiała, iż nie była to prośba, tylko rozkaz. Mimo to ciągle stała na swoim posterunku.
- Ona jest jeszcze dzieckiem. Nie rozumie tej gry. Nie zna zasad. Nie wie, że robi źle.
- Więc ja jej zamierzam wytłumaczyć te zasady. I powiedzieć, że zrobiła źle. Odsuń się.
- Ona jest jeszcze dzieckiem! Nie oczekuj, żeby była to w stanie zrozumieć!
- Ona ma już dziewięć lat. Czas, by zaczęła myśleć innymi kategoriami. Powiedziałem, odsuń się.
- Bella nie jest jednym z pionków w grze, którą prowadzisz!
- O tak, pionek to źle powiedziane. Nazwałbym ją kartą atutową. Odsuń się, albo będę musiał odsunąć cię siłą.
- I wobec mnie także użyjesz przemocy? Zamierzasz mścić się za to, że nie dałam ci syna? - Druella powoli odsuwała się, brzydząc się sama siebie. Ale bała się bólu, bała się bólu jak niczego innego w świecie. Cygnus uśmiechnął się złośliwie.
- Tak lepiej. – Jego głos na nowo stał się szorstki i pozbawiony jakiegokolwiek uczucia.
- Tak, pragnąłem syna i nadal pragnę, choć wiem, że nie mogę go już od ciebie otrzymać. Chciałem, by krew z mojej krwi oddana została na służbę Czarnemu Panu, kiedy zacznie rekrutować swą armię, tę, która wreszcie oczyści nasz świat. Ale na szczęście mogę mu pomóc... inaczej.
Nie rozumiała go. Nie miała pojęcia, co też takiego ma na myśli.
- Bella... Czy to ma związek z Bellą? – wyszeptała przerażona.
- Tylko taki, ze nie mogę sobie pozwolić na szarganie swojego wizerunku jej romantycznymi kontaktami z mugolakami. A teraz wyjdź, z łaski swojej.
Odwróciła się i wybiegła. Nie zaszczyciła Bellatriks choćby spojrzeniem, bała się tego, co mogłaby w jej niewinnych oczach zobaczyć – wyrzutu. Matka nie powinna zostawiać swojego dziecka na pastwę losu. Chciała jak najszybciej uciec, by nie słyszeć tego, co spodziewała się usłyszeć.
Nie zdążyła. Była w połowie schodów na piętro, gdy powietrze przeszył krzyk. Zamarła, czekając na rozwój wydarzeń.
- Nie! Nie, błagam, niech tata skończy już! Aa... Nie, ja dłużej tego, aaa, nie wytrzymam już więcej, nie! – krzyk Bellatriks był coraz słabszy. Nie miała już widocznie siły protestować, choć jeszcze co chwilę usłyszeć można było jej jęki i płacze. Potem i to ucichło.
Nie wiedziała, jak długo stała na tych schodach. Modliła się, by Bellatriks wyszła z tej „przygody” cało. Zastanawiała się, czy Andromeda i Narcyza słyszały ze swojego pokoju całe to zajście, ale zdawało się niemożliwym, by nie dosłyszały tych krzyków. Nawet, gdyby spały, co i tak było mało prawdopodobne, z pewnością się obudziły.
Wzdrygnęła się. Cygnus wyszedł z kuchni. Sprawiał wrażenie bardzo czymś rozbawionego. Nie wyglądał na zaskoczonego widokiem Druelli stojącej niczym posąg pośrodku schodów.
- Lepiej idź zobaczyć, co z Cyzią i Dromedą. Pewnie myślą, że nie wiadomo jakie okropieństwa się tutaj wyprawiają.
- A co z... – urwała, bo w drzwiach pojawiła się Bellatriks.
Serce Druelli jakby stanęło w miejscu. Bellatriks nie była tą radosną, wesołą, beztroską dziewczynką z nieco zawadiackim uśmieszkiem, która tak ochoczo garnęła się do wszystkich napotkanych osób. Miała nieobecne spojrzenie, lękliwy wyraz twarzy, wyglądała, jakby przeżyła kilka wstrząsów, które nie pozwalają jej normalnie funkcjonować.
- Coś ty jej zrobił... – Druella miała problem, by sklecić całe zdanie.
- Och, jutro będzie wyglądała jak dawniej – Cygnus wzruszył ramionami. – No ale nie będzie się już lepić do mugoli, jeśli to miałaś na myśli, w co wątpię. Bellatriks, bądź taka miła i powiedz mamie, co myślisz o mugolach.
- O mugolach? – Odwróciła się i spojrzała pytająco na ojca. – Cuchnące szuje. Parszywe robactwo.
- Dobrze, idź do siebie do pokoju i odpocznij. Sam zaniosę ci kolację, nie musisz
schodzić.
- Oczywiście, tato. – Bella minęła na schodach matkę, której aż łzy cisnęły się na usta. Nie całkiem tak to sobie wyobrażała.
- Zaklęcie Imperius? – zapytała, gdy córka zniknęła im z oczu.
- Oj, nie. Przecież nie byłbym jej w stanie trzymać pod wodzą Imperiusa przez całe życie. Nie, ona po prostu... NAGLE wszystko zrozumiała, tak, to najlepsze określenie na to.
- Ty okrutniku... – Druella zaczęła szlochać. – Katować własną córkę...
- Kochanie, uspokój się. – Cygnus objął ją ramieniem. – Już nawet włos Belli z głowy nie spadnie. A jeśli... To nie spocznę, póki nie ukarzę tego, kto się tego dopuści.
Na szczycie schodów pojawiła się mała postać Narcyzy. W dłoni ściskała małego dużego pluszowego misia, którym szorowała po podłodze.
- Mami, co się stało z Bellą? – Istotka przekrzywiła głowę i czekała na odpowiedź.
- Bella dzisiaj nie przyjdzie się z wami bawić. Wybaczcie. Jest bardzo zmęczona, wiele już dzisiaj przeszła. Ale jeśli nie macie z Andromedą nic przeciwko, to mogę ja do was przyjść i poczytać wam bajki, co wy na to? – Cygnus wyręczył Druellę w odpowiedzi.
- Tak, tati, oczywiście, że chcemy! – zaszczebiotała radośnie i zbiegła po schodach, wpadając mu w ramiona. Nie pamiętała już o Belli, o swoim i Andromedy lęku o jej los.
Cygnus delikatnie postawił Narcyzę na schodek, schylił się, wziął ją za rączkę i poprowadził do góry. Na szczycie schodów odwrócił się i powiedział:
- Kochanie, za pół godziny zejdę i pomogę ci przygotować kolację.
Kiwnęła głową. Kochała Cygnusa, był zniewalający, uroczy, pomocny... Ale nie mogła zaprzeczyć, iż był także okrutny i bezlitosny.
Usiadła na schodach i zaczęła płakać, wpierw cichutko, potem coraz to głośniej i urwanie. Nienawidziła się za to, co zrobiła. Nienawidziła się za torturowanie małego Toma, za policzek wymierzony Belli, za wydanie jej w ręce Cygnusa, za to, że się go przestraszyła, aż wreszcie za to, że nie potrafiła teraz pójść i ją pocieszyć.
- Jestem złą matką – powiedziała do poręczy.
Obiecała sobie, że postara się dać Bellatriks tyle szczęścia i miłości, ile tylko zdoła. Że nie pozwoli jej więcej skrzywdzić, że sprawi, iż jej córeczka zapomni o bólu, jakiego dzisiaj doświadczyła.
Wytarła nos i zeszła do kuchni, cichego świadka torturowania swej najstarszej córki.
- Sio! – warknęła na krzątającego się po kuchni skrzata domowego i sama zabrała się za przyrządzanie kolacji. Próbowała uspokoić swoje zszargane nerwy. Wyciągnęła z lodówki pierogi, włożyła je do garnka i zaczęła gotować. Naszła ją myśl, by uprzedzić Cygnusa i samej zanieść ciepły posiłek Bellatriks.
Nie wiedziała jeszcze, że Bellatriks nie będzie potrzebowała jej miłości i troski. Że stanie się samowystarczalna, że zacznie gardzić jakąkolwiek pomocą. Że znakomicie poradzi sobie bez niej. Że już nigdy nie będzie jej kochaną córeczką, tą córeczką, poza którą przez tyle lat świata nie widziała.
***
- Bellatriks, czyś ty zwariowała? Wracaj do domu, ale to już! – Rudolf był wyraźnie zdenerwowany. – To nie jest najodpowiedniejszy moment na to, byś poznała Czarnego Pana. To ściśle tajne spotkanie jego najwierniejszych śmierciożerców, a nie wieczorek towarzyski!
- Daj spokój! – syknęła w odpowiedzi. – I tak mnie nie powstrzymasz, więc nie zdzieraj gardła. Jeszcze sobie zaszkodzisz.
Miała rację. Lepiej, żeby Voldemort nie dowiedział się, że zaciągnął ze sobą żonę, zwłaszcza po tym, co ostatnio mówił na ich temat, gdy Lucjusz wspomniał o Narcyzie.
- Naciągnij mocniej kaptur – mruknął. – I zaszyj się gdzieś w kącie. Broń Boże nie wspominaj, że nazywasz się Lestrange, nie mam z tym nic wspólnego.
Zdawało mu się, że pomimo kaptura i ogarniającej ich ciemności dostrzegł triumfujący i ironiczny uśmiech Bellatriks.
- Tak szybko się w żoneczce odkochałeś, co?
- Nie gadaj głupot, Bello. Dobrze wiesz, że cię kocham, w końcu jesteśmy małżeństwem.
- Małżeństwem z rozsądku, to chciałeś powiedzieć?
Nie odpowiedział. W milczeniu weszli do z pozoru opuszczonej chaty na skraju lasu. Rudolf usiadł koło Lucjusza Malfoya, ona zaś zajęła miejsce za Averym. Do izdebki napływały z różnych stron tłumy. Nikt w tym rozgardiaszu nie zwrócił na nią większej uwagi, a luźna szata i szczelnie nasunięty na twarz kaptur znakomicie maskowały jej płeć. Nikogo nie dziwiło jej tajenie własnej tożsamości, sporo osób w jakiś sposób się maskowało, czy to poprzez maski, kaptury, wymyślne eliksiry i zaklęcia. Większość otwarcie zdradzała się, niektórzy jednak bali się, że ktoś z obecnych może mieć wobec nich nieczyste intencje. Sam Voldemort niekoniecznie się tym martwił, przed nim i tak nic nie mogło się ukryć.
Wreszcie i on sam wkroczył do izby. Usiadł na zdobionym fotelu po środku półkręgu i uważnie śledził sylwetki przybyłych, co jakiś czas uśmiechając się drwiąco lub kiwając głową z uznaniem.
- Nie wszyscy przyszli – powiedział martwo. – Czyżby bali się? Bali się dać mi wreszcie dowód swojej wierności?
Niektóre z postaci drgnęły. Bellatriks z satysfakcją spostrzegła, że był wśród nich jej mąż.
- Ale dla was, moich wiernych śmierciożerców to może i lepiej. Dostąpicie łaski, jaka dla nich na długi czas, a może i na zawsze, zostanie ukryta. Dzisiaj wyryjemy znak, który na zawsze będzie nas łączył. Mówię oczywiście o Mrocznym Znaku.
Zamilkł, jakby czekał, aż posypią się pytania. Żadne jednak nie padły.
- Niektórzy widzieli Mroczny Znak na moim przedramieniu. – Obnażył swą lewą rękę, a oczom zgromadzonych ukazała się wielka czaszka oplatana przez węża. Bellatriks wstrzymała oddech i czekała na kolejne słowo Voldemorta. - Wypalę podobne znaki na waszych przedramionach.
- Och! – To z gardła Lucjusza wydobył się ten pełen przerażenia okrzyk. Zarumienił się, wszyscy zgromadzeni utkwili w nim wzrok, także Voldemort. Jego usta wykrzywił ohydny grymas chłodnej satysfakcji.
- Znakomicie. Zademonstruję ten proces właśnie na Lucjuszu. W końcu nie od dziś wiadomo, że jest on moim najwierniejszym zwolennikiem.
Malfoy był blady jak kreda, ale skinął głową. Wstał, podszedł do Voldemorta i wolno podwinął rękaw swej szaty.
- Tak lepiej.
Voldemort wyciągnął różdżkę i przyłożył ją do przedramienia Lucjusza. Bezgłośnie poruszył ustami i na skórze jego wiernego śmierciożercy powoli zaczęły kształtować się czaszka i wąż. Oczywiście za cenę niewyobrażalnego cierpienia.
Początkowo Malfoy stał wyprostowany, jedynie jego wargi drgały niebezpiecznie.
W pewnym momencie jednak nie był w stanie dłużej znieść zadawanego mu bólu i osunął się na kolana wrzeszcząc przeraźliwie. Voldemort nie trzymał już różdżki tuż przy jego skórze – wytryskał z niej zielony promień, dalej żłobiąc na przedramieniu mężczyzny ten niecodzienny „tatuaż”.
Nikt nie wiedział, jak długo to trwało. Każda sekunda zdawała się być minutą, każda minuta godziną. Oczy zgromadzonych zamarły z przerażeniem na wijącej się z bólu sylwetce Lucjusza. Marzyli, by to już się skończyło, ale jednocześnie chcieli, by trwało dalej, bo przecież ta ceremonia nie miała zakończyć się na Malfoyu...
- Znakomicie. – Voldemort opuścił różdżkę. Ciało Lucjusza znieruchomiało na
podłodze. – Możesz wrócić na swoje miejsce.
Malfoy powoli się podniósł. Nie był tym samym, pewnym siebie człowiekiem. Wrócił na swoje miejsce, ale unikał wzroków ciekawskich.
- Kto następny? – pytanie spotkało się z brakiem reakcji, chyba że za reakcję uznać fakt, iż nikt nie śmiał bodaj drgnąć. – Nie zabroniłem wam oddychać – wycedził. – Nikt? Nikt nie ma dość odwagi, by udowodnić wierność swojemu panu? Jestem zawiedziony - tutaj Voldemort uczynił pauzę. - A tak łatwo przychodziło wam dręczyć mugoli...
Przed Voldemortem upadł na kolana Avery.
- Panie! Chyba nie zamierzasz nas karać za dręczenie brudnych szlam i innego robactwa! Wszystko to czyniliśmy z twoim imieniem na ustach!
Wycelował w Avery’ego różdżkę. Ten podszedł do niego posłusznie, podwinął rękaw szaty i zezwolił na zadawanie sobie bólu w najokrutniejszy z możliwych sposobów, poprzez rozcinanie żywcem ciała. Wił się po ziemi jeszcze chyba straszliwiej niż Lucjusz, błagał
o zakończenie tortur, o zadanie mu nawet śmierci, byleby tylko nie musiał już dłużej tego znosić. Ale Voldemort zdawał się tego wszystkiego nie słyszeć.
Po Averym byli następni, wybierani losowo z tłumu. Rabastan, brat Rudolfa, Amycus Carrow, śmierciożerca o małych oczkach i ziemistej cerze, Antonim Dołohow, potem i sam Rudolf, Nott, Evan Rosier, Gibbon...
Bellatriks obserwowała poczynania Voldemorta z niekłamaną fascynacją. Był dokładnie taki, jak go sobie wyobrażała. Na swój sposób przystojny. Przyciągający. Pewny siebie, idący prosto do wyznaczonego celu. Bez skrupułów, silny, męski. Ideał mężczyzny, któremu jej własny mąż nigdy nie potrafił choćby w maleńkiej części sprostać.
- Hm, a może teraz poprosimy zakapturzonego towarzysza, który przybył z Rudolfem? - Usta wykrzywiły mu się w szyderczym uśmiechu.
Oczy wszystkich skierowały się w stronę Rudolfa, chcąc zobaczyć, kto jest owym towarzyszem, wnet jednak zwrócone zostały na Bellatriks, która odrzuciła kaptur i podbiegła do Voldemorta, padła przed nim na kolana, ucałowała szatę u jego stóp, po czym odgarnęła szatę ze swojego lewego przedramienia.
- Niczego innego bardziej nie pragnę, mój panie... – szepnęła usłużnie, głosem pełnym bezgranicznego uwielbienia.
Rudolfowi ciarki aż przeszły po plecach, gdy usłyszał jej ton. Mówiła to jego Bellatriks, jego ukochana Bella, jego... żona?
Voldemort nic nie odpowiedział. Chwycił rękę kobiety i powoli wodził po niej swoimi długimi palcami, zataczając coraz szersze kręgi.
-Więc chcesz się przyłączyć do grona moich wiernych śmierciożerców, panno...
- Bellatriks Lestrange. Z domu Black.
Voldemort gwizdnął cicho, a tłum odważnie zaczął szemrać.
- Lestrange, tak?
- Panie, ja nie mam z tym nic wspólnego! Ona sama tutaj przyszła! – Rudolf zerwał się ze swojego miejsca. Błysnęło i odrzuciło go na miejsce.
- Nie pytałem cię o zdanie.
Rudolf nie próbował już protestować, ucichł także tłum. Bellatriks wciąż nie odstępowała Voldemorta, całując namiętnie skraj jego szaty.
- A więc pani Lestrange Bellatriks, witamy panią w gronie śmierciożerców – powiedział chłodno, prawie obojętnie.
- Dziękuję, mój panie. – Wstała i wyciągnęła w jego stronę rękę.
Chwycił ją nieco brutalnie, jakby ze wzgardą, przyłożył różdżkę do jej przedramienia, szepnął odpowiednie słowa i smuga światła wpiła się w jej skórę. Jego zamiarem było zadanie jej możliwie najcięższego bólu, tak, by w sposób dobitny pokazać jej, że popełniła błąd, przychodząc tutaj. Jak w ogóle mogła pomyśleć sobie, że on z wyciągniętymi ramionami powita ją tutaj? Ją – zwykłą kobietę? Istotę tak słabą i tak bezwartościową?
Ale ona nawet się nie zająknęła. Dłoń jej minimalnie drgnęła, ale nie cofnęła jej. Nie zmienił się także wyraz jej twarzy, wciąż patrzyła na niego pewnie i z uwielbieniem.
Zaskoczyło go to. W żaden sposób nie był do czegoś takiego. Po raz pierwszy spojrzał jej prosto w oczy, chcąc uzyskać jakieś sensowne tego wytłumaczenie w jej umyśle. Jednak mury strzegące tajemnic jej myśli były szczelnie zamknięte. W zasadzie to go nie zaskoczyło, a z pewnością nie tak jak fakt, że gdy zrozumiała, co próbował zrobić, sama otworzyła przed nim swój umysł.
Zobaczył wystarczająco dużo, by zmienić strategię działania. Sam nie potrafił dokładnie nazwać tego, co zobaczył, w każdym razie w tym momencie opuściła go cała mściwość. Rażąca siła promienia osłabła.
Na jej przedramieniu coraz wyraźniej widać było Mroczny Znak, ale nie zadał jej tego największego bólu, poprzestając na tym, którego nie szczędził jej na początku. Gdy wreszcie opuścił różdżkę, znak na ramieniu Bellatriks zajaśniał czernią, dużo wyraźniej niż w przypadku innych śmierciożerców.
- Bierzcie przykład z tej kobiety – szepnął.
W jej oczach zalśniły łzy wdzięczności. Klęknęła i ucałowała jego szatę.
- Dziękuję.
***
Druella gwałtownie się przebudziła. Zegar wybijał właśnie północ. Miała sen, okropny sen, jak nigdy wcześniej.
Śniło jej się, że widziała Bellatriks. Była sama pomiędzy tłumem raczej wrogo nastawionych do niej mężczyzn. Na lewym przedramieniu miała jakąś bliżej nieokreśloną ranę, Druella nie widziała jej wyraźnie, ale czuła, że to ona była przedmiotem szczególnej dumy odczuwanej przez córkę.
Co ją tak przeraziło? Druella wytężyła umysł. Tak, jeden z mężczyzn, chyba szef tej całej ekipy powiedział tak:
- Zło będzie miało wobec ciebie, Bellatriks, bardzo duży dług wdzięczności. Nie raz
i nie dwa staniesz na czele najokrutniejszych czynów świata magii. Będę miał w tobie wierną sojuszniczkę...
Domyślała się, kim był ten mężczyzna, a także kim byli ci pozostali. Zapłakała. Jej Bella, jej córeczka, stała się maszynką do zabijania...
Podświadomie czuła, że to wszystko jej wina. Że to ona zasiała w córce nienawiść do wszystkich tych, którzy mieli mniej czystą krew, niż ona sama. Że to jej bierność spowodowała, że wyrosło z niej to, co wyrosło. To, co przy takim wychowaniu wyrosnąć musiało.
Ostatnio zmieniony przez Halcatra dnia Czw 17:53, 10 Cze 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Kiran
Ómarnięta Narzeczona
Dołączył: 14 Kwi 2010
Posty: 442
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: G-ce
|
Wysłany: Czw 20:09, 10 Cze 2010 Temat postu: |
|
|
Nie jest źle, ale zabrakło mi uczuć Bellatriks. Bo samo napisanie, że była zafascynowana nie wystarczy. Poza tym nie wiem, dlaczego ona tak się tym fascynowała, bo na pewno nie tylko z tego, co zrobił jej ojciec. Poza tym zakończenie jakoś mi się nie spodobało. Lepsze byłoby opisanie uczuć Belli podczas pojedynku z Molly na przykład. Brakuje mi tu głównie opisu uczuć. Dobrego opisu uczuć.
Wiesz, źle nie jest, masz smykałkę do pisania i to widać, ale ten tekst wymaga doszlifowania.
Mam nadzieję na więcej twoich tekstów, najlepiej odrobinę lepszych niż ten.
Pozdrawiam,
Kiran
PS. Atmosfera całkiem całkiem, bo zapomniałam dopisać. Klimat taki mroczny był. I powiało mi tu nutką oryginalności.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Halcatra
Dołączył: 07 Cze 2010
Posty: 68
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Bydgoszcz okolice
|
Wysłany: Sob 14:18, 12 Cze 2010 Temat postu: |
|
|
No dobra, to wrzucam dwa kolejne, zobaczymy.
Bo nic nie boli tak, jak próżna tęsknota
Wielkie wrota Azkabanu łagodnie zaskrzypiały i powoli otworzyły się. Tłum dementorów wlókł czwórkę nowych więźniów. Z całej grupy opór bestiom stawiała jedynie ciemnowłosa kobieta, trzej mężczyźni potulnie pozwalali się prowadzić.
- Sama potrafię iść, nie musicie mnie prowadzić – warknęła. Odłączyła się od grupy i ruszyła prosto przed siebie. Jej cela miała znajdować się na samym końcu korytarza na drugim piętrze.
Czuła oddech dementorów na swojej nagiej szyi. Po raz pierwszy zwątpiła w to, że kiedyś się stąd wydostanie. Jeszcze nikt nigdy... Jeszcze nikt nigdy nie uciekł z Azkabanu... A oni mieli być pierwszymi... Tylko czy aby cała ich nadzieja w zapanowanie nad światem nie legła wraz z klęską Czarnego Pana w Dolinie Godryka?
Zatrzymała się i o mały włos, a spadłaby ze schodów. Nie, nie wolno jej nawet tak myśleć. Czarny Pan powróci, przecież obiecał jej to...
Ruszyła hardo naprzód, znów pełna niezachwianej pewności w swoje wybawienie.
Jej wzrok przykuła wnęka w ścianie, dość wąska, ale nie na tyle, by nie mógł przejść nią przeciętnie zbudowany człowiek, czy też dementor. Zawahała się przez chwilę, a potem nie zważając na konsekwencje, weszła do ukrytego za nią korytarza. Był dość krótki i kończył się ostrym zakrętem. Pobiegła, by zobaczyć, co też się za nim kryje. Wiedziała, że ma niewiele czasu, dementorzy deptali jej po piętach.
Tuż za zakrętem zatrzymała się. Znajdowało się tu kilka cel. W jednej jakiś mężczyzna leżał niczym trup na podłodze, jedna była pusta, zaś w ostatniej...
Po raz pierwszy od kilku lat stanęła oko w oko z Syriuszem, swoim kuzynem, choć tym razem dzieliły ich żelazne kraty, oboje byli też bez różdżek.
Pierwsza otrząsnęła się Bellatriks. Uśmiechnęła się szyderczo.
- I gdzie cię zaprowadziło twoje uwielbianie mugoli, szlam i zdrajców krwi? – syknęła.
- Tam, gdzie ciebie twój Voldemort?
Przywarła do krat, jakby chciała je wyłamać. Wtedy jednak dopadli ją dementorzy, zimna dłoń zacisnęła się na przegubie jej ręki i wtedy to Syriusz po raz ostatni zobaczył Bellatriks przed Ostatnim.
- Puszczaj! – krzyczała Bellatriks. – Zostaw mnie, nigdzie nie uciekam!
Ale dementorzy już jej nie puścili. Powlekli ją do jej celi, do jej nowego domu, do domu na najbliższych kilkanaście lat. Nie krzyczała, nie protestowała, nie wyrywała się. Cały czas czekała.
***
Tego dnia dementorzy byli wyjątkowo niespokojni. Nie uszło to uwadze Bellatriks. Przez pierwsze miesiące swojego pobytu w Azkabanie wyczekiwała niecierpliwie wszelkich informacji z zewnątrz, sypiała tuż przy kratach, pewna, że właśnie dzisiaj przyjdzie po nią Pan. Jak dotąd nie miało to jednak miejsca. Nic nie wskazywało na to, by odzyskał swoją moc. Życie wlekło się wolno, odmierzane było przez kolejne aresztowania i śmierci wykończonych więźniów. Nic nie zapowiadało jakiejkolwiek odmiany.
Wreszcie i ona, Bellatriks Lestrange, poddała się monotonii. Nie interesowała jej tożsamość kolejnych więźniów, przyczyny zgonów innych. Zwykle leżała na podłodze, wtulona we własną postrzępioną szatę, apatyczna i przygaszona.
Dziś jednak było inaczej. Wyraźnie czuła, że tym razem przyczyna pobudzenia dementorów była inna. Czuła... ich gniew? Dodało jej to sił do dalszej walki. Jeśli coś wprowadziło dementorów w gniew, należało uznać to za dobrą informację. Dobrą dla niej, dla wiernej Bellatriks.
Próbowała zrozumieć ich nastrój, wsłuchiwała się w ich szepty, obserwowała zachowania. Czyżby... Ha! Ktoś uciekł z Azkabanu! Zatem jej Pan odzyskał swoją moc, na pewno zaraz zjawi się u drzwi jej celi, wyłamanie niezgrabnym ruchem dłoni dzielącą ich kratę i znów będą razem, tylko on i ona. Razem na zawsze.
Radośnie rzuciła się na podłogę i zaniosła śmiechem. Marzyła o tym, by zobaczyć miny tych, których Czarny Pan nie uwolni. Pełne zawodu, twarze ludzi, którzy nigdy nie stali po właściwej stronie. Tych, dla których on nic nie znaczył.
Gorąco pragnęła wyrzucić w twarz Syriuszowi całą jego głupotę. Och, jak bardzo pragnęła, by błagał ją o litość, by padł jej u stóp, by wykrzyczał przed wszystkimi, że to ona zawsze miała rację, że była silniejsza, bardziej utalentowana. Jakże ona nienawidziła Syriusza.
Syriusza?
- Black uciekł! Jest nadzieja! – rozległ się okrzyk jakiegoś sędziwego staruszka zajmującego celę przy przejściu do kolejnego korytarza. Bellatriks nie wiedziała, kim był, absolutnie jej to nie interesowało, ale gdyby jej wzrok mógłby zabijać, to ów staruszek byłby niechybnie martwy.
A więc to nie ona okazała się silniejsza. To nie ona mogła triumfować, mściwie patrzeć mu prosto w oczy. Nie rozumiała, jak mu się udało uciec, przecież tyle razy próbowała. Teraz nie miała już nawet sił, by podjąć kolejne próby. On jednak dał radę, będąc w tym ponurym miejscu nawet nieco dłużej niż ona. Czyżby pomógł mu ktoś z zewnątrz? Kto? Przecież jego dawni „przyjaciele” byli przekonani o jego winie. Zaś JEJ przyjaciele nie byli jego przyjacielami.
Nie, nie to bolało ją najbardziej. Najbardziej bolał ją fakt, że znów opuściła ją nadzieja. Czarny Pan nie powracał, od dawna nie pokazywał jej się nawet w snach. Musiała przyznać przed sobą, że została sama. Że nikt jej nie pomoże. Że jedyna miłość jej życia umarła przed wieloma laty. Latami, których nie potrafiła nawet zliczyć.
Ocknęła się, gdy po drugiej stronie krat pojawiła się sylwetka dementora. Czuła jego zapach, wyczuwała emocję. Wszystko zlewało jej się w jedno wielkie uczucie beznadziejności. A jeśli Czarny Pan powrócił, ale zwyczajnie nie zależy mu na wolności i szczęściu Bellatriks? Jeżeli znalazł sobie nowych zwolenników? Lepszych? Może właśnie teraz siedzi przy stole w jakimś stylowym dworze i śmieje się z niej? Naiwniary, która myślała, że zdobyła jego względy?
Nie, tego było dla Bellatriks za wiele. Upadła na podłogę, ukryła twarz w dłoniach i wybuchnęła płaczem, wpierw cichym, urwanym, wreszcie głośnym, przeciągłym, płaczem człowieka samotnego i opuszczonego.
***
- Sio! – ofuknęła dementora sunącego od celi do celi, roznoszącego spleśniały chleb. Małą tackę kopnęła tak, iż jej zawartość rozsypała się po niewielkim pomieszczeniu. – Nie potrzebuję waszego żarcia z łaski, mój pan jest już w drodze tutaj!
Była pewna, że wkrótce się stawi. Mroczny Znak ciemniał już od tak dawna, a trzy dni temu był tak rozpalony, iż ją samą to zaskoczyło. Potem co prawda nieco zbladł, ale wciąż był widoczny. Bardzo.
Ale nikt nie przyszedł, by ją, Bellatriks Lestrange, z domu Black, wyzwolić. A ona czekała, tak długo i z utęsknieniem czekała...
Mimowolnie zaczęła zbierać swój całodniowy posiłek. Nie chciała się do tego przyznać, ale była głodna. Od tak dawna nie jadła porządnego posiłku, od tylu długich lat... W Azkabanie nie rozpieszczano więźniów posiłkami. A Bellatriks niejednokrotnie za punkt honoru brała sobie, by nie tknąć tych mugolskich rarytasów, jak je nazywała.
Czekanie znów zdawało się nie mieć końca.
***
W nocy gwałtownie się przebudziła. W więzieniu panowało duże poruszenie. Z rezygnacją przyległa do kraty, niczego szczególnego się nie spodziewała. Już nie.
Coś jednak było nie w porządku. Na korytarzu nie dostrzegła ani jednego dementora. Inni więźniowie nie byli mniej zaskoczeni od niej.
Po chwili w zasięgu jej wzroku pojawił się Lucjusz Malfoy. Drgnęła ze wstrętem. Lucjusz był mężem jej siostry, Narcyzy. Oboje zdradzili, oboje zdradzili Czarnego Pana. Tego dumna Bellatriks nie mogła wybaczyć, nie chciała i nie potrafiła. Teraz jednak przyszli, aby ją uwolnić. Przynajmniej wszystko na to wskazywało.
Malfoy podszedł do jej celi. Wyciągnął z kieszeni klucz i... i już po chwili Bellatriks była wolna, wolna po kilkunastu latach udręki.
Lucjusz szybko odszedł, nie chciał zostać z nią sam na sam. O, jak dobrze to rozumiała!
Nie spieszyła się. Wiedziała, że poczekają na nią. Zeszła powoli po schodach. Tam spotkała Rudolfa. Nigdy nie kochała swojego męża, o nie, przecież on był nikim w porównaniu z Czarnym Panem, czy... w porównaniu z nią. Ale był jej wierny, oboje odczuwali do siebie zaufanie, wywiązała się między nimi nawet więź przywiązania. To i tak wiele, jak na dwójkę bezlitosnych śmierciożerców. Bellatriks otwarcie gardziła mężem, ale oboje dobrze wiedzieli, że taki po prostu ma styl życia, że nikogo poza Czarnym Panem nie jest w stanie szanować.
Skinęli sobie głową na powitanie i bez słowa ruszyli dalej. Ku wyjściu...
***
- Ja wiedziałam, że mnie uwolnisz, panie – Bellatriks siedziała przy fotelu Voldemorta. – Cały czas na ciebie czekałam.
Przeciągnęła się leniwie. Choć minął już ponad tydzień od ich uwolnienia, wciąż wspominała ten moment. Muśnięcie morskiej bryzy na twarzy. Dreszcz zimna.
Jego przeciągłe spojrzenie...
- Nie mógłbym pozwolić na to, by moi wierni śmierciożercy zasilali cele Azkabanu, podczas gdy tyle plugastwa chadza bezkarnie po ziemi.
- Ale my je, mój Panie, wyplenimy – powiedziała z mocą, a oczy jej rozbłysnęły niezwykłym blaskiem. – Możesz na mnie zawsze liczyć, Panie.
Klęknęła przed nim, splotła ręce i go ufnie położyła je na je kolanach, wyprostowała się i bez lęku popatrzyła w jego oczy. W oczy, w które nawet najwięksi ze śmierciożerców bali się spojrzeć. Ale Bellatriks była ponad nich wszystkich.
- Czy nie przeraża cię fakt, iż w tym gronie z całą pewnością znajdą się członkowie twojej rodziny?
- Nie, panie. Widocznie nigdy nie byli godni swojego pochodzenia.
- Nic nie czujesz do swoich sióstr?
- Mówisz o niejakiej Andromedzie Tonks? Nie czuję żadnych więzi pokrewieństwa ze zdrajcami krwi. Przecież wiesz, że....
Przerwał jej.
- Nie o Adromedzie Tonks mówiłem. Przyjdzie czas, że zapłaci za zdradę krwi. Ale i z kim innym przyjdzie nam się kiedyś rozliczyć...
Oczy Bellatriks zrobiły się wielkie jak spodki. Jednak uśmiech wciąż gościł na jej ustach, ich kąciki uniosły się nawet nieznacznie. Jak gdyby... W przypływie dumy?...
- Narcyza? Cyzia?
Skinął głową, czekając na jej reakcję. Do oczu Bellatriks napłynęły łzy.
- Więc oni nie są dla ciebie ważniejsi ode mnie? Panie, nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy, jak długo czekałam na to, by to usłyszeć... Ile...
Nie dokończyła. Voldemort ujął jej twarz, zbliżył ją do swojej własnej, tak że Bellatriks nie mogła ani klęczeć, ani stać.
- Bello... – powiedział miękko. – Przecież wiesz, że nikt nie znaczy dla mnie tyle, co ty.
Uśmiechnęła się. Poprzez łzy. Nie były one jednak spowodowane lękiem o los siostry. Siostry, na którą wydano wyraz śmierci.
Już mi niosą suknię z welonem
Mój piękny panie, raz zobaczony w technicolorze,
Piszę do pana ostatni list.
Już mi lusterko z tym pana zdjęcie też nie pomoże,
Pora mi dzisiaj do ślubu iść.
Mój piękny panie, ja go nie kocham, taka jest prawda.
Pan główną rolę gra w każdym śnie.
Ale dziewczyna przez świat nie może iść całkiem sama -
Życie jest życiem pan przecież wie.
Stała przed lustrem i krytycznie przyglądała się swojemu odbiciu.
- To jakaś żenada – prychnęła gniewnie, poczym z okrzykiem grozy odskoczyła od gwałtownie pękającego lustra. Towarzyszył temu szyderczy męski śmiech.
- Wybacz, panie – szepnęła. – Przestraszyłeś mnie.
- Ależ, panno Black, czyżbyś była aż tak... strachliwa? A może masz powody, by się mnie bać?
Lord Voldemort przypatrywał się z rozbawieniem najstarszej z sióstr Black. Ta w odpowiedzi jedynie spuściła wzrok.
- Ale cóż słyszę? Czyżby nie podobał ci się mój prezent ślubny? – tym razem w jego głosie nie było słychać ani krztyny rozbawienia.
- Ależ nie, panie – szepnęła. – Suknia jest wyjątkowo piękna.
- A zatem?
Bellatriks zatrzepotała nerwowo rzęsami, wykręcając sobie palce. Po policzkach spływały jej łzy. Długo milczała, on jednak nie poganiał jej.
- Kandydat na męża.... niezbyt mi odpowiada, panie – powiedziała, unikając jego spojrzenia.
- Mimo iż ja sam go wybierałem? – w głosie Voldemorta zabrzmiała nieskrywana drwina pomieszana z satysfakcją. Bellatriks udała, że nie zrozumiała intencji i kiwnęła głową.
- Jestem rozczarowany – w jego lodowatym głosie trudno było jednak znaleźć choćby nutę rozczarowania.
- Wybacz, panie, nie chciałam, żebyś... – czarnowłosa zaczęła się niezdarnie tłumaczyć.
- Lestrange to znakomite nazwisko, nieskalanie czysta krew, wyśmienita partia. A Rudolf... Ależ, panno Black, sama musisz przyznać, ze jest czarującym młodzieńcem. I bardzo cię kocha.
- Tak, tak, jest zaiste czarujący i mnie kocha, tak, tak, ja też kogoś kocham... – Bellatriks mamrotała coś pod nosem, jakby do siebie i zaczęła niezdarnie zbierać leżące na ziemi szklane odłamki. Nie mogła jednak długo udawać, że nie czuje jego przeszywającego spojrzenia, wreszcie wstała i odważnie, z dumą uniosła głowę.
- Nie chcę takiego życia. Jestem młoda i... – zawahała się.
- Młoda i piękna. Bardzo piękna – dokończył szeptem. Ujął ją za podbródek i zmusił do patrzenia prosto w oczy. Bellatriks zaczęła cichutko popłakiwać z udręki. Wreszcie brutalnie puścił ją i ruszył ku wyjściu. Nacisnął klamkę i, nim wyszedł, spojrzał na nią po raz ostatni.
- Przede mną niczego nie można ukryć, panno Black. Bądź dla Rudolfa dobrą i posłuszną żoną.
Ledwo dostrzegalnie kiwnęła głową.
- Narcyza przyjdzie za jakiś kwadrans i pomoże ci upiąć welon.
Wyszedł. Bellatriks nie mogła więc zobaczyć jego rozbawionej twarzy, wykrzywionej grymasem złośliwej satysfakcji.
Osunęła się na podłogę i zaniosła histerycznym szlochem. W przypływie rozpaczy chwyciła rozrzucone szkła z zamiarem zakończenia swojego nędznego żywota. Ledwo ich dotknęła, a ostre krawędzie poraniły jej dłonie. Krew przemieszała się z łzami. Bellatriks spojrzała na swoje odbicie. To, co zobaczyła, zupełnie ją zaskoczyło. Sama siebie nie potrafiła poznać. Odrzuciła szkiełko ze wstrętem, wstała, jednym machnięciem różdżki oczyściła i wygładziła suknię, kolejnym złożyła lustro w całość.
- Nigdy więcej łez – oświadczyła lustru, nieświadomie gładząc je po ramie.
Słowa dotrzymała.
***
- Wyglądasz zaiste olśniewająco – Narcyza z dumą podziwiała swoją starszą siostrę. – Tak pięknej panny młodej jeszcze nie widziałam.
- Zapewne dlatego, że rzadko widujesz jakąkolwiek – skwitowała sprawę Bellatriks. Narcyza popatrzyła na nią z zaskoczeniem.
- Mogłabyś okazać chociaż odrobinę entuzjazmu.
Bellatriks prychnęła niczym rozjuszona kotka.
- Nie rozumiem cię. Masz przecież mnie, żywy dowód na to, że małżeństwa z rozsądku mogą być naprawdę szczęśliwe.
Narcyza popatrzyła łagodnie na siostrę. Ta zrazu milczała.
- Ale ty czułaś coś do Lucjusza – zaczęła wreszcie.
- Sympatię i naprawdę nic więcej – westchnęła Narcyza. – Ale dziś mogę śmiało powiedzieć, że jeżeli w ogóle istnieje coś takiego jak miłość, to opisuje ona to uczucie, jakim siebie wzajemnie darzymy. Nie potrafię słowami opisać tego, kim jest dla mnie Lucjusz. Słowa to za mało. Tak, myślę, że go kocham, Bello.
- Za to ja nie mogę powiedzieć, by Rudolf wzbudzał we mnie jakiekolwiek pozytywne uczucia. Nigdy go nie lubiłam.
- To się zmieni, zobaczysz. Jeszcze nie wiesz, co to znaczy kogoś kochać – Narcyza po raz kolejny zabrała się za poprawianie misternych spinek welonu.
- Wyobraź sobie, że wiem – warknęła Bellatriks, gwałtownie wstając. Białe różyczki pospadały na podłogę. – Tak, wiem.
- Ależ, Bello, dlaczego zatem... – Narcyza zaczęła nerwowo zbierać spinki, ale jedno spojrzenie Bellatriks sprawiło, że te ponownie wylądowały na podłodze. – Ty chyba nie myślisz... Ty nie myślisz przecież... O nim?
Odpowiedziało jej harde skinięcie głową. Narcyza zaniemówiła.
- To nie jest zbyt mądre – wykrztusiła wreszcie. – Nie myślałabyś o nim w ten sposób, gdybyś poznała go lepiej. Widziałaś go może ze dwa razy i...
- I to wystarczyło. Zresztą, kochałam Czarnego Pana już jako nastolatka.
- On jest piekielnie niebezpieczny – zauważyła Narcyza.
- A ja jestem wystarczająco silna, by wiernie stać u boku Czarnego Pana. Ja nie jestem taka słaba jak ty, Cyziu.
Narcyza zagryzła wargi.
- Ale na wzajemność nie masz co liczyć. Wątpię, by on interesował się tobą w jakimkolwiek stopniu. Gardzi kobietami. Uwierz mi, znam go lepiej, bywa czasem u Lucjusza i...
- Jeszcze pokażę Czarnemu Panu, ile jestem warta! – zawołała gniewnie Bellatriks. – A poza tym Czarny Pan był tutaj dzisiaj i...
- Bo ostatnią wolą nijakiego Cygnusa Blacka, ponoć naszego ojca, było to, by Czarny Pan zrobił to, co jemu nie udało się przez całe życie, czyli wydał jego córki za swoich najbardziej oddanych śmierciożerców.
- Nie obrażaj ojca! – wrzasnęła histerycznie Bellatriks.
- Tak czy inaczej to z woli Czarnego Pana poślubisz właśnie Rudolfa i właśnie dzisiaj – zauważyła cichutko Narcyza. Bellatriks w jednej chwili się opanowała.
- I dlatego wyjdę za Rudolfa i będę dobrą żoną.
Narcyza popatrzyła na siostrę, jakby nie dowierzała własnym oczom.
- Upinaj ten welon, do jasnej! Czego się tak, cholera, gapisz, co? To, że wyjdę za tego przeklętego Rudolfa, nie znaczy, że się zamierzam z tego cieszyć, psia mać!
Najmłodsza córka Cygnusa westchnęła i, jakby robiła to wbrew sobie, powoli schyliła się po białe różyczki leżące na podłodze.
Wszystko wróciło na stare tory.
***
Zdecydowali się na tradycyjną ceremonię protestancką, mimo iż żadne z nich nie należało do wspólnoty anglikańskiej. „Tak będzie ładniej” – mówili wszyscy. Bellatriks zawsze przytakiwała.
Było więcej niż ładnie. Wszyscy zachwycali się ceremonią, podziwiali z zazdrością suknię panny młodej, szykowny garnitur pana młodego, bukiet. Słowem – wszyscy uczestniczyli w powszechnej radości. Wszyscy – z wyjątkiem Bellatriks. Nie uśmiechnęła się ani razu. Nawet zachęcające grymasy na twarzy Narcyzy nie poprawiły jej humoru, a przecież to właśnie Narcyza – nikt inny – rozumiała to, co dla innych było zagadką.
Ani słowem nie odezwała się do Rudolfa, ani podczas uroczystości, ani na wielkim wystawnym weselu. Skwaszona podziwiała transparent – „Lestrange i Blackowie wreszcie połączeni”, ponura przyjmowała prezenty, bez werwy sadzała gości.
Wiele jeszcze wody miało w Tamizie upłynąć, nim ponownie się uśmiechnęła. A miał być to uśmiech szyderczy, okrutny, złowieszczy.
***
- Piszesz list? – po kwadransie stania w progu Rudolf wreszcie odważył się odezwać. Bellatriks nie dała po sobie poznać, że w ogóle zdaje sobie sprawę z jego obecności. Siedziała przy stole w ich wspólnej sypialni i zapisywała kolejne stronnice pergaminu nowiutkim piórem, które otrzymała od Narcyzy i Lucjusza. Wciąż miała na sobie białą suknię ślubną.
Rudolf kaszlnął. Wpierw cicho, potem głośno. Na nic to się nie zdało.
- Bellatriks... – zaczął chwilę później. – Czy ty naprawdę zamierzasz udawać, że mieszkasz w tym domu sama i że... – zastanawiał się chwilę, jak ubrać myśl w słowa, aż wreszcie wybuchnął: - Że nie masz męża?!
Dłoń Bellatriks dzierżąca pióro zamarła w powietrzu i krople atramentu bezładnie spadły na pergamin.
- Popatrz, co najlepszego narobiłeś! – parsknęła z wściekłością. – Cała pisanina na nic.
- Przepraszam, nie chciałem, żebyś... Może mógłbym jakoś ci pomóc, przepisać... – podszedł do niej i chwycił róg pergaminu. W Bellatriks jakby diabeł wstąpił.
- Puść! – syknęła, ale wcale nie czekała na to, aż jej mąż puści list, ale używając swej magicznej siły, odrzuciła go z furią na drugą stronę pokoju. Zręcznie wychwyciła wszystkie zwoje, uniosła w górę i za pomocą różdżki spopieliła je. Popiół opadł na ozdobny dywanik leżący przed łóżkiem.
- Nie musiałaś – Rudolf usiłował wstać. Bellatriks prychnęła i jednym machnięciem różdżki postawiła go na nogi. - Ten list na pewno był dla ciebie bardzo ważny.
- Owszem, jak słusznie zauważyłeś był.
- Gdybyś tylko powiedziała, że nie życzysz sobie, abym go oglądał, to przecież...
- To wykorzystałbyś najbliższą nadarzającą się okazję, żeby go przeczytać – nie sposób było nie wyczuć sączonego w tych słowach jadu.
- To po co go pisałaś? Chyba nie po to, żeby go spalić – Rudolf usiłował odpłacić się pięknym za nadobne. – Histeryczka.
Bellatriks uśmiechnęła się kpiąco.
- Wyobraź sobie, że nie miałam najmniejszej nawet ochoty wysyłać tego listu do adresata. Zresztą gdybyś był choć odrobinę bardziej bystry, to byś zauważył, że nigdzie na biurku nie leży koperta. A teraz daruj sobie łzawe wywody i powiedz, w jakim celu przyszedłeś. To zapewne coś ważnego, bo inaczej nie traciłbyś czasu na półgodzinne stanie w progu – rzuciła złośliwie. Rudolfa ogarniała coraz większa wściekłość.
- Żoneczko, czy to tak właśnie zamierzasz wywiązywać się ze swoich ślubnych obowiązków? – syknął.
Bellatriks lekko pobladła, ale nadal nie przystała się uśmiechać, choć nie był to już uśmiech tak pewny siebie.
- Który punkt masz teraz na myśli? – warknęła.
- Nie udawaj, że Czarny Pan nie wspomniał ci o tym, że masz być dobrą i posłuszną żoną.
- Coś tam mówił – burknęła pod nosem, ale jej twarz była prawie tak samo biała, jak suknia.
- Właśnie trwa nasza noc poślubna. Gdybyś zechciała... – Rudolf wskazał ręką zasłane łóżko. – Chociaż wpierw byłoby wskazane, żebyś się przebrała. Koszula nocna, którą kupiła moja matka, powinna być na ciebie w sam raz.
Bellatriks bez słowa chwyciła koszulę i weszła do niewielkiej łazienki sąsiadującej z sypialnią.
- Na chwilę wyjdę, ale... wrócę jeszcze – usłyszała na odchodnym.
***
Gdy Rudolf ponownie wszedł do sypialni, Bellatriks już leżała w łóżku, blada, milcząca i nieobecna.
- Można? – zapytał, chwytając kołdrę. Bellatriks odwróciła głowę w jego stronę i prychnęła.
- Nie licz na to, że będę cię może jeszcze zapraszała.
- Myślałem, że już ustaliliśmy, że... że coś mi się od ciebie należy – zmarszczył brwi.
Bellatriks podparła się na łokciach i spojrzała mu prosto w oczy. Spojrzenie miała chłodne, wręcz wrogie.
- To, że wyraziłam zgodę na to, żeby mój mąż odebrał to, co... mu się rzekomo należy, to... to wcale nie oznacza, że zamierzam mieć w tym, jakiś... jakiś głębszy udział. Na moje zaangażowanie nie masz co liczyć. Na moją przychylność, czy... jak ją nazywasz, miłość, także nie.
Rudolf usiadł na łóżku i delikatnie pogładził ją dłonią po policzku. Nie drgnęła, nie poruszyła się, nie wykonała żadnego ruchu czy gestu.
- Bellatriks, kocham cię i naprawdę pragnę twojego dobra.
- To uszanuj moją odrębność.
Bez słowa wstał, podszedł do drzwi, cichutko otworzył je i wyszedł. Bellatriks jeszcze długo wpatrywała się pusty pokój.
- Dlaczego to ciebie nie ma teraz przy mnie? – zapytała płonącej wciąż na biurku świecy.
Jakby w odpowiedzi ta samoistnie zgasła.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Kiran
Ómarnięta Narzeczona
Dołączył: 14 Kwi 2010
Posty: 442
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: G-ce
|
Wysłany: Sob 17:57, 12 Cze 2010 Temat postu: |
|
|
Hmm...miałam nie czytać, ale w końcu się przemogłam.
Bo nic nie boli tak, jak próżna tęsknota
Podoba mi się. Podoba, ale brakowało mi jeszcze tych uczuć i reakcji Bellatriks na dementorów, na przykład co podczas zabierania dobrych wspomnień czuła, reakcji ciała na kontakt z dementorem, podczas ucieczki jakiegoś drżenia na zimnie...Bellatriks jest tu kanoniczna, co się chwali. A teraz schodzimy na ziemię - błędów od groma, głównie interpunkcyjnych i za dużej ilości zaimków, sporadycznie jakieś powtórzenie. Jeśli chcesz, mogę to poprawić w miarę swoich możliwości. W takim wypadku prosiłabym o wysłanie pozwolenia/innego tekstu do mnie na PW.
Już mi niosą suknię z welonem
Też mi się podobało. Bellatriks broniąca honoru rodziny Blacków do mnie przemawia. O wiele bardziej niż poprzedni tekst. Dobrze ci idzie opisywanie tej postaci, ale znów kuleje strona techniczna - powtórzenia i nadzaimkoza. Poza tym mam taką małą radę - jeśli wstawiasz miniaturki, dodawaj każdą osobno. Wtedy nie będzie sprawiało wrażenia, że piszesz ciąg dalszy pierwszej miniaturki. Nie musiałabym wtedy pisać tak oględnego komentarza, bo skupiłabym się na jednym tekście, po chwili przeczytałabym drugi i byłyby sensowne opinie i rady.
Podoba mi się twój styl. Jest jeszcze nie do końca tym twoim, ale trening czyni mistrza. Pisz dalej - masz talent.
Pozdrawiam,
Kiran [/b]
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|